Ulice Morteny

+4
Melissa Aife
Safia
Rhami
Mistrz Gry
8 posters

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Go down

Ulice Morteny Empty Ulice Morteny

Pisanie by Mistrz Gry Sob Gru 22, 2018 12:50 pm

autor: Eman ALshehabi, artstation.com
Średniej wielkości miasteczko, z oddali może przywodzić na myśl bardziej fort, a to ze względu na solidny mur z szarych cegieł, jaki okala jego zasadniczą część. Wokół murów skupione są farmy i gospodarstwa biedniejszych mieszkańców. Do środka prowadzą trzy bramy: północno-zachodnia wiedzie w stronę Południowego Adren, północno-wschodnia wychodzi na drogę do Lenth, zaś południowa otwiera się na trakt prowadzący poza granicę kraju, do której jest stąd zaledwie kilkanaście kilometrów. Życie Morteny skupia się wokół wypieków oraz ksiąg. Południowe lasy dostarczają dużo drewna na produkcję papieru, funkcjonują tu też dwie drukarnie oraz antykwariatów. Biblioteka publiczna jest jednym z piękniejszych gmachów w mieście. Często odwiedzana przez magów i uczonych, którzy zwykle zatrzymują się w gospodzie "Na Królewskim Szlaku", prowadzonej przez starego elfa imieniem Hilayev Faulin. Nazwa dość ekstrawagancka, jednak wszyscy się do niej przyzwyczaili przez ponad dwadzieścia lat istnienia przybytku.
SPRZEDAŻ

  • zboże
  • papier
  • mięso
  • wełna
  • drewno

POPYT

  • metal
  • ceramika

Mistrz Gry
Mistrz Gry
Admin

Źródło avatara : https://imgur.com/Am3Vl

Powrót do góry Go down

Ulice Morteny Empty Re: Ulice Morteny

Pisanie by Rhami Sro Lip 15, 2020 1:30 am

REZYDENCJA KILKANAŚCIE KILOMETRÓW NA PÓŁNOC OD MORTENY

Czekałem przed dużymi drzwiami, w dłoniach miałem filiżankę kawy stojącą na małym talerzyku. Nie byłem pewien co mam zrobić, ale w końcu zebrałem się w sobie i zapukałem. Odpowiedzi nie było. Zdziwiłem się trochę. Wiedziałem jednak, że obecny właściciel czasem wstaje dużo wcześniej, a czasem śpi bardzo długo. Niezwykle ciężko było mi się rozeznać w jego planie dnia. Nie ułatwiało mi to pracy ani trochę. Nie poddawałem się jednak, bo kawa dalej była ciepła. Była przez kolejne 5 minut, 10 minut, później z każdą minutą przestawała być ciepła, aż w końcu była zaledwie letnia. Podrapałem się butem po łydce. Spojrzałem w lewo, w prawo. Drgnąłem lekko zobaczywszy idącą w moją stronę służkę. Ta również się mną zainteresowała. Skinęła mi nawet głową.
-Dzień dobry. Wie może Pani, czy Pan Jatgare jeszcze śpi?-zagadnąłem, przyglądając się jej zagubionym spojrzeniem.
- Nie śpi. Wczesnym rankiem wyjechał do miasta w sprawach służbowych. -odsunąłem się od drzwi żeby mogła wejść do pomieszczenia, natychmiast zamykając za sobą drzwi.
Spojrzałem na kawę. Nie mam żadnych zadań przypisanych. Jeszcze raz się rozejrzałem, po czym poszedłem do kuchni, kawę oddać. Było mi smutno, że nie jestem jeszcze w stanie nawet kawy przynosić o dobrej porze.
Odniosłem filiżankę, pochodziłem po domu i nie wiedząc co mam robić, podśpiewywałem sobie pod nosem. Zjadłem obiad, a właściciela dalej nie było. Zaczynałem się martwić.
Jeszcze raz posłałem swoje łóżko i usiadłem na jego krawędzi. Przytuliłem swojego pluszaka.
-Myślisz, że coś mu się stało?-zagadnąłem przytulankę.-Myślisz, że jest zły, że mu kawy nie przyniosłem? Ja byłbym zły.-przytuliłem kociaka mocniej.-Jutro na pewno przyniesiemy mu kawę o dobrej porze, obiecuję.-przytaknąłem, już widząc w wyobraźni zadowolone spojrzenie kiedy właściciel otwiera drzwi od sypialni i widzi mnie z pięknie pachnącą, cieplutką kawą. Zamachałem nogami nad ziemią. Podoba mi się taka wizja. Dopilnuję tego, żeby się nie spóźniać z kawą. Nie wiem jak to zrobię, ale dam radę.

Z/T
Rhami
Rhami

Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-wykastrowany (wygląda i brzmi jak dziewczynka itp)
-tatuaż na wnętrzu prawego ramienia
-urokliwa diastema
Obrażenia tymczasowe:
-
-
Ekwipunek : Info w KP.
Ubiór : Patrz w KP.
Źródło avatara : Reddit

Powrót do góry Go down

Ulice Morteny Empty Re: Ulice Morteny

Pisanie by Safia Sob Paź 17, 2020 10:27 pm

SIKRAM NA OBRZEŻACH MORTENY

Około godziny szóstej przyszedłem do sikramu, w którym będę dzisiaj grać. Byłem ubrany dość elegancko, mimo, że na emporę nikt poza kapłanem do mnie nie przyjdzie. Dzisiaj ma się odbyć czyjś pogrzeb, ale nie znam zbyt wielu szczegółów. Nigdy nie znam, jedyne czego potrzebuję, to główny motyw pogrzebu i ewentualne prośby jakie utwory mam zagrać lub jakich grać nie mogę.
Pomogłem duchownym rozłożyć jeszcze kilka ozdób na ławach, odpaliłem parę świeczek i w końcu, około godziny siódmej mogłem się zająć sobą.
Powolnym krokiem, przystając co kilka schodków, wdrapałem się na emporę. Odłożyłem plecak na ziemię, wyjąłem z niego nuty i ułożyłem je na organach, tak, żeby mi w czasie gry nie spadły. Z plecaka wyjąłem też niewielką buteleczkę z leczniczymi ziołami i świętym medalikiem. Zasiadłem na ławeczce przy sporym instrumencie, przodem do ołtarza, splotłem cierpliwie dłonie, ściskając nimi szkiełko, po czym zabrałem się za odmawianie kilku prostych modlitw do mojej opiekunki Kokoro. Po chwili modlitwy nastąpiła krótka rozmowa z nią, ponieważ wieczorem sen porwał mnie zanim zdążyłem się umyć.
-Dziękuję, że się mną opiekujesz. Dziękuję, że dzięki tobie nie słabnę i czuję się dobrze. Mam nadzieję, że mnie nigdy nie opuścisz, nawet kiedy w ciebie zwątpię, co jak sama wiesz zdarza się czasem kiedy mnie choroba mocno dopada. Ty dajesz mi wtedy siłę i gdyby nie twoja obecność, o której czasem zapomnę, pewnie już bym nie żył. Zawsze będę do ciebie wracał, nie ważne jak mocno stracę nadzieję. Kocham cię i wierzę, że mnie nie zostawisz. Do usłyszenia wieczorem.-pozdrowiłem boginię, po czym ucałowałem niewielki medalik z jej wizerunkiem, zawieszony na szklanej buteleczce, którą następnie postawiłem obok nut.
Otworzyłem odpowiednią stronę zeszytu, przygotowałem instrument i około godziny siódmej trzydzieści ułożyłem w końcu palce na klawiszach. Uwielbiam te ostatnie sekundy przed rozpoczęciem gry. Ten dreszczyk emocji kiedy sikram pogrążony jest w ciszy, która za chwilkę zostanie rozproszona przyjemnymi dla ucha dźwiękami.
Zacząłem grać akurat w momencie kiedy na ołtarz została wwieziona trumna z ciałem zmarłego. Powolne, spokojne melodie pływały leniwie po wnętrzu kaplicy, wprawiając w niezwykły nastrój uśpienia i nostalgii. Goście niedługo się tutaj zaczną schodzić i radować moje serce, że mogę umilić im te nieprzyjemne chwile pożegnania z bliskim. Lepiej skupię się na grze, nie chcę nikogo wyrwać z zamyślenia nietrafieniem w klawisz.
Safia
Safia

Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-choroby serca
-niewydolność krążenia
Źródło avatara : ArtStation

Powrót do góry Go down

Ulice Morteny Empty Re: Ulice Morteny

Pisanie by Safia Pon Paź 19, 2020 2:59 pm

Trumna z truposzem została po nabożeństwie wyniesiona z sikramu, żeby zostać zakopana na cmentarzu podlegającym pod kaplicę. Mimo tego grać nie przestałem, organy są głośnym instrumentem i wiem, że ich dźwięk pewnie wychodzi przez otwarte drzwi na podwórko. Dalej utrzymywałem smutny, delikatny ton.
Całkowicie skupiony na grze i bez możliwości zbytniego rozglądania się po dolnym piętrze, nie zauważyłem jak do środka weszła znajoma dziewczyna o krótkich, brązowych włosach. Przysiadła na ławce przed ołtarzem i zaczęła modlić się do swojej patronki Ame. Czasami myślę, że wybrała ją na złość mi i że to niezwykle upierdliwe, z drugiej strony ratuje mi to tyłek kiedy zawalam kolejną rzecz w związku. ,,Ame nas wspiera. Powinieneś być jej wdzięczny, że postawiła mnie na twojej drodze."
Przebiegłem wzrokiem po ostatnich nutach i zabrałem palce z klawiszy, którym przyjrzałem się czule. Westchnąłem cicho, zachwycony swoją grą, ale mój zachwyt został rozwiany przez dźwięk uderzeń niskich obcasów o marmurowe schody. Nie wstając z ławy obróciłem głowę do mojej narzeczonej, która widocznie nie była w humorze.
-Gdzie byłeś wczoraj? Czekałam na ciebie.-zapytała, ledwo trzymając emocje na wodzy.
-Byłem zajęty.-sapnąłem przerzucając zeszyt o kilkanaście kartek i znów ustawiając go na organach. Czułem, że to nie była odpowiedź jakiej dziewczyna oczekiwała, po chwili zresztą, kiedy zacząłem wygrywać pierwsze nuty, odczułem to wyraźnie, bo rozeźlona dziewucha chwyciła mój zeszyt i odrzuciła go z impetem w bok, aż ten uderzył w ścianę i ześlizgnął się po schodach, zatrzymując się w ich połowie. Ułożyłem dłonie na udach i wstałem powoli.
-Gdzie byłeś?-tym razem ton był zdecydowanie ostrzejszy.-Pewnie do tej szmaty poszedłeś. Niech tylko ją dorwę. U niej byłeś?!-wykrzyczała chwytając mnie za kołnierz i szarpiąc za niego. Czasem mnie zadziwia to ile ona ma w sobie siły.
-Nie rób scen jesteśmy w sikramie.-siliłem się na spokój, ale w duszy byłem zażenowany sytuacją, gdyż wszystko co mówiła roznosiło się echem po wnętrzu budynku.-Nie byłem u niej. Zasnąłem u siebie.-wytłumaczyłem dalej spokojnie, wiedząc, że ten spokój jest jedną z rzeczy jakie najbardziej irytują moją ukochaną.
-Gówno prawda. Kurwa kłamiesz! Ja to wiem! Zawsze kłamiesz!-wykrzyczała mi, a duchowny zbierający pogrzebowe ozdoby z ławek obejrzał się z niepokojem na emporę. Zerknąłem na schody martwiąc się, że ktoś może do nas iść, żeby zobaczyć co się dzieje.-Patrz na mnie kiedy do ciebie mówię!-zafukała jeszcze raz, ale nim zdążyłem wykonać polecenie poczułem mocne uderzenie pięści w szczękę. Zachwiałem się i nie upadłem tylko dzięki temu, że wsparłem się o organy, które zawyły żałośnie i nieskładnie. Tego było za dużo, już czułem nasilający się ból w piersi. Nie miałem zamiaru zostawiać tak tej sprawy. Poderwałem dłoń z instrumentu i wymierzyłem solidny policzek narzeczonej, a siarczyste plaśnięcie odbiło się kilka razy od ścian kaplicy. Dziewczyna nie miała o co się podeprzeć, więc zaskoczona atakiem upadła na ziemię sycząc kiedy uderzyła nadgarstkiem o twarde płyty podłogi. Przynajmniej umilkła.
-Znaj swe miejsce i nigdy nie unoś na mnie ręki.-wysyczałem do niej, patrząc z góry w jej zaszklone oczy.-Przyjdź dzisiaj wieczorem do mnie. Porozmawiamy.-poleciłem jej i obserwowałem jak przytakuje mi, wstaje nieśmiało i przygarbiona opuszcza sikram. Nie miałem ochoty z nią rozmawiać, miałem co do niej inne plany. Przeproszę, obiecam, że więcej nic złego nie zrobię, chociaż nigdy nikomu nic nie zrobiłem, a później ją rozbiorę i spędzimy miło czas unikając słuchania jej mielenia jęzorem.
Kiedy zostałem sam usiadłem na ławce przy organach i trzymając się kurczowo za materiał koszuli na piersi próbowałem nie stracić oddechu i nie zemdleć.
Poczułem ciężkie dłonie na ramionach i delikatny masaż.
-Spokojnie...-uśmiechnąłem się słysząc niezwykle łagodny głos starszego kapłana. Kiwnąłem głową i spróbowałem wziąć większy wdech, co po kilku próbach mi się udało. Ból serca powoli się zmniejszał, aż w końcu prawie całkowicie zniknął.-Kobiety bywają impulsywne. Zazdrość to ich druga natura i czasem nie mogą nic na to poradzić. Biedne stworzenia.-westchnął ciężko, zupełnie jakby faktycznie współczuł płci pięknej.
-Wiem.-wysapałem sięgając do plecaka po butelkę z herbatą.-Modli się do Ame o szczęście dla nas, a sama się puszcza z kim popadnie.-wysyczałem, chociaż nie miałem żadnych przesłanek czy dowodów na to, że Finn faktycznie skacze na boki. Do tej pory wykazywała się zawsze oszałamiającą wiernością, aż była w niej zbyt nadgorliwa.
-Jest młoda i zagubiona. Potrzebuje silnej ręki, która ją poprowadzi, by nie zboczyła na złą ścieżkę.-dodał mężczyzna wyjmując zza paska mój zeszyt i rozkładając go mi na organach.-Mam nadzieję, że zapanujesz nad swoją kobietą, nie chcesz chyba, żeby weszła ci na głowę.-jego spokojny głos dodawał mi niezwykłej pewności siebie, nie dając mi nawet szansy na jakiekolwiek wątpliwości co do tego czy ma rację czy nie. Poklepał mnie jeszcze raz po ramionach, po czym ruszył na dolne piętro, aby wykonywać swoje obowiązki. Patrzyłem za nim chwilę. Odetchnąłem jeszcze kilka razy odszukując w notatniku utworu jaki chciałem grać kiedy mi ukochana przeszkodziła. W końcu mam chwilę dla siebie na ćwiczenia, a przyjemności zostawiam sobie na wieczór.

Z/T
Safia
Safia

Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-choroby serca
-niewydolność krążenia
Źródło avatara : ArtStation

Powrót do góry Go down

Ulice Morteny Empty Re: Ulice Morteny

Pisanie by Safia Sob Paź 24, 2020 7:27 pm

18+
SIKRAM NA OBRZEŻACH MORTENY

Po wieczornym nabożeństwie postanowiłem zostać chwilę dłużej w sikramie, aby potrenować grę i przygotować się na jutrzejszy występ, bo pewna młoda para zamówiła sobie na swój ślub nietypową piosenkę, której nie grałem od dość dawna. Byłem sam i na mnie spoczywał obowiązek zamknięcia wszystkich drzwi i dopilnowania żeby klucze znalazły się w odpowiednim miejscu.
Spokojne melodie rozpływały się po wnętrzu opustoszałego budynku, kiedy moja narzeczona wspinała się powoli po schodach. Uśmiechnąłem się lekko kiedy położyła mi dłonie na ramionach, przesunęła je na pierś i objęła mnie za szyję, wtulając się uchem w moje włosy. Nie przerwałem gry, zostało niewiele do końca, więc wytrzymałem te kilka chwil i dopiero kiedy skończyły mi się nuty, położyłem dłonie na rękach dziewczyny. Obróciłem głowę i dałem jej buziaka w policzek, a później jeszcze jednego, żeby nie mówiła, że jej mało.
-Ładnie grasz.-powiedziała cicho, żeby nie mącić spokoju.
-Dziękuję. Po co tutaj  przyszłaś? Późno już.-wytknąłem jej, bo nie uprzedziła mnie o wizycie. Jej ręce zsunęły się nieco niżej i powoli zaczęły rozpinać mi guziki koszuli.
Obróciłem się na ławce przy organach żeby usiąść przodem do Finn, która chętniej niż wcześniej padła przede mną na kolana i zabrała się za przyjemniejszą dla mnie część zabawy. Wsunąłem palce w jej włosy, zaczesałem je do tyłu delikatnie i przyglądałem się jej rumiany kiedy rzucała mi te specyficzne spojrzenia.
-Piękna jesteś, wiesz?-wejrzałem jej w ślepia i żałowałem, że przez chorobę, nie mogę się wykazać w... tych sprawach tak bardzo jakbym chciał.
-Wiem.-wymruczała. Chwyciła mnie za kołnierz i ściągnęła ostrożnie z ławki na ziemię. Nachyliłem się nad nią, ucałowałem czule jej wargi, policzek, szyję, przesunąłem rękoma po jej bokach i zacząłem walczyć z jej kilkuwarstwową sukienką. W końcu, po kilku próbach, udało mi się zdjąć z narzeczonej bieliznę, nie omieszkałem zbadać rękoma jej ciała kiedy już leżała przede mną odsłonięta. Nachyliłem się nad nią, żeby wrócić do pocałunków, ale wtedy złapała mnie za szczękę.
-Jestem w ciąży.
-Co?-ocknąłem się nagle, unosząc gwałtownie głowę, aż się dziewczyna wzdrygnęła i obdarzyła mnie równie zaskoczonym spojrzeniem, co ja ją.
-Jestem w ciąży.-powtórzyła z nieśmiałym uśmiechem, przekrzywiając lekko głowę.
-Naprawdę?-przyznam, że dalej lekko nie dowierzałem, bo miała tego pilnować.
-Tak.-zaśmiała się i przyciągnęła mnie do siebie, dając znać, że możemy kontynuować, więc kontynuowałem. Chwila na cieszenie się i martwienie jednocześnie, będzie później.
Z przyjemnością wpiłem się jej w usta, rozpinając na szybko zapinki luźnego gorsetu, dobierając się do jej piersi. Wciągnąłem jej zapach kiedy jęknęła pod wpływem działania moich zębów na jej cienkiej skórze.
Gwałtownie jak na mnie, zabrałem się za najlepszą część. Pociągnęła mnie za włosy, odchylając mi lekko głowę i skubiąc mnie po szyi, owinęła się wokół mnie nogami zachęcając, jak to miała w zwyczaju, do bardziej konkretnych działań. Starałem się jak mogłem, tym razem chcę jej na to pozwolić, chociaż głupio by mi było gdyby złapał mnie w takiej chwili niemożliwy ból serca.
Wycofałem się z niej i obróciłem ją sobie. Ugięła pięknie zgrabną nogę, żeby nie ugniatać wystającego już nieco brzucha. Uśmiechnąłem się widząc ją taką. Może i robić mi sceny zazdrości, krzyczeć i wściekać się na mnie, ale takie momenty wynagradzają wszystko. Jak widać nie tylko ona jest przyzwyczajona do mnie, ale i ja do niej.
Zacisnąłem dłoń na jej pośladku, uderzyłem w niego, układając się wygodnie na narzeczonej, chwytając jej włosy w garść i dociskając jej policzek do zimnej podłogi.
Krzyknęła kiedy zaskoczyłem ją nieco inną formą zabawy, niż normalnie. Nie był to jej pierwszy raz, ale jak widać jeszcze do tego nie przywykła, widziałem po tym jak się szarpie i przeklina.
-Wyrażaj się... Jesteś w świętym miejscu.-wyszeptałem jej do ucha oddychając głośno i ucałowałem ją w głowę, karząc ją za nieodpowiednie zachowanie mocniejszym chwytem za włosy i dobitniejszymi ruchami bioder, na co natychmiast otrzymałem piękną reakcję w postaci łez i płaczliwych jęków, chociaż uśmiech z jej twarzy nie znikał nawet na sekundę.
Kurwa żałosne. Oboje jesteśmy beznadziejni. Bogowie chyba uznali, że skażą nad na siebie, żeby nikt inny nie musiał się z nami męczyć. Co jak co, ale ta ironia jest niezwykle zabawna.
Nie przestawałem mimo jej próśb i przeklinania mnie, bo wiem, że później będzie się do mnie łasić i dziękować.
Czułem jak serce mi pracuje, słyszałem jak krew pulsuje mi w żyłach, a oddech zmienia się powoli w ciężkie dyszenie, jak zawsze przy wysiłku.
Puściłem jej włosy i przeniosłem chwyt na jej szyję ucinając w ten sposób wszystkie jęki. Trzymałem mocno nawet kiedy drapała moje dłonie paznokciami. Jeszcze chwilka... W odwecie zacisnąłem palce mocniej sprawiając jej widoczny ból. Drżała niespokojnie, próbowała uciec, ale była zbyt słaba by się wydostać spode mnie.
-Śliczna jesteś, wiesz?-wyszeptałem jej do ucha, które już po chwili zostało otulone zmęczonymi sapnięciami kiedy kończyłem. Puściłem szyję narzeczonej i pozwoliłem jej bezwładnej głowie uderzyć o kafelki. Nie wstawałem z niej kiedy półprzytomna próbowała wrócić całkowicie do rzeczywistości. Złożyłem kilka pocałunków na jej karku i po chwili w końcu się z niej podniosłem. Odetchnąłem kilka razy patrząc na moja ukochaną, tak cudownie rozkojarzoną. Ona nigdy nie będzie jak moja matka, a ja nigdy nie będę jak mój ojciec. Będziemy się do śmierci użerać z nienawiścią i jednocześnie miłością jaką siebie wzajemnie darzymy.
Wstałem, poprawiłem ubranie i zebrałem swoje rzeczy do plecaka. Na dzisiaj koniec ćwiczeń. Przyłożyłem dłoń do piersi i pogładziłem się mocno po mostku, czując, jak zarodek bólu nie jest pewien czy wychodzić na wierzch czy nie. Odetchnąłem głęboko, założyłem włosy za ucho i ukucnąłem obok Finn, która zdążyła naciągnąć na siebie bieliznę i poprawić sukienkę.
-Nazwiemy go imieniem mojego dziadka.-w łagodnym głosie krył się brak tolerancji na sprzeciw. Uśmiechnąłem się kiedy nastolatka skinęła na zgodę z promienistym uśmiechem.
-Skąd wiesz, że to chłopiec?-poprawiła fryzurę, rozczesując palcami kosmki.
-Po prostu wiem...-uniosłem kąciki ust z dumą.
Kochanka wzięła gorset i zaczęła go zapinać.
-Nie zapinaj...-zatrzymałem ją i położyłem dłoń na jej zaokrąglonym brzuchu.-Chyba nie chcesz uszkodzić mojego dziecka?-kolejny niewinny uśmiech, kolejne ciepłe spojrzenie. Pocałowałem narzeczoną delikatnie i pomogłem jej wstać z ziemi. Chyba mogę być dzisiaj dla mniej nieco milszy i odprowadzić ją do domu. Może zostanę u niej na noc, kto wie?

Z/T
Safia
Safia

Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-choroby serca
-niewydolność krążenia
Źródło avatara : ArtStation

Powrót do góry Go down

Ulice Morteny Empty Re: Ulice Morteny

Pisanie by Safia Pią Lis 06, 2020 5:46 pm

ULICE MORTENY

Ucałowałem moją ukochaną w dłoń na powitanie, objąłem ją w pasie, głaskałem i chwaliłem kiedy szliśmy przez miasto, zwiedzając okoliczne sklepy. Ja miałem już wszystko czego chciałem, ale ona miała ochotę na spacery. Powiedziała mi, że spacery służą dobrze ciąży, więc nie miałem zamiaru się jej sprzeciwiać, a raczej radzie rzekomego lekarza u którego była. Mówi, że to już trzeci miesiąc ciąży. Ciężko mi uwierzyć, że za pół roku będę miał dziecko. Mam nadzieję, że nie odziedziczy charakteru po matce, a po mnie chorób.
-Wiesz, tak myślałam, że powinieneś mnie przeprosić jeszcze raz.-popatrzyła na mnie dużymi ślepiami.-Myślę, że poczułabym się dużo lepiej gdybym to usłyszała.-uśmiechnęła się niewinnie, ale wyglądała zbyt słodko, żebym się zaczynał kłócić.
-Przepraszam. Bardzo, bardzo przepraszam kochanie. Nie wiem dlaczego się tak zachowałem.-pocałowałem ją w głowę. Ostatnio w domu urządziła mi niezłą szkopkę. Myślałem, że naprawdę się zabije. Kiedy się uspokoiła, zjedliśmy obiad, a później kolejny raz mi się oberwało, bo poczułem się źle po mięsie z pomidorami i orzechami, na które mam uczulenie. Przepraszałem ją ciągle tamtego dnia, a teraz też sobie tego życzy. Brat Alan miał rację, kobietę trzeba sobie ustawić, bo inaczej wejdzie ci na głowę. Tylko jak mam ustawić ciężarną nie robiąc jej przy tym krzywdy, skoro wiem, że dziewczyna jest zdolna do dźgnięcia się w zemście w brzuch i zabicia naszego dziecka? Mógłbym się poradzić rodziców, ale jestem przecież dorosły, to są moje problemy, powinienem umieć sobie z nimi radzić.
Finn westchnęła z zachwytem i dopadła do witryny jubilera. Zakochanym spojrzeniem przyglądała się pierścionkom na wystawie. Oczywistym jest, że nawet nie spojrzała na tańsze wersje.
-Safia, kup mi, proszę kochanie. Kup takie na ślub.-napaliła się na nie nieźle, widziałem, skakała jakby miała cieczkę.
-Nie teraz skarbie. Kupimy kiedy będzie bliżej ślubu.-nie znamy daty, powiedziałem, że powinniśmy wziąć ślub, lecz nie ustaliliśmy kiedy. Miałem zapytać kapłana Alana czy ma jakąś wolną datę i nie zapytałem. Nie chcę ślubu, ale muszę go wziąć.
-Ale ja chcę teraz. Później ktoś je może kupić i nie będziemy mieć nic na ślub.-nie stać mnie na jej widzimisię, nie zarabiam aż tak dużo pracując jako organista, sporo pieniędzy idzie na utrzymanie domu i na leki. Widziałem, jak kobieta czerwienieje lekko na policzkach ze złości.
-Później kupimy. Popatrzymy jeszcze w innych sklepach. Może trafimy na coś ładniejszego.-zaproponowałem, zwyczajnie nie chcąc wchodzić do jubilera i rezerwować teraz.
Naprawdę rozważam ucieczkę z miasta. Rzucenie tego wszystkiego w cholerę i zwykłe zwianie od obowiązków. Sikramy są w całym kraju, wszędzie znajdę pracę, tak naprawdę. Spakuję zapas leków, ślimaka, nuty i wyjadę. Tylko problem jest taki, że nie chcę zostawiać dziecka pod opieką Finn. To byłoby nieodpowiedzialne.
Ululana nieco dziewczyna, złapała mnie pod rękę i ruszyła dalej, ponownie komentując wystawę każdego sklepiku i mówiąc, co by z niego chciała, a ja mogłem spokojnie odpłynąć myślami gdzieś daleko.

Z/T
Safia
Safia

Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-choroby serca
-niewydolność krążenia
Źródło avatara : ArtStation

Powrót do góry Go down

Ulice Morteny Empty Re: Ulice Morteny

Pisanie by Safia Pią Lis 20, 2020 8:13 pm

ULICE MORTENY

Szedłem powoli ulicami miasta, nie spieszyłem się przecież nigdzie, bo ani nie musiałem ani nie mogłem. Plecak miałem ciężki, wyładowany różnymi pierdołami spożywczymi i zeszytami z nutami. Nie przepadam za zakupami, ale musiałem je zrobić po pracy, na prośbę taty.
Westchnąłem ciężko o odszukałem wzrokiem pustą ławkę. Wytarłem spocone dłonie w spodnie i ruszyłem do mojego małego wybawienia. Usiadłem na deskach, ściągnąłem plecak i sapnąłem z ulgą. Wyciągnąłem ręce w górę i przeciągnąłem się, aż mi kręgi przyjemnie w plecach zastrzykały.
Splotłem dłonie i zacząłem się rozglądać po otoczeniu. Znów wszystko było płaskie i spokojne. Zero gwałtownych dźwięków, zapachów czy kolorów. Jako artyście nie przeszkadza mi takie zróżnicowanie. Piękno jest we wszystkim, ale czuję, że odlatuję za bardzo.
Oparłem się łokciem o nogę, a głowę wsparłem na dłoni. Przydałby mi się ktoś, kto by mi nosił zakupy, kto kto by je rozpakowywał, ktoś, kto by mi pomagał zawsze nosić wodę. Rodzina mi w tym pomaga, ale nie myślę o nich, bo oni nie są przy mnie bez przerwy. Myślę bardziej o słudze, który wyprzedzałby moje działania, moje myśli. Nie stać mnie na niego.
Zacząłem bawić się włosami, owijając je sobie wokół palców. Gdybym był bogatym muzykiem, to nie musiałbym się o to martwić. Niby umiem grać na organach, niby nie jest to aż tak popularne, ale co z tego skoro nie mogę się tym talentem za bardzo pochwalić. W połowie zamożnych domów są pianina, skrzypce, ale wątpię, żeby mieli tam organy specjalnie dla mnie, żebym mógł innym zaimponować. Mam chyba zwyczajnie pecha dl wszystkiego. Do ciała, do zdrowia, do narzeczonej, do pracy. Skoro taka wola bogów, to ciężko mi z nią walczyć. Jedyne co mogę robić, to prosić modlitwami o zmianę mojego życia.
Drgnąłem niespokojnie kiedy coś otarło mi się o nogę. Spojrzałem w dół, prosto w szare ślepia rudego kotka. Otworzył pyszczek, z którego wydobyło się piskliwe i chrypiące skrzeczenie. Wgapiałem się w niego ze zdziwieniem, gdy deptał mi po butach i przejeżdżał sierścią po spodniach na łydkach.
Uśmiechnąłem cię kącikiem ust. No i spodnie do prania. Od zawsze chciałem mieć kota, albo psa, cokolwiek co się rusza dużo, ma sierść i jest miękkie. Niestety uczulenie mi w tym nie pomaga. Opuściłem nieśmiało jedną dłoń w dół i zamerdałem palcem przed kocim nosem, a zwierzak natychmiast rzucił się do ataku małymi łapkami. Drobne pazurki zaczepiły się o moją skórę a niewielki język przejechał po niej szybko. Podrapałem kociaka za uszkiem, po karczku, przewróciłem go ostrożnie na grzbiet, żeby i po brzuchu go popieścić. Na początku mu się to nie podobało, skrzeczał i się wiercił, ale po chwili mi się poddał.
-I co ja mam z tobą zrobić?-mruknąłem pod nosem. Nie mogę go wziąć do domu, ale zostawienie go na ulicy będzie dla niego wyrokiem śmierci. Westchnąłem ciężko. I tak źle i tak niedobrze.

Z/T

KONTYNUACJA TUTAJ

_________________

♪ ♫ ♩ ♬ ♩ ♪ ♫ ♪ ♬ ♩ ♫ ♪ ♫
Safia
Safia

Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-choroby serca
-niewydolność krążenia
Źródło avatara : ArtStation

Powrót do góry Go down

Ulice Morteny Empty Re: Ulice Morteny

Pisanie by Safia Wto Gru 01, 2020 10:12 pm

SIKRAM NA OBRZEŻACH MORTENY

Poprawiłem kamizelkę, przesunąłem opuszkami po pstrokatej muszce zdobiącej mi szyję. Nachyliłem się nad otwartą trumną i poprawiłem zmarłemu zagięty kołnierzyk. To jemu będę dzisiaj grał ostatnią melodię. Miło jest poznać mojego słuchacza, nie zawsze mam do tego okazję. Nie chcę wyjść też na jakiegoś obłąkanego człowieka, który czuje chorą potrzebę spoufalania się z zimnymi już ciałami bez życia w sobie.
-Safia.-obróciłem się w stronę wołania i uśmiechnąłem się do kapłana Alana ubranego w odświętne ubrania.-Dobrze, że przyszedłeś wcześniej.-stanął obok mnie i zawiesił wzrok na nieboszczyku. Założył ręce za plecami i uniósł spojrzenie w górę.-Niezbadane są wyroki naszych bogów, ale są one sprawiedliwe.-przytaknąłem leniwie. Nasz denat nie miał spokojnej śmierci. Morderstwo jak nic, problem w tym, że sprawcy nie znamy. Ponoć to była jego żona, starsza, krucha kobieta z pamięcią gorszą od świni. Inni mówią, że to był jego syn, maltretowany od zawsze przez ojca. Są też głosy, że to był niecierpliwy sąsiad na którego jest przepisana część majątku. Nikt nic nie wie. Sprawa cuchnie na kilometr. Wszyscy podejrzani mają alibi, narzędzia zbrodni nie było w pobliżu ciała.
-Słyszałem nawet głosy, że to Harriett osobiście do niego przyszła i go ukarała za ciężką rękę w stosunku do rodziny.-wyraziłem swoje zdanie, zerkając przez ramię na wejście do sikramu.
-Jeśli to Harriet włożyła nóż w czyjeś ręce i nakazała zabić tego nieszczęśnika... to nie mam prawa kwestionować decyzji Bogini.-westchnął z niezwykłą lekkością jak na kogoś kto usprawiedliwia morderstwo tak łatwo.
-Nikt nie ma.-przytaknąłem mu i tak jak on złączyłem ręce za plecami.
Staliśmy chwilę w ciszy, widziałem już jak w oddali, na ścieżce do świątyni, pojawia się kształt wędrowca. Pierwsi goście na pogrzeb się zaczynają schodzić.-Pójdę już na górę.-po otrzymaniu niemej zgody, wziąłem torbę z nutami z ławki i ruszyłem w stronę schodów, żeby rozpocząć z nimi walkę.
Omiotłem z empory dół sikramu szybkim spojrzeniem. Uśmiechnąłem się pod nosem. Dzisiaj będzie pracowity dzień dla nas wszystkich. Najpierw pogrzeb, później ślub, a następnie wieczorne nabożeństwo. Zacząłem rozkładać się na stanowisku pracy. Uwielbiam takie dni, gdy mam mało wolnego, mogę rozkoszować się muzyką, a nie martwić się o spotkania z bliskimi.
Usiadłem na ławce przy organach. Spojrzałem na nuty, upewniając się, że zeszyt mam otwarty na dobrej stronie. Chwilę musiałem się uczyć tego utworu, ale nie sprawiło mi to większych trudności. Ułożyłem palce na klawiszach, odetchnąłem cicho i w końcu stonowana, acz dość żywa melodia rozbrzmiała w sikramie.

Z/T

_________________

♪ ♫ ♩ ♬ ♩ ♪ ♫ ♪ ♬ ♩ ♫ ♪ ♫
Safia
Safia

Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-choroby serca
-niewydolność krążenia
Źródło avatara : ArtStation

Powrót do góry Go down

Ulice Morteny Empty Re: Ulice Morteny

Pisanie by Safia Sob Gru 26, 2020 2:58 pm

SIKRAM NA OBRZEŻACH MORTENY

Siedziałem na emporze i obserwowałem niemalże pusty sikram. Zawsze kilka osób zostaje po nabożeństwach, aby na osobności poprosić bogów o łaskę. Ja też powinienem ich poprosić o pomoc. Kokoro mi w związku nie pomoże, a i w zdrowiu chyba odpuszcza wspomaganie mnie.
Odsunąłem chusteczkę od nosa, ale krew nie przestawała cieknąć. Oblizałem wargi i znów przycisnąłem szmatkę do twarzy. Ostatnio coś często mi się to dzieje. Może to z nerwów? Sam nie wiem. Ślub i oczekiwanie na dziecko mogą faktycznie tak działać na mnie.

-Ty mnie nie kochasz. Normalny człowiek, który by mnie kochał, nigdy by tak nie powiedział!-Finn wrzasnęła i rzuciła w moim kierunku bukietem różowych goździków. Zaraz po tym odwróciła się i zamaszystym ruchem, miętosząc przy tym piękną suknię, usiadła na krzesło, aż to zachwiało się niepewnie.
-Finncia, nie o to mi chodzi. Wyglądasz pięknie, zawsze wyglądasz idealnie.-schyliłem się po kwiaty, a kiedy podniosłem się do pionu poczułem jak zawirowało mi w głowie. Od rana czułem, że coś się zepsuje.


Poprawiłem muszkę i ułożyłem sobie zaplecione w warkocz włosy na ramieniu. Urosły mi sporo przez te kilka miesięcy. Sięgają mi już bioder. Uwielbiam je i nie mam zamiaru ich ścinać, no chyba, że będą mi przeszkadzać. Finn kilka razy mi mówiła przed ślubem, że:

,,Powinieneś ściąć te włosy. Wyglądasz z nimi jak gruba baba."

Dziękuję Finn. Kocham mieć wsparcie w bliskich. Rodzice chyba też się poddali. Niby są ze mną, ale boją się chyba wyrazić własne zdanie. Czy gdyby powiedzieli mi, że powinienem się z nią rozstać, to bym to zrobił?
Sam nie wiem... Ona jest w ciąży, zależy mi na dziecku, a to, że w pakiecie z nim idzie też i Finn... Nie można mieć zawsze tego co się chce. Czasem z przyjemnością dostaje się też i całą masę upierdliwości.
Odłożyłem brudną w jusze chusteczkę i sięgnąłem po kolejną. Obym tylko przestał krwawić zanim się kolejne nabożeństwo rozpocznie. Muszę być gotowy do gry.

-Słyszałeś jak on gra? Słyszałeś?!-wściekła narzeczona popatrzyła mi w oczy błyszczącymi od łez ślepiami.-To mój dzień. To nasz dzień. Powinien być idealny, a ty się w ogóle nie starasz!-kolejne krzyki dopadły moich uszu.
-Skarbie... Nie mogę być i przed ołtarzem i na emporze na raz. Znalazłem najlepsze zastępstwo jakie...-mocne uderzenie w policzek sprawiło, że kucając przed ukochaną straciłem równowagę i upadłem na ziemię. Bolało, ale bardziej mnie martwiło to, że wymawiając masę przysięg ślubnych będę miał czerwony ślad na policzku po dłoni mojej miłości.
-Nigdy się nie starasz. Zawsze wszystko ja muszę załatwić, żeby było porządnie.-zapłakała i zakryła twarz dłońmi. Podniosłem się z ziemi do klęku i przyglądałem się dziewczynie. Jeszcze tylko chwilę muszę wytrzymać, ciąża się skończy i wszystko wróci do normy, prawda?


Zapatrzony w okno pozwalałem krwi ściekać mi powoli do ust. I tak nie leciało jej już tak dużo. Uspokajało się to wszystko.
Uśmiechnąłem się niemrawo na swoje myśli. Mój ślub... Zerknąłem na obrączkę na palcu. Dziwnie mi z myślą, że mam żonę, że jestem mężem, że oczekuję dziecka. Mimo wieku czuję się staro, ale chyba nigdy nie czułem się młodo tak naprawdę. Mam wrażenie, że już 60 lat mam na karku i zaraz przyjdzie po mnie śmierć. Nie narzekałbym, bo mimo wszystko jestem zmęczony trochę. Każdy dzień jest taki sam. Każdy nowy tydzień wygląda identycznie jak poprzedni. Każdy miesiąc ucieka mi przez palce, chociaż nic nie robię. Życie wyślizguje mi się z dłoni, jak mokra ryba, a ja niespecjalnie czuję się tym zaniepokojony, a raczej niespecjalnie wiem jak to zmienić. Może jest dobrze jak jest? Może nie jest dobrze jak jest...
Spojrzałem na kapłana rozmawiającego z jedną z miejscowych staruszek. Hmm... Lepiej żyć nudno i długo, czy ciekawie, ale krótko?
Podniosłem się powoli z krzesła i ruszyłem w stronę mojego stanowiska pracy.
-Jesteś organistą, nie filozofem, Safia.-mruknąłem do siebie, rozbawiony swoimi pseudo mądrymi myślami. Powinienem się zając tym na czym się znam, a nie zagłębiać się w tajniki ludzkiego życia.

Z/T

_________________

♪ ♫ ♩ ♬ ♩ ♪ ♫ ♪ ♬ ♩ ♫ ♪ ♫
Safia
Safia

Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-choroby serca
-niewydolność krążenia
Źródło avatara : ArtStation

Powrót do góry Go down

Ulice Morteny Empty Re: Ulice Morteny

Pisanie by Safia Nie Sty 03, 2021 10:14 pm

SIKRAM NA OBRZEŻACH MORTENY

Rozmasowałem bolące po całym dniu grania palce. Ułożyłem dłonie na karku i kilka razy go ścisnąłem wzdychając przy tym ciężko.
-Na bogów...-sapnąłem z uśmiechem. To był udany dzień. Dwa pogrzeby, ślub oraz nabożeństwo. Tyle grania, a mi wciąż mało, mimo, że ręce bolą.
-Zasłużyłeś na odpoczynek.-wzdrygnąłem się słysząc nagle głos kapłana Alana.-W przyszłym tygodniu nie szykują się żadne uroczystości, no chyba, że ktoś spontanicznie umrze.-uniosłem kąciki ust kiedy jego śmiech rozniósł się po emporze.
-Tak, śmierć przychodzi kiedy chce, często bez uprzedzenia.-wróciłem wzrokiem do nut i przerzuciłem kilka kartek w zeszycie. Miękkie kapcie pobożnego mężczyzny tłumiły odgłos kroków, słychać było jedynie subtelne szuranie.
-Długo jeszcze planujesz tutaj siedzieć, Safia?-ułożył mi dłonie na ramionach stojąc mi za plecami. Nachylił się lekko nade mną i zerknął w nuty w skupieniu.
-Nie, zagram jeszcze jeden utwór, może dwa i będę szedł do domu.-odpowiedziałem i zacząłem przygotowywać powoli instrument do gry.
-Rozumiem, musisz wrócić do domu, zająć się żoną.-pokiwał mądrze głową, a mi dziwnie było ze słowem ,,żona". Jeszcze się nie przyzwyczaiłem do takiego stanu rzeczy.
-Taak...-odpowiedziałem z lekkim przekąsem.-Wiesz, że z nią nie mieszkam, ale rodzicom może muszę w czymś pomóc.-wytłumaczyłem, coś co nie było nowością. Mówiłem mu to już kilka razy, a odpowiedź zawsze jest taka sama...
-Nie mieszkać z żoną po ślubie to tak samo duże przewinienie, jak mieszkać z nią przed ślubem.-skarcił mnie, po raz kolejny tym zdaniem. Kiwnąłem tylko głową kiedy ścisnął moje ramiona w akcie pokrzepienia. Rozumiem go i jego nauki, ale w życiu nie chcę z nią zamieszkać. Niby były plany, niby kilka dni u mnie mieszkała, ja u niej, ale to nie wychodziło mi na zdrowie.
-Zostawię ci klucze, zamknij wszystko, gdy będziesz wychodził.-ułożył pęczek metalu przede mną. Poklepał mnie jeszcze raz po łopatce i ruszył w stronę schodów.-Dobrej nocy, Safia.-powiedział, nawet się nie odwracając w moją stronę.
-Tobie również dobrej nocy, Alanie.-odpowiedziałem, czując, że mężczyzna chyba zaczyna mnie nienawidzić. Nie dziwię mu się, facet ze mnie marny. Mieszkam z rodzicami zamiast z żoną, a żona mi wchodzi na głowę, robi co chce i kiedy chce. Gdybym był na jego miejscu, też bym krzywo patrzył na kogoś takiego jak ja.
Przesunąłem palcem po klawiszu, odetchnąłem cicho i ułożyłem odpowiednio dłonie. Zerknąłem na nuty, chociaż nie potrzebowałem ich do tego utworu, znam go na pamięć.
***
Po skończonej grze spakowałem wszystkie swoje rzeczy, po czym klęcząc przed ołtarzem pomodliłem się do swojej opiekunki, Kokoro. Prosiłem o to samo co zwykle, zdrowie i wsparcie, pomoc gdy zbłądzę, dziękowałem za wyrozumiałość i cierpliwość.
Wstałem, otrzepałem kolana i zabrałem się za zamykanie sikramu. Sprawdziłem wszystkie okna, drzwi, upewniłem się, że świece stoją stabilnie i nie grozi nam tragiczny pożar. Gdy już wszystko było zabezpieczone, mogłem ze spokojnym sercem wyjść na dwór.
Popatrzyłem na ciemne, tak naprawdę już nocne niebo. Kilka gwiazd świeciło nieśmiało. Żal było się nie zatrzymać i nie popatrzeć na to arcydzieło.
Uwagę moją przykuło telepiące się daleko, ciepłe światło. Nie widziałem wyraźnie kształtów, ale domyśliłem się, że to jakiś człowiek z latarnią.
Szybko zamknąłem główne wejście do sikramu, tak w razie gdyby się okazało, że to głupi złodziej idzie w moim kierunku, złodziej, który nawet nie próbuje się ukryć ze swoją obecnością.
Schowałem klucze do plecaka i stałem, czekając cierpliwie na przybysza, który okazał się być nastoletnią dziewczynką, całą zasapaną i z latarnią w ręce.
-Pan Safia?-zapytała krzykiem. To było nietypowe. Dobiegła do mnie, oddychając szybko i płytko.
-Em... Tak, to ja. O co chodzi?-uniosłem podejrzliwie jedną brew.
-Pani Firse mnie przysyła.-poczułem nieprzyjemny zimny dreszczyk. Czy coś się stało tacie, że mama po mnie posłała?-Mówi, że rodzi.-wyrzuciła z siebie szybko, zanim zdążyłem zwizualizować sobie straszliwy wypadek w piekarni.
-O.-ze ściągniętymi brwiami wpatrywałem się w dziecko.-Zaraz, teraz rodzi?-olśniło mnie nagle. Nie powinienem być zaskoczony, w końcu na poród się zapowiadało od jakichś 9 miesięcy.
Poprawiłem szelki plecaka i popędziłem szybkim marszem w stronę domu Finn. Nie będę biec, bo umrę zanim do dziecka dotrę. Syknąłem wiedząc, że gdybym nie był chory, to bym pędził na łeb na szyję, a tak to się nawet przy szybkim marszu zmęczę. Już się szykowałem na ochrzan od żony, za to, że mi najwidoczniej nie zależy na niej. Ma rację, mam ją gdzieś, jedyne czego chcę, to dziecko, najlepiej, żeby było daleko od niej! Liczyłem po cichu, że dziewczyna umrze przy porodzie, albo chociaż kilka dni po nim w wyniku komplikacji. Wiedziałem, że nie powinienem tak myśleć, ale nie umiałem już dłużej powstrzymywać tych myśli przed wypełzaniem na zewnątrz.
Przebierając nogami najszybciej jak mogłem słyszałem chrupanie trzewików nastolatki, która pewnie liczyła na kilka monet za wysiłek. W sumie Finn była w podobnym do niej wieku, kiedy się zaczęliśmy umawiać ze sobą.
-Pobiegnij przodem i powiedz im, że już idę. Dostaniesz za to 20 drachm.-obiecałem jej. Stać mnie na to! Skinęła głową i w ułamku sekundy zebrała się do biegu, a ja mogłem jedynie z uśmiechem oglądać jej tył kiedy się oddalała.
Westchnąłem cicho. Nie chodziło mi o to, żeby Finn wiedziała, że nadchodzę, chodziło mi o to, że chciałem być sam ze swoim zmęczeniem, duszeniem się i bólem serca. Dojdę tam, na spokojnie, w swoim tempie, ale dojdę.

Z/T

_________________

♪ ♫ ♩ ♬ ♩ ♪ ♫ ♪ ♬ ♩ ♫ ♪ ♫
Safia
Safia

Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-choroby serca
-niewydolność krążenia
Źródło avatara : ArtStation

Powrót do góry Go down

Ulice Morteny Empty Re: Ulice Morteny

Pisanie by Safia Sro Sty 06, 2021 2:22 am

DOM FINN FIRSE

Zdyszany dopadłem do drzwi domu. Oparłem się o framugę. Próbowałem uspokoić oddech i z godnością znieść ból w piersi. Nie biegłem, ale im bliżej byłem tym więcej emocji czułem, tym bardziej się denerwowałem, cieszyłem, bałem i ekscytowałem. Takie rzeczy nigdy nie były dla mnie dobre. Poderwałem głowę kiedy drzwi się otworzyły, a w nich pojawiła się krótkowłosa kobieta w średnim wieku.
-A Pan, to kto?-skrzywiła się i przyjrzała się mi. Nie dziwię się jej podejrzeniom. W końcu normalny człowiek by zapukał, a nie dusił się na progu w ciszy.
-Sa...-westchnąłem głęboko, czując, że płuca desperacko potrzebują rozprężenia.-Safia... Finn... ona.. posłała po mnie... Ojcem jestem.-pomasowałem sobie szyję i wyprostowałem się jak tylko mogłem, żeby zrobić lepsze wrażenie.
-Ah... Tak! Przepraszam, przepraszam. Proszę wejść.-otworzyła szerzej drzwi i cofnęła się nieco, żebym mógł w końcu wślizgnąć się do holu i usiąść na twardym krześle.-Coś podać? Herbaty... wody?-zaczęła i już chciała wymieniać dalej, ale przerwałem jej.
-Czy... czy wszystko dobrze? Żyje? Dziecko?-uściśliłem, patrząc niecierpliwie kobiecie w oczy. Niepokoiłem się. Znam swoje zdrowie, nie wiem co Finn robiła kiedy była w ciąży, a na bogów, mogła robić wszystko, co jej szalona wyobraźnia podpowiedziała. Mam nadzieję, że trzymała się zaleceń lekarzy.
-Żyje. To chłopiec.-uśmiechnąłem się i potarłem twarz dłońmi. Kamień mi spadł z serca. -Pańska żona też się czuje dobrze, właśnie śpi.-tłumaczyła mi dalej, ale nie słuchałem, tylko z uśmiechem wyobrażałem sobie cudowne chwile jakie spędzę z synem. Znów mi się zrobiło niedobrze, a ręce zaczęły się trząść. Uniosłem wzrok na kobietę.
-Przyniesie mi Pani wody, proszę?- kolejny raz się uśmiechnąłem pięknie, a ona skinęła głową i poszła do kuchni. Wróciła po kilku chwilach i podała mi szklankę z napojem, który wypiłem w mgnieniu oka.
Odetchnąłem kilka razy. Zdjąłem buty, żeby nie nabrudzić w domu, ale i żeby nie obudzić Finn. Chciałem te kilka chwil być sam na sam z dzieckiem. Wstałem i powolutku, szurając cicho skarpetami o gładkie deski ruszyłem ku sypialni, w której czekało na mnie moje maleństwo.
Zaśmiałem się pod nosem. No tak, tyle miesięcy planowania i zapomnieliśmy o najważniejszej rzeczy, o kołysce. Podszedłem do wysuniętej szuflady komody. Była cała wyłożona miękkimi materiałami, na których leżało ono... Dziecko... Zmarszczyłem brwi i przymknąłem oczy. W niedowierzającym rozbawieniu, niezwykle ironicznym. Cóż.... Mój syn.... mój syn jest okropnie brzydki... Nie to, żebym się tego nie spodziewał.
Ostrożnie wyjąłem to napuchnięte, czerwone, ziemniakopodobne coś z szuflady i przytuliłem do piersi. Pogłaskałem go czule po główce, pocałowałem delikatnie w czoło i niespiesznie wyszedłem z sypialni, aby już po chwili osiąść w salonie na fotelu.
Przyglądałem się temu zniewalająco brzydkiemu cudactwu, które jakby nie patrzeć, jest moim małym sobowtórem. Ja też do pięknych nie należę, ale w sumie, to dostrzegam pewne zalety mojej tuszy, mianowicie to, że dziecku będzie się wygodnie na mnie leżało, miękko, do tego daję dużo ciepła. To było całkiem miłe... tak, tak o sobie pomyśleć... Kiedy ostatni raz to robiłem? Uniosłem kąciki ust.
-Będziesz mnie kochać, co?-zapytałem się szeptem śpiącego malucha, który był niewzruszony tym, że zabrałem go od matki. Śpioch jak ja. Poprawiłem go na rękach i znów się na niego zapatrzyłem, nie mogąc ani na chwilę powstrzymać świecących się oczy i uśmiechu. Cały ten wysiłek, słuchanie krzyków Finn, nerwy, złość, wszystkie te męki nie miały teraz najmniejszego znaczenia. Czułem się jakby cały świat przestał istnieć i byłem tylko ja oraz ten maluch.
Wcisnąłem się bardziej w fotel, przesunąłem opuszkami po pyzatym policzku niemowlaka.
-Witaj na świecie, Seidi.

Z/T

_________________

♪ ♫ ♩ ♬ ♩ ♪ ♫ ♪ ♬ ♩ ♫ ♪ ♫
Safia
Safia

Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-choroby serca
-niewydolność krążenia
Źródło avatara : ArtStation

Powrót do góry Go down

Ulice Morteny Empty Re: Ulice Morteny

Pisanie by Safia Czw Sty 21, 2021 11:38 pm

DOM FINN FIRSE

Cóż, mieszkanie razem nie wychodziło nam dobrze, ale czego się spodziewałem? Próbowaliśmy tego wcześniej i nie daliśmy rady. Powinniśmy zamieszkać razem przed ślubem, żeby sprawdzić czy się dogadamy, ale z drugiej strony przed ślubem widać było, że dogadujemy się mniej więcej tylko w sferze erotyki. Westchnąłem ciężko wycierając naczynia. Tak czy inaczej musiałem pomóc w domu, a raczej chciałem być blisko dziecka, które musi mieć zawsze pod ręką źródło pożywienia, inaczej zwane ,,Moją Żoną".
Co do niej, to... nie umarła, żyła, trzymała się dobrze, lepiej niż bym chciał. Już mogła według lekarza normalnie funkcjonować, no może z wyjątkiem ciężkich prac jakichś. Dziewczyna to wykorzystała i leżała cały dzień w łóżku z naszym synem, a ja chodziłem sfrustrowany strachem, że dziecko przywiąże się do niej mocniej niż do mnie, że przez to będzie płakać kiedy wezmę je na ręce. Dlatego też wczesne poranki i późne wieczory były dla nas, tylko ja i mój syn, a do tego cicha piosenka, przytulanie i bajki. Wiem, że nic nie rozumie, jednak widzę jakby zainteresowanie na jego twarzy kiedy mnie słucha. Może to tylko złudzenia i wmawiam sobie te rzeczy, bo bardzo chcę być ulubionym rodzicem Seidiego. Seidi, Sei, Seik. Uważam, że brzmi dobrze, a nawet jeśli kiedyś uzna, że mu się nie podoba, to zawsze może zmienić imię. Będę go rozpieszczał, dam mu wszystko co tylko będzie chciał, będę pracował ciężko i poślę go do dobrej szkoły, będzie chodził na jakie tylko chce zajęcia dodatkowe, chociaż liczę, iż odziedziczy po mnie miłość do grania na organach. Byłoby miło patrzeć na niego jak gra i czerpie z tego przyjemność.
-Safcia!-sapnąłem cicho i wytarłem ręce w ścierkę słysząc ten głos.
-Tak?-nie zapytałem głosem szczęśliwym, ale starałem się nie brzmieć zbyt szorstko, już jedna awantura dzisiaj była, kolejna jakoś nie jest moim marzeniem.
-Przynieś  mi wody.-zażyczyła sobie moja "ukochana"
-Jasne.-mruknąłem bardziej do siebie niż do niej. Zabrałem się za wykonanie polecenia. Kapłan Alan mówił dobrze, nie ustawiłem jej sobie odpowiednio i mam co mam. Nie mówię, że pomaganie żonie jest złe i nie chcę tego robić, ale dużo lepiej bym się czuł gdyby moja pomoc była szczerze doceniona oraz gdyby nie wisiała ciągle nade mną burzowa chmura wybuchu wściekłości małżonki.
-Proszę-powiedziałem podając jej szklankę. Jak zwykle wylegiwała się w łóżku. Pokiwała tylko głową, bardziej jakby się ze mną zgadzała, niż mi dziękowała. Zerknąłem na chłopca leżącego w niedawno kupionej kołysce.-Zabiorę go na świeże powietrze.-mruknąłem dość pogodnie i podszedłem do dziecka, żeby wziąć je na ręce.
-Nie. Co jeśli będzie głodny?-rzuciła nagle.
-Wtedy go do ciebie przyniosę.-odpowiedziałem jak gdyby nigdy nic. Głupie pytanie, ale nawet mnie nie zdziwiło, bo głupsze pytania padały z jej strony.
-Powiedziałam nie! Jesteś za głupi, żeby zrozumieć?!-krzyknęła, a maluch drgnął niespokojnie pod kołderką, po czym zaczął płakać.-Widzisz co zrobiłeś?-zafukała zła, po czym odstawiła szklankę z wodą na szafkę nocną i wygramoliła się z łóżka. W tym momencie już trzymałem uspokajającego się syna na rękach.
-Zostaw go.-poprosiłem ugodowym głosem kiedy podjęła próbę zabrania mi niemowlaka. Nie przestała, tylko przeklęła pod nosem, rzuciła kilka obelg w moją stronę, aż w końcu, kiedy na nowo płaczącego dziecka, które przytulałem do piersi, nie udało się jej wyrwać, to zrobiła krok w tył, wzięła silny zamach i uderzyła mnie otwartą dłonią w policzek. Zdążyłem jedynie zmrużyć oczy i osłonić ręką głowę Seida, aby nie oberwało mu się przypadkiem.
-Idiota!-krzyknęła jeszcze zanim wyszła z pokoju i ruszyła w stronę niewielkiego salonu. Dobrze, niech sobie idzie.
Zacząłem delikatnie kiwać się na boki, żeby uspokoić malca, który doceniał moje starania. Przyłożyłem dłoń do policzka i pomasowałem się po obolałym miejscu. Uśmiechnąłem się w duchu, że już nie reaguję na to wszystko tak emocjonalnie. Może to świadczy o niskim zaangażowaniu, ale ja jestem wdzięczny, bo serce mnie nie boli.
Cmoknąłem syna w czoło i odłożyłem do go kołyski. Skoczyłem szybko do holu, założyłem buty, płaszcz i wróciłem do sypialni. Sei leżał spokojnie, ale nie miał najwidoczniej zamiaru spać, bo rozglądał się żywo po otoczeniu. Owinąłem go nieco szczelniej w koc, na głowę nałożyłem cienką czapkę, tą którą wiele lat temu ja sam nosiłem za dzieciaka.
-Ale z ciebie przystojniak będzie, jak ojciec.-zaśmiałem się kiedy podnosiłem go i układałem sobie na rękach.-Idziemy na spacer, co?-dygnąłem dwa razy uginając kolana, żeby młodemu zrobić taką małą atrakcję i powód do uśmiechu. Brak zębów chwyta za serce.
Stanąłem w przedpokoju, przed drzwiami do domu.
-Idę na spacer.-krzyknąłem do żony, ale z głębi domu nie usłyszałem odpowiedzi. To pewnie taki jej bunt, może liczy, że się zaniepokoję dlaczego jest cicho i przyjdę do niej? Cóż, to nie zadziała, bo nie martwię się o nią, jest mi całkowicie obojętna.
Odetchnąłem ciężko, kiedy stojąc na ganku zamknąłem drzwi za sobą. Cel małej podróży miałem już wybrany, mianowicie Piekarnia rodziny Firse, najlepsza piekarnia na świecie. Uśmiechnąłem się do Seia kiedy wyciągał ręce w górę i łapał mnie za kosmki włosów, biorąc je czasami do ust. Cóż... Jak tak teraz myślę, to nie ma szans, żebym nie był jego ulubionym rodzicem.

Z/T

_________________

♪ ♫ ♩ ♬ ♩ ♪ ♫ ♪ ♬ ♩ ♫ ♪ ♫
Safia
Safia

Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-choroby serca
-niewydolność krążenia
Źródło avatara : ArtStation

Powrót do góry Go down

Ulice Morteny Empty Re: Ulice Morteny

Pisanie by Melissa Aife Wto Lut 02, 2021 1:26 am

Zaśmiałam się głośno z opowiedzianego przez ukochaną żartu. O dziwo im dalej byłyśmy od jej domu, tym bardziej poddenerwowana była, więc wszystkie próby rozluźnienia atmosfery były podejmowane. Granica kraju już niedaleko, dokumenty w kieszeniach, bagaże zapakowane na wozie. Cel był tuż tuż, ale strach, że właśnie na tym ostatnim odcinku coś się zdarzy złego nie opuszczał nas.
-Wiesz, nie myślałam, że naprawdę to zrobimy.-zarumieniła się i poprawiła woalkę zakrywającą jej śliczną nosferacką twarzyczkę. Przemknęła mi przez głowę myśl ,,Moja dziewczyna jest piękna.", bo jest, zarówno na zewnątrz jak i w środku. Jej dusza lśni tak jak nic nigdy nie lśniło. Nie wierzę w bogów, ale jeśli oni jednak gdzieś istnieją, to dziękuję, że pobłogosławili mnie stawiając Pony na mojej drodze. Uniosłam wzrok na nocne niebo i poprosiłam o bezpieczną podróż.
-Moja najdroższa. Straciłam już dwie miłości mojego życia. Trzeciej nie mam zamiaru tracić.-uśmiechnęłam się do niej kocio i ucałowałam wierzch jej dłoni, patrząc jej w oczy. Kiedy o nią chodzi, to nie rzucam słów na wiatr.-Będzie cudownie, zobaczysz. Masz mnie obok siebie, a ja mam ciebie. Musi być cudownie!-zapewniłam ją całkowicie przekonana o tym co mówiłam.
Chwilę nam zajęło zaplanowanie tego wszystkiego i zabranie się za to, zajęłam się wszystkim co wymagało mojej uwagi. Przekazałam wszystkim to co chciałam przekazać czy to osobiście, czy listami. Wyjazd na stałe, nie znaczy, że nie wrócimy. Może sytuacja się zmieni, może zwykłe odwiedziny nie ściągną na nas nieprzyjemności. Jak na razie nie chce mi się nad tym zastanawiać. Nie ma co planować tak daleką przyszłości, skoro teraźniejszość jest chybotliwa. Wszystko się ułoży, to wiem na pewno.
Popatrzyłam na Pony siedzącą obok mnie, uśmiechnęłam się. Gdzie ona, tam mój dom.

Z/T

POSTAĆ ZAWIESZONA

_________________

I'd swallow the moon and the stars
To follow the beat of your heart
Oh when we're high, Oh my God, you blow my mind
So let's get high, Live until we die
You and I, you and I
Let's just do it one more time, one more time, A million times
Let's get high, Live until we die
Melissa Aife
Melissa Aife

Ekwipunek : Informacja w KP.
Ubiór : Informacja w KP.
Źródło avatara : coax 콕스 ArtStation

Powrót do góry Go down

Ulice Morteny Empty Re: Ulice Morteny

Pisanie by Babibył Czw Kwi 01, 2021 11:57 am

Drzwi od ratusza trzasnęły jak dzikie o ścianę, kiedy otworzyłem je gwałtownie. Sapnąłem ciężko i zabrałem dłoń z drewna, wchodząc do przedsionka, w którym powitał mnie ochroniarz. Mimo bycia ubabranym od stóp do głowy w błocie zostałem rozpoznany przez niego.
-Nogi się poplątały, co?-zaśmiał się i zrobił krok w tył, abym go nie ochlapał ściągając z ramion narzutę.
-Weź, mi nawet nie gadaj...-mruknąłem i zamemłałem ustami i po chwili wytarłem język o dłoń, aby resztki piachu z niego zdjąć.-Zostawię ci to tutaj, niech schnie. Pilnuj.-poinformowałem mężczyznę i rzuciłem część ubioru w rogu na ziemię, dowaliłem tam też plecak i mój topór. Skinął głową i nie miał okazji powiedzieć nic więcej, bo wspiąłem się po kilku schodkach i ruszyłem korytarzami. Znałem je prawie jak własną kieszeń, w końcu byłem już tutaj kilka razy.

-Pan Varll Vallrl... Pan... Vallrhi...?-usłyszałem za sobą głos jakiegoś dzieciaka, no może nie dzieciaka, ale na dorosłego też nie wyglądał. Obróciłem się na pięcie i postanowiłem przerwać jego cierpienie.
-Babi, to ja, w sensie Zaafedrahilir Vallrhimdirium, ale nie próbuj tego wymawiać, bo moje uszy będą krwawić.-rzuciłem na szybko i otrzymałem nieme przytaknięcie. Pięć lat by to próbował wymówić, jak znam życie, a tyle czasu nie mamy.
-Dostałem polecenie, aby się Panem zająć.-powiedział i patrzył na mnie siląc się na pewny siebie wygląd. Teraz to ja skinąłem, ale minę musiałem mieć na tyle dziwną, że nie wywołało moje skinięcie żadnej reakcji przez kilka długich sekund.
-To prowadź, może?-rzuciłem, nie wiedząc, czy na coś czekamy, czy co się dzieje.
-Tak jest.-jakbym go moją prośbą z transu wyrwał. Babi magik, potrafi każdego odhipnotyzować.
Po kilku chwilach byliśmy już w dobrym pomieszczeniu. Od razu przywitał mnie rozbawiony głos zarządcy więzienia, który przyszedł tutaj specjalnie dla mnie. Czuję się wyjątkowo.
-A ty co?-zaśmiał się widząc w jakim stanie jestem.-Już się przygotowujesz do gryzienia piachu?-oparł dłonie o biodra i pochylił się lekko, dalej się chichrając.
-Jedna kałuża była, rozumiesz? Jedna i się akurat w nią z konia musiałem zjebać.-ponarzekałem na swój los, jednak nie spotkałem się z ani odrobiną empatii czy współczucia. Żyję wśród brutali!-Ale i tak lepiej w drodze niż w czasie pracy.-dodałem, żeby nie było aż tak czarno w moich myślach. Wolę jak mi się nogi złożą pode mną jak jadę na koniu, niż jak kogoś ścinam.
-Ano, to oczywiste Babuszko ty.-przyznał mi rację, po czym tak samo jak ja odwrócił szybko głowę w stronę drzwi kiedy do pomieszczenia wszedł ratuszowy sekretarz o gęstej blond brodzie. Kurde, ale mu jej zazdroszczę. Mogę mu ją ukraść?
-Witam Panów. Spotykamy się w ten deszczowy dzień, aby podpisać dokumenty.-oznajmił beznamiętnie, widocznie niewyspany. Wręczył mi pliczek kartek.-Nic się nie zmieniło. Wiesz gdzie podpisywać.-jak mnie cieszy, że nie muszę czytać tego wszystkiego. Czasami wystarczy jedna karteczka, ale Mortena, ah Mortena.... Mortena jest inna, specyficzna, kochana.
Po kilku chwilach poje podpisy były wszędzie tam gdzie miały być. Sekretarz jeszcze raz to przejrzał, upewnił się, że wszystko w porządku, po czym podziękował, dał jakąś karteluchę Zarządcy, no i wyszedł, zabierając ze sobą chłopaka, co nie umiał mojego imienia powiedzieć. Może kiedyś się jednak nauczy i mnie zaskoczy, jak następnym razem przyjadę.
-To czas na przyjemności, co?-zaczepił mnie z promiennym wyszczerzem.
-No, a jak.-odpowiedziałem tą samą miną. Może i gadamy o zabijaniu jakiejś kobiety, ale za to co zrobiła, jakoś niespecjalnie mam chęć na przejmowanie się nią.
Zgarnęliśmy wszystkie potrzebne rzeczy, po czym ruszyliśmy spokojnym krokiem w stronę więzienia, plotkując na różne tematy.
Zetnę, pomogę posprzątać, pogadam jeszcze ze strażnikami, zjem z nimi więzienny obiadek, a potem jazda do domu, bo Kłak będzie za mną tęsknił. Ja już za nim tęsknię, ale go wyczochram, jak wrócę, ale go wycałuję. Mój czarny niedźwiedź grubas najsłodszy, piękny.

Z/T

_________________

Countin' bodies like sheep
Countin' bodies like sheep
Countin' bodies like sheep to the rhythm of the war drums
Babibył
Babibył

Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-lekka narkolepsja
-alergia na perfumy
-uszkodzona prawa ręka
-blizna na prawym udzie
-osłabione włosy
Obrażenia tymczasowe:
-
Ekwipunek : Info w KP.
Event (mniej więcej):
-pistolet
-spory topór
-mniejszy toporek
-apteczka
-zapasowe ciuszki
-jedzenie+picie

Ubiór : Info w KP.
Źródło avatara : Leventart (DeviantArt)

Powrót do góry Go down

Ulice Morteny Empty Re: Ulice Morteny

Pisanie by Mistrz Gry Sob Cze 05, 2021 6:38 pm

Szczury w Hedroth
dzień 31.

  Przeszukiwanie zebranych przez Łowców dokumentów dało Xentisowi pełny obraz sytuacji i przebiegu zdarzeń, przynajmniej o tyle, o ile mogli go odtworzyć panowie z milicji.

Thomas Jendricks:

Margret Alonsee:

Amelia Thaern:

Olgird Manbaen:

Edmund Thealsten:



  Mortena zawsze była przyjemnym miastem. Może trochę zamkniętym, wszak otaczające ją mury wyglądały na ciężkie i solidne, ale za to sprawiała wrażenie bezpiecznego. Jakże złudne musiało się okazać, kiedy to groza i śmierć zjawiły się w samym jej środku ledwie miesiąc temu. Mieszkańcy wciąż żyli tymi tragicznymi wydarzeniami, a brak pewności i informacji co do intencji sprawcy tym bardziej ich niepokoił. Kto był narażony? Czy trupy w kolejnych miastach mogą dawać nadzieję, że ten potwór tu nie wróci? Czy każdy podróżny mógł się nim okazać?
  Xentis musiał się wylegitymować przy bramie, lecz nie było to dla niego żadnym problemem. Chyba nawet mógłby się dopatrzeć ulgi w oczach strażnika. Obecność Łowcy, nawet z mieszaną reputacją, dawała nadzieję na rozwiązanie ich wspólnych problemów.
  Idąc ulicą, widział sporo ludzi spieszących za swoimi sprawami, minął nawet parę milicjantów, którzy zmierzyli go wzrokiem jako nową twarz. Jakiś chłopiec pod cukiernią rozdawał gazety za piątkę. Wszystko wyglądało dobrze, tylko ta niepewna atmosfera gryzła myśli.

_________________

Trudno jest mieć serce, jeśli zatrzymało się tak wiele innych.
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Admin

Źródło avatara : https://imgur.com/Am3Vl

Powrót do góry Go down

Ulice Morteny Empty Re: Ulice Morteny

Pisanie by Xentis Venatori Nie Cze 06, 2021 12:06 pm

Xentis nienawidził śledztw, ponieważ nigdy nie uważał siebie za najlepszego detektywa, a jak już zaznaczał przy poprzedniej sprawie, preferował walki z zagrożeniami, bo to było dużo logiczniejsze i wymagające jego faktycznych umiejętności w których się specjalizował. Jednak tym razem, było znacznie inaczej. Nie, nie chodziło o brak dzieci w ofiarach, czy też nawet to, że seryjny morderca działał w kilku lokalizacjach. A bardziej o to, że był zupełnie lepiej przygotowany, niż w przypadku gonitwy za Dzieciobójcą. Wtedy działał na świeżo, bez pomocy, z czystą improwizacją, co wprowadzało chaos. Teraz zaś dostał pokaźny zasób informacji z cesarskich kartotek, dzięki którym, mógł podczas jazdy karocą, stworzyć własne notatki, wraz ze wstępnymi wnioskami, dotyczącymi tego kim może być "Zając", oraz obmyślić chronologiczny plan działania podczas przebiegu śledztwa. Reszta zależała od tego, na ile pozwoli mu jego trzeźwe myślenie, oraz nowe informacje, które mogły zostać przeoczone przez śledczych. Czasem inni nie zwracają uwagi na szczegóły, ale nie sądził, że jest jakoś lepszy. Po prostu, wchodził do sprawy jako nowe, świeże spojrzenie.
Mortena sama w sobie może była przyjemna dla oka, miasteczko objęte murem, pełne rodzin z dziećmi, okoliczne zielone lasy, lecz Venatori wiedział dobrze, że to tylko powierzchowny wniosek. Odpalił papierosa, wspominając incydenty takie jak ataki wilkołaka sprzed około pięciu lat, wielką zarazę przeszło trzy lata wstecz i chwilę po tym, znalezienie poćwiartowanego rolnika w jeziorze, nieopodal wybitego gospodarstwa Mallery. A teraz, dwa morderstwa Zająca. Mortena była trochę jak Hedroth, miała mistyczną moc sprawczą, ściągania kłopotów, lecz ta przynajmniej, wyglądała milej.
Będąc już w obrębie miasta, obrał kroki w kierunku gospody "Na Królewskim Szlaku", uznając że to dobry pierwszy punkt do zorientowania się w sytuacji, oraz miejscowych plotkach. Nie widział sensu w zbieraniu poszlak z wyczyszczonych miejsc zbrodni, ale sądził, że prawda tkwi w słowach ludzi, więc temu zawierzy, przynajmniej w 30%.
Wszedł do przybytku, nawet nie zwracając uwagi na klientelę, bo ta go narazie nie interesowała. Obrał za cel Hilayeva Faulina, elfiego właściciela za ladą, do której po chwili podszedł.
-Xentis Venatori, Cesarski Łowca Głów.- Przedstawił się z miejsca i oparł o ladę, kładąc monetę. -Szklanka ginu i najciekawsze plotki w sprawie dwóch morderstw z początku maja.
Złożył swoje zamówienie, zawieszając na nim fiołkowe spojrzenie.
Xentis Venatori
Xentis Venatori

Stan postaci : Liczne blizny wszędzie.
Ekwipunek : Pistolet skałkowy, szabla, pugio, ostrze sprężynowe, kusza sprężynowa.
Ubiór : Uniform z ciemnej skóry, kamizelka, czarny płaszcz, materiałowe spodnie, karwasze i wysokie, wygodne buty.
Źródło avatara : Nipuni

Powrót do góry Go down

Ulice Morteny Empty Re: Ulice Morteny

Pisanie by Mistrz Gry Sro Cze 16, 2021 8:41 pm

  Klienci Królewskiego Szlaku raczej nie należeli do podejrzanych, toteż zainteresowanie Xentisem albo szybko znikało albo utrzymywało się w skrywanej niepewnej formie. To był całkiem porządny lokal, ładnie wystrojony i przytulny, a i pokoje oferowane przez gospodę trzymały przyzwoity standard. Chyba najbardziej luksusowe miejsce na tym krańcu świata, jakim była granica Puszczy Hurushn, oczywiście poza własnym domem.
  Kiedy elf się przedstawił, przykuł uwagę nie tylko samego karczmarza, ale i paru okolicznych osób. Dobrze ubrany jegomość o jasnych włosach i zawadiackim wąsie siedział akurat najbliżej i też nie omieszkał najdłużej mu się przyjrzeć.
  Tymczasem Hilayev odłożył na chwilę składane w stos talerze i podszedł do barku.
  — Pierwszy raz widzę, żeby ktoś się legitymował, by wypić gin — rzucił żartobliwie i postawił szklankę przed Xentisem. Kiedy jego myśli wróciły do zadanego pytania, uśmiech powoli stopniał. — Spodziewałem się, że w końcu ktoś od was tu po to przyjdzie... Chociaż to chyba nie jest dobry znak. — Usiadł sobie na stołku po swojej stronie lady, sądząc po wysokości, również barowym. — Ludzie mówią, że ten morderca to szaleniec, bo zabija przypadkowe osoby. No i kto normalny robi to kawałkiem krzesła? Jest w tym trochę sensu... Może Jendricks był mrukiem i surowym człowiekiem, ale nigdy nie słyszałem, by komuś podpadł. No chyba że władzy, jego "Czarny Kałamarz" czasem drukował brukowiec, o tej samej nazwie. Dość nieregularnie, ale zawsze w najciekawszych momentach, teraz pewnie też by wyszedł, gdyby... no wiesz. A, słyszałem, że ktoś mu ukradł hybrydę. To znaczy oficjalnie chyba uciekła, ale ludzie twierdzą co innego, ja tam nie wiem, nawet jej nie widziałem na oczy. — Zaczął polerować nóż z szuflady, na którym wypatrzył jakąś plamkę. — Ta druga... Alonsee. To było jeszcze bardziej bez sensu, ta kobieta nikomu w życiu nie podpadła. Wręcz przeciwnie, zawsze była miła dla klientów i pracowników, podobno z niektórymi się utrzymywała koleżeńskie kontakty.
  — A może któryś okazał się zazdrosny? — wtrącił się pan elegant i upił ze swojej szklanki.
  — Hm? — Barman skierował na niego jasne oczy.
  — Jedni mówią, że miała znajomych, inni przyjaciół, a jeszcze inni powiedzą, że kochanków. Ale kto to teraz odgadnie, skoro biedna Margret się nie przyzna, a oni raczej nie chcieliby szargać jej czy swojej reputacji. — Wzruszył ramionami i zerknął na Xentisa. — Podobno ta kobieta, która widziała mordercę, boi się wychodzić z domu. Trochę się jej nie dziwię, ale z drugiej strony brzmi to jak paranoja, to mi utrudnia, by jej uwierzyć...
  — Wzięła wolne, to wszystko... Niedawno wróciła do pracy, choć pewnie faktycznie jest podenerwowana. — Przeniósł wzrok na Łowcę. — Pani Sarthaya pracuje w "Błękitnym Bukiecie", gdybyś chciał jej szukać.
  — Myślę, że się jej przywidziało — dorzucił i ponownie się napił. — Dlaczego miałby zostawić ją przy życiu? Skoro widziała go tak dokładnie, to byłby strzał w stopę... — mamrotał ni to do siebie, ni do nich, przypatrując się zawartości szklanki na whisky.

_________________

Trudno jest mieć serce, jeśli zatrzymało się tak wiele innych.
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Admin

Źródło avatara : https://imgur.com/Am3Vl

Powrót do góry Go down

Ulice Morteny Empty Re: Ulice Morteny

Pisanie by Xentis Venatori Czw Cze 17, 2021 8:41 am

Barman rzucił dobrą uwagą, która nawet u Xentisa wywołało to lekkie rozbawienie, którego jednak nie okazał, chwytając po prostu szklankę i upijając łyk, po chwili odstawiając ją na blat. Jeśli się go spodziewali, powinno pójść łatwiej, być może.
Wysłuchiwał go z uwagą, wyłapując wzmiankę o nazwie brukowca pierwszej ofiary. Może byli tam nadal jacyś pracownicy, którzy wiedzieli więcej o swoim szefie, toteż rodzina, jeśli biznes był zamknięty, to by było lepsze. Ale kradzież hybrydy…? To go zainteresowała w głównej mierze, w końcu, w tej sprawie już jedno niemowle hybrydy zniknęło, a w tym wypadku, znowu ktoś ukradł lub… no właśnie, może wersja z ucieczką nie była taka fałszywa. Nie zapominajmy, że Venatori już od początku ma własne teorie odnośnie tożsamości Zająca.
-Miał jakąś rodzinę lub znajomych, którzy wiedzieliby coś o tej hybrydzie, o jego życiu, o tym z kim się zadawał…? Ewentualnie pracowników powinienem znaleźć w brukowcu? Czy też zamknięty...?
Wypytał, woląc się spodziewać tego, gdzie postawić swoje kroki i nie tracić czasu, bo w rzeczywistości, to morderstwo było już i tak nieco przestarzałe, a w powietrzu wisiało nowe. To kwestia czasu, tylko i wyłącznie.
Wysłuchał dyskusji barmana z elegancikiem na temat rozwiązłości drugiej ofiary, lecz wstępnie to też niewiele mu wnosiło do sprawy, z kolei powinien uczepić się tych możliwości, które mu pozostały. Wyprzedzono go, wspominając o świadku, oraz jej miejscu pobytu. Jednak faktycznie, jak elegancik zauważył, Zając nie zabił Molly, choć pewnie jeszcze wtedy mógł. Jeśli uciekł, po prostu spanikował.
-Ostatnie pytanie.- Dopił gin. -Gdzie mogę znaleźć niejakiego Nagrima, który skarżył się na to, że mu morderca nóż ukradł…?
Zawiesił wzrok na jednej, to na drugiej twarzy.
Xentis Venatori
Xentis Venatori

Stan postaci : Liczne blizny wszędzie.
Ekwipunek : Pistolet skałkowy, szabla, pugio, ostrze sprężynowe, kusza sprężynowa.
Ubiór : Uniform z ciemnej skóry, kamizelka, czarny płaszcz, materiałowe spodnie, karwasze i wysokie, wygodne buty.
Źródło avatara : Nipuni

Powrót do góry Go down

Ulice Morteny Empty Re: Ulice Morteny

Pisanie by Mistrz Gry Pią Cze 18, 2021 8:22 pm

  Barman zastanowił się nad pytaniem o rodzinę, gładząc ręką swój i tak już gładki podbródek. Pod koniec pokręcił głową przecząco i zerknął na Xentisa.
  — Drukarnia jest otwarta, kierownictwo przejął jego zaufany pracownik, którego już dawno nazywali wspólnikiem... Josh Mails, on i inni powinni tam być dość często. A rodzina... — Przesunął wzrokiem po półkach ze szklankami i butelkami. — Nie ma żony ani dzieci. Jego rodzice mieszkają w domku w północnej części miasta, ale to tylko para starych ludzi. — Wzruszył ramionami. — Jak mówiłem, to mruk, ciężko powiedzieć, żeby miał kolegów... Ale jego hybrydy pracowały w drukarni, tam na pewno coś wiedzą. — Pokiwał głową z przekonaniem.
  Dyskusja o drugiej ofierze najwyraźniej wprawiła eleganta w nieco lepszy nastrój. Przynajmniej coś się działo i mógł się do kogoś odezwać, ciężko cały czas rozmawiać z barmanem, który i tak ma sporo pracy.
  — Na Placu Ramsteina od rana do wieczora — rzucił z marszu. — Ma stragan z różnymi starociami, taki jakby lombard. Od placu odchodzi ulica Ramsteina, ta na której zabito tę urzędniczkę. Łatwo trafić — dodał za chwilę i sięgnął po swój trunek.
  Hilayev pokiwał głową.
  — Nagrim był wściekły po tym wszystkim. Nie przez kradzież, wiesz, to porządny człowiek. Myśl, że jego towar posłużył do czegoś takiego chyba nim wtedy wstrząsnęła, nigdy nie widziałem, żeby naraz tyle wypił — wymruczał nieco pochmurnie, ale zaraz zerknął na Łowcę, w razie gdyby ten chciał czegoś jeszcze.

_________________

Trudno jest mieć serce, jeśli zatrzymało się tak wiele innych.
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Admin

Źródło avatara : https://imgur.com/Am3Vl

Powrót do góry Go down

Ulice Morteny Empty Re: Ulice Morteny

Pisanie by Xentis Venatori Nie Cze 20, 2021 11:06 am

Słuchał uważnie informacji dotyczących drukarni, bardzo szybko wyłapując kolejną informację. Imię i nazwisko osoby, z którą koniecznie przyjdzie mu pogadać. Ale jednak, to nie wszystko. Wspomniał o hybrydach, w liczbie mnogiej. Było ich więcej? Jeśli tak, nic dziwnego, że jakaś mogła umknąć, lecz czy wydawca był tak bogaty? Czasem arystokraci trzymają tylko jedną do dwóch. Też przyjdzie mu to sprawdzić, szukając wskazówek.
-”Czarny Kałamarz”, “Błękitny Bukiet” i stragan na placu.- Powtórzy, podsumowując swoje możliwe ścieżki w Mortenie, ale coś jeszcze mu przyszło do głowy, co go nie ominie, a może nawet, powinien zrobić to w pierwszej kolejności. -Dzięki wielkie.
Rzucił i opróżnił szklankę, by zaraz poprawić pas, idąc w kierunku wyjścia z gospody…

Xentis, pomimo pozyskanych informacji, najpierw pokierował kroki do kliniki lekarskiej w Mortenie, gdzie też wylegitymował się szybko, aby ominąć potencjalną kolejkę, jeśli takowa była. Jeśli tylko zastał lekarza w jego gabinecie, skinął mu głową.
-Harry Kamat?- Spytał dla pewności. -Xentis Venatori, jestem Łowcą i prowadzę śledztwo związane z morderstwami, jakie miały tu miejsce. Podobno przeprowadzałeś badania na Jendricksie i Alonsee. Zapoznałem się z aktami zgonu, oraz pozostałą dokumentacją, ale bardziej mnie teraz interesuje Twoje własne zdanie w tej kwestii. Czy jesteś w stanie określić jakieś cechy, dotyczące mordercy? Jak wzrost, wagę? Czy ataki były z góry, czy z dołu?
Zalał go pytaniami, ale chciał objaśnić jak najdokładniej, co miał na myśli. Każda rana, to wizytówka. Tego trzeba się trzymać. A dobry lekarz, powinien już dojść do takiego wniosku.
Xentis Venatori
Xentis Venatori

Stan postaci : Liczne blizny wszędzie.
Ekwipunek : Pistolet skałkowy, szabla, pugio, ostrze sprężynowe, kusza sprężynowa.
Ubiór : Uniform z ciemnej skóry, kamizelka, czarny płaszcz, materiałowe spodnie, karwasze i wysokie, wygodne buty.
Źródło avatara : Nipuni

Powrót do góry Go down

Ulice Morteny Empty Re: Ulice Morteny

Pisanie by Mistrz Gry Nie Cze 20, 2021 8:59 pm

  Położona w uroczej i zadrzewionej okolicy miasta klinika napawała optymizmem sama w sobie. Zwłaszcza, że rosnące tu drzewa akurat kwitły, roztaczając słodką woń nektaru wokół. Sam budynek był ładną kamienicą, jedną z wielu, jakie można było oglądać w Mortenie.
  Dla Cesarskiego Łowcy wszystkie drzwi są otwarte i tak też było i tym razem. Kiedy tylko młoda kobieta w okienku usłyszała, z kim ma do czynienia, zwyczajnie wskazała mu drzwi. Jakież były spojrzenia starych babć, które siedziały w otwartej poczekalni, mając doskonały widok na cały korytarz. Tego oburzenia elf nie zapomni jeszcze długo.
  W gabinecie była młoda kobieta z dzieckiem, kilkuletnią dziewczynką, pielęgniarka i młody lekarz o jasnobrązowych włosach, który podniósł wzrok na wchodzącego.
  — Tak, ale... — Nie zdążył dodać nic więcej, gdyż Xentis przedstawił siebie i powód niezapowiedzianej wizyty. — Zoffie, dokończ, proszę — rzucił do pielęgniarki, a elfa zaprosił gestem do pokoju obok, gdzie zamknął za nimi drzwi. — A więc... Czy mogę powiedzieć coś więcej? Hm... To były bardzo chaotyczne obrażenia, powstały w pośpiechu, nie tylko te, które wymagały użycia większej siły... No właśnie. — Wskazał mu krzesło przy biurku i sam też usiadł, mierzwiąc sobie włosy w zamyśleniu. — Myślę, że cios w ramię, w przypadku pierwszej ofiary, był niedokładny. W każdym innym przypadku uderzenie równało się złamaniem kości. Narzędzie zbrodni nie było ciężkie, to noga od krzesła, co prawda metalowa, ale pusta w środku. To nie mogła być osoba filigranowej budowy. Hm... Podobnie z drugą ofiarą, rany są nierówne, zadawane bez wycelowania czy niedbale. Podejrzewam, że morderca zwyczajnie machał nożem, gdzie popadnie. — Westchnął cicho i oparł się o tył krzesła. — A wysokość... Przy pierwszej ciężko powiedzieć, bo narzędzie było długi samo w sobie, ale myślę, że z tej samej lub nieznacznie niższej niż ręce ofiary. Przy drugiej ofierze na pewno. Ostrze wchodziło w ciało pod kątem zazwyczaj prostym lub lekko od dołu, co sugeruje, że sprawca trzymał rękę swobodnie na wysokości swego łokcia. W takim wypadku nóż układa się w taki właśnie sposób, a dłoń sama z siebie kieruje go lekko w górę. — Zaprezentował, chwytając pióro do pisania, które zaraz odłożył. — Rozumie pan, z pewnością... Coś jeszcze?

_________________

Trudno jest mieć serce, jeśli zatrzymało się tak wiele innych.
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Admin

Źródło avatara : https://imgur.com/Am3Vl

Powrót do góry Go down

Ulice Morteny Empty Re: Ulice Morteny

Pisanie by Xentis Venatori Czw Cze 24, 2021 4:28 pm

Gówno go obchodziły spojrzenia starych bab w kolejce, musiały sobie poradzić z tym faktem. Bardziej interesował go lekarz, który musiał na chwilę odpuścić sobie pacjenta, aby z nim porozmawiać. Sam Xentis był już nieco przyzwyczajony do odwiedzania klinik lekarskich, z powodu Gascona, toteż czuł się tutaj bardzo swobodnie.
Lekarz potwierdził swoją tożsamość i zaczął opowiadać jak jego zdaniem wyglądał stan obu ofiar, oraz co może powiedzieć o mordercy. Jego chaotyzm był już znany Xentisowi, o kwestii siły nie dowiedział się zbyt wiele, z racji na użycie narzędzi nie wymagających jej, ale coś konkretnego zwróciło jego uwagę. Potwierdziły się przypuszczenia Łowcy, dotyczące niskiego wzrostu mordercy. Obrażenia dolnych żeber, ciosy od dołu… to już dawało mu pewien zarys, a to dobrze.
-Rozumiem. Nie, to już wszystko. Miłego dnia życzę.
Pożegnał się i wyszedł, w konkretnym kierunku.

Po jakimś czasie, Venatori dotarł do prasy pod wdzięczną nazwą “Czarny Kałamarz”, pozwalając sobie wejść do przybytku, niezależnie czy był on jakoś specjalnie strzeżony. Wymijany przez pracowników, rozejrzał się chwilę, nim”
-Szukam niejakiego Josha Mailsa! Czy jest tutaj?!
Krzyknął w stronę wszystkim, aby mu go wskazali. Był prawą ręką ofiary, więc musiał o nim wiedzieć najwięcej. Tacy częściej znają takie sekrety, o których rodzinom się nie śniło. A miał w głowie wstępnie już trzy pytania dla jegomościa, gdziekolwiek był.
Xentis Venatori
Xentis Venatori

Stan postaci : Liczne blizny wszędzie.
Ekwipunek : Pistolet skałkowy, szabla, pugio, ostrze sprężynowe, kusza sprężynowa.
Ubiór : Uniform z ciemnej skóry, kamizelka, czarny płaszcz, materiałowe spodnie, karwasze i wysokie, wygodne buty.
Źródło avatara : Nipuni

Powrót do góry Go down

Ulice Morteny Empty Re: Ulice Morteny

Pisanie by Mistrz Gry Pią Lip 02, 2021 3:05 pm

  Czarny Kałamarz mieścił się stosunkowo niedaleko miejsca zgonu pierwszej ofiary, zaledwie dwie przecznice dalej. Była to ładna kamienica, a jak dowiedział się ze znaków, drukarnia i prasa zajmowały tylko parter i piętro. No i jeszcze piwnicę, wyżej znajdowały się mieszkania prywatne, jedno czy tam dwa, sądząc po wielkości budynku.
  Z przodu mieścił się sklepik z prasą i artykułami papierniczymi czy biurowymi, a także nieco znudzoną kobietą za ladą, ale czym było przejście na zaplecze dla Cesarskiego Łowcy? Sama sprzedawczyni skierowała go za drzwi, dowiedziawszy się, kogo szuka. Tam Xentisa powitała większa sala z kilkoma biurkami wyposażonymi w maszyny do pisania oraz prasy półautomatyczne. Pełno było papierów, a w powietrzu unosił się delikatny aromat tuszu drukarskiego. Kilka par oczu podniosło się na wchodzącego, ale ludzie nie zwrócili większej uwagi, zaabsorbowani układaniem tekstu do kolejnych stron. Przez środek raz po raz ktoś chodził i nadzorował pracę, aż odwróciwszy się, uwięził wzrok na elfie. Młody blondyn o niebieskich oczach wyglądał na lekko zaskoczonego.
  — Pan Mails... Tak, proszę za mną — rzucił ostatecznie, chyba uznając, że to nie jego sprawa. Poprowadził Xentisa do drugiej sali, gdzie pracowano przy ilustracjach, a tam też znalazły się schody na piętro, znacznie cichsze i czystsze. Wyglądało na zbiór gabinetów. Blondyn zatrzymał się przed jednym i zapukał, a kiedy ich zaproszono, wszedł do środka. — Panie Mails, ten pan ma jakąś sprawę... — oznajmił, a szef drukarni tylko skinął i machnął na niego ręką, że może wyjść.
  Mails odłożył plik notatek i westchnął cicho, kiedy już zostali sami. Zdjął okulary i przeczesał sobie ręką jasno brązowe włosy, by zaraz założyć szkła z powrotem i wstać od biurka.
  — Josh Mails, słucham pana — rzucił, siląc się na neutralny ton, choć widać po nim było, że dręczą go myśli.

_________________

Trudno jest mieć serce, jeśli zatrzymało się tak wiele innych.
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Admin

Źródło avatara : https://imgur.com/Am3Vl

Powrót do góry Go down

Ulice Morteny Empty Re: Ulice Morteny

Pisanie by Xentis Venatori Sob Lip 03, 2021 12:44 am

Poprowadzony przed oblicze Josha, szybko się wylegitymował z pomocą papierków, bo już mu się nie chciało powtarzać tej formułki, może jedynie dorzucając do tego imię. Kiedy jednak mieli przejść do rozmowy, elf pozwolił sobie rozsiąść się w krześle, naprzeciwko jego biurka.
-Nie muszę tłumaczyć w jakiej sprawie przyszedłem i mam kilka pytań. Stosuję regułę trzech na start.- Wyjął papierosa, który zaraz odpalił, przykładając go sobie do ust. -Ofiara… pański szef, miał jakiś znajomych, którzy pańskim zdaniem, mogli chcieć jego śmierci…?
Zapytał, na chwilę milknąc, aby dać mu się wykazać w kwestii własnych przemyśleń, o ile był skory do łagodnej współpracy. Jednakże, niezależnie, czy skwitował to krótkim “nie”, czy też rozwodził się nad zbłąkaną myślą, Xentis zdecydował się przejść do kolejnej kwestii.
-Słyszałem, że zaginęła jakaś hybryda. Oraz, podobno jest ich więcej. Możesz mi coś więcej powiedzieć o tych hybrydach? A zwłaszcza, o zaginionej?- Zapytał, licząc że tyle wystarczyło, aby pojął w czym rzecz. Hybryda zniknęła nagle, jej właściciel ginie… trzeba dodawać dwa do dwóch, nawet jeśli to banalne. -Chciałbym też, abyś spojrzał na to…- Podsunął mu pod nos listę pozostałych ofiar Zająca. -Czy znasz choć jedno nazwisko? Szukam powiązań między nimi, a Jendricksem...
Xentis Venatori
Xentis Venatori

Stan postaci : Liczne blizny wszędzie.
Ekwipunek : Pistolet skałkowy, szabla, pugio, ostrze sprężynowe, kusza sprężynowa.
Ubiór : Uniform z ciemnej skóry, kamizelka, czarny płaszcz, materiałowe spodnie, karwasze i wysokie, wygodne buty.
Źródło avatara : Nipuni

Powrót do góry Go down

Ulice Morteny Empty Re: Ulice Morteny

Pisanie by Mistrz Gry Sob Lip 03, 2021 8:29 pm

  Mails również usiadł, po drugiej stronie biurka. Oparł się z wolna o tył swego fotela, splótł palce ze sobą i z wolna pokiwał głową. Ostatnio często ludzie przychodzili tylko w tej jednej sprawie, toteż nie było to niczym dziwnym. Nawet pierwsze pytanie nie było nowe.
  — Nie... — Westchnął cicho. — Może nie każdy go lubił, ale... to jeszcze nie powód, by zabijać człowieka. Konkurencji tu nie ma, kiedyś kogoś zwolnił, ale... już z pół roku temu. Nikolas Numereth, podobno wyjechał zaraz po tym.
  Na koniec tylko wzruszył ramionami. To się nie trzymało kupy. Bo niby za co? Za to, że od niechcenia odburknąłby na dzień dobry? Nikt normalny tak nie robi. Słysząc zaś kolejne pytanie, zawiesił na nim nieco żywsze spojrzenie. Nieznacznie pokiwał głową i zastanowił się przez moment.
  — Mamy teraz cztery hybrydy, wszystkie pracują na samym dole... Robią proste rzeczy jak sprzątanie czy naprawa... — Zjechał wzrokiem na dokumenty na blacie. — Dwa dni przed śmiercią Thomasa zdarzył się tam... mały wypadek przy pracy. Winowajczyni nazywała się Lili, Thomas ją zrugał za zniszczenie nakładu gazet i... cóż, uciekła. — Spojrzał na niego i na chwilę rozchylił ręce. — Nie było mnie tam wtedy. — Umilkł na chwilę, po czym skrzywił się. — To chyba taki wiek... W każdym razie więcej jej nie widzieliśmy. — Wysłuchał kolejnego pytania, biorąc do rąk listę, po której przeleciał wzrokiem. — Alonsee. Znał ją, zresztą jak większość, ale czasem o niej wspominał. Brzmiało to całkiem miło, ale niczym się nie chwalił. — Zerknął na kolejnych. — Rodzina Thaern handluje tekstyliami od dawna, ale ich córki nie znam, nie było z nią żadnej afery... O reszcie nigdy nie słyszałem.
  Oddał mu listę i zawiesił wzrok na twarzy Xentisa.

_________________

Trudno jest mieć serce, jeśli zatrzymało się tak wiele innych.
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Admin

Źródło avatara : https://imgur.com/Am3Vl

Powrót do góry Go down

Ulice Morteny Empty Re: Ulice Morteny

Pisanie by Sponsored content


Sponsored content


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Powrót do góry


 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach