K U K U S H K A
2 posters
Mundus :: Strefa Gracza :: Karty Postaci
Strona 1 z 1
K U K U S H K A
K U K U S H K A
Wiera Felicija Lebiediew
Kobieta | 19 | człowiek | profesja
Kobieta | 19 | człowiek | profesja
WYGLĄD
Gęste kruczoczarne włosy sięgają do połowy szyi. Niemalże nieskazitelna porcelanowa cera, która nabiera rumianych kolorów na nosie, policzkach czy powiekach. Pełne malinowo-wiśniowe usta, w których zazwyczaj możemy odnaleźć papierosa. Wielkie ślepia o kształcie migdałka, opatulone kotarami z kruczoczarnych rzęs odkrywają hipnotyzujące spojrzenie szmaragdowych tęczówek. Szczupła i drobna budowa, talia w kształcie osy, jak na swoje gabaryty los obdarzył ją idealnym biustem w rozmiarze c. Odziana najczęściej w luźny biały podkoszulek na ramiączka, czarne skórzane spodnie oraz męską, o wiele za dużą , ciemnozieloną kurtkę pilotkę z kożuchem. Długie kozaki, czerwona bandana na czubku głowy i rękawiczki bez palców. Pod odzieniem, na jej ciele, można doszukać się wielu blizn. Zarówno na rękach, plecach czy nogach - z czego na plecach zdają się być największe i zdecydowanie najbardziej rzucają się w ocz.
CHARAKTER
Arogancka, pyskata i niezwykle wulgarna. Wydaje się wszystko mieć gdzieś, jednocześnie wielką wagę przykłada do interesów i bezpieczeństwa tych, których nazywa rodziną - niemniej jednak i dla nich zbyt przyjemna nie jest. Wydaje się znudzona i zirytowana istnieniem innych jednostek żywych. Cięty język i mało kulturalne zachowanie, raczej dama z niej żadna, jednakże nie ma co się dziwić. Lubi, a nawet czuje potrzebę niekiedy być blisko swoich, aczkolwiek przyznanie tego głośno chyba kopnęłoby ją w ego. Charakterna, uparta i apodyktyczna, przejawia zdolności i chęci przywódcze, nie lubi się podporządkowywać i grać według zasad, które zwyczajnie jej się nie opłacają.
Ma swoje chwilę słabości, najczęściej w stosunku do brata, czy przyjaciela, po których żywo potrafi się pokładać, narzekając na cały świat.
Bardzo ceni swoje słowo, jeśli coś obieca, za wszelką cenę stara się obietnicę wypełnić. Mimo bycia cyniczną, ci którzy dali jej azyl dobrze wiedzą, że mimo trudnego charakteru, jest im bardzo wdzięczna za to co ma.
Ma głowę do interesów i dużą wagę przykłada do pieniędzy.
HISTORIA
- Księga pierwsza - Narodziny:
- Los od pierwszych dni mnie nie oszczędzał.
Przyszłam na świat w skrajnej patologii. Mieszkaliśmy na slamsach.
Burdy, alkohol i głód.
Matka notorycznie się szmaciła z jakimiś frajerami, którzy odwiedzali ją na wspólne chlanie - zaś ojca nigdy nie poznałam. Chociaż kto wie, może to jeden z tych spierdolin życiowych, to znaczy naszych gości.
Mamuśka nie pierdoliła się w szczegółach, bo zaledwie dwa lata później sprezentowała mi brata.
W zasadzie teraz, gdy tak o tym myślę, zastanawiam się jak to możliwe, że razem z Dymitrim przeżyliśmy ten okres czasu. Wiecznie nachlana baba, rudera pełna ćpunów, wieczne bijatyki i kłótnie, a w całym tym cyrku dwójka małych dzieci. Nie pamiętam tych czasów, nie z tamtego okresu, dopiero jak byłam trochę starsza, zresztą było za wcześnie na wspomnienia. To chyba coś, za co mogę podziękować światu.
Nie wiem jaki cud z tym współgrał, ale przeżyliśmy, a okres niemowlęcy zakończyliśmy jedynie z pamiątkami w postaci blizn, przypaleń i zjebaną psychą.
Pamiętam dzień w którym to się kończyło. Nie różnił się zbytnio od innych. Jak zwykle przelewał się alkohol, jak zwykle były bijatyki, a ja okropnie się bałam.
Zazwyczaj w takich chwilach zaszywaliśmy się w kącie na pseudoposłaniu złożonym ze starych szmat, a ja błagałam bóstwa, aby Dymitir nie płakał. Zazwyczaj dawałam mu dłoń, a on- skubiąc paznokciem opuszek mojego palca wskazującego - zasypiał.
Jednak tamtej nocy nie było mowy o spaniu.
Te spierdoliny zaczęły miotać krzesłami, butelkami i wszystkim co napatoczyło się im pod rękę, agresja rosła, a ja… pamiętając jak boli zarwanie w głowę butelką. Dymitir zaczął płakać, gdy butelka rozprysła się tuż pod jego bosymi stópkami.
Wystraszona odciągnęłam go od odłamków szkła, chcąc przemieścić się z nim w inną część rudery, jednak było za późno. Jego płacz za bardzo zwrócił ich uwagę, a ich atak wścieklizny skierował się na mojego brata. Pamiętam, że chwyciłam go wtedy za dłoń i uciekłam razem z nim z domu.
Nie zaszliśmy zbyt daleko, nie dlatego, że nas dogonili - zaraz zostawili nas w spokoju. Po prostu boso i bez ciepłego odzienia, nie da się chodzić po śniegu.
Zostawiłam go wtedy na ławce, obiecując, że za chwilę wrócę. Wiedziałam, że się boi, że jest mu zimno - czułam to samo, ale ja wiedziałam, że teraz nie mogło być inaczej.
Obiecałam, że za chwilę wrócę, ale on nie chciał mnie wypuścić - dopiero po chwili udało mi się oddalić, aby po cichu wkraść się do domu. Zabrałam tyle szmat ile udało mi się upchnąć do materiałowego worka, wraz z pseudobutami i czymś, co miało zastąpić kurtkę.
Gdy wróciłam, Dymitir żałośnie skomlał, cały posiniał z zimna, trząsł się okropnie. Szybko go ubrałam w grubsze ubrania, nałożyłam mu skarpety i buty, po czym mocno go do siebie przytuliłam, okrywając nas starym, podziurawionym kocem.
Nie mieliśmy gdzie się podziać, a powrót do domu był skrajnie niebezpieczny, chyba zamarznięcie było mniej bolesną opcją. Zresztą wtedy tak się bałam, że nie miałam zamiaru wracać. Ściągnęłam brata z ławki i ruszyliśmy jedną z alejek.
- Księga druga - Królestwo szczurów:
- Nie wiem, ile szliśmy. Mi wydawało się, że wieczność, nie miałam siły. Z każdą chwilą traciłam coraz bardziej siły. Zimno z początku szczypało przeraźliwie, ale z każdą kolejną chwilą zanikało, zastępowane uczuciem senności. Dymitir od dłuższej chwili nie chciał iść, ledwo co ciągnął za sobą nóżki, jednakże nie mogłam zrobić nic, prócz pustego podjudzania nadziei, że zaraz znajdziemy jakiś kąt i odpoczniemy.
To był chyba cud od losu. Już drugi podczas jednego życia, ja to mam szczęście.
W pewnym momencie drogę przeciął nam chłopak, starszy ode mnie, był to Aleksandier.
To on był moim drugim cudem i dziecięcym zauroczeniem, tak niewinnym uczuciem, które zaistniało na wysypisku zgnilizny.
Aleksandier był ode mnie starszy i o wiele bardziej ogarnięty jeśli chodzi o uliczne życie. Zabrał nas do kanałów. Jak się okazało, to tam bezdomne dzieci znalazły schronienie przed śniegiem i deszczem. Skulone w grupkach próbowały czerpać od siebie wzajemnie ciepło.
Warunki były kurewsko złe, a brak jedzenie sprawiał, że nieraz jedno czy drugie dziecko mdlało. Też jedzenie często było powodem wybuchania wewnętrznych konfliktów. Pamiętam jak pewnej nocy obudził mnie krzyk. W ciemnościach dostrzegłam szarpiące się sylwetki starszych dzieciaków. Szarpanina przerodziła się w bójkę, która zakończyła się śmiercią tego, który ukradł i zjadł czekoladę agresora. Brzmi absurdalnie, prawda? Bił go tak długo, dopóki reszcie nie udało się go odciągnąć, ale było już za późno.
Tak przeżyliśmy rok. Aleksandriej starał się najlepiej jak mógł, niekiedy odbierał sobie z ust, abyśmy tylko coś zjedli.
Zaczęłam się przyzwyczajać do nowej rzeczywistości, myślałam nawet, że jakoś to będzie.
Wtedy Aleksandriej zmarł. Miał prawie piętnaście lat. Był to rok po zabraniu nas z ulicy. Kolejna zima była równie sroga, a on wpadł do rzeki podczas jednej z akcji.
Po tym wydarzeniu zachorował. Starałam się ze wszystkich sił, aby mu pomóc, ale było tylko gorzej, a ja sama byłam jeszcze głupim dzieckiem.
Nawet razem z Terezią udałyśmy się do lekarza, błagać go, aby pomógł dla Aleksandrieja.
Błagałyśmy tego starego dziada, a on spuścił nas ze schodów.. niczym nic nieznaczące śmieci.
A przecież lekarz to zawód, który ma ratować życie, prawda? Chyba nawet mają przysięgę.
Ludzie tylko udają takich wielkodusznych, tak naprawdę to parszywe kurwy.
Pamiętam jego ostatnie godziny, pamiętam jak okropnie płakałam, pamiętam jego bladą twarz. Pamiętam jak bardzo zimne zaczęło robić się jego ciało.
To dzięki niemu żyliśmy, to on nam pomógł w chwili w której najbardziej potrzebowaliśmy pomocy, a my nic nie potrafiliśmy zrobić dla niego.
Siergiej i Władimir wynieśli jego ciało, a ja nie potrafiłam dojść do siebie. Do dziś, gdy zamknę oczy, potrafię przywołać obraz jego uśmiechniętej twarzy. Nie mieliśmy nic, a on mimo to, zawsze się uśmiechał, zawsze widział dla nas przyszłość. Dymitir pewnie go nie pamięta, a na pewno nie tak dobrze, w końcu miał tylko cztery lata.
Wraz ze śmiercią Aleksandria przyszła nam śmierć głodowa, musiałam sama szukać pożywienia. Razem z dzieciakami ruszałam na łowy, aby grzebać w śmietnikach i kraść ze straganów, to drugie było o wiele bardziej niebezpieczne.
Ludzi nie obchodzi, że to tylko dzieci, że są głodne i że chcą jedynie bochenek chleba. Mają nas za szczury, za pasożyty, które należy wytępić. Po nieudanych napadach nie raz miało się połamane, czy stłuczone żebra, posiniaczone ciało i połamany nos - nikt się z nami nigdy nie pieścił.
Ale dni mijały, mimo wyjątkowo złych warunków jakoś dawaliśmy radę, musieliśmy.
W podziemiach duża część dzieciaków się prostytuowała, teraz myślę że to niesamowicie obrzydliwe. Nie, nie te dzieci, a ci ludzie, którzy wykorzystywali tragizm tych sierot, mając tanie spełnienie chorych fantazji.
Jednakże wtedy też zastanawiałam się czy nie iść z nimi, widziałam w tym szansę na zarobek, na to, że nie będziemy głodni. Czułam ogromną presję, czułam bezsilność, a gdy tylko spojrzałam na młodszego, głodnego brata, czułam ogromny ból - więc poszłam. Chciałam być silna, jak nie dla siebie, to chociaż dla niego, w końcu byłam jego starszą siostrą, prawda? Mieliśmy tylko siebie. Poszłam, a potem uciekłam, stchórzyłam nim do czegokolwiek doszło, właściwie spotkanie z tym psem nie potrwało nawet minuty. Pamiętam świnie, która mnie zaczepiła, pamiętam strach i obrzydzenie, pamiętam jak ugryzłam go w rękę, kiedy chciał pogładzić mnie po twarzy, gdy proponował spotkanie w pobliskim motelu.
Wykrzyczał coś w rodzaju "ty mała dziwko" - a ja uciekłam, po drodze zawijając mu portfel, który niefartownie (dla niego) wypadł, gdy wymachiwał zakrwawioną ręką.
Jeszcze nigdy tak szybko nie uciekałam, a to co mnie uratowało to przeludniona ulica, która pozwoliła mi zniknąć w tłumie.
Biegłam aż do mostu na Różanej, ani myśląc o zatrzymaniu się czy chociażby zwolnieniu. Dopiero gdy wsunęłam się pod most, poczułam jak adrenalina odpuszcza, a ja zaniosłam się okropnym płaczem. Nie potrafiłam się uspokoić jeszcze przez dłuższy czas. Gdy udało mi się wyciszyć, wyciągnęłam pieniądze ze skradzionego portfela, po czym wyrzuciłam go do do rzeki. Wtedy byłam jeszcze na tyle głupiutka, że nie wiedziałam, że powinnam wyrzucić dokumenty, a portfel spróbować sprzedać.
Pieniędzy starczyło nam na tyle, byśmy przez dłuższy czas mogli żyć. Pamiętam jak niesamowicie szczęśliwa byłam, gdy niosłam dla brata tabliczkę czekolady. Czułam taką dumę i radość, że mogę mu ją dać, że nawet teraz, gdy o tym myślę, na moim sercu robi się cieplej.
Może wydawać się to głupie, ale dla nas czekolada naprawdę była rzeczą luksusową, niczym drogi wierzchowiec czy kufer złota.
Dni mijały, a ja coraz lepiej odnajdywałam się w tej jakże skurwiałej rzeczywistości, a wraz ze mną mój braciszek. Nie, nie poszłam podjąć drugiej próby na ulicy. Po tym jak za pierwszym razem się wycofałam, wiedziałam, że nie jestem w stanie, za bardzo się bałam. Byłam po prostu zjebanym tchórzem i egoistą - bo jakby spojrzeć na to inaczej, może wtedy byłoby nam łatwiej. Chociaż trochę.
Przyzwyczaiłam się już do tego, że co roku przynajmniej kilka dzieciaków umiera, a najstarsi wynoszą ich ciała. Kiedyś myślałam, że je sprzedają, ponieważ zawsze, gdy ktoś umarł, w podziemiach pojawiało się jedzenie. Dopiero gdy podrosłam i razem z nimi wynosiłam ciała, zrozumiałam, skąd nagle napływ mięsa.
Czy to obrzydliwe? Mniej niż śmierć głodowa.
W zimę często nie było czego i skąd kraść, nawet dzieciaki, które się prostytuowały nie miały klientów, a my konaliśmy z głodu.
Nigdy za to nie odpokutuje. Ale oni i tak już nie żyli, przynajmniej ich śmierć pozwoliła żyć innym.
Gdy miałam osiem lat, zaczęłam palić. Papierosy uśmierzały głód, a wbrew pozorom niekiedy łatwiej było znaleźć fajki, czy chociażby pety, aniżeli jedzenie.
Też gdy miałam osiem lat, do podziemi trafił Vladimir, był na początku odrzutkiem. Dziewczyna, która go przyprowadziła dwa dni później zaginęła. Ona akurat się prostytuowała, więc nikogo nie dziwiło, że pewnego dnia przepadła. Wszyscy wiedzieli, że pewnie jej ciało wala się gdzieś w lesie, lub milicja wyłowi je z rzeki. Została potraktowana jak śmieć, ale czy kogoś to dziwi? Na pewno nie nas, mieszkańców szczurzego królestwa.
To Dymitir wyciągnął pierwszy rękę do Vladimira, a ja wiernie podążyłam za bratem. Od tamtej pory nasza trójka stała się nierozłączna. Razem kradliśmy, nawet Dymitir był już na tyle duży i na tyle szybko biegał, aby móc go zabierać - w zasadzie ja nie chciałam, by z nami chodził. Mimo, że czasem mnie irytował, to właśnie on był moim całym światem i nie wiem co bym zrobiła bez niego. To byłby cios, którego mogłabym nie przeżyć.
Powodziło nam się coraz lepiej, a nasze akcje rabunkowe zaczynały być bardziej złożone. W wieku 10 lat opuściłam szczurze królestwo wraz z moimi braćmi i to z przytupem.
W podziemiach od dłuższego czasu działo się źle, agresja była tu na porządku dziennym, ale mogłabym przysiąc, że to spierdolone miejsce jeszcze nigdy nie było aż tak brutalne. Zdarzały się częste bijatyki, zdarzało się, że ktoś umarł w trakcie ich - jednakże nie było to nigdy tak nasilone jak wtedy.
Doszło to do tego stopnia, że bałam się zasypiać w nocy, martwiąc się o to, że rano już się nie wybudzę.
Pewnego dnia, gdy przeliczaliśmy łupy z ostatnich grabieży, oraz zaskórniaki, które były naszymi oszczędnościami, na Yastriba rzucił się Vianek, oczywiście, że całość rozegrała się o to co mieliśmy. Konflikt szybko się zaognił, zaczęła lać się krew. Nic nie dawały krzyki i prośby, aby przestali.
Sava nawet próbował ich rozdzielić, nie dało to nic.
Chwyciłam za pistolet, który tydzień wcześniej Yastrib zwinął dla pewnego gliniarza… po czym oddałam strzał.
Huk postawił wszystkich na nogi, rozprysła krew, a martwe ciało Vitalego opadło na Vladimira.
-Kto następny?! - ryknęłam, czując jak do oczu napływają mi łzy, a dłonie telepią się jakobym stała od dłuższego czasu na mrozie - rozpierdole łeb każdemu kto podejdzie!
-Kukushka - wymamrotał wystraszony Sava - co ty...
-Bierz Yastriba, wynosimy się stąd - wymamrotałam szybko.
Sava stał, wpatrzony w martwe ciało.
-Bierz! - zakrzyknęłam histerycznie, a On zdawał się obudzić. Szybko podbiegł do Vladimira, zrzucając z niego ciało Vianka i pomógł mu się pozbierać.
Ja w tym czasie, z telepiącą się bronią w rękach, mierzyłam w każdego kogo popadnie. To że trafiłam w Vianka to był cud, prawdopodobnie jakbym miała spełnić swoją prośbę, nie trafiłabym w nikogo.
Sava doprowadził do mnie Yastriba, a zaraz zabrał nasze rzeczy, a my… wyszliśmy stamtąd.
-Zabiłaś go - wymamrotał kruczowłosy
-sh...
-zabiłaś go, Wiera - powtórzył szeptem, przenosząc na nas wzrok.
Gdy udało nam się znaleźć schronienie, całkowicie się rozsypałam. Świadomość krwi na rękach mnie przygniotła i mimo, że każdy z nas miał śmierć za swojego druha, nikt z nas nigdy nie odebrał bezpośrednio nikomu życia.
Kuląc się przy jednej ze ścian, nie potrafiłam opanować łez, wtedy też pieczę nad moją rozsypaną psychiką sprawował Yastrib.
-Zabiłam... go…
-Musiałaś to zrobić.. - chłopiec zmierzwił mi włosy, opatulając dłońmi.
-Za... Zabiłam…
-Shh… Tak musiało być… - Ułożył dłonie na moich policzkach, unosząc nieznacznie moją twarz, abym na niego spojrzała.
-Tak musiało być, rozumiesz? Albo my, albo nas, Wiera… Gdybyś tego nie zrobiła, to ja byłbym martwy, a wy byście głodowali… Albo my, albo nas, Wiera… - powtarzał.
- Księga Trzecia - Pticze Gnezno:
- Zamieszkaliśmy w starym, opuszczonym domu na rozdrożach. Była to co prawda rudera, ale stare budownictwo miało to do siebie, że potrafiło dużo przetrwać. Mimo dziurawego dachu, budynek stał.
Vladimir chciał rozpalić w piecu, ale Dymitir zgasił jego zapał, mówiąc, że po tylu latach komin może być całkowicie zapchany, a wtedy jedynie co się rozpali to pożar - nie wiem skąd wiedział takie rzeczy, ale brzmiał mądrze, toteż rozpoczęliśmy od czyszczenia komina.
Okazało się, że rzeczywiście, brakowało w nim jedynie baby z dziadem, aby było wszystko.
Rozpaliliśmy w piecu i zaczęliśmy nowy dział w naszym życiu.
Oczywiście, że było ciężko, ale w pewnym stopniu zaliczyliśmy progres. Mimo dziurawego dachu na piętrze i całkiem zniszczonych schodów, na parterze było ciepło. Jeszcze nigdy nie czułam takiego ciepła w środku zimy - rozłożyliśmy pseudoposłania tuż przy piecu i ułożyliśmy się do snu. Pamiętam, że standardowo przytuliłam się do Dymitria, podając mu odruchowo dłoń.
Od małego zasypiał, skubiąc paznokciem opuszczek mojego wskazującego palca. Robił to od niemowlaka i chyba był to jego sposób na stres, na wyciszenie się i poczucie bezpieczeństwa, przynajmniej względne, zaś moim sposobem na wyciszenie się, było jego ciepło.
Był to okres czasu, gdy nasze szabrowanie weszło na nowy poziom, a warunki życia nieznacznie się polepszyły.
Nasze akcje nabrały tempa, stały się bardziej zuchwałe i niejednokrotnie ktoś tracił życie. Jednakże nie był to żaden z nas, także spływało to po nas jak po kaczce. Zawiązaliśmy kilka znajomości zarówno z innymi gangami, jak i dilerami. Święta zasada była prosta, nikt nikomu nie wpierdala się na teren, chyba że jakąś akcję przeprowadzamy razem.
Miałam czternaście lat, gdy zarabialiśmy się za metodę starą jak świat, a jednakże skuteczną.
Była to złożona machina, każdy miał swoje zadanie, a nawet powołane do tego były stałe osoby trzecie - takie jak właściciel motelu, który gdy tylko usłyszał o zapłacie, od razu się zgodził pomóc i być ślepym. Każdy tak naprawdę ma swoją cenę. Wyższą lub niższą, ludzie na slamsach ledwo ciągnęli, dla nich gotówka była nadzieją na przetrwanie, a konkretna gotówka była niczym manna z nieba.
Obieraliśmy za cel bogatych frajerów, którzy szukali taniej i dyskretnej prostytucji. Przy rozmowie o cenie usługi, tym samym odwiedzając motel, właściciel dosypywał do drinka tudzież soku jegomościa narkotyki, które zakupywaliśmy u znajomego dilera. Gdy te zaczynały działać, prowadziłam swojego niedoszłego klienta do pokoju. Sava i Yastrib czuwali nad moim bezpieczeństwem, jakby coś miało pójść nie tak. Gdy klient tracił świadomość, my go czyściliśmy zarówno z środków do życia, jak i ubrań - w końcu ta frajernia chodziła w markowych ubraniach, a te można było opchnąć na slamsach.
Samego jegomościa zostawialiśmy. Ten budził się następnego dnia nagi, z pustą pamięcią, i rachunkiem za motel.
Była jedna sytuacja, podczas której chłopaki musieli sprzątnąć naszą klientelę. Okazało się, że ten nie miał zamiaru pić. Tego dnia czułam strach.
Strzał z pistoletu wszystko zweryfikował. Mieliśmy problemy z właścicielem, jednakże ten pomógł nam wszystko uprzątnąć i trzymał język za zębami. Byliśmy jego stałym dochodem, to dzięki nam nie zamknął tej budy, nie mógł sobie pozwolić wtedy na utratę takiej ilości gotówki. Obiecał, że nie piśnie słowem, zaś my obiecaliśmy, że się wszystkim zajmiemy. Tak było.
- Księga czwarta - Ahoj, wajenka:
- Pewnego dnia w naszym życiu nastąpił przełom. Okazało się, że ludzie z odległego kraju mieli jakiś problem i przekraczali granicę morską Manen.
Władze naszego kraju chyba chciały się podlizać północy, toteż chętnie zaczęło werbować młodych ludzi na szkolenie wojskowe.
My w tym widzieliśmy szansę. Szanse na lepsze życie, stabilne. Może to jak żyliśmy było jedynym co potrafimy, ale każdy z nas podprogowo chciał tego, czego nigdy żaden z nas nie miał - normalności.
Miałam wtedy piętnaście lat, gdy razem z chłopakami podjęliśmy próbę wstąpienia w szeregi mundurowych. Pierwsze co nas zdziwiło, to to, że pozwolili Sovie na szkolenie, mimo że to było rzekomo od piętnastego roku życia, a ten dopiero miał kończyć trzynaście.
Nie przejęli się tym, że żaden z nas nie ma dokumentów, oraz tym, że pochodzimy ze slamsów - teraz na przestrzeni lat rozumiem ich zadowolenie. Byliśmy dla nich śmieciami, więc nasza śmierć była wszystkim obojętna. Jeśli damy radę to dobrze, jeśli nie - żadna stata.
Przystąpiliśmy do szkolenia, które było horrorem.
Prócz nauki strzelania, testów sprawnościowych trwających wiele godzin, wojsko też raczyło nas licznymi przesłuchaniami.
Przesłuchaniami podczas których byliśmy katowani… przypalani… podtapiani... a ja...
Chłosta o poranku była tym, o czym ja marzyłam, gdy spędziłam tam dłuższą chwilę. Wydawała się najmniej bolesna, najmniej upokarzająca, najmniej roniła łzy, mimo że na plecach teraz mam liczne pręgi.
Mówili, że to wszystko jest po to, byśmy nie dali się złamać, gdy trafimy w ręce wroga.
Czułam ból, gniew, strach, wstyd… obrzydzenie. Chęć mordu, chęć zniknięcia…
A potem już nic nie czułam.
To był chyba czas, który wyprał z nas resztki człowieczeństwa. Te, które zdążyły się uchować z czasów slamsów. Byliśmy niczym kukły, na których nic nie robiło wrażenia. Ból był tylko bólem, a śmierć śmiercią. Kilka razy prawie zostałam zakatowana, ale wtedy już nie błagałam śmierci, aby przyszła. Wcześniej owszem, wcześniej błagałam o utratę świadomości. Aby chociaż na moment przestać istnieć, utracić kontakt z rzeczywistością. Wtedy zazwyczaj nas wybudzali, aby wznowić “przesłuchania”. Każdy z nas był z tym sam. A ja nienawidziłam wtedy siebie, że zabrałam brata w to miejsce.
Po odbyciu szkolenia ruszyliśmy w bój. To co tam się wydarzyło, na zawsze zmieniło nasze życie.
- Księga piąta - Papa:
- “Pluń na wszystko co minęło: na własną boleść i na cudzą nikczemność....
Wybierz sobie jakiś cel, jakikolwiek i zacznij nowe życie.”
UMIEJĘTNOŚCI I WADY
* --- -Umiejętność strzelania z różnorakiej broni.
* --- - władanie bronią białą, jak i bronią miotającą.
* --- -Survival.
* --- -Słabość do używek.
* --- -Słabość do alkoholu.
* --- -Walka wręcz.
* --- -Boi się koni. Co prawda jak już uda jej się na takiego wejść to pojedzie, jednak do tego zazwyczaj potrzebuje pomocy, gdyż samo zbliżenie się do konia wywołuje u niej strach.
* --- -Impulsywność
* --- -Trudności w kontaktach społecznych.
* --- -Problemy z asymilacją.
* --- Zdolności przywódcze .
* --- Zdolności aktorskie.
* --- -Zdolności kuglarskie.
* --- -Parkour.
* --- -Wytrawny złodziei.
* --- -Problemy z czytaniem i pisaniem po Medevarsku.
* --- -Zdarzają się problemy w komunikacji, niezrozumienie pojedynczych słów czy zdań, także występują braki w słownictwie.
* --- -Emocjonalny analfabetyzm - trudności w wyrażaniu emocji, częste tuszowanie emocji gniewem, problemy z otworzeniem się na innych.
POCZĄTKOWY EKWIPUNEK
* Pistolet skałkowy - przy prawym biodrze
* pistolet skałkowy- przy lewym biodrze
* Nóż myśliwski - w pokrowcu, przypięty do paska za plecami
* mały nożyk - ukryty w bucie
* scyzoryk - w małej kieszonce w kurtce
* Karwasze - Zaprojektowane tak, mieszczą w sobie niewielki mechanizm, oraz zbiorniki, w którym mieszczą się nasączane trucizną, lub środkiem usypiającym, igły. Mechanizm uruchamiany za sprawą piercionka na małym palcu, który bezpośrednio jest połączony z samym karwaszem. Jeden z nich strzela igłami nasączonymi trucizną, zaś drugi środkiem usypiającym - należy poprosić bóstwa,aby nie pomyliła który jest który.
* mała torba typu nerka, przypięta do pasa. - Znajdują się w niej szczelnie zamknięte igły, pojemniki z trucizną, oraz środkiem usypiającym, proch oraz kule, buteleczkę z naftą.
* Własnoręcznie zrobiona przez jej brata zapalniczka na naftę. -górna kieszonka kurtki.
* metalowa papierośnica wypełniona skręconymi papierosami. - prawa kieszeń kurtki.
*torba- przewieszona przez ramię, skrywa mniejsze lub większe kokociny. Piersiówka z whisky, zestaw do skręcania fajek, bandaż,gaza,środek odkażający, zapasowy zestaw igieł, igła i nitka, zbiorniczki z trucizną i środkiem nasennym, dwa wytrychy, pióro, stempel oraz świeczkę
DODATKOWE INFORMACJE
*Posiada niedźwiedzia
*Ma uczulenie na ludzi
(...)[/size]
Kukushka- Stan postaci : Brak uszczerbków na zdrowiu.
Źródło avatara : Sprawdzę xD
Mundus :: Strefa Gracza :: Karty Postaci
Strona 1 z 1
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|