Szafirowy Pałac | maj 1869 roku

Go down

Szafirowy Pałac | maj 1869 roku Empty Szafirowy Pałac | maj 1869 roku

Pisanie by Mistrz Gry Nie Cze 06, 2021 11:06 pm

  Nie minęło wiele czasu, odkąd Xentis opuścił jego gabinet. Jak zwykle w podłym humorze, który poniekąd udzielał się też Hardesowi. Nie była to jednak złość skierowana w Venatoriego, a raczej w świat jako taki, który jak zwykle rzucał mu kłody pod nogi zamiast współpracować nawet w tak najprostszej rzeczy jak posłuszność podwładnych.
  Rzucił plik papierów na biurko i posłał im mordercze spojrzenie. To nie powinno tak wyglądać. Tęsknił za czasami, kiedy człowiekowi przychodziło ryzykować życiem co noc, przelewać krew swoją i potworów, robiąc przynajmniej cośkolwiek pożytecznego dla tego zepsutego kraju. Ale nie, ten kraj kochał urzędy. Może powinien zatrudnić sekretarza? Problem w tym, że już jednego takiego wyrzucił na zbity pysk i było po tym wiele sprzątania.
  — Wejść — rzucił, słysząc równiutkie pukanie do drzwi. Nie przejmując się bardzo wchodzącym, przeszedł sobie spokojnie przed biurko, ułożył równo plik papierów i dopiero wtedy odwrócił do swego gościa. — Co to ma być? — rzucił, aż niespodziewanie ostrym tonem.
  Jasnowłosy chłopak zmieszał się trochę, ale zachował fason. Pomimo białej kulki opatrunku na środku twarzy.
  — Ma pan na myśli... — Zrobił krótką pauzę dla pewności. — Ten elf jest szalony... Jak dzikus. Wystarczy się odezwać, a potrafi zaatakować człowieka bez powodu. Zresztą sam pan widzi, sam pan wie, jak mu dziwnie z oczu patrzy. Moi towarzysze mogą to potwierdzić...
  — Wolałbym, żeby potwierdził ktoś inny. — Przerwał mu zniecierpliwiony. — Na przykład Hannerphord. Myślisz, że nic nie wiem? Że możesz przyjść tu sobie i wcisnąć mi pierwsze lepsze kłamstwo, wyszczekany gnojku?
  — Jak ty mnie...
  — MILCZ. — Ruszył w jego stronę. — Nie mam ochoty patrzeć, jak zgrywając idiotę z bronią, niszczysz naszą reputację, nasze zasady i podważasz autorytet stokroć lepszych od siebie. A już na pewno nie mam zamiaru płacić za zakopywanie trupa kogoś, kto nie potrafi ocenić własnych sił ani korzystać z rozumu. Może tatuś cię ratował przed odpowiedzialnością, lecz nie-w tych-murach. Ostrzegałem cię i powtarzać się nie będę...
  — Żartujesz... Jestem...
  — CHUJ MNIE OBCHODZI, KIM JESTEŚ. WYPIERDALAJ I NIE WRACAJ.
  Marolvey wskazał mu drzwi, co ostatecznie zmusiło młokosa do ewakuowania się z gabinetu wraz z burzącymi się w nim emocjami. Nie zamknął za sobą drzwi, toteż Hardes sam to zrobił, o wiele za głośno.
  Trzymając wciąż klamkę, przymknął oczy i wziął głęboki oddech. O tak, czekał na ten moment, ale jednocześnie było w nim wiele niewygodnych mankamentów. A jednak, nie wahał się ani chwili. Nie bez powodu Krun go wybrał, nie mógł zawieść jego oczekiwań. I ich wszystkich.
* * *
  Pałac miał jedną wygodną zaletę, jeśli bardzo się nie chciało, nie trzeba było wychodzić na zewnątrz, by dostać się w inny jego segment. Marolvey zerknął za okno, sunąc korytarzem. Rozpadało się zaledwie przed chwilą, z początku drobno, ale teraz strumienie płynęły po szybach. Zapewne tylko w okolicy zatoki, takie właśnie były uroki morza.
  Znalazł wskazaną komnatę, a właściwie jedną z mniejszych sal przeznaczonych do rozmów z ważnymi gośćmi. Jeszcze trochę i pomyślałby, że kopnął go zaszczyt, ale cóż... To nie będzie zapewne miła rozmowa o zagranicznych wojenkach.
  — Panie. — Skłonił się przed dworsko ubranym mężczyzną o pochmurnym wyrazie twarzy. Chwilowo wpatrywał się on w okno, prawie całkiem plecami zwrócony do Łowczego, którego zapewne widział w szybie.
  — Nie podważam jeszcze żadnych twoich decyzji, chciałbym jedynie wiedzieć, o co chodzi... — oświadczył spokojnie i odwrócił się do niego. — Byłeś dobrze nastawiony.
  To był jeden z jego mankamentów. Jego ojciec był porządnym człowiekiem, nadal jest, choć nie pełni oficjalnego urzędu, lecz Irrad Namdran wydawał się jego przeciwieństwem. Zawsze spokojny i opanowany, nawet kiedy zapuszczał zatrute ostrze w głąb czyjegoś ciała. Hardes nigdy nie uważał, żeby był to wzór namiestnika.
  — Byłem, panie, lecz panicz Indren łamał zasady i nie wykazywał chęci do zmiany postępowania. Nie mogę ignorować żadnego takiego przypadku — odparł gładko.
  — Podobno go zwyzywałeś...
  — Póki przynależał do Gildii, był pod moją komendą tak samo, jak każdy inny. Na równi, Panie. Użyłem werbalnego środka przymusu.
  Namiestnik pokiwał głową.
  — Ktoś z Łowców go pobił...
  — Panicz rozpoczął bójkę z silniejszym, panie, obrażając przy tym jego osobę i ideały Łowców. Wewnątrz Gildii nie ma podziałów społecznych, tak stanowi nasze prawo, Łowca więc miał prawo bronić siebie i innych. Został sprowokowany, ale i należycie pouczony — wyjaśnił.
  Namdran przypatrywał mu się chwilę w zastanowieniu, po czym westchnął cicho.
  — Dobrze więc... trudno. — Zrobił jeszcze pauzę. — Możesz odejść, Malorvey.
  Hardes skłonił się i możliwie szybko wybył tak z sali, jak i centralnej części pałacu. Z pewnością szybko rozejdą się plotki, ale może to i lepiej...
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Admin

Źródło avatara : https://imgur.com/Am3Vl

Powrót do góry Go down

Powrót do góry


 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach