Upadek Thyminu

Go down

Upadek Thyminu Empty Upadek Thyminu

Pisanie by Roberto Fallwet Nie Lis 14, 2021 1:25 pm

Obóz wojskowy obok Ymnakil, Medevar / lato, 1869r.
(1/4)


Dowódca garnizonu miał pełne ręce roboty, ponieważ żołnierze już zbierali się do drogi. Długo stacjonowali w pobliżu granicy, ale rozkaz z góry, płynący jeszcze z wyższych sfer, jasno mówił, że wojska Medevaru mają wkroczyć na Thymin. Szlak jasny, nad górami, aby w pierwszej kolejności przedostać się do Tibanu, kiedy to ich Dai'Lahiccy sojusznicy, rozpoczynają ekspansję od północy. Thymin jeszcze nie wiedział jak okrutny los go czeka, lecz to właśnie on, Adam Varius, miał na głowie ten pieprznik. Myślał, że nic go tego dnia już nie zaskoczy, aż nie zrobiła się burda przed obozem, co zmusiło go do opuszczenia swojego namiotu i sprawdzenia stanu żołdaków.
-Co tu się dzieje, do kurwy nędzy?!
Spytał ostro, jak miał w zwyczaju, aby odpowiednio dyscyplinować swoich chłopców. Zaraz miał otrzymać odpowiedź, kiedy dwóch jego ludzi, przyprowadziło mu młodego blondyna, co szarpał się z nimi, lecz do czasu, aż zobaczył Variusa.
-Panie Oficerze, ten człowiek próbował wtargnąć na teren obozu. Może szpieg.
Zawiadomił jeden z nich, lecz Rio ewidentnie był rozloszczony tymi wnioskami.
-Szpieg nie wchodziłby głównym wejściem!
Wtrącił na swoją obronę.
-Cisza!- Warknął Adam i przyjrzał mu się. -Kim jesteś i co próbowałeś tu osiągnąć?
Zapytał, a wtedy uspokoił się.
-Jestem Roberto Fallwet, byłem stajennym Razikale An'Dorala! Chciałem zaciągnąć się do armii!
Wyjaśnił, zaś dowódca uniósł brwi. Słyszał o wspomnianym naukowcu, ale to gówno znaczyło, teraz ważniejsza była druga kwestia.
-Do armii? Z impetem, jak widzę, dzieciaku. Jesteś chociaż pełnoletni?
-Oczywiście, dwadzieścia wiosen!
Odpowiedział natychmiast, a Adam kiwnął głową, by go puścili, a kiedy Lisek poczuł luz, strząsnął rękoma, aby poprawić płaszcz.
-Nie wiem jakich się opowieści nasłuchałeś, ale wojna to nie piękna rzecz, będziesz musiał zabijać thymińskie ścierwa, daleko od domu, gdzie możesz paść trupem przez jeden błąd. A wojsko to dyscyplina, musiałbyś być posłuszny każdemu rozkazowi, pojmujesz?
Spytał, spoglądając na niego intensywnie, lecz blondyn się nie wahał.
-Nie boję się umrzeć, chce przysłużyć się ojczyźnie!
-Umrzeć jest łatwo, to życie daje popalić.- Wtrącił dowódca, za chwilę wykrzywiając usta w zastanowieniu. -W porządku. Dać Fallwetowi mundur i broń, przygotuj się, bo dziś wyruszamy. Żołd ustalimy potem, nie mamy teraz czasu. Wracać do obowiązków!
Rozkazał i powrócił do namiotu, zaś żołnierze zaczęli się rozchodzić. Jeden tylko podrzucił szablę w pochwie chłopakowi, a zaraz wolny mundur.
-Cholera wie jaki to rozmiar, więc ciesz się tym co masz, szczeniaku.
Powiedział nieznany mu żołdak, nim odszedł. Rio zacisnął palce na rzeczach i spojrzał w ziemię. Był zdecydowany. Może guzik prawdą były te patriotyczne słowa, względem kraju, który ma go za zwierzę, lecz zgodziłby się na wszystko, by teraz zniknąć z oczu wszystkich. Jeśli dobrze pójdzie, a jemu dane będzie jeszcze tu powrócić, o śmierci Gambrinusa już nikt nie będzie pamiętać. A jeśli też polegnie w Thyminie… to najwidoczniej takie było jego przeznaczenie.
Roberto Fallwet
Roberto Fallwet

Stan postaci : Zginął w pojedynku.
Źródło avatara : NN

Powrót do góry Go down

Upadek Thyminu Empty Re: Upadek Thyminu

Pisanie by Roberto Fallwet Nie Lis 14, 2021 7:02 pm

Tiban, Thymin / schyłek lata, 1869r.
(2/4)


Przez całe swoje życie, jakkolwiek je nie prowadził, nie widział tyle krwi, ile spłynęło dziś w Tibanie, kiedy razem z innymi żołnierzami, wkroczył na teren miasta. Każdy dobywał broni, ale to co było przerażające, to nie byli tylko wyszkoleni żołdacy, dorośli mężczyźni…
Chłopiec, jeszcze dziecko, próbował wystrzelić z pistoletu, który ledwo trzymał w rękach, lecz te zaraz uciął mu jeden Medevarczyk. To było okropne, ale kiedy zaczęli wchodzić do domów, aby przetrząsnąć je z ukrywających się wojowników, tam były tylko krzyczące kobiety, starcy lub właśnie dzieci. Kosztowności zapełniały kieszenie grabieżców…
Lecz Tiban upadł, nie miał szans przetrwać, nie pod takim naporem, który z każdym dniem zmagał się pod ich murami. Ale czy tylko śmierć dosięgła te "thymińskie ścierwa"? Nie, jeśli myślimy o ludziach.
Blondyn nachylił się nad szarym elfem, który zmarł, kiedy szabla ugodziła jego brzuch. Też był młody, może heroicznie porwał się do walki, myśląc, że zostanie bohaterem, a może wcale nie myślał, był to tylko impuls.
-Ja uciekam… a Ty broniłeś swego domu i rodziny…
Wyszeptał, wpatrując zielone ślepia w jego zastygłą twarz. Powoli wyprostował się w swym dumnym mundurze, kiedy nadbiegł thymińskie żołnierz, próbujący go ranić, lecz Fallwet zablokował jego cios, aby zaraz kopnąć go na skrzynki, które miał za plecami, a szybkim strzałem, wykończyć. Upadł obok elfiego chłopaka, a ich krew dalej toczyła się wysuszoną słońcem brukowaną ścieżką.
-Wasza krew jest na moich rękach…- Wymamrotał, za chwilę stawiając krzywe kroki, nim zamachnął się na kolejnego Thymińczyka, który wyszedł zza rogu, tnąc jego twarz. -Chcę przetrwać tak jak Wy!
Wycedził przez zęby i zamachnął się drugi raz, wbijając mu zakrzywione ostrze w bark, oraz powalając. Rio oddychał ciężko, przecierając twarz z brudu i krwi. Zaraz rozległy się krzyki zwycięstwa, w medevarskim języku.
Tak. Tiban tego dnia padł, a on wciąż żył.
Roberto Fallwet
Roberto Fallwet

Stan postaci : Zginął w pojedynku.
Źródło avatara : NN

Powrót do góry Go down

Upadek Thyminu Empty Re: Upadek Thyminu

Pisanie by Roberto Fallwet Wto Lis 16, 2021 1:41 pm

A'Lem, Thymin / jesień, 1869r.
(3/4)


Dlaczego…? Dlaczego to zrobili…? Przecież mogli żyć…
Krzyki rozbrzmiewały, gdy jeden Thymińczyk został kopnięty w kolano, a po przewróceniu, zatopiono w nim ostrze. W tym samym czasie, jeden ze skrzydlatych Avinidów został postrzelony na klęczkach, w ramach egzekucji. To nie była już walka, tylko wykańczanie powstańców. Kiedy tylko ich wojska przedostały się na wschód Thyminu, udało im się przejąć A’Lem, lecz jego mieszkańcy byli dużo wytrwalsi, niż w Tibanie, bo po wstępnym zwycięstwie najeźdźców, tutejsi zbuntowali się, próbując wygnać ich stacjonujące jednostki z miasta. Ale mieli zbyt słabą siłę przebicia, oraz zerowe wyszkolenie, gdyż byli to tylko sklepikarze, handlarze, tkacze, czy rolnicy. Mimo to, nikogo za karę nie oszczędzano, po prostu żołnierze nie mieli litości, a ich gniew przekładał się na czyny.
Rio zatrzymał się, gdy jego but szturchnął o coś, a kiedy spojrzał pod siebie, dostrzegł delikatną, szczupłą dłoń, zakończoną pazurami. Należała ona do kobiety, której uszy przypominały rysie, a jej skóra, pokryta była cętkami, na których spłynęła jej własna krew. Fallwet cofnął się o krok, gdy dostrzegł jej puste spojrzenie. Zaczął oddychać szybciej, jakby ktoś mu ten dech kradł. Gdy się rozejrzał, dostrzegł więcej ciał hybryd, które też pochwyciły za broń w tym powstaniu, walcząc ramię w ramię z buntownikami. Choć nie miały powodu, ani nawet własnych praw, to też był ich dom...
Kim się stawał…? Był lisem, udającym człowieka w medevarskim mundurze i zabijał inne hybrydy, tylko dlatego, że chciały być wolne, zresztą tak samo jak avinidzi, szare elfy, czy thymińscy ludzie. Podniósł rękę na kogoś takiego jak on… ta rozpacz nawet nie niosła ze sobą nadziei, to tylko poczucie niesienia niepotrzebnej krzywdy. Czuł się jak zdrajca, względem swoich, nawet jeśli ich nie znał. Co gdyby tu była Oriana…? Albo Absynt…? Ich też musiałby zabić…?
-Fallwet.
Padło nagle zza jego pleców, a blondyn odwrócił się rozbieganym wzrokiem, dostrzegając Adama Variusa. Chciał niepewnie zasalutować, lecz szybko otrzymał komendę spoczynku. Roberto znowu spojrzał na rysią hybrydkę, zaś oficer stanął tuż obok niego.
-Szkoda biedaczki… była młoda.
Skomentował, a Rio przełknął ślinę.
-Szkoda ich wszystkich…
Mruknął, zaś dowódca spojrzał na niego, w zastanowieniu. Chyba pojmował, na swój sposób.
-Nikomu nie należy się śmierć, ale czasem jesteśmy stawiani w sytuacji bez wyjścia. Oni wszyscy pochwycili za broń, choć nie groziła im krzywda. Hybrydy zaś zmieniłyby tylko właścicieli. Wielu z naszych, mogło być na ich miejscu.
Wyjaśnił, lecz te słowa wcale go nie pocieszały, wręcz przeciwnie, budowały tylko jeszcze większą złość względem tragedii A’Lem. Lecz nie mógł się złamać, zwłaszcza gdy tak daleko zaszedł i wciąż zdawał się być jednym z nich.
-Potracili bliskich…
-My też, Fallwet. Wielu z naszych zginęło. Myślisz, że oni nie mieli rodziny, osób które kochali? A teraz, nie wrócą do nich. Każdy człowiek był nie tylko nazwiskiem, ale też osobą. Tym jest wojna chłopcze. Wiedziałeś na co się piszesz. Oni, albo my.- Urwał, wpatrując się w niego, ale po chwili, odwrócił się. -Za kilka dni znajdziemy się pod murami Tachtarim. Ostatni bastion sił Thyminu. Ten kraj już się nie obroni. Niedługo wrócimy do domu.
Dodał jeszcze i odszedł. Roberto uniósł wzrok w górę, dostrzegając masę statków powietrznych, które zalały niebo, jakby całkowicie nad nim zapanowały.
“Do… domu…”
Roberto Fallwet
Roberto Fallwet

Stan postaci : Zginął w pojedynku.
Źródło avatara : NN

Powrót do góry Go down

Upadek Thyminu Empty Re: Upadek Thyminu

Pisanie by Roberto Fallwet Sro Lis 17, 2021 6:07 pm

Tachtarim, Thymin / koniec jesieni, 1869r.
(4/4)


Stolica Thyminu długo broniła się przed połączonymi siłami Medevaru, oraz Sad’gha Ulu, lecz zdaniem Rio, była to już tylko kwestia honoru. Kiedy cały ich kraj zalały statki powietrzne, które patrolowały całą przestrzeń, zaś wszystkie miasta były pod kontrolą któregoś z najeźdźców, nie było sensu bronić Tachtarimu. Mogli już dawno skapitulować, zwyczajnie się poddać, przyśpieszyć to co nieuniknione, lecz nie. Walka do końca, nawet za cenę życia. W ciągu tych miesięcy, Lisek chyba nauczył się szanować upór Thymińczyków, oraz ras tu zamieszkujących. Może, gdyby los chciał inaczej, broniłby tego miasta razem z nimi. A tak, przyszło mu wmaszerować z wojskami przez zniszczoną bramę, oraz poraz kolejny unieść miecz przeciw obrońcom swej ziemi. Chyba powoli przestawał wiązać z tym wszystkim jakieś głębsze uczucia. Przestawał o tym myśleć. Był po prostu zmęczony…
Samo jednak wejście do Tachtarimu nie oznaczało zwycięstwa, bowiem stolica jak to stolica, miastem była dużym i składającym się z kilku dzielnic, zaś zmasowana siła obrońców potrafiła porządnie przerzedzić szyki okupantów, niejednokrotnie wstrzymując ich na barykadach i zwartych garnizonach, nie przepuszczając ich dalej. Musieli stopniowo przebijać się coraz głębiej, a to znaczyło więcej przelanej krwi.
Roberto jednak był w grupie uderzeniowej, która najszybciej dobiła się do wrót pałacowych. W środku był tylko jeszcze większy chaos, lecz wiedział, że jego towarzysze broni mają się teraz nie lepiej, próbując przejąć wszelkie budynki urzędnicze, oraz ważniejsze dla Thymińczyków bastiony, albo składy broni. To tutaj to była tylko zabawa w łapankę uciekających myszy. Bogowie, kiedy zaczął tak myśleć…?
-Niech pochłonie Was Otchłań, bękarcie syny!
Warknął oficer Varius, wpuszczając do większej sali muszkieterów, którzy jedną salwą obalili pierwszy rząd zebranych, a ci z tyłu pochwycili za bronie, szarżując na nich. Rio wbiegł z innymi miecznikami, ale zaraz zderzył się z wrogiem, odbijając ciosy to jednego, to drugiego. Nabrał wprawy w walce, ale wcale nie powiedziałby, że wciąż nad wszystkim panuje. Po chwili oberwał jednak z kolby pistoletu w szczękę, co przewróciło go pod jedną ze ścian. Chciał coś zrobić, jednak Adam akurat ciął w plecy jego oponenta, po czym pomógł mu wstać.
-Dawaj, Fallwet! Chcesz chyba wrócić jako bohater!
Zaśmiał się, a zamroczony blondyn tylko na niego spojrzał, puszczając go.
-Dobrze byłoby wrócić po prostu na własnych nogach!
Odparł, po czym znów zaatakował, szablą tnąc po gardzieli jednego z Thymińczyków. Walka trwała jeszcze chwilę, aż sytuacja zaczęła się uspokajać, kiedy kończyli się im przeciwnicy. Ktoś krzyknął w tle, że ostatni przedstawiciele władzy ogłosili poddanie się, a ludzie zaczęli unosić swe odgłosy w radości zwycięstwa. Rio wciąż poruszał się szybkimi ruchami, obracając wokół siebie z dobytą szablą, jakby nie wierząc w te słowa, gotowy dalej walczyć, ale po chwili faktycznie nikt go więcej nie atakował, co go uspokoiło na tyle, by uklęknąć na jedno kolano, oparty o własne ostrze.
-To koniec… kurwa koniec…
Sapnął do siebie, zaś dowódca podszedł do niego, chowając swoją szablę.
-Poczekaj, żołnierzu. Jedna wojna się kończy, więc zaraz wybuchnie druga. Choć może na nasze szczęście, jej nie dożyjemy.- Rzucił do niego i odwrócił się do reszty. -Przetrząsnąć wszystko, a potem zbiórka na plac!
Wykrzyczał i odszedł. Fallwet przeniósł swoją pozycję do sadu, puszczając rękojeść miecza i chwytając się za własne kolana. Tak, to mógł być koniec. To było dziwne. Po tylu miesiącach, a mogło być gorzej. Już dawno zapomniał o Afraaz, a wręcz powinien na nowo o nim zacząć myśleć. Ale co innego sobie uświadomił. Może jego imię i nazwisko przepadnie z kart historii, gdyż był tylko jednym z wielu, ale przyłożył rękę do upadku tego państwa. Powinien być z siebie dumny? Nie bardzo, ale teraz to go chyba gówno obchodziło. Dom… po prostu myśl o domu, gdziekolwiek się znajduje, pojął że chciał wrócić do Medevaru. Ale z pewnością, nie powróci już taki sam jak kiedyś. Adam pod jednym względem miał rację. Wojny nie są chwalebne.

Koniec wspomnienia
Roberto Fallwet
Roberto Fallwet

Stan postaci : Zginął w pojedynku.
Źródło avatara : NN

Powrót do góry Go down

Upadek Thyminu Empty Re: Upadek Thyminu

Pisanie by Sponsored content


Sponsored content


Powrót do góry Go down

Powrót do góry


 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach