Te dobre i te złe

Go down

Te dobre i te złe Empty Te dobre i te złe

Pisanie by Mistrz Gry Pon Cze 13, 2022 1:42 am

zima, 1870 roku, Shendaar


— Wiesz, że to bez sensu? — westchnął Garreth, zerkając na nią, jak obwiązywała mu dłoń bandażem.
— Prawie rok jako człowiek, a ty dalej byś chodził po ulicy z kijem w oku — Luna prychnęła cicho. — Nie zauważyłeś, że tak się nie robi?
— Przecież mam rękawiczki.
— Które zaraz się usyfią i które czasem trzeba ściągać. — Zerknęła na niego uważniej. Chciała zapytać, dlaczego zgrywa głupa, ale po chwili zrezygnowała. — Jak to właściwie jest... Czujesz jak cię dotykam?
— No tak...
— Więc dlaczego nie czujesz bólu?
— To nie to samo... — Zerknął na sufit. — Ból jest... jak alarmowy dzwon. Pojawia się przy zagrożeniu dla ciała. Mojemu nic nie grozi, mnie to nie grozi, jest zbędny... Tak samo jak puls, oddech czy jedzenie. Mogę świadomie oddychać, ale jeśli o tym zapomnę, to nie zacznę się dusić. — Wstał, kiedy uwolniła mu rękę. Przeszedł się parę kroków w stronę drzwi, próbując z powrotem nasunąć rękawiczkę.
— To... brzmi okropnie na swój sposób. — Wstała za nim.
— Czyżby? — Garreth zaśmiał się cicho. — To wolność istnienia. Nic mnie nie ogranicza.
— Właśnie, że nie. To znaczy... — Stanęła przed nim i na moment zerknęła w bok, wątpiąc w te słowa. — Um.
— Co chcesz powiedzieć? — Lekko przechylił głowę, jakby nie mogąc odgadnąć tego, co siedziało jej w głowie, choć bardzo chciał.
— Myślę, że... ja chyba czułabym się jak w klatce. — Zerknęła na niego. — Mam nadzieję, że z tobą tak nie jest.
— Nie jest — odparł, podchodząc bliżej i uśmiechając się z lekka. — A nawet jeśli, to jest to najmilsza klatka, w jakiej siedziałem.
Luna zamarła na moment, obserwując jego jasne ślepia i dłoń, która dotknęła jej policzka.
— Przestań... Ty... jesteś... trupem... — wymamrotała, ostrożnie odsuwając jego bladą twarz od siebie, jakby ta miała się od tego rozpaść.
— Nieprawda... Ciało to tylko pojemnik na duszę. — Pokręcił głową, zabierając rękę. — Blade czy rumiane, co za różnica? To tylko powłoka.
— To... przestań — prychnęła, choć bez zdecydowania, choć on jedynie mówił.
— Boisz się...
— Nie boję się ciebie!
— Nie... Nie mnie... Boisz się tego... co powiedzą inni, co pomyślą... Co pomyślą twoi bogowie...
— Są też twoimi bogami. Nawet jeśli się ich wyrzekłeś.
— Nie mógłbym. Nawet gdybym chciał... Ciężko wyrzec się czegoś, co nawet w rynsztoku... spogląda na ciebie...
— A teraz niby nie spogląda?
— Może tak... Może tylko czeka, aż popełnię błąd, potknę się, aż... — Delikatnie ujął w palce kosmyk jej włosów. — Aż mój głód weźmie górę... Umieram z głodu, Luno... — Zapatrzył się w jej szeroko otwarte błękitne oczy. — A mimo to nie chcę cię skrzywdzić...
Na moment zabrakło jej tchu, a zaraz cofnęła się o krok i odwróciła szybko.
— Odejdź... Chcę być sama — rzuciła niemal bez tchu.
Przez chwilę w pokoju trwała cisza, aż w końcu usłyszała za plecami spokojnie zamykane drzwi. Czekała na kolejny dźwięk, lecz ten nie nadszedł, a kiedy powoli obejrzała się za siebie, dostrzegła tylko pustą drugą połowę pokoju oraz lustro, w którym odbijały się jej zaszklone oczy.

Światło poranka powoli zaglądało już do wszystkich okien, za wyjątkiem tych od strony miasta. Tam zawsze kładł się cień.
— Garreth? — wymruczała z wolna, dostrzegając go w salonie. Niespiesznie pokonała kilka ostatnich schodów, nie spuszczając go z oka. Miała dziwne wrażenie, że stał przy tym oknie przez całą noc, nie mogła tylko odgadnąć, po co.
— Wybacz mi...
Luna stanęła jak wryta, nie umiejąc odpowiedzieć.
— Nie chciałem... cię skrzywdzić... — wydukał, by zaraz zerknąć na nią przez ramię.
— Nic mi nie jest... — odparła cicho, zbierając myśli. — Niczego nie zrobiłeś przecież...
— Wystraszyłem cię... Czujesz się nieswojo, nie powinno mnie tu być — rzucił i ruszył do wyjścia.
— Nie, nieprawda...
— Przecież wiem to. — Obejrzał się na nią znowu, może ze zbytnią stanowczością, więc zaraz zwrócił wzrok na podłogę.
— Więc wiesz też, że doceniam — zaoponowała szybko. — To, że mnie posłuchałeś. Że zawsze wysłuchasz mojego zdania i uszanujesz, nieważne w czym.
— Naprawdę tak myślisz?
— Mylę się?
— Nie... — zaprzeczył szybko i schował ręce do kieszeni. — Ale w końcu... jestem potworem.
— Potworem... — powtórzyła z powątpiewaniem i podeszła do niego na parę kroków. — No to skąd ten cały temat?
Garreth milczał dobrą chwilę, nim lekko wzruszył ramionami.
— Silne emocje... przyciągają nas jak magnes... Widać, nie tylko te złe, choć innych zwykle nie pojmujemy... — Sam chyba nie do końca wiedział, jak ma się wytłumaczyć. Nie rozumiał swoich pobudek poza jedną, która wciąż szeptała o obiedzie. Może wcale nie było innych. Zerknął na nią i opuścił brwi. — Teraz też tobą targają. Znowu się boisz... Ale znowu nie mnie.
Luna zawahała się na moment.
— Tak — prychnęła w końcu z irytacją. — Tak, boję się o ciebie i twoją głupotę! Myślisz, że przeżyjesz sam wśród ludzi? Wielki wspaniały kłamca, który nie umie tygodnia wytrzymać, żeby nie palnąć gafy! I przestań się zachowywać jak wyrośnięte dziecko. Gdybym nie chciała cię tu widzieć, dobrze byś o tym wiedział — wyrzuciła z niekrytą frustracją, wpatrując się w niego gniewnie i jakoś tak bezradnie zarazem.
Garreth słuchał tego zaskoczony i jeszcze przez chwilę nie wiedział, co powiedzieć. Jej osoba wyrażała taką mozaikę uczuć, że nie umiał nawet zgadnąć, za jakie słowa nie chciałaby rozbić mu łba.
— Więc... co teraz? — zapytał ostrożnie.
Luna wpatrywała się w niego jeszcze chwilę, po czym odetchnęła cicho.
— Nic... zapomnijmy o tym wszystkim — wymruczała zaskakująco spokojnie.
Berlath pokiwał głową.
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Admin

Źródło avatara : https://imgur.com/Am3Vl

Powrót do góry Go down

Powrót do góry


 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach