Ostatnia wojna Hargończyków

Go down

Ostatnia wojna Hargończyków Empty Ostatnia wojna Hargończyków

Pisanie by Mistrz Gry Pon Lis 15, 2021 1:11 pm

Drewnin, Wielkie Księstwo Ledrenii, schyłek lata 1869 roku

Bogchwał prawie zajechał konia, pędząc do Dachy z wieściami tak niepokojącymi jakby sam czort miał wyleźć z lasu na pola. Był doskonałym gońcem i jeszcze lepszym jeźdźcem, aż trzeba było brać poprawkę na odległość i czas, kiedy przynosił wieści. Ale przynajmniej pozostawała pewność, że mało kto przechwyci go po drodze.
Teraz zaś książę Luboradz stanął na grzbiecie kwietnej łąki, spoglądając na dolinę zwieńczoną lasem. Dokładnie na granicy migotały w wieczornym świetle lampy rozpalone w oknach, sygnały na wieżach strażniczych i ogniska w obozach wokół miasta.
— Wygląda na to, że wróg jeszcze nie przedarł się przez mury — rzekł generał Sambor, zatrzymując opancerzonego konia tuż obok księcia. Srebrzyste skrzydła na jego plecach podzwaniały subtelnie przy każdym ruchu. — Rozkazy, panie?
— Zorganizuj ludzi. Uderzymy, zanim się zorientują. — Książę wycofał konia za wzgórze, kierując się do obozu setek jeźdźców w błękitno-czerwonych mundurach, nad których głowami unosiło się morze srebrnych piór, mętnie lśniących w ostatnich promieniach słońca, barwiąc się jego czerwienią, jakby płonęły.

Czarno nakrapiany koń księcia biegł żywo wzdłuż szeregu kopii, o których okute trzonki dźwięczała obnażona szabla, zmuszając do mocniejszego pochwycenia broni.
— Lecz żaden z nas nie przejdzie obojętnie wobec tej zdrady! Dziś! Pokażemy hargońskim psom, jak wielki błąd popełnili! Dla naszych Rodzin! Naszej Ziemi! I honoru naszych Przodków! DO ATAKU! — Książę oderwał konia od szyku i pocwałował poprzez łagodnie opadającą łąkę, której stulone do snu kwiaty zostały gwałtownie wyrwane przez mrowie pędzących kopyt.

Poruszenie przy bramie miejskiej tylko się wzmogło, kiedy dostrzeżono dwóch ludzi przemykających poza bezpieczną strefą. Jeden szybko padł od pocisku, drugi został raniony, lecz nie miało to już znaczenia, gdy chwilę później pół bramy wyleciało w powietrze z ogłuszającym hukiem. Pod strażnikiem na wieży aż ugięły się kolana, lecz wtedy też nowe zamieszanie przykuło jego uwagę, gdzieś na tyłach wojsk oblegających rozlała się krwawa łuna, a po chwili dobiegł go metaliczny szum.
W polu był to wręcz nieznośny szczęk, do którego nie sposób przywyknąć w tak krótkich czasie, zwłaszcza koniom, które spłoszone rzuciły się na wszystkie strony. Sformowany pospiesznie szyk piechoty oddał salwę, kładąc kilku jeźdźców, nim cała reszta dosłownie zmasakrowała ich pierwsze rzędy. Krzyk tratowanych ludzi był tylko małym elementem kakofonii uderzenia, które pokryło kopie i bagnety krwią ludzi i zwierząt. Oddano pospiesznie kolejne strzały, z jednej i z drugiej strony, kiedy na krótką chwilę konnica ruszyła niemalże wzdłuż wrogich wojsk niczym na przerażającej paradzie. Prawe i lewe skrzydło rargarów rozdzieliły się na moment, robiąc zaraz wspólny, szeroki nawrót i uderzając na jedną stronę okupanta. W tym czasie lekka jazda stanęła na szczycie wzgórza, zasypując pozostałą część salwą strzał. A jednak wielu spośród wroga przedostało się już do miasta.

Luboradz pędził ulicami miasta, a kopyta jego wierzchowca nierówno dzwoniły o bruk. Wciąż miał przed oczyma umykającego dowódcę Hargończyków, który starał się zebrać rozproszonych wśród domów żołnierzy. Jeden z nich wychynął właśnie zza rogu, był pieszo, ostatnim, co dostrzegł, był błysk szabli w mętnym świetle ulicznych latarni. Książę skręcił zaraz raptownie, potem w drugą, zbyt dobrze znał to miasto, by dać się przechytrzyć cudzoziemcowi. Nie zwolnił ani na moment, kiedy u wylotu krótkiej uliczki zjawił się zaskoczony La'Niboeu, a wraz z nim dwóch piechurów. Ten, który znalazł się na linii jazdy, uskoczył natychmiast, drugi pospiesznie ładował pistolet, lecz zamarł, kiedy szczęk ostrzy zgrał się z krzykiem, kiedy Ledreńczyk minął drugiego jeźdźca. Kasztanowaty koń zadrobił i zwolnił, a z siodła osunęło się ciało La'Nibaeu z lewakiem wbitym pod żebra. Strzelec zaraz zogniskował wzrok na ostrzu szabli tuż pod jego nosem, nie mniej poplamionym jak mundur i surowa twarz księcia.
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Admin

Źródło avatara : https://imgur.com/Am3Vl

Powrót do góry Go down

Ostatnia wojna Hargończyków Empty Re: Ostatnia wojna Hargończyków

Pisanie by Mistrz Gry Czw Lis 18, 2021 1:56 pm

Miasto nabrzeżne La'Feonse, Hargon, schyłek lata 1869 roku

Szczupły kary rumak dreptał niespokojnie przez ulice miasta, co chwilę wyrzucając z chrap niesmaczne powietrze. Było ciężkie i nieprzyjemne tak samo jak atmosfera mijanych zaułków i podwórek. Giovanni starał się nie rozglądać zbytnio, ale świadomość bycia obserwowanym była jeszcze bardziej nieznośna niż widoki. Ludzie spoglądali na niego z okien i otwartych drzwi, ale w ich oczach nie było ciekawości, respektu, nie było nawet niechęci. Panowała za to przerażająca pustka, jakieś nieme i pierwotne pragnienie, którego sami nie umieli ubrać w słowa czy ludzki wyraz. Tak patrzą głodne wilki, pomyślał, mijając skuloną w zaułku grupkę, a ręka odruchowo drgnęła mu ku broni. Na bogów, dodał, zdając sobie sprawę, że niektóre z tych spojrzeń przenosiły się z jego konia na niego samego.
Przyspieszył kroki i przejechał przez bramę ku domkom rzemieślniczym, farmom i polom uprawnym, które teraz były w większości bezużyteczne lub też przeznaczone na żer okupanta. Widział już w dali obóz wyłaniający się z porannej mgły. Zdawał się zajmować cały najbliższy horyzont, ale to, co naprawdę go uderzyło, przyszło dopiero dopiero za chwilę. A raczej wtedy dopiero zdał sobie z tego sprawę, aż na moment zatrzymał konia. Cisza. Głucha, martwa cisza i kolejne smętne spojrzenia od najbliższych chałup. Przez całą jego drogę przez pola nie zaszczekał ani jeden pies.
Wiedział dobrze, że jest nietykalny, ale mimo to czuł się nieswojo, kiedy zewsząd otoczyły go wrogie wojska. Spoglądał po koniach i ludziach, po rynsztunku, ale przede wszystkim po twarzach. Zdawać by się mogło, że będą zadowoleni ze swej zwycięskiej sytuacji, ale niezbyt. Oni też byli tym po prostu zmęczeni. Nikt nie lubił przeciągających się oblężeń. Tak słyszał, Giovanni nigdy wcześniej nie przeżył wojny. Nie tak... osobiście.
— Z konia! — rozkazał żołnierz z wielkim wąsem na twarzy, który stanął przed nim twardo jak na kogoś ważnego przystało. Mówił w swoim własnym języku, ale to też był powód, dla którego Calviotte został wybrany na posłańca.
— Poseł Giovanni Calviotte! Niosę wieści dla księcia Luboradza — oświadczył, odgrzebując w sobie wszystkie pokłady odwagi i zdecydowania, po czym zszedł z konia tak czy inaczej.
Przywiązawszy konia do słupka, rzucił jeszcze raz okiem na kołyszący się proporzec w jego rodzimych barwach z wizerunkiem frunącego gołębia w samym środku. Wydawał się dodany tam zupełnie bez ładu. Podobny zresztą widniał na jego tunice i płaszczu, a na który zerkało wielu mijanych żołnierzy.
Dotarli wreszcie do namiotu księcia, gdzie po stresującym powitaniu, nastała jeszcze bardziej stresująca mowa, kiedy starał się przedstawić wszystko tak, jak brzmieć powinno i nie pomylić żadnego słowa.
— Tak też, z uwagi na wspólne dobro naszych ludzi, Lord Vastienne pragnie zakończyć oblężenie. Ten dokument to też zobowiązanie, by twoi żołnierze, panie, nie krzywdzili mieszkańców po wkroczeniu do miasta — zakończył i przekazał mu pergamin wyjęty z tuby.
Książę spojrzał na niego raczej nie wzruszony wszystkimi ładnymi słowami, jakimi pochwalił się goniec. Przeniósł zaraz uwagę na otrzymany dokument, po którym pobieżnie przemknął wzrokiem, choć wydawało się też, że całkiem uważnie. Po chwili znowu spojrzał na młodzieńca.
— Giovanni Calviotte... Przekaż swemu panu, że jeśli chce ze mną rozmawiać, niech to zrobi osobiście. A jeśliby mieli go za to jego właśni ludzie poćwiartować, to niech tak będzie — rzekł, a jednak nie oddał mu dokumentu.
Poseł wydawał się nieco zmieszany tymi słowami, ale skłonił się lekko i wyszedł z namiotu.
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Admin

Źródło avatara : https://imgur.com/Am3Vl

Powrót do góry Go down

Ostatnia wojna Hargończyków Empty Re: Ostatnia wojna Hargończyków

Pisanie by Mistrz Gry Wto Lis 23, 2021 8:16 pm

Pole przed Feasen, Hargon, jesień 1869 roku

— Cóż to znowu? — mruknął do siebie jeden z wartowników obozu, dostrzegając jasną postać na wzgórzu. Zmrużył lekko oczy, przygotował broń i podszedł kilkanaście kroków, zaraz zatrzymując się gwałtownie.
— Co to? — rzucił jego towarzysz.
— Jeździec — warknął ten, podnosząc muszkiet. — Ani kroku! Kim jesteś?! — rzucił ostro do przybysza, nie kłopocząc się z doborem słów w innym języku niż własny. Nie dostał odpowiedzi, zamiast tego przybysz w srebrzystym odzieniu postąpił nieco w przód, spokojnie wiodąc białego konia. — STÓJ! — La'Fieux krzyknął po raz ostatni, a widząc brak reakcji, wystrzelił prosto w niego.
Jego towarzysz już brał się do celowania, kiedy coś kazało mu się zawahać.
— Co on ma na głowie?... Hełm? — mruknął i spojrzał ponad lufą. Nieznajomy zatrzymał się wraz z pierwszym strzałem, a teraz zwyczajnie odwrócił się i odjechał stępem za wzgórze. — Nie trafiłeś...
— Trafiłem!
— Niby w co? Jak stał, tak odjechał.
— ... Na pewno trafiłem! — upierał się La'Fieux, a zaraz obejrzał na ludzi, których uwagę zwrócił strzał. Będą musieli się wytłumaczyć. Zwłaszcza z zakończenia.

To był piękny najazd, napawający dumą i pewnością siebie z każdą miniętą piędzią ziemi, która umykała spod kopyt. Ledreńczycy cofnęli się jeszcze przed starciem, wyglądali jak uciekająca chmara zająców, kiedy Marroquin stał na wzgórzu wraz z dowódcami i spoglądał na pole bitwy. Oczekiwał na huk wystrzałów, kiedy zbliżą się na odpowiedni dystans, to miało do końca pogrzebać armię Luboradza.
— Nie widzę najwyższej chorągwi, mój panie — rzekł generał, odejmując lunetę od oka.
— Ani ja — odparł król, wodząc wzrokiem po cofających się szykach, jakby usilnie chcieli utrzymać bezpieczny dystans. — Więc to prawda. Racibor nawet nie raczył zjawić się tu osobiście. — Skrzywił się ze zniesmaczeniem dla tej postawy. Była żałosna w oczach króla i zupełnie niegodna wyzwania, jakiego podejmował od jego wojsk.
W pewnym momencie jednak oczy Marroquina otworzyły się szerzej, kiedy pierwszy hargoński koń zapadł się w ziemię, a za nim kilkadziesiąt kolejnych. Sam chciał walczyć za dnia... Czy to był jego błąd? Czy zdążyli to wykopać w jedną noc? Musieli, skądinąd miałyby się wziąć wilcze doły w samym sercu jego kraju...
Wyczekiwany huk wystrzałów przywrócił jego myśli do chwili obecnej, lecz nie miał on takiego efektu, jak król sobie wymarzył. Bokiem zaś jechała konnica ledrenii, oddając zaraz salwę, by ostatecznie wbić się w skrzydło jego wojsk. Zadawali im straty, a jednak sami ponosili duże, niepokojąco duże. Ale było w tym coś pocieszającego.
— Wasza Wysokość! — rzucił goniec, który właśnie stanął na wzgórzu. — Z Jalatta zbliżają się oddziały księcia Razuawa — poinformował, trudząc się z imieniem, na co król przeniósł znów wzrok na pole bitwy.
— To już bez znaczenia — rzekł spokojnie, a generał wzniósł swoją chorągiew. — Możesz odejść.
Zwiadowca skłonił głowę i wycofał konia ze wzgórza, wracając na stanowisko. Bardzo szybko jednak jego uwagę przykuły czarne chmury zbierające się na niebie tuż nad ich głowami. Zwolnił kroku, śledząc wzrokiem płynące wśród ponurych obłoków światła. Jego koń machnął głową niespokojnie i zadrobił w miejscu, czując to samo. Coś potężnego, co wisiało w powietrzu, czekając ostatnie sekundy, niecierpliwie i złowrogo, by tylko się uwolnić, aż wreszcie z poczerniałego nieba uderzył jarzący się słup białego ognia. Wbił się prosto w ledreńską formację ciężkiej jazdy, kładąc setki jeźdźców niby rażonych strzałem wraz z wierzchowcami. Wokół kręgu pogromu zapanował chaos, nawet w sercach nieustraszonych wierzchowców zagościł strach, który dodawał siły i odwagi Hargończykom. Koń zwiadowcy stanął dęba i jeszcze długą chwilę nie mógł się uspokoić, kiedy on sam spoglądał na czarny ślad na ziemi, usłany ciałami, z których unosił się dym i swąd spalenizny.
A potem rozpętała się pożoga.

Pole płonęło za ich plecami, kiedy król zarządził odwrót do zamku. Ogień oddzielał ich od armii jednego i drugiego księcia, pozwalając na bezpieczne zwiększenie dystansu. Wojny z udziałem magów zawsze były niszczycielskie w skutkach i wiele wskazywało na to, że pożar nie zatrzyma się zbyt szybko. Ledreńczycy ograniczyli się do ochrony własnego obozu, przy okazji wykorzystując chmury zebrane nad ich głowami, lecz deszcz spadł dopiero po dłuższej chwili.
Luboradz stał między namiotami, słysząc z tej i owej strony zmęczone jęki rannych zebranych z pola. Spływające po czole krople deszczu były ukojeniem zarówno po żarze ognia, jak i zmęczeniu bojem. Król Marroquin się wycofał, lecz nie nazwałby tego ucieczką. Raczej przerwaniem walki i przeniesieniem jej na inne miejsce. Ciężko było powiedzieć, kto właściwie wygrał to starcie.
— Bracie. — Poznaczone krwią włosy Rasława były czerwieńsze niż kiedykolwiek. — Zamek Canielear to niezdobyta forteca. Mieli też czas przygotować się na oblężenie...
— Wiem. Musimy być sprytniejsi — odparł, ruszając do swego namiotu.
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Admin

Źródło avatara : https://imgur.com/Am3Vl

Powrót do góry Go down

Ostatnia wojna Hargończyków Empty Re: Ostatnia wojna Hargończyków

Pisanie by Mistrz Gry Sob Mar 05, 2022 2:39 pm

Sambor jechał niespiesznie ziemistą drogą, rozglądając się po dymiących chałupach. Niewiele zostało z nadrzecznej wsi przed Talaerae, nawet nie wiedział, jak się nazywała. Ale co niepokoiło go znacznie bardziej, nie było to dzieło jego ludzi, oni sami znajdowali się wiele kilometrów przed pierwszymi domami, kiedy zwiad doniósł, że znad pól unoszą się kłęby dymu. Tak jak zapowiedział jeden diuk, Hargończycy nie cofną się przed niczym, by ich wykończyć, teraz zaś maszerujący od długiego czasu żołnierze nie mogli uzupełnić zapasów przed podejściem do kolejnego miasta.
— Generale. — Z lewa podjechał oficer, którego mundur wyglądał na bardziej sfatygowany niż niejednego żołnierza, a na plecach spoczywało tylko jedno skrzydło. Ehża jednak nie zamierzał tego zmieniać. — Wrócił pierwszy zwiad, znaleźli ciała — oznajmił, próbując skłonić konia, by nie rzucał głową.
— Zwierzęta są niespokojne, nad tą wioską wisi jakiś cień — Sambor zatrzymał się, by zaraz spojrzeć na podwładnego. — Prowadź do nich.
Razem z jednym żołnierzy ochotniczego zwiadu znaleźli się przy szczątkach dużej tawerny. Żarzące się jeszcze krokwie sterczały w górę niczym żebra wieloryba. Nie tak trudno było też znaleźć szyld z wesołym brodaczem trzymającym po dwa kufle w każdej ręce. Nawet nie był aż tak okopcony. Sambor miał wrażenie, że było to przemyślane, takie miejsce nie trudno było zoczyć i z pewnością chcieliby je przeszukać w nadziei znalezienia czegokolwiek. Tymczasem jedyne, co na nich czekało, to puste schowki i na wpół spalone ciała, z których zaczynał unosić się trupi odór.
— Niech cały zwiad podda się badaniu. — Generał wycofał się z i tak bezpiecznej odległości, w jakiej stali. — Później przydzielcie ludzi kapłanom, niech spalą wszystkie zwłoki.
— Tak jest. — Ehża kiwnął głową i zaraz zawrócił konia w stronę obozu.
— Żołnierzu — Sambor zwrócił się do chłopaka, nim ten również odjechał.
— Tak, panie generale? — Młodzieniec wpatrzył się w niego czujnymi oczyma.
— Jak się nazywasz?
— Sierżant Niezdwir z Jaw, Piątej Chorągwi Lekkiej Jazdy imienia Chorwica Starszego z Jawnik, panie generale — wyrecytował płynnie.
— Po wizycie u medyków zbierz swój oddział, podziel na grupy i poślij na polowanie.
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Admin

Źródło avatara : https://imgur.com/Am3Vl

Powrót do góry Go down

Ostatnia wojna Hargończyków Empty Re: Ostatnia wojna Hargończyków

Pisanie by Sponsored content


Sponsored content


Powrót do góry Go down

Powrót do góry


 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach