Śmierć Kitikulu

Go down

Śmierć Kitikulu Empty Śmierć Kitikulu

Pisanie by Kitikulu Sob Cze 25, 2022 4:02 am

Podskoczyłem na krześle kiedy drzwi do mojego gabinetu się nagle otworzyły.
-Dina!-jęknąłem, przykładając dłoń do piersi i wzdychając głośno.-Wystraszyłaś mnie.-zaśmiałem się. Nie myślałem, ze praca aż tak mnie pochłonęła, chociaż to było podobne do mnie. No dobra, nie myślałem, że ktoś mi w tym tak brutalnie przeszkodzi, ale zawsze się znajdzie ktoś na coś, no przecież.-Potrzebujesz mnie?-dalej trzymałem w dłoni pióro gotów wrócić do swojej pracy.
-To chyba ty mnie potrzebujesz, mój drogi.-odpowiedziała tajemniczo, podchodząc do mnie od tyłu, chwytając oparcie mojego krzesła i odciągając je od biurka. Podłoga z tego zadowolona nie była, ale kilka rys więcej jej nie zaszkodzi.
-Co... Ni..!-zaprotestowałem zdezorientowanym skrzeknięciem, nie wiedząc czy mam chronić dokumenty, odkładać pióro czy trzymać się krzesła i pilnować, żeby Łoś mi na ziemię nie spadł. Odpowiedź na te pytania przyszła szybko. Kobieta zabrała mi pióro z ręki i chwyciła za dokumenty, żeby złożyć je w równą stertę, dokładnie taką, jaką lubię.
-Jakie nie? Miałeś dzisiaj wyjść wcześniej, nie pamiętasz? Ostatnio się zasiedziałeś. Godziny pracy nie będą ci się zgadzać i potem będziesz mi płakać, ty i Naom'ham. Oboje, razem i synchronicznie, a ja za stara na to już jestem.-zamachała dłońmi na znak, że ona się w nasze wymysły bawić nie będzie, niestety musi. O ile ja jej spokój dać mogę, tak Naom już się do tego nie pali. Też miłośnik pracy z niego, jak ja, ale jesteśmy różnymi typami jednak. Sam czasami wolę z nim nie zadzierać.
-No pójdę, tylko dokończyć chciałem.-poruszyłem się na krześle, nie wiedząc czy z niego zejść czy w ogóle mogę sięgać po papiery, jednak jej mówienie poniekąd mnie przekonywało.
-Już ja znam to twoje dokańczanie. Za łatwo się w tym zatracasz, wiesz? Nie masz żadnych zainteresowań? Pomyśl o swoich kotach, jakie muszą być samotne bez ciebie.-no i zrobiła te swoje smutne ślepia, wskazując wymownie ręką na pół śpiącego rudzielca. No, na niego czasu mam dużo, ale na inne koty faktycznie...
-Dina, proszę, zostaw moje sumienie w spokoju, wygrałaś, dobra? Poddaję się.-uniosłem dłonie w górę, odstawiłem kota na biurko, wstałem i byłem gotów się zacząć zbierać. Otworzyłem szufladę, schowałem tam papiery, a kiedy to zrobiłem, odwróciłem się i napotkałem spojrzeniem Dinę, podającą mnie płaszcz.-Aż tak bardzo mnie tu nie chcesz?-tym razem to ja oczkami szczeniaka jej zaświeciłem.
-Oh, nie, wiesz, że każdego wieczora niecierpliwie ciebie wyczekuję.-prawdziwie dżentelmeńsko pomogła mi nałożyć płaszcz. Chwyciła mnie delikatnie za twarz i skłaniając do pochylenia się, dała mi słodkiego buziaka w policzek.-Dzisiaj dzień dobroci dla zwierząt jest, więc idź i ciesz się wolnością. Pilnuj go, Łoś.-nakazała kocurowi, głaszcząc go po głowie.
Wyszliśmy razem z gabinetu, ja obrzuciłem badawczo każdy kąt, żeby się upewnić, że nic tajemnego na wierzchu nie zostawiłem. Zamknąłem drzwi i zdałem klucz kobiecie. Odprowadziła mnie do drzwi, ustalając jeszcze pobieżnie plan pracy na kilka najbliższych dni. Czeka nas inwentaryzacja, uwielbiam ją, to takie relaksujące. Siedzisz, liczysz i zapisujesz, a później idziesz do sklepu kupić to czego brakuje. No i jeszcze później na deser się zapisuje wydatki. Kocham moją pracę, nie wyobrażam sobie lepszej i chociaż pójście na uczelnię kusi, to jakoś tak nie widzę mocnego powodu, jaki mógłby mnie do tego zmotywować. Dobrze mi gdzie jestem, dobrze mi robiąc co robię. Może i mam niskie wymagania według niektórych, ale jestem szczęśliwy, tyle mi wystarczy.
Wyszedłem z budynku, ale nie zdołałem odejść od niego nawet kilku metrów, a usłyszałem za sobą wołanie.
-Tremain!-obróciłem się i uśmiechnąłem się, widząc, że to jeden z ochroniarzy, który szybko znalazł się przy mnie.
-Mówienie do mnie po nazwisku mnie postarza.-zmrużyłem oczy na niego. Nie mam nic przeciwko formalności, ale do wszystkich mówi po imieniu, a do mnie nie umie. Czyżby się mnie bał.
-Tja... Jak mi o tym przypominasz, to też to dla mnie dziwnie brzmi.-podrapał się po karku z głupawym uśmiechem. Zaraz wystawił w moim kierunku dłoń z cienkim listem.-Miranda kazała ci to przekazać, powiedziała, że miała ci to dać osobiście, ale nie może. Tak ogólnie, to to jest od Viany.-krótkie zdanie, a ja miałem wrażenie, ze je naplątał, a może to tylko dlatego, ze wszystko za szybko powiedział.
-Em, dzięki.-odebrałem liścik, od razu czując miękkość koperty i jej subtelne poperfumowanie.-Na pewno przeczytam.-uśmiechnąłem się do niego, bo on się uśmiechał do mnie, licząc na potwierdzenie, że wykonał zadanie.
-To dobrej nocy.-życzył mi, machnął krótko ręką na pożegnanie i kiedy odpowiedziałem mu tym samym, zniknął znów w budynku.
Przyjrzałem się listowi i już miałem swoje pewne podejrzenia co do zawartości. Viana, już z nami nie pracuje co prawda, ale jeśli miałbym jej odpisać, to na pewno bym ją odnalazł. Tylko mamie o tym powiedzieć nie mogę, bo oszaleje, ona i jej wyobraźnia. Mi romanse nie siedzą w głowie, jestem poważnym człowiekiem, na jesieni będę mieć osiemnaście lat, to już całkiem blisko, jeszcze tylko kilka miesięcy. Mówią do mnie po nazwisku, szukam żony, yhhh... Ja naprawdę się zaczynam czuć staro.
Uśmiechnąłem się do siebie, schowałem list głęboko do plecaka i w końcu mogłem ruszyć do domu. Jak dobrze, że mieszkam blisko, bo strasznie zgłodniałem. Mama na pewno upiekła jakieś ciasto.

***

Stało się coś strasznego. Nie pierwszy raz z resztą. Spotkałem kota, cudownego kota, wspaniałego. Łasił się i mruczał strasznie głośno kiedy kucając drapałem go pod bródką. Straszne było to, że miał obrożę, więc miał dom i nie mogłem zabrać tego futrzastego bożka do swojego domu. Mógłbym go ukraść, ale nie dopuszczę się takiej zbrodni. Załamałbym się gdyby ktoś mi moje koty mi odebrał. Martwiłbym się tym czy dobre im się żyje, czy w ogóle żyją, czy to moja wina.
Obserwowałem go, jak wąchał moją dłoń, wyczuwając zapewne wyraźny zapach innego przedstawiciela swojego gatunku, ten z resztą zaraz się zjawił przy nas, powracając w krótkiej wycieczki po bocznych uliczkach. Nowy kot szybko odbiegł, sprawnie wspinając się po drewnianych skrzyniach na daszek nad wejściem do jednego ze sklepów.
-Widzisz jaki ty straszny, Łoś? Mój ty obrońco.-wyciągnąłem ręce do kota, a ten miaucząc podbiegł do mnie i dał się utulić. Miał w tym interes, bo sam zaczął mnie teraz obwąchiwać, żeby zapoznać się z nieznajomym. Świat by wyglądał interesująco gdyby ludzie też się tak wąchali na powitania. Zamiast podania ręki wąchasz czyjś nos albo policzek. Dobra, koniec zastanawiania się nad pierdołami, mama z jedzeniem czeka, więc wstałem i ruszyłem przed siebie. Ciekawe czy skończyła już szyć tę sukienkę dla Pani Felisiji. Patrzyłem na projekt, wyglądał wspaniale, ale nie ma co się spodziewać czegoś innego po sukni ślubnej. Czwarte małżeństwo, ma kobieta rozmach. W pracy spotykam jednak nie takie osoby, powinienem być do tego przyzwyczajony. Dobrze dla nich, jeśli to lubią i im się podoba, to niech robią co chcą, ale ja mam inny plan na życie. Też kiedyś sobie kogoś znajdę, to na pewno, takie mam plany, ale najpierw zdobędę pieniądze, mieszkanie. Poza tym znalezienie kogoś to nie jest taka łatwa sprawa. Zabrzmię, jak synek mamusi, ale moja przyszła dziewczyna i moja mama muszą się dobrze dogadywać. Nie chcę musieć wybierać pomiędzy jedną, a drugą. Zwłaszcza, że wspólne spotkania są nieuniknione. Tak, brzmię strasznie, jak lizus. Czasami aż mi głupio z tego powodu, ale przecież to nic złego, kocham ją, a ona mnie, jednak się nie ograniczamy wzajemnie przez to. Jakby nie patrzeć, to mamy na tym świecie tylko siebie.W przyszłości...
-Hej!-poderwałem głowę, słysząc zawołanie, a zaraz za nim gwizdnięcie. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że faktycznie słyszałem jakieś śmiechy w oddali, ale byłem zbyt zamyślony, żeby zwrócić na nie uwagę. Rozejrzałem się, ale na ulicy byłem tylko ja.
-Ja?-wskazałem na siebie, tak dla pewności. Może tylko od tak sobie krzyczał.
-Tak, kurwa, ty, ty...-mężczyzna zarechotał po raz kolejny, kręcąc głową w rozbawieniu.-Masz ognia?-uniósł wymownie dłoń z własnoręcznie skręcanym papierosem. Wyłapałem też spojrzenia dwóch jego towarzyszy, liczących na łaskę nocnego wędrowcy.
-Ta-Tak, mam.-pokiwałem głową i podszedłem bliżej. Pijani byli, jak to bywa o tej porze. Niby stolica kraju, niby elegancja, a tu proszę, wystarczy, że słońce zajdzie i hołota szaleje. Wyciągnąłem z plecaka pudełko zapałek i już chciałem odpalać jedną z nich, kiedy facet, wyciągnął dłoń w moją stronę, odbierając mi pudełko.
-No co ty. Dama nie powinna mężczyźnie odpalać.-komentarz wywołał głośny śmiech pijaczków, nawet ja się uśmiechnąłem, z grzeczności i sztywno. Zrobiło mi się niezręcznie. Przyzwyczaiłem się do tego, że w burdelu nikt nie zwraca mi uwagi pod tym kątem. Cóż, życie.
Zapałki poszły w ruch i w końcu każdy cmektał śmierdzącą zawijkę w spękanych ustach. Oczywiście oprócz mnie, ja nie palę, to by mogło koci nos podrażnić. Mężczyzna oddał mi powoli zapałki, od razu zaczynając nową rozmowę. No tak, bo dlaczego miałby niby powiedzieć ,,Dziękuję" i puścić mnie do domu?
-A co to za malowidła, co?-zamachał palcem przed moją twarzą.-W cyrku pracujesz?-kolejny żart i kolejny śmiech przyjaciela, ale tylko jednego, drugi był akurat zajęty sięganiem po butelkę alkoholu stojącą na ziemi. Patrzenie na niego dało mi sekundę więcej na zastanowienie się nad odpowiedzią. Nie wiedziałem co mam powiedzieć. Dlaczego się maluję? Trudno mi to określić. Wyglądam tak ładniej, ostrzej, a nie, jak miękka kluska.
-Oh... em... przegrałem zakład z koleżanką.-wzruszyłem ramionami, siląc się na śmiech, mając nadzieję, że kupią moje drobne kłamstwo.-Nie mam szczęścia do hazardu.-zaśmiałem się krótko, próbując ukryć zawstydzenie makijażem udawanym zawstydzeniem pechem.
-Nie masz? A to ci... A Viego ma i to jakie, co Viego?-poczułem nagle na ramionach ciężar obejmującej mnie ręki rozmówcy, który drugą ręką machnął na towarzysza.
-Ano mam. Matkę tak sprzedać chciałem, to wygrałem i nie sprzedałem.-pijany chichot rozlazł się po uliczce, a ja już zacząłem wyłapywać to dziwne uczucie każące mi wracać do domu jak najszybciej. Obejmujący mnie mężczyzna musiał wyczuć moje lekkie zesztywnienie, bo natychmiast wspomniał o tym.
-A ty co? Boisz się. Nie martw się, nie martw. My tak tylko między sobą.-chwycił mnie za ramię i potrząsną nim chcąc dodać mi otuchy.-Ale skoro taki zły jesteś w gry, to poćwiczmy, hm? Chłopaki się założyli, pomożesz zdecydować który wygra, co ty na to? Nic trudnego.-postąpił krok w głąb uliczki, ale wyrwałem się. Może i nawet udałoby mi się uciec, gdyby facet nie chwycił mnie mocno za nadgarstek. Zmarszczyłem brwi z bólu, to zostawi siniaki. Na mojej skórze wszystko je zostawia.-No nie uciekaj. Mówiłem nie bój się, to tylko zakład.-kolejny raz się zaśmiał, a jego spojrzenie wydawało się być jeszcze bardziej zamroczone niż przed chwilą.-Przecież ci nic nie zrobimy. Masz moje słowo.-ułożył wolną dłoń na piersi, zacieśniając chwyt na mojej ręce i ciągnąc mnie za sobą chociaż zapierałem się, jak mogłem. Powinienem wołać o pomoc? Przecież to tylko zakład, no i obiecał mi, że będzie dobrze.
Niedługo potem Łoś odważył się wyjść z kryjówki pomiędzy skrzyniami. Ostrożnie podszedł do leżącego bezwładnie na ziemi właściciela, przycupnął przy nim, ogrzewając złamaną rękę. Nasłuchiwał uważnie otoczenia, wyłapując w końcu szybkie uderzenia obcasów o bruk. Obdarzył kobietę cierpliwym spojrzeniem, chwilę później obserwując jej wysiłki zaniesienia martwego syna do mieszkania. Na schodach zostało dużo krwi, trzeba je będzie posprzątać.
Kitikulu
Kitikulu

Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-blizny na udach
-blizna po lewej od mostka
-chory na wampiryzm
Obrażenia tymczasowe:
-siniaki (głównie na nogach)
-miejscami pogryzione palce/nogi
Ekwipunek : .
Karteczka z napisem "To twoje dla ciebie, no chyba że nie chcesz".
Ubiór : Kreacje są w KP.
Źródło avatara : Twitter, Nea

Powrót do góry Go down

Powrót do góry


 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach