Zagrajmy w pewną grę...

3 posters

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Zagrajmy w pewną grę... Empty Zagrajmy w pewną grę...

Pisanie by Aranai Zevis Pią Kwi 17, 2020 1:12 pm

Afraaz | rok 1866, zima

Aranai myślał, że nie trafi na bardziej upierdliwie wymagającego zleceniodawce, od tego który zlecił zabójstwo Cesarza. Teraz padło na dziwke z Selinday. Ha! Dziwke. Co za idiota płaci najbardziej luksusowej organizacji zabójców, za zabicie zwykłej kurwy z burdelu! Gość musiał nieźle ją kochać, aby tyle wydać na jej śmierć. Elf momentami żałował, że nie doświadczył tak romantycznej miłości.
Ale zabić ją to tam chuj. Ten romantyk życzył sobie, aby kobieta zginęła w miejscu ich pierwszej randki. W AFRAAZ. JESZCZE POGRZEB MIAŁ BYĆ! Na chędożonego Asa, ile roboty! Ale zlecenie to zlecenie.
Elf zachował się jak dżentelmen, umówił się z kobietą na intymne spotkanie za pieniądze zleceniodawcy, przespał się z nią, po czym porwał i wywiózł w wynajętym powozie z Selinday, kierując konie na miasto portowe. Kiedy się tam znaleźli, zaprowadził ją grzecznie na wzgórze, z nożem przy kręgosłupie, gdzie dźgnął ją pod pachą, tak zwany cios miłosierdzia. To już był ten standardowy, rutynowy aspekt pracy. Co dalej? A tak, pogrzeb. Ciało do wora i do jeziora he he.
Nie no, choć chciał to pogrzeb miał być lepszy. Udał się do Luca, miejscowego grabarza i przyjaciela Porannej Gwiazdy. Chował trupy zawodowo i bez zadawania pytań, w zamian za łapówki. I takich uczciwych biznesmenów to Aran szanował. Potem już tylko oficjalne ogłoszenie śmierci samobójczej, bla bla bla…
No i dochodzimy do pogrzebu. Aranai był jego uczestnikiem, nawet robił solo na flecie kiedy nieśli trumne, tylko po co? Ah bo zleceniodawca nie zapłacił z góry, a miał być obecny. No cóż, Elf pozostawił wszystko teraz w rękach kapłanów i ich bogów, czy co tam wyznawali…
-A po wszystkim, oby na stypie wódka była…
Mruknął.
Aranai Zevis
Aranai Zevis

Stan postaci : Rewelacyjny, miło że pytasz.
Ekwipunek : Dwie szable przy pasie, dwa pistolety skałkowe w kolbach, sztylet w cholewce lewego buta, drugi w prawej cholewce, sztylet na plecach, pod peleryną, trzy sztylety pod pasem przy biodrze, dwa noże do rzucania, za paskiem na piersi, kilka miksturek na pasku przy klamrze.
Ubiór : Koszula na guziki, z rozpiętym dekoltem, karwasze na rękawach, buty ze skrzydełkami, materiałowe spodnie, czarna peleryna, kolczyki, naszyjnik.
Źródło avatara : Eeeeeeeeee....

Powrót do góry Go down

Zagrajmy w pewną grę... Empty Re: Zagrajmy w pewną grę...

Pisanie by Kitikulu Pią Kwi 17, 2020 2:31 pm

Informacja o śmierci jednej z naszych najlepszych pracownic była dla wszystkich szokiem, wywołując niemałą panikę, zwłaszcza, że ciało zostało znalezione daleko od stolicy. Dlaczego była tam, skoro dziewczyna miała umówione spotkanie ze stałym klientem w mieście? Coś mi tu nie grało, zwłaszcza, że nie była u klienta umówionego, bo jego żona wróciła wcześniej od koleżanki, z którą się żarliwie pokłóciła. Poszła do kogoś innego, żeby nie tracić czasu i zarobić mimo złego zbiegu okoliczności? Odziany w garnitur, w pełnym makijażu, wertowałem swój notes, zastanawiając się czy się gdzieś nie pomyliłem może, czy coś pominąłem. Mogłem zapomnieć o wpisaniu jakiegoś klienta? Niemożliwe. Nie zapominam takich rzeczy wpisać, z resztą większość umówionych spotkań mam w głowie. Nigdy się nie pomyliłem. Westchnąłem ciężko, pakując notes do plecaka. Cóż, może się jednak pomyliłem...Kiedyś musi być ten pierwszy raz. Dobrze, że chociaż zginęła w mieście rodzinnym, to nie muszę się przejmować kosztami związanymi z transportem ciała. Zostają mi jedynie rachunki za pochówek i odpowiednie zadbanie o ciało, bo taką politykę mamy, że dokładamy się rodzinie do pogrzebu. Szlachetni i wspaniali. Pomyślałem z delikatnym sarkazmem. Chociaż nie, tu się faktycznie nie mogę czepiać swojego miejsca pracy. Zawód jest jaki jest, ale o wszystko dbamy. Nawet za lekarza płacimy pracownikom jeśli ich nie stać. Jak nie wiesz co ze sobą zrobić, to zapraszamy do nas. Z kolan się nie podniesiesz, ale przynajmniej będą ci za to płacić.
Dojechałem w końcu na miejsce, odpowiednio wcześniej, bo obowiązkiem moim jest jeszcze obejrzenie ciała i potwierdzenie tożsamości zmarłej. Dokumentami zajmiemy się później. Teraz drobnym nietaktem byłoby gdybym do płaczącej rodziny podchodził i prosił o parafkę.
Dziewczyna wyglądała ślicznie, zupełnie jak żywa. Rzuciłem kilka miłych słów pochwały Grabarzowi zajmującemu się sprawą, aby dać znać, że jestem zadowolony z jego pracy. Niestety czułem, że to będzie kosztować. To jednak nie moja sprawa. Burdel się zgadza na takie rzeczy, to niech płaci i nie narzeka.
Patrzyłem na zjeżdżającą do dołu trumnę, zerkałem na zawodzące płacze rodzeństwa martwej, gdy piach powoli zasypywał trumnę. Sam poczułem, że trochę mi jej żal, ale płakać nie mogłem, bo by mi się cały makijaż wokół oczu rozmazał. Nie dogadywała się najcudowniej z innymi pracownikami, ale nie była złą dziewczyną. Na pewno nie życzyłbym jej śmierci, zwłaszcza w jakiś bolesny i nieprzyjemny sposób. Samobójstwo, co? Jakoś nie jestem przekonany do tej wersji. Zbyt wiele razy dziewczęta i chłopcy skarżyli się na zaczepianie na ulicy, czy na nieprzyjemne zachowania nowych klientów, żeby pierwszą moją myślą nie było morderstwo. I oczywiście dalej kwestia tego jest dlaczego ciało było tak daleko.
Gdy dół został zakopany, położyłem na grobie niewielki bukiecik fioletowych lilii, złożyłem kondolencje rodzinie i zapowiedziałem, że w ciągu dwóch tygodni powinien dotrzeć do nich list w sprawie podziału kosztów. Po dostaniu od nich potrzebnych mi podpisów ukłoniłem się lekko, pozdrowiłem i zwróciłem się w stronę animatora naszej imprezy. Wzrokiem pokazałem mu, że mam do niego sprawę, czego się pewnie domyślał. Ruszyłem w jego stronę, zatrzymując się w odpowiedniej, komfortowej dla nas odległości.
-Piękny pogrzeb.-rzekłem uprzejmym tonem, uznając to za przyjemny wstęp do bardziej papierkowej części. Krótki, ale jest. Spojrzałem na mężczyznę poważniejszym wzrokiem-Mam jeszcze kilka dokumentów dla Pana do uzupełnienia. Znajdzie Pan teraz czas dla mnie na formalności?-w tym pytaniu dało się wyczuć, że pytaniem nie jest. Facet musi znaleźć dla mnie czas, teraz, w tej chwili. Mam nadzieję, że ze względu na mój młody wygląd, odpowiadający młodemu wiekowi, nie potraktuje mnie jak jakiegoś gówniarza i nie spławi. To by było nieuprzejme i zwyczajnie musiałbym wejść w swój upierdliwy tryb, żeby go zmusić do współpracy.
Kitikulu
Kitikulu

Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-blizny na udach
-blizna po lewej od mostka
-chory na wampiryzm
Obrażenia tymczasowe:
-siniaki (głównie na nogach)
-miejscami pogryzione palce/nogi
Ekwipunek : .
Karteczka z napisem "To twoje dla ciebie, no chyba że nie chcesz".
Ubiór : Kreacje są w KP.
Źródło avatara : Twitter, Nea

Powrót do góry Go down

Zagrajmy w pewną grę... Empty Re: Zagrajmy w pewną grę...

Pisanie by Luca Pią Kwi 17, 2020 4:39 pm

U-wiel-biam pogrzeby! Nie ma nic wspanialszego na tym świecie od zakopania nowego ciałka. A jak taka piękność mi na stół trafia, to już w ogóle, błogostan gwarantowany. Aczkolwiek, szkoda, że tak szybko mój stały - he, he - klient kazał mi nową nieboszczkę pochować. Aranai Zevis. Jedna z niewielu żywych osób, bo nie ludzi, których imię pamiętam i jak dzwon obija mi się o uszy. Interesy z nim to sama przyjemność, a jak moja kieszeń się cieszy na jego widok! Bez zadawania zbędnych pytań zabrałem się do roboty. Skoro ma być pochowana wtedy i wtedy, to na dokładne strupieszenie czasu nie miałem. Ogromna szkoda, bo ta panna jak smakowity kąsek wyglądała. I tak nie zdążyłbym niczego z niej chapnąć. Przeczuwam, że za dużo ludzi będzie się kręcić dookoła. Po co ryzykować? Mniejsza już o mnie. Wyciągnąłem co mogłem, a dodatkowo wypełniłem jej wnętrze ligniną, nadając jej ciału odpowiedni kształt. Pozostałe organy wrzuciłem do wiaderka, które z kolei przykryłem szmatką. Spalę je później, bo do mojego powrotu do kostnicy rozłożą się jak nic. Przygotowałem wszystko jak należy, idealnie. Kocham to w sobie, że mój perfekcjonizm przelewa się na pracę. Niestety, w takim biegu sam nie jestem w stanie wszystkiego zrobić. Udało mi się zwołać dwóch-trzech znajomków, którzy zadbali o wykopanie porządnego dołu, przetransportowanie kamienia służącego za grób i w przyszłości zsuną delikatnie trumnę do wykopu. I wszystko to za dobrą cenę. Sam bym to zrobił, gdybym miał odpowiednią ilość czasu.
Zacząłem robotę nad panią od początku, gdy z kostnicy na powierzchnię wróciła. W zamkniętym swoim pomieszczeniu umyłem jej ciało, ostrożnie, by nic jej nie zabolało. Następnie przeszedłem do pozbywania się wszelakich włosków z jej ciała od brwi w dół. Wytarłem delikatnie, wysmarowałem ją różnymi kremami zapachowymi. Pięknie zaczęła pachnieć, różami. Całe szczęście, że mój znajomy obszedł się z nią łagodnie i nie muszę bawić się w rzeźbiarza i woskiem wypełniać ubytki na jej twarzy, czy gdziekolwiek. Zadbałem o to, by ciało było w pełni bezpieczne i nie było jakichkolwiek wycieków. Przywdziałem ją w kunsztowną suknię, która mi pozostała, po innej klientce, która się rozmyśliła i he, he, umrzeć nie chciała. Dobrałem dla Pani leżącej przede mną idealne kolory, podkreślające jej piękne kości policzkowe i nie tylko. Chyba przystała na mój wybór. Oczy jej pięknie przyozdobiłem ciemniejszymi cieniami. Nie bawiłem się w wyłupianie oczu i zastawianie ich sztucznymi. Nie ma sensu. Niech wygląda jak ślicznotka, która właśnie zasnęła. Zająłem się jej włosami, cudną fryzurę jej zrobiłem. W dwa warkocze splotłem jej włosy, a w nie z wplotłem kwiaty jednakowego koloru. Jako mniejszy detal, na jaki się pokusiłem to pomalowanie jej paznokci na czerwono. Gdy wyschły, złożyłem dłonie na jej piersi, a pod nimi położyłem bukiecik kwiatów, które mi pozostały. Dzieło sztuki mam przed sobą! Teraz, pewnie jest atrakcyjniejsza, niż wtedy, gdy żyła. Aż mi serce się wzrusza mając przed sobą tak anielskie widoki.
Jeden Pan, chyba alfonsiak - nie wiem - tejże Panny pochwalił moją wyczerpującą pracę. Gdyby tacy ludzie częściej do mnie przychodzili i mnie chwalili za to co robię... Byłbym wniebowzięty. A i owszem, trochę to kosztować będzie. Nie już to jest mój problem, chcę wyłącznie dostać swoją dolę, za wykonaną pracę.
Chłopcy wynajęci zsunęli trumnę do wykopanej wcześniej dziury. Wszystko pięknie, obyło się bez uszkodzenia czarnej wytwornej trumny, w której ułożyłem niewiastę. Przez cały obrzęd żegnania trzpiotki stałem sobie kawałek dalej z łopatą wbitą w ziemię. Podziwiałem doskonałość tej sytuacji. Każda śmierć jest piękna. Samobójstwo, morderstwo, zmierzch życia. Odczekałem aż kapłan skończy swoją część i przyjdzie czas na moją. Kołysząc się delikatnie na boki, poszedłem do dziury i zacząłem zakopywać. Zaraz po mnie chłopcy wynajęci wrócili, by przesunąć płytę kamienną nad grobem. Pięknie i wszystko skończone. Widać, że nawet z rzeczami "na gwałt" potrafię sobie poradzić. Żałowałem jedynie, że nie mogłem się przyglądać nieboszczce jeden dzień dłużej.
Zaczepił mnie ładnie wymalowany Pan alfonsiak. Chyba, Pan alfons. Nie wiem czy stręczyciele chodzą na pogrzeby swoich bab. W każdym razie poszedłem z nim na bok, zaprzestając szukania wzrokiem mojego znajomka, co mi denata przyniósł.
-Cieszę się, że tak Pan mówi. - Ściągając moją maskę pogrzebową odsłoniłem mój jakże radosny uśmiech, niezbyt adekwatny do nastroju pogrzebu. -Służę swoją osobą. - Ciekawe jakie to formalności? Ciało Pan oglądał, widział. Odkopywać go nie będę, by szukać jakiś jeszcze śladów, chociaż... Och, mógłbym na nią popatrzeć dłużej. Opierając się o łopatę wbitą w grunt, zerkałem z zainteresowaniem na chłopaka. Bo na starszego ode mnie nie wygląda. Ładnie ma pomalowane oczy, ciekawe jakiej kredki używa?
Luca
Luca

Stan postaci : Wspaniały. Rana po postrzale całkiem nieźle się zagoiła.
Ekwipunek : Łopata, zapałki, czaszka ptaka, klucze, perfumy, chusteczki, ciasteczka cynamonowe, sakiewka z pieniędzmi, list od menela
Ubiór : Zapraszam do kp.
Źródło avatara : Nipuni

Powrót do góry Go down

Zagrajmy w pewną grę... Empty Re: Zagrajmy w pewną grę...

Pisanie by Aranai Zevis Pią Kwi 17, 2020 5:16 pm

Gdy tak przygrywał melodię, której nauczył go pewien bard, nim ten dźgnął go w krtań, zastanawiał się nad pewnym faktem. Jak należy się zachowywać na pogrzebach? Prawda jest taka, że nigdy wcześniej na żadnym nie był, to jego pierwszy. Choć śmierć szła z nim przeż życie jak przyjaciel, nigdy zlecenie nie obejmowało uroczystości pożegnalnej zmarłej ofiary. Znajomych też takich nie miał, coby przedwcześnie zmarli, a jeśli tak, to nikt go nie poinformował. Wielu skrytobójców ginęło podczas pracy, wręcz masowo, ale z tego samego powodu, Poranna Gwiazda nie patyczkowała się w ceremonie. Zwykłe palenie zwłok i minuta ciszy dla tych co polegli. Nawet kiedy Rosalie… odeszła z tego padołu, wtedy sądzona jako zdrajczynia, nie dane mu było nawet na moment ujrzeć ciała. Matka podobno zmarła, ale nawet nie wiedział gdzie ją pochowali, zaś ojciec bujał się z tymi swoimi leśnymi elfami. Ciekawe jak oni się zagrzebują.
Tak więc, grał ciekawsko obserwując ten interesujący widok, aż trumne zasypywano, a ludzie zaczynali się rozchodzić. Wtedy mógł łagodnie urwać melodię.
Teraz obserwował odchodzących ludzi. Ciekawe z iloma z nich spała zmarła. On sam miał tutaj pozycję kochanka ofiary. A może grajka? Nie pamiętał jaka była ostateczna wersja i skąd wziął ten flet. Ale nie zastanawiał się długo, szmaragdowymi oczami wpadając w pułapkę pewnego wydatnego kuperka w obcisłej czarnej sukience, należącego do ohohoho… bardzo ponętnej panienki. Jej oczy były zapłakane, więc znała ofiarę. W sumie nudził się, więc podszedł, skoro już tak tu sobie stała.
-Nic tak nie boli jak myśl, że więcej nie zobaczymy ukochanej osoby…
Zaczął ze smutnym wyrazem twarzy, stając obok niej, na wprost do grobu, z założonymi rękoma do tyłu. Kobieta dłużej się mu przyglądała. Musiał przyznać, że pasował jej ten rozmazany tusz. Powinna częściej płakać.
-To prawda… pokłóciłam się z siostrą, gdy wyjeżdżała do Selinday… co ona tu robiła…- Zaczęła, a fakt o bliskim pokrewieństwie zainteresował Elfa. -...pan… Pan jest flecistą, prawda…? Dziękuję za grę w tej chwili…
Dodała, a Aran miał ochotę zawołać: "aha, jednak grajek!" ale się wstrzymał.
-Pewnie chciała zobaczyć osoby które kochała. Wróciła do domu…- Westchnął teatralnie, pozwalając jej znów zapłakać, po czym położył jej dłoń na ramieniu, by wzbudzić zaufanie. -Alberto De La Rose. To był zaszczyt. Nie możesz jednak płakać Panno…
-Sofie.
-...Panno Sofie, lecz myśleć o tym, że zaznała spokoju od cierpień tego świata. Należy teraz myśleć o innych, abyśmy zapewnili im bliskość i czułość…
Wytłumaczył, przesuwając ręką po jej plecach, a ta znowu wybuchła płaczem, lecz wtuliła się w jego pierś, łkając.
-Ciii, już dobrze…
Wyszeptał, przytulając ją mocno i dyskretnie wąchając jej włosy. Lubił zapach damskich włosów. A o ironio, kobieta nie była świadoma, że wpadła w sidła manipulacji mordercy jej siostry.
Kiedy Elf ją pocieszał, dostrzegł jak Luca rozmawia z… kobietą? Mężczyzną? Wyglądało to podejrzanie i liczył, że Grabarz sobie poradzi, albo rozmowa jest błaha. Cóż, na razie nie ingeruje, narazie czeka na zleceniodawce, który miał sam go znaleźć...
Aranai Zevis
Aranai Zevis

Stan postaci : Rewelacyjny, miło że pytasz.
Ekwipunek : Dwie szable przy pasie, dwa pistolety skałkowe w kolbach, sztylet w cholewce lewego buta, drugi w prawej cholewce, sztylet na plecach, pod peleryną, trzy sztylety pod pasem przy biodrze, dwa noże do rzucania, za paskiem na piersi, kilka miksturek na pasku przy klamrze.
Ubiór : Koszula na guziki, z rozpiętym dekoltem, karwasze na rękawach, buty ze skrzydełkami, materiałowe spodnie, czarna peleryna, kolczyki, naszyjnik.
Źródło avatara : Eeeeeeeeee....

Powrót do góry Go down

Zagrajmy w pewną grę... Empty Re: Zagrajmy w pewną grę...

Pisanie by Kitikulu Pią Kwi 17, 2020 5:56 pm

Impreza trwała w najlepsze. Piękna główna uczestniczka, rozżalone płacze, pachnące kwiaty, nawet grajka jakiegoś zatrudnili, chociaż jego muzyka mi nie leżała jakoś specjalnie. Zdecydowanie bardziej ulubiłem sobie pianino. Cóż jak już musi, to niech gra. To nie moja śmierć i nie mój pogrzeb w końcu. Chociaż już jedno wiem, na moim pożegnaniu nie będzie takich pierdół. Zbędne wydatki, a nie ma co popadać w długi żeby zaimponować kilku osobom, które nawet nigdy nie odwiedzą twojego grobu.
Pogrzeb dobiegł końca, teraz czas na stypę, na którą nie mam ani czasu, ani ochoty. Chcę jak najszybciej wrócić do stolicy, złożyć raporty i iść do domu. Koty na mnie czekają i matka z ciepłym obiadem. Pewnie nie zaśnie dopóki nie wrócę i będzie czatować pod drzwiami. Czasem mnie to przeraża, ale i tak zawsze mi ciepło na sercu. Miło jest wracać do kogoś.
Skończyłem delikatne odbieganie myślami od rzeczywistości, tak idealnie wyglądające na zadumę nad śmiercią, tym jacy jesteśmy krusi i spojrzałem na zamaskowanego mężczyznę, który teraz leżał w centrum mojego zainteresowania. Z oddechem ulgi w duszy, odszedłem z nim kawałek na bok, aprobując niemo to, że mnie nie zignorował i odpowiednio podszedł do mojej prośby. Pięknie, ktoś kto się nie próbuje bawić ze mną w kotka i myszkę. Doceniam to, naprawdę.
Dość obojętnym wzrokiem obserwowałem, jak zdejmuje maskę z twarzy. Rzuciłem szybkie spojrzenie na jego zadbane zęby błyszczące w uśmiechu. Delikatne zmarszczenie brwi, krótki błysk zaskoczenia, szybko zamaskowane ponowną powagą. Mężczyzna faktycznie nie ma powodów do smutku, w końcu nieźle zarobi, a martwej nie znał, więc nie jest mu jej żal.
Skoro wyraził chęć wysłuchania mnie, to zacząłem mówić. Wyraźnie, z opanowaniem w głosie.
-Nasz dom publiczny, w wypadku śmierci pracownika, płaci połowę kosztów pogrzebu, transportu i przygotowania ciała do pochówku.-zacząłem uznając za adekwatne zarysowanie mężczyźnie tego o czym zaraz mogę mówić. Na upartego można by też wziąć to za reklamę mojego miejsca pracy. Może Grabarz ma kogoś, kto szuka roboty.-Potrzebuję kopi wszystkich rachunków i faktur, aby odpowiednio podliczyć koszty, jakimi zostaje obciążony nasz Dom. Mam nadzieję, że dobrowolnie udostępni mi Pan wszystkie dane. W razie wątpliwości mogę Panu przedstawić list polecający, który upoważnia mnie do wglądu w dokumentację dotyczącą tej sprawy.-powiedziałem, zdrowo wyprostowany, z dłońmi splecionym z przodu ciała. Patrzyłem mu czerwonymi ślepiami w oczy oczekując zgody.
-Moim zdaniem powinniśmy udać się do środka, by formularze uzupełnić, no chyba, że ma Pan wszystkie potrzebne mi papiery w kieszeni, przy sobie.-Znów nie przewidywałem innej odpowiedzi, skoro mam dokumenty, chcę działać w dobrej wierze i wszystko jest legalnie, to nie ma on raczej powodów mi się sprzeciwiać. W razie czego straż mnie wspomoże, bo nie jestem tutaj jako niezależna jednostka, którą łatwo zignorować, a jako ważny trybik w biznesie dającym wiele zysków. Na razie jednak na spokojnie, poczekam na jego odpowiedź, nie ma co od razu biec z płaczem i się skarżyć. To by było istnie niepoważne i dziecinne. Uważnym spojrzeniem studiowałem jego tęczówki i mimikę, będąc przy tym oazą spokoju. No słucham?
Kitikulu
Kitikulu

Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-blizny na udach
-blizna po lewej od mostka
-chory na wampiryzm
Obrażenia tymczasowe:
-siniaki (głównie na nogach)
-miejscami pogryzione palce/nogi
Ekwipunek : .
Karteczka z napisem "To twoje dla ciebie, no chyba że nie chcesz".
Ubiór : Kreacje są w KP.
Źródło avatara : Twitter, Nea

Powrót do góry Go down

Zagrajmy w pewną grę... Empty Re: Zagrajmy w pewną grę...

Pisanie by Luca Pią Kwi 17, 2020 7:31 pm

Całą swoją pracę wykonałem. Czułem się z tego powodu szczęśliwy. Mógłbym resztę dnia poświęcić na odpoczynek, siedzieć w miejscu, aczkolwiek miałem w kostnicy jeszcze kilka ciał do przygotowania, obrobienia. Miałbym na przyszłość część pracy z głowy. Z resztą, babranie się w resztkach juchy to sama przyjemność. Taka zimna, chłodna. Cudowna w dotyku. Lepsza niż ciepła, która krąży we mnie i wszystkich zebranych tutaj. Fuj.
Podszedł do mnie, Pan chwalący moją robotę. I dobrze, że pogrzeb mu wpadł do gustu. Już go lubię. Lubię osoby, które mnie chwalą. Może z tej okazji wpadnie i dla mnie jakaś jałmużna? Niee, tak dobrze pewnie nie ma. Obejdę się. Chciał porozmawiać, to poszedłem z nim na stronę. Będąc wyżej od niego, w obcasach i opierając się o łopatę, schyliłem się trochę w jego kierunku, by wiatr mi nie głuszył jego słów.
Wysłuchałem co ode mnie chce, powędrowałem wzrokiem w różne miejsca, nie odwracając od niego głowy i myślałem. Fakturki chce, rachunki. Jestem w stanie mu to załatwić, oczywiście. Cennik w notesiku mam w domu, w moim pokoju gdzie pracuję. Pewnie leży na jednej półce, albo w szufladzie schowany. Przygotuję mu prędko to co potrzebuje i nie będę go przetrzymywać. I idealnie, akurat zaproponował, by się przejść do środka. Pokiwałem powoli głową, w zgodzie.
-W takim razie, zapraszam za mną. - Odwróciłem się na pięcie, mocnym chwytem wyciągnąłem łopatę z ziemi i kiwając się lekko na boki prowadziłem Pana Alfonsiaka do mej rezydencji. Przechodząc przez groby raz ostatni wychwyciłem wzrokiem Zevisa. Znalazł się jednak, a już myślałem, że zwiał. Czy mi się wydaje, czy on coś z tą panią chce tentego? Oj, znajomku, proszę nie zrób żadnej głupoty tylko. Czy widział mój ostrzegający wzrok? Nie wiem, nie wiem. Zastanawia mnie tylko, czy się przestraszy, że ów Pan podążający za mną może być jakimś psem straży, albo kablem, cholera wie. Ha, ha, być może zauważy, o ile odwróci łepek od zadka tej pani. I jeszcze jest jedna kwestia. Nie jestem pewien, czy się znają obaj panowie, czy nie. Wszystko może się tu wydarzyć. Cokolwiek by tu się nie stało, w porządku. Sytuacja jest całkowicie opanowana. Mogę jeszcze dzisiaj jeszcze jeden dół wykopać i kogoś tam zakopać, jeżeli zajdzie taka potrzeba.
-Herbaty się Pan napije? - Spytałem uprzejmie zastanawiając się, czy moja czarna herbata z cukrem będzie dobra dla mości Pana Alfonsiaka. Nie wiem co alfonsi pijają, pewnie jakieś drogie alkohole. Jeżeli będzie chciał, to przygotuję. Mam jeszcze resztki wody ze studzienki na kominku. Jeżeli nie, to nie. A może zaproponuje mu jedno z moich cudownych cynamonowych ciasteczek? W sumie, nie częstowałem nimi kogokolwiek. Miło byłoby mi zebrać recenzję moich wypieków od kogoś z zewnątrz.
Z uśmiechem otworzyłem przed mniejszym, chyba moim nowym kolegą drzwi. Zapraszam do mojego królestwa! Oparłem łopatę o ścianę przy drzwiach. Bez zbędnego ściągania butów, stukając obcasem o parkiet poprowadziłem go do kuchni, żeby sobie przy stoliku przysiadł. Swoją maskę, niepotrzebną mi wewnątrz odłożyłem na szafeczkę. Ja go ugoszczę, miło będzie. Ja już się postaram, by atmosfera nie była taka ciężka. Rozpaliłem ogień w kominku, wodę w garnku postawiłem. Sam herbatki też bym się napił. Także wygrzebałem ładny talerzyk przyozdobiony wizerunkiem kwiatów z szafki i kilka ciastek na nim ułożyłem. Zaraz znalazł się na stoliczku.
-Niech się Pan częstuje, śmiało. - Posłałem mu rozanielony uśmiech. Nie będzie czekał wiecznie, w końcu po coś tu przyszedł. Podreptałem więc do mojej pracowni po notatnik. Tak jak myślałem, leżał na szafce. Zgarnąłem ołówek i notes i ze dwie kartki z szuflady. Przepiszę mu wszystko ładnie, będzie miał z moim podpisem i jeżeli będzie chciał to i parafkę mu strzelę. Wróciłem do kuchni, zamykając za sobą drzwi do pracowni i uważając na łopatę stojącą obok, by się nie wywróciła. Jeżeli woda się zagotowała, zaraz przygotowałem napoje, przednio odkładając na stolik swoje rzeczy. Postawiłem przed nim herbatę o ile o nią poprosił, cukier i swoją własną. Rozsiadłem się na sąsiednim krześle wygodnie. Otworzyłem notes i zacząłem sporządzać rachunek.
Luca
Luca

Stan postaci : Wspaniały. Rana po postrzale całkiem nieźle się zagoiła.
Ekwipunek : Łopata, zapałki, czaszka ptaka, klucze, perfumy, chusteczki, ciasteczka cynamonowe, sakiewka z pieniędzmi, list od menela
Ubiór : Zapraszam do kp.
Źródło avatara : Nipuni

Powrót do góry Go down

Zagrajmy w pewną grę... Empty Re: Zagrajmy w pewną grę...

Pisanie by Aranai Zevis Pią Kwi 17, 2020 8:28 pm

Luca mógł go obrzucać wszelakimi spojrzeniami, ale Aranai zwyczajnie je zignorował, zajmując się sobą i panną Sofie. Czemu? Ah, Afraaz słynął z pięknych i kształtnych damulek, żal pozostawiać je smutne na pastwe losu i żal nie okazać odrobiny przyjemności. Jako ostry zwolennik hedonizmu, uważał że życie byłoby bez sensu, gdyby zabrakło w nim rozkoszy. Nawet smutki należało zatapiać w… ehm. A co do tego androgenicznie wyglądającego młodzieńca? Cóż, nie przejął się. Luca już był zasłużony dla Porannej Gwiazdy, nie będąc nawet jej członkiem. Organizacja o takiej skali i reputacji, nie mogłaby pozwolić sobie na niekompetentnych sojuszników. Jeśli Grabarz ich sprzeda, to sztylet odbijający blask gwiazdy, dosięgnie go nawet za kratami więzienia. Więc po co Zevis miał nadkładać karku, skoro Luca sam wiedział, że lepiej nie tracić własnego? A już poza tym, miał dużo czasu, aby z nim obcować i nieraz się napić. Jako on sam, ufał mu, bo wydawał się porządnym profesjonalistą. Przecież nie nakryje go jakiś dzieciak z makijażem.
Kobieta wciąż wtulona w jego pierś podniosła głowę, aby spojrzeć na jego przystojną buźkę, której tylko ślepiec by nie docenił.
-Hm?
Mruknął z lekkim uśmiechem, ale na jej twarzy, zawitał dużo większy, niepokojący.
-Jesteś czarujący w swych łgarstwach, ale przecież Was tego uczą w Gwieździe, prawda?
Spytała, zaś mimika Aranaia mocno się zneutralizowała. Wiedziała kim był? Ale czy to znaczy…
-Panno Sofie, gdy mówili o zleceniodawcy, spodziewałem się kogoś… wyższego…
Skomentował, ubarwiając to w żart, na co ona parsknęła suchym śmiechem. Widocznie i ona opuściła maskę w tym teatrzyku.
-Oh, niejakiego lorda, tak? Wszystko tkwi w szczegółach. Skoro dbacie o anonimowość, ja też powinnam. Cóż za ironia, zleceniodawca i zabójca na zlecenie w objęciach…
Spojrzała na niego zmysłowo, podgryzając wargę. Elf trochę tego nie rozumiał, ale nakręcało go to dziwactwo.
-Sprytne. Ładnie to tak własną siostre…?
-Była kurwą, niszczącą wizerunek naszej rodziny. Chciałam by zdechła widząc ze wzgórza to, co pozostawiła. A potem zginęła, jak tragiczna bohaterka powieści.
Odpowiedziała w tonacji przepełnionej pogardą, oraz okrucieństwem. Oh, Aranai dawno nie wdawał się w krwawe spory między rodzeństwem. W dodatku czuł, że nie ma mężczyzn tak romantycznych jak "Lord". Są za to zawistne kobiety.
-I tak się stało, wedle życzenia, a takowe kosztują. Czekam tu na zapłatę.
Odpowiedział, a ta wysunęła dłoń, by palcami pogładzić jego policzek, idealnie po liniach jego tatuażu. Zacmokała kiwając głową, jakby pouczała dziecko.
-Nie tak szybko. Mieliśmy transakcję, to fakt. Ale mierzi mnie myśl, że morderca mojej rodzonej siostry od tak odejdzie wolno, w dodatku wiedząc w co jestem zamieszana. Ale wiesz co? Zagrajmy w grę. Lubisz wybory? Daję Ci 15 minut, abyś wybrał kogo oddasz w ofierze za swoje życie. Widziałam sekretarza burdelu i grabarza wchodzących do posiadłości. Wybierz któregoś, to odjedziesz. Nie wybierz nikogo, a umrzesz. Pa pa, przystojniaku…
Wyszeptała, składając całusa na jego policzku, po czym uwolniła się z jego uścisku, by się odwrócić i kołysząc tym zgrabnym tyłkiem, odejść. Elf milczał, ale dostrzegł zbierających się ludzi przy bramie cmentarnej. Było ich koło 15. Wynajęte opryszki?
-Szalona, seksowna i taktyczna. Chyba się zakochałem.
Powiedział do siebie, po czym prędko ruszył do rezydencji Grabarza. Cokolwiek się stanie, wypowiedziała wojne całej Porannej Gwieździe.
Wparował do środka bez pukania, choć zamknął za sobą drzwi. Szybko odnalazł wspomnianą dwójkę, grzebiącą w papierkach. Miał wybrać, tak?
-Panowie, jest sprawa…
Aranai Zevis
Aranai Zevis

Stan postaci : Rewelacyjny, miło że pytasz.
Ekwipunek : Dwie szable przy pasie, dwa pistolety skałkowe w kolbach, sztylet w cholewce lewego buta, drugi w prawej cholewce, sztylet na plecach, pod peleryną, trzy sztylety pod pasem przy biodrze, dwa noże do rzucania, za paskiem na piersi, kilka miksturek na pasku przy klamrze.
Ubiór : Koszula na guziki, z rozpiętym dekoltem, karwasze na rękawach, buty ze skrzydełkami, materiałowe spodnie, czarna peleryna, kolczyki, naszyjnik.
Źródło avatara : Eeeeeeeeee....

Powrót do góry Go down

Zagrajmy w pewną grę... Empty Re: Zagrajmy w pewną grę...

Pisanie by Kitikulu Pią Kwi 17, 2020 8:44 pm

Różnicę wzrostu widać było z daleka, ale nie mówię aż tak cicho, żeby musieć się do mnie schylać, dodatkowo nie patrzy ciągle na mnie. Westchnąłem w myślach. Czyli jednak bawi się ze mną trochę. Zniosę to. Miałem wiele lat na przyzwyczajenie się słyszenia ciągłych śmiechów mojej sylwetki. Normalne.
Gdybym wiedział, że uważa mnie za alfonsa, to bym go zbeształ za tak pochopne wnioski i obdarzanie mnie tak wyniosłą funkcją. Owszem, jestem praktycznie prawą ręką Wspaniałej Matki, ale wznoszenie mnie na piedestał szefa jest całkowitym błędem. Z drugiej strony to całkiem miłe, że siedemnastoletni młodzik budzi takie podejrzenia. Czyżbym wyglądał aż tak dorośle? Nigdy bym się o to nie posądzał, zwłaszcza gdy nie mam na sobie makijażu.
Przyglądałem się luźno mężczyźnie gdy szliśmy. Nie oceniałem go, o nie, zwyczajnie wygodnie było zwiesić na nim wzrok w czasie mało atrakcyjnego spaceru przez cmentarz. Jakoś znicze i kamienne płyty mnie nie pociągają wizualnie.
-Nie, dziękuję.-odpowiedziałem na propozycję herbaty. Będę musiał czekać aż się woda zagotuje, a to marnowanie czasu, a tego przecież nie chcemy. Przynajmniej ja.
Po wejściu do domu darowałem sobie zdejmowanie butów widząc, że gospodarz też ich nie zdejmuje. Wytarłem tylko podeszwy, pobieżnie je oczyszczając z największego syfu, którego aż tak dużo nie było.
Zasiadłem przy stoliku, natychmiast biorąc się do pracy. Wyjąłem teczkę ze swoimi dokumentami zabranymi ze stolicy, które musi podpisać w kilku miejscach. Rozłożyłem wszystko co miałem na stole w uporządkowany sposób, równo, idealnie prosto.
Cierpliwie czekałem aż i on się przygotuje odpowiednio, a jak widzę jakaś jego cząstka się niespecjalnie spieszyła z daniem mi tego czego chciałem.
-Nie, dziękuję.-rzekłem z delikatnym, nieco wymuszonym uśmiechem, gdy na stole pojawiły się ciasteczka. Pachniały ładnie, a i wygląd miały apetyczny. Lubię słodkości, jednak nie mam zamiaru nic od niego brać. Nie znam faceta, nie wiem co mu w głowie siedzi, jest mi kompletnie obcy. Zaśmiałem się w myślach, że mogłem dodać iż jestem na diecie, ale nie sądzę by mężczyźnie były do czegokolwiek potrzebne takie informacje o mnie. Przepisze mi papiery, podpisze tu i tam i rozejdziemy się w swoje strony. Może jeszcze dostanie jakiś list w sprawie zapłaty z moją parafką i tyle z naszej znajomości. No chyba, że kolejny pracownik zostanie znaleziony martwy. Naszła mnie wtedy jedna myśl. Odczekałem chwilę, by wyłapać moment gdy Grabarz nie będzie nic pisał.
-W jaki sposób popełniła samobójstwo?-zapytałem spoglądając na niego, subtelnie zmrużonymi oczkami lśniącymi czymś podejrzanym, jakbym chciał mu się wgryźć w duszę i prosto z serca wyczytać odpowiedź. Szczegółów na temat śmierci nie dostałem aż takich, odniosłem lekkie wrażenie, że nikt do końca nie wie co się stało. Rozumiem, bywa i tak. Wielość czynników czasem przytłacza i nie można orzec czy to było uduszenie i zatopienie ciała czy zwyczajne przypadkowe utonięcie. Jak było w tej sytuacji?
Wtedy do domu wpadł nasz wspaniały fleciarz. Obdarzyłem go podirytowanym spojrzeniem. Niech mi nie odciąga Grabrza od przepisywania dokumentów, ja już chcę je zabrać i wracać spokojnie do domu. Po raz kolejny westchnąłem w myślach.
-Uważam, że Pańska sprawa może poczekać. Proszę, by nie przeszkadzał nam Pan, gdyż pomyłka w cyfrach może nas drogo kosztować.- dosłownie i w przenośni. Niestety jestem tutaj tylko gościem i nie ja decyduję o kolejności rozwiązywania problemów, ale i tak wtrąciłem swoje trzy grosze. Nawet nie zapukał.
Kitikulu
Kitikulu

Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-blizny na udach
-blizna po lewej od mostka
-chory na wampiryzm
Obrażenia tymczasowe:
-siniaki (głównie na nogach)
-miejscami pogryzione palce/nogi
Ekwipunek : .
Karteczka z napisem "To twoje dla ciebie, no chyba że nie chcesz".
Ubiór : Kreacje są w KP.
Źródło avatara : Twitter, Nea

Powrót do góry Go down

Zagrajmy w pewną grę... Empty Re: Zagrajmy w pewną grę...

Pisanie by Luca Pią Kwi 17, 2020 10:30 pm

Przykro mi, że Pan gość Alfonsiak nie zechciał herbaty. No, to ja sobie sam ją sobie zrobię i wypiję. Zacząłem przygotowywania herbatki. Nie wiem czy Pan był zadowolony z mojego ociągania, czy też nie. Nie wiem czy mu się spieszy. Chyba to źle z mojej strony i mało kulturalne, że nie wziąłem tego pod uwagę. Powinienem może dbać i o jego drogocenny czas.
I ciastek nie chciał? Serce mi Pan łamie, naprawdę! A taki miły być chciałem, liczyłem na szczerą opinię. Szkoda, że się tego nie doczekam. A może mój znajomek - jak Pan wyjdzie - to do mnie jeszcze wpadnie? Wtedy jego poczęstuję! Może on mi powie czy mu smakuje, czy też nie. Ciekaw jestem bardzo, czy elfy lubią słodkie rzeczy jak ludzie. A może smakują wszystko inaczej? Może powinienem się rozejrzeć za książką o takich tematach.
Po zebraniu rzeczy zacząłem spisywać wszystko, dopomagając się liczeniem na marginesie tego, co nie mogłem zsumować w głowie. Całkiem sprawnie mi to szło. Lata nauki na marne nie poszły. Postarałem się pisać także wyraźnie, nie na szybko, by nie mieli tam później problemów z moim pismem, które czasem potrafi być krzaczaste. Mi samemu zdarzają się problemy z własnym pismem, przyznam to nieśmiało.
Chwilę przeznaczyłem na zastanowienie się nad jego pytaniem. Wziąłem szklankę herbaty i wypiłem odrobinę. Fakt, problem z tym, że ciało wcale nie wskazywało na ślady samobójstwa. Brak zarżniętych nadgarstków, brak śladów na szyi i poprzesuwanych widocznie kręgów szyjnych, wskazujących na powieszenie... Nawet gdyby zajrzeć do jej ust, zęby nie były naruszone przez żadną żrącą substancję. Zastanowiłem się. No właśnie, jej wnętrze.
-Zatrucie arszenikiem. - Rzekłem. Tutaj mam piękne i duże pole do popisu moją medyczną wiedzą i informacjami na temat zatrucia arszenikiem. Organów wewnętrznych, które pokazywałyby czy Panna zatruta była czy też nie, Pan siedzący obok mnie nie widział. To samo się tyczy samego ciała, zaraz po przetransportowaniu do mnie. Nie wie, czy panna przyjechała w zarzyganym stanie czy też nie. Z resztą, odpowiednio się nią zająłem i jej zapach także wyretuszowałem, nie dałoby się wyczuć zapachu jakichkolwiek wymiocin czy fekaliów. Nie ma powodów, by myśleć, że to było morderstwo. Ciętej rany zadanej sztyletem nie widział, więc nie ma się czym martwić. Zachowałem swój spokój na twarzy i odstawiłem szklaneczkę z napojem.
-Była w okropnym stanie, gdy tutaj dotarła. Cieszę się, że zdążyłem z pielęgnacją jej ciała przed Pana przybyciem. I dom wywietrzyłem... - Mój wspaniały spokój powinien zostać nagrodzony i takie piękne kłamanie. Z resztą, ha, ha, Pan nie spytał o konkretną osobę! Mogłem podać mu sposób samobójstwa losowej osoby, która mi na myśl przyszła, która idealnie mogłaby być na miejscu pochowanej nieboszczki. Mogłem, ale zamiast tego powiedziałem losową rzecz, która mi do głowy wpadła i odpowiadała dobrze sytuacji. Nie musiał być to koniecznie arszenik. Jest wiele innych substancji, które zabijają w mniej lub bardziej bolesny sposób. -... Wierzę, że nie chce Pan słuchać o jej uszkodzonych wnętrznościach.
Moją uwagę przykuła persona, która wparowała przez drzwi. Aranai, czegoż potrzebujesz? A może Ty zjesz ciasteczka przygotowane przeze mnie? Na pewno chcesz! Nie uwierzę, że przychodzisz z innego powodu. Przerwałem pisanie, odłożyłem ołówek i spojrzałem na niego z pytającym wyrazem.
-Jaka sprawa? - Olałem to co Pan Alfonsiak powiedział. Praca poczeka, to nie zając, nie ucieknie. Może mój kolega nie chce wyłącznie czegoś do jedzenia. Mam nadzieję, że nie zamierza poprosić o udostępnienie mojego domu, na harce z nową, przygruchaną koleżanką, bo chyba mnie coś trafi. Albo moja łopata trafi jego głowę. Nie ręczę za siebie, cmentarz to nie jest miejsce na takie rzeczy. Trochę szacunku dla moich lokatorów się należy.
Luca
Luca

Stan postaci : Wspaniały. Rana po postrzale całkiem nieźle się zagoiła.
Ekwipunek : Łopata, zapałki, czaszka ptaka, klucze, perfumy, chusteczki, ciasteczka cynamonowe, sakiewka z pieniędzmi, list od menela
Ubiór : Zapraszam do kp.
Źródło avatara : Nipuni

Powrót do góry Go down

Zagrajmy w pewną grę... Empty Re: Zagrajmy w pewną grę...

Pisanie by Aranai Zevis Pią Kwi 17, 2020 11:41 pm

Wparował na chama, zapowiedział się, a teraz patrzył się na nich, jakby miał otrzymać odpowiedź natychmiast. Miał wybrać ofiarę ku czci Sofie? Życie za jego życie? To było dziwne. Patrzeć na nich i mieć z góry narzucone, że jedno z nich, ma zginąć z jego ręki, a od niego zależy, kto. Hmmm, jakby faktycznie miał wybrać, to który? Cóż, Sekretarza nie znał za chuja. Jakby zginął, to nie byłoby mu go żal. Z drugiej strony, odpowiadał za burdel w Selinday, jeden z lepszych, a ten bardzo lubił. Plus wieści się rozchodzą. Za to Grabarza też mu było szkoda, spoko gość, w dodatku Poranna Gwiazda byłaby niezadowolona z utraty takiego dobrego sojusznika. Aj aj, Aranai nie był dobry w dokonywaniu wyborów, wolał konkretne zlecenia, w nich nie ma co myśleć. Choć zaraz, właśnie przez zlecenie stanął przed takim wyborem.
Popatrzył na młodzieńca, który wyskoczył z jakimiś cyferkami. Elf przewrócił oczami i chwycił ciasteczko ze stolika. Czas leciał.
-Zbytnio nie mam czasu czekać. Zostało nam jakieś 13 minut życia.- Zaczął, przerywając temat ugryzieniem ciasteczka. Hm, smaczne bardzo. -Panne Sofie, siostrę drogiej zmarłej, trochę popierdoliło i postanowiła się bawić w boga. Właśnie trwa oblężenie cmentarza, piętnastu typów szturmuje bramę cmentarną. Pewnie już czekają pod domem. A dlaczego? Bo jej się chyba nudzi.- Zjadł już całe ciasteczko, po czym dobył sztylet i zaczął nim podrzucać w łapce. -Więc tak, ta psycholka dała mi dwie opcje. Albo zabiję jedno z Was w ofierze dla niej, albo zaatakuje rezydencję swoją bandą i nas powybijają do nogi.
Wyjaśnił chyba wszystko, co było istotne w tej całości. Wolał nie wdawać się w szczegóły tej historii, bo Sekretarz miałby wiedzę wartą utraty głowy. Niech wie tyle ile potrzebuje.
Zevis westchnął, powstrzymując się od kolejnego podrzucenia sztyletem, po prosty mocno go chwytając. Szmaragdowe oczy uwięził na twarzy Grabarza.
-Jesteśmy w nieciekawym położeniu. Więc może nie powinienem decydować za Was. Albo jedno ginie, albo...- Spojrzał przez okno na zbierającą się zgraję. -...albo czeka nas bitwa, w której szanse są nierówne. Mi to wszystko jedno. Masz ciastka z lukrem?
Spytał, oddalając się od tematu. Szczerze, był mało zmartwiony. Sofie kozaczyła, ale Aranai 30 lat spędził na nauce walki, oraz zabijania. Jest maszyną do mordu, byle oprychy mu nic nie zrobią. Zabił pierdolonego Cesarza Medevaru! Taka śmierć i to na cmentarzu, jest za łatwa. Po prostu. Zero w tym romantyzmu, w który jeszcze do niedawna go zaskakiwał.
Elf tak szczerze pewnie zajebałby jedną osobę, aby mieć spokój. Ale eh, był na tyle fair, że dał im zadecydować o swoim losie. Choć może było też trzecie wyjście, o którym sam nie pomyślał...? Cóż, nieważne. To oni zdecydują. Aranai jest tu żniwiarzem. Jak zwykle zabierze dusze ze sobą.
-9 minut...
Aranai Zevis
Aranai Zevis

Stan postaci : Rewelacyjny, miło że pytasz.
Ekwipunek : Dwie szable przy pasie, dwa pistolety skałkowe w kolbach, sztylet w cholewce lewego buta, drugi w prawej cholewce, sztylet na plecach, pod peleryną, trzy sztylety pod pasem przy biodrze, dwa noże do rzucania, za paskiem na piersi, kilka miksturek na pasku przy klamrze.
Ubiór : Koszula na guziki, z rozpiętym dekoltem, karwasze na rękawach, buty ze skrzydełkami, materiałowe spodnie, czarna peleryna, kolczyki, naszyjnik.
Źródło avatara : Eeeeeeeeee....

Powrót do góry Go down

Zagrajmy w pewną grę... Empty Re: Zagrajmy w pewną grę...

Pisanie by Kitikulu Sob Kwi 18, 2020 12:01 am

Czy byłoby mi przykro gdybym wiedział, że jest niepocieszony moimi odmowami? Nie bardzo.  Przekładam raczej swoje odczucia ponad odczucia obcego mężczyzny. Jemu przykro było, że nie biorę ciastek, mi by było przykro gdybym ciastko wziął. Proszę mi wybaczyć, ale tym razem nie dojdziemy do kompromisu.
Zadałem dość ważne pytanie, liczyłem, że dowiem się prawdy. Mniej więcej prawdy. Ciało było w świetnym stanie moim zdaniem, nie od końca wiedziałem na ile to zasługa dobrego balsamisty, a na ile zasługa faktycznego nieuszkodzenia ciała w czasie śmierci. Jednak coś mi tu nie grało. Nie było po niej nic widać za życia, a w tej branży widać wszystko. Od razu jakoś wykonywanej pracy leci w dół, klienci narzekają, biorą zwolnienia i urlopy, wszczynają kłótnie z innymi lub się izolują.
Uważnie wsłuchałem się w jego opowieść i skinąłem głową na koniec. Takie drobne podziękowanie za posprzątanie. Facet nawet mówił z sensem i przyznam, że zdziwiło mnie to jak mówi, w końcu bardziej złożona wypowiedź, pokazująca, że mężczyzna ma mózg i różne opary z odkażających płynów nie wyżarły mu go. Nie to, żebym miał go za jakiegoś głupca, o nie. Zwyczajnie wydawał się wcześniej oderwany w pewnym stopniu od rzeczywistości.
-Nie musi mi Pan o tym opowiadać, przeczytam wszystko w raporcie z autopsji, którego kopię również mi Pan udostępni.-rzekłem, znów w duchu rozkazu. Wszystkiego potrzebuję, żeby później nie musieć się wracać w celu wyjaśnienia niedomówień czy błędów. Dla niego to nie tak dużo pracy, a mi do zaoszczędzi cały dzień.
Po otrzymaniu odpowiedzi siedziałem w ciszy, patrząc czasem na jego pracę. Nie chciałem go stresować, bo sam wiem jak bycie pod obserwacją może denerwować. Poza tym później i tak wszystko przejrzę ponownie, dopytując o znaczenie niektórych usług, żebym później szefowej mógł przekazać kompletne informacje.
Do domu wszedł grajek. Przyznam, że zirytowało mnie to przerywanie nam spotkania w tak luzacki sposób, bez zapowiedzi, bez pukania. Postanowiłem się upomnieć o swoje i zignorowany zostałem. Dobrze, rozumiem. Wdech, wydech, wdech. Uspokoiłem się w myślach. Przecież mamy czas, to tylko kilka dodatkowych minutek, nadrobimy je popędzając konie. Spokój znów przepełnił moje chude ciało. Chciałem odwrócić się do stołu i zająć swoją robotą, jednak blondyn zwrócił się do naszej dwójki. Niegrzecznym by było gdybym go zignorował. Wyżutym lekko z życia spojrzeniem wbiłem się w jego zielone ślepia. Skoro już dostał zgodę na mówienie, niech mówi, byle szybko. Proszę.
Słuchałem go i nie wiedziałem czy typ jest głupi czy popierdolony. Może się czegoś upił, coś wziął? Zakończył główną wypowiedź wyjęciem sztyletu i wtedy wiedziałem, że mam dość, a on jest oszołomem, poważnie chorym oszołomem, z niepokojącymi zmianami w osobowości. Siedząc zerknąłem na Grabarza, czy jest tak samo zaniepokojony jego chaotycznością jak ja. Zapytał o ciastka z lukrem. Na takie może i bym się skusił. Wziąłbym może jedno na drogę, albo dwa, żeby i dla mamy było na deser.
Odchrząknąłem, całkiem niezamierzenie, jednak postanowiłem to wykorzystać.
-Szanowny właściciel tych terenów musi mi dostarczyć odpowiednich, potrzebnych mi informacji, więc niestety, jego śmierć nie wchodzi w grę.-nie dochodziła do mnie jeszcze dobitność tego co się ma stać i co się może stać. Ktoś ma umrzeć? Bzdety, a on jest wariatem, więc postarałem się odpowiedzieć w jego paranoicznym stylu. Skoro w jego głowie coś nam grozi, a on sam trzyma broń, to muszę zabezpieczyć jedyną osobę, która może ogarnąć tutejszą, papierkową robotę.-Zabicie mnie również byłoby mi nieco nie na rękę, gdyż dokumenty dodarłyby do odpowiednich osób z niepotrzebnym opóźnieniem, co by wywołało niepożądane komplikacje.-rzekłem patrząc cierpliwie na blondyna. Liczę, ze jego dziecięcy, skrzywiony halucynacjami umysł nie zobaczy nagle we mnie ofiary, bo ze mnie wojownik żaden. Czy Grabarz rozumie z sytuacji więcej? Może zna grajka i wie o jego chorobie? Potrafi sobie poradzić z jej nagłymi napadami.
Kitikulu
Kitikulu

Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-blizny na udach
-blizna po lewej od mostka
-chory na wampiryzm
Obrażenia tymczasowe:
-siniaki (głównie na nogach)
-miejscami pogryzione palce/nogi
Ekwipunek : .
Karteczka z napisem "To twoje dla ciebie, no chyba że nie chcesz".
Ubiór : Kreacje są w KP.
Źródło avatara : Twitter, Nea

Powrót do góry Go down

Zagrajmy w pewną grę... Empty Re: Zagrajmy w pewną grę...

Pisanie by Luca Sob Kwi 18, 2020 1:06 am

-Jeżeli byłaby taka możliwość Panie śliczny, to mógłbym dosłać kopię autopsji? Trochę mi zajmie ogarnięcie zakładu, a przepisanie na czysto, ładnie wyników, cóż. To też jest robota. Dopilnuję jednak, żeby dotarły jeszcze w tym tygodniu. Niech mi Pan tylko adres pozostawi. - Uśmiechnąłem się do niego szeroko, odsłaniając moje piękne białe ząbki. Podsunąłem mu pustą kartkę, by mi swój adres, albo adres Domu pozostawił. Z tą autopsją nie żartuję. Z resztą... Nie wykonałem jej wcześniej. Ciało za szybko zostało do mnie sprowadzone i niczego nie zdążyłem spisać, zebrać do kupy. Mogę bez problemu sfałszować wyniki. Bazować na tych, co już mam. Jestem w stanie to zrobić i żaden lekarz nie podda wątpliwości moich zapisków. Tyle razy już to robiłem i ani razu noga mi się nie podwinęła. Dopilnuję, by i tym razem tak się stało. Nie mogę przynieść wstydu mojemu sojusznikowi.
Do domu wparował mój znajomek. Pan obok chyba się zirytował jego wkroczeniem. Mnie troszkę przestraszył, nie lubię jak mi się do domu bez pukania wbija. Mógłby następnym razem się jakoś zapowiedzieć. Odstąpienie od pracy to dla mnie nic trudnego, mogę na chwilę zaprzestać. Pamiętam co robiłem, więc nie będę miał problemu by do tego wrócić. Kolego obok, uśmiechnij się, nie denerwuj się. Dobrze jest! Liczyć umiem, notatki mam sporządzone w połowie i zaraz będzie zrobione do końca, cud, miód, malina. A złość to piękności szkodzi.
Wysłuchałem go co ma do powiedzenia i lekko mnie to zaniepokoiło. Nie lubię konfliktów, szczególnie na moim podwórku. Dobrze, że za dnia moje ptaki nie atakują ludzi, bo jeszcze one skończyłyby pokiereszowane, a mi byłoby przykro. Wiem, że Aranai nie kłamie, że coś na rzeczy być musi. Znamy się troszku, nie mam podstaw by stawiać pod wątpliwości jego słowa. Wstałem z krzesła i wyjrzałem przez okno. No faktycznie, lud się zbiera, martwi mnie to.
Popatrzyłem raz na Pana Alfonsiaka, raz na elfa. Otworzyłem szerzej oczy gdy spytał o ciastka. A więc on spróbował! Ja zawsze wiedziałem, że dobry przyjaciel z niego jest, choć łajdakiem może być.
-Nie, nie mam z lukrem. Zrobię Ci specjalnie następnym razem. - Trochę zignorowałem Pana siedzącego z papierkową robotą. No przepraszam, ale Zevis nie olał moich cudnych ciastek! Dobrze wiedzieć, że mam lukier przygotować następnym razem. To trudne nie będzie. Może i na drogę kiedyś mu dam takie lukrowane? Oby był szczęśliwy. Czyli jednak elfy lubią słodycze jak my ludzie. I zagadka jedna rozwiązana.
Zastanowiłem się co z tym fantem zrobić można. Że niby któryś z nas na śmierć ma iść? W sensie ja, albo Pan Alfonsiak. Ja na śmierć iść nie chcę, nie spieszy mi się tak. Tego chłopca też żal poświęcać, jeszcze całe życie przed nim. Zrobiłem kółko po pomieszczeniu zastanawiając się co z tym zrobić.
A może i wiem. Poszedłem do swojej pracowni bez słowa i zamknąłem drzwi za sobą, zostawiając ich samych w mojej kuchni. Może mnie okradną. Z ciastek najwyżej albo garnków. Poszedłem spokojnym krokiem do drzwi kostnicy, znalazłem prędko klucz w kieszeni i otworzyłem drzwi. Wcześniej jeszcze wygrzebałem świecę z szuflady i zapaliłem. Poszedłem na dół. Z oświetleniem samej jednej świeczki może tu być strasznie dla kogoś z zewnątrz. No, dla mnie nie jest. Przywykłem do tego miejsca i wiele razy tu siedziałem w całkowitych ciemnościach. Postawiłem świece na stole i obszedłem wszystkie komory po kolei, szukając... No co tam mogło być? Nic innego jak ciała nieboszczyków czekających na pochówek. Kilka ich miałem, a zamknięci tam szczelnie w  środku tak prędko mi się nie rozkładali. Zimno tam jest, nie żebym sprawdzał. I dostępu do powietrza nie ma... W każdym razie, wydobyłem ciałko chłopaka jakiegoś młodego. Było ładnie zszyte na brzuchu po wybebeszeniu. To chyba jedyna rana szyta na nim. Zabrałem ciało, świeczkę i wróciłem na górę. Ten chłopak leży u mnie już sporo czasu. Rodzina biedna to i na grób nie mają co wyłożyć. Powiedzmy, że użyję go - o ile mój pomysł się przyjmie - i sam mu grób postawię, w ramach za "lekkie" zbezczeszczenie. To chyba będzie odpowiednia cena za to co mi po głowie chodzi. Och, przepraszam chłopcze. Czy mi wybaczysz? Zamknąłem za sobą kostnicę i wróciłem do nich. Z ciałem.
-Mam pomysł. - Powiedziałem przedstawiając im propozycję ofiary pani Sofii, czy jakkolwiek ona się tam nazywała. -Aran, daj swoje ciuchy. To Ty nas w to wplątałeś, Ty powinieneś zginąć i upozorujemy Twoje zamordowanie. Przez okno zwłoki w ciuszki przywdziane wyrzucimy. - Ciekawe, czy przystaną na mój pomysł. Jeżeli nie, to czekam na ich propozycje. Wątpię, żeby ktokolwiek tutaj chciał ginąć.
Luca
Luca

Stan postaci : Wspaniały. Rana po postrzale całkiem nieźle się zagoiła.
Ekwipunek : Łopata, zapałki, czaszka ptaka, klucze, perfumy, chusteczki, ciasteczka cynamonowe, sakiewka z pieniędzmi, list od menela
Ubiór : Zapraszam do kp.
Źródło avatara : Nipuni

Powrót do góry Go down

Zagrajmy w pewną grę... Empty Re: Zagrajmy w pewną grę...

Pisanie by Aranai Zevis Sob Kwi 18, 2020 11:05 am

Sekretarz chyba nie uwierzył w to, co miał do powiedzenia Elf. Czemu w tych czasach nikt nie ufa elfom? Bo co, bo ma długie uszy? On sam nie lubił swojego gatunku! Musiał przyznać, że bywali różni, a on sam miał po nich zdolność łgarstwa na wysokim poziomie. Ale teraz, był cholernie uczciwy, kiedy zapowiadał im śmierć. Przykre, bardzo przykre.
-Wiesz, myśle że mają w dupie te dokumenty, czy konsekwencje. Ale możesz iść im to powiedzieć, chętnie popatrze. Też uznają to za ofiarę, bo pójdziesz na rzeź.
Odpowiedział ze spokojem i łagodnym uśmiechem, rozbawiony postawą tego dziwnego ktosia. Widać, że pomimo pracy w burdelu, świat przestępczy był mu niezwykle odległy i obcy. Ale był młody. Jeśli przeżyje następne minuty, wyciągnie z tego pogrzebu cenne lekcje.
Wtedy Grabarz gdzieś zniknął. Wystraszył się i ukrył w piwnicy, pozostawiając dzieciaka samego z Elfem? Hm, ułatwiłby mu wybór ofiary. Ale nie, powrócił, w dodatku w towarzystwie nieboszczyka. Jak uroczo. Złotowłosy parsknął śmiechem, ale jeszcze lepszy ubaw miał, gdy usłyszał plan.
A więc trzecie wyjście, tak?
-Pochwalam Twoją kreatywność, compadre. Choć to straszne, że myślisz o mnie jak o winowajcy. Jestem ofiarą tego szaleństwa jak Wy!- Powiedział, robiąc kilka kroków wokół nieboszczka. -Ten plan ma jedną wadę. Widzieli mnie. A ten koleżka nie wygląda na wysokiego, przystojnego, złotowłosego elfa. To… młody ludzki chłopak. Nie nabiorą się…
Wytłumaczył, zatrzymując się w miejscu. Mieli mało czasu. Nieboszczyk nie pasował. Choć… Aranai na coś wpadł. Popatrzył na Kiti, po czym na trupa i znów na Kiti.
-Ale nasza maruda jest podobna, w dodatko go nie znają za bardzo. Amigo, masz szansę uratować wiele istot. Rozbieraj się.- Rzucił w formie rozkazu, nie dając mu wyboru. Albo odda ciuchy, albo życie. Bądź co bądź padło na pana od cyferek. -Luca, potrzebujemy krwi, aby to faktycznie wyglądało na świeże morderstwo. Mamy 5 minut.
Dopowiedział. No tak, każdy coś oddaje, ale Zevis zawsze spłaca długi. Trzeba tylko połechtać ego tej popieprzonej socjopatki.
Czy plan miał szansę powodzenia, w tak misterny sposób? Prowadzili właśnie wojnę na spryt. Ona zastosowała na nich manipulację, lecz teraz, oni musieli ją zwieść. Podobało mu się to, bardzo. Oby jednak nie była kłamcą, bo jak wróci bez pieniędzy, Mistrz nie będzie zadowolony.
Aranai Zevis
Aranai Zevis

Stan postaci : Rewelacyjny, miło że pytasz.
Ekwipunek : Dwie szable przy pasie, dwa pistolety skałkowe w kolbach, sztylet w cholewce lewego buta, drugi w prawej cholewce, sztylet na plecach, pod peleryną, trzy sztylety pod pasem przy biodrze, dwa noże do rzucania, za paskiem na piersi, kilka miksturek na pasku przy klamrze.
Ubiór : Koszula na guziki, z rozpiętym dekoltem, karwasze na rękawach, buty ze skrzydełkami, materiałowe spodnie, czarna peleryna, kolczyki, naszyjnik.
Źródło avatara : Eeeeeeeeee....

Powrót do góry Go down

Zagrajmy w pewną grę... Empty Re: Zagrajmy w pewną grę...

Pisanie by Kitikulu Sob Kwi 18, 2020 12:40 pm

Jego słowa nie przypadły mi do gustu. Brew delikatnie mi drgnęła. Gdyby pogrzeb odbywał się w stolicy byłbym bardziej wyrozumiały, bardziej cierpliwy. Jednak wyjazd za miasto, zawsze jest dla mnie dużym wyzwaniem. Całkiem zabawne, że daleko od matki zaczynam nieco panikować. Nie dziwię się jednak sobie, wszak to ona była dla mnie wszystkim. Opiekunką, lekarką, przyjaciółką i dalej jest dla mnie niemalże całym światem i pewnie jeszcze długo będzie.
-Wybaczy, Pan, ale takiej możliwości niestety nie ma. Dokumenty są potrzebne natychmiastowo. Proszę się nie martwić. Jeśli przepisywanie ich jest dla Pana w jakikolwiek sposób uciążliwe, sam je przepiszę, po czym dam Panu do podpisu.-rzuciłem poważnym w swojej uprzejmości głosem i odsunąłem od siebie jego kartkę, która troszkę psuła mi ułożenie moich rzeczy. O tak, a przepisywać potrafię, jak nikt inny. W końcu nie raz przepisywałem dla znajomych prace domowe, pisałem im wypracowania, czy zwyczajnie przepisywałem książki z biblioteki. Moje pismo jest idealne, nienaganne. Estetyczne, ozdobne i zarazem łatwe do rozczytania. Uwielbiam je.
Pracę przerwało nam nagłe przybycie elfa. Zignorowany westchnąłem, ale grzecznie wysłuchałem co mężczyzna ma do powiedzenia. Dziwnym by było gdybym uwierzył komuś zachowującemu się w ten sposób. Patrzyłem na niego gdy do mnie mówił i po raz kolejny westchnąłem. Jeżeli faktycznie grozi nam śmierć to całkiem prawdopodobne, że napastnicy się nie przejmą tym, że mam pracę do wykonania. Mogliby chociaż poczekać aż skończymy papierkową robotę i wyślemy dokumenty do stolicy. Dalej jednak wiem, że umieranie nie jest czymś co zaplanowałem na dzisiaj. Chcą to im pokażę mój notes. Kolejne westchnięcie, tym razem tylko w myślach. Gdyby tylko kogokolwiek obchodziły moje plany dnia.
Grabarz gdzieś zniknął, a ja rzuciłem elfowi beznamiętne spojrzenie, po czym z braku laku odwróciłem się do stołu i zacząłem uzupełniać w moich dokumentach to co mogłem uzupełnić sam, żeby później szybciej szło. O ile później w ogóle dojdzie do skutku, bo jak umrzemy, nie będzie dla nas później, nic dla nas nie będzie. Skrobałem piórem po papierze, zadowolony, że mi blondyn nie przeszkadza, dużo czasu niestety nie miałem. Już po chwili usłyszałem kroki Grabarza. Spojrzałem w jego stronę i natychmiast pobladłem. Pióro wypadło mi z dłoni na stół, a ja opierając się łokciami o blat, splotłem palce, robiąc z łapek daszek nad oczyma, opierając się o niego czołem. Zamknąłem oczy i odetchnąłem kilka razy. W tym stanie, walcząc z omdleniem i mdłościami, wysłuchałem ich jakże cudownego planu. Najwyższych lotów nie był, ale czy mamy czas i środki by podjąć inne działania zapewniające nam przeżycie? Nie bardzo. Z rozbawieniem wyczułem, jak ręce mi się subtelnie trzęsą. No to teraz nic ładnie nie napiszę. Co za dziwny rodzaj stresu.
Siedząc do nich tyłem, pogrążony we własnych myślach, nie poczułem na sobie czyjegoś spojrzenia. Wyłapałem jednak kontekst wypowiedzi. Otworzyłem moje śliczne oczęta i spojrzałem na elfa, starając się zignorować wzrokiem ciało obcego chłopaka. Zmarszczyłem brwi, spojrzenie było nieprzychylne. Jedyną osobą przed którą się rozbieram jestem ja sam. Nikt nie zasługuje, na oglądanie moich pięknych koronkowych gaci i wysokich pończoszek.
-Co proszę? Niee..-odpowiedziałem z oburzeniem. Ja rozumiem sprawa poważna, ale bez przesady. Moje ubrania. One kosztują i nie widzi mi się paradować tutaj w samej bieliźnie. Zerknąłem na Grabarza i tym samym na ciało, szukając poniekąd pomocy. Znów poczułem ten gorzki smak w ustach i uciekłem wzrokiem. Nie przywykłem do takich widoków, a świat przestępczy faktycznie mnie nie dotyka. Są problemy, ochrona się nimi zajmuje. Ja umawiam spotkania i zajmuję się księgowością. Zwykła robota, jak w urzędzie.
Teraz lepiej rozumiałem w jakiej jesteśmy sytuacji, choć miałem opory przez takim spoufalaniem się z obcymi. Drobna groźba mogłaby mnie zachęcić do wyskoczenia z ciuszków przed dwoma starszymi, obcymi facetami w domu pogrzebowym. Jakby groźba bycia zabitym przez 15 chłopa była niewystarczająca. Swoją drogą będę musiał podpytać moich współpracowników jaka była najdziwniejsza sytuacja w jakiej się znaleźli.
Kitikulu
Kitikulu

Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-blizny na udach
-blizna po lewej od mostka
-chory na wampiryzm
Obrażenia tymczasowe:
-siniaki (głównie na nogach)
-miejscami pogryzione palce/nogi
Ekwipunek : .
Karteczka z napisem "To twoje dla ciebie, no chyba że nie chcesz".
Ubiór : Kreacje są w KP.
Źródło avatara : Twitter, Nea

Powrót do góry Go down

Zagrajmy w pewną grę... Empty Re: Zagrajmy w pewną grę...

Pisanie by Luca Sob Kwi 18, 2020 6:34 pm

Ano i nie zdążyłem powiedzieć koleżce, że autopsji nie dostanie. Nie mam jej, a na przygotowanie trochę czasu mi brakuje, zgaduję, że on chce prędko do domu wrócić. Mogę zawsze podsunąć mu jakieś inne, z którego rozczytać ani trochę się nie idzie. Może jakiś doświadczony lekarz, lekarskie pismo by rozczytał, albo ja sam. Pan, szczerze wątpię.
Przyszedł mój znajomek elf i przedstawił nam niezbyt ciekawą sytuację. Ja ginąć nie chcę, wierzę, że mój znajomy Pan Alfonsiak też nie. Do głowy wpadł mi pomysł z trupem. No to poszedłem sobie, bez żadnego słowa do kostnicy. Miło tam, chłodno, nie to co tam na górze. Trochę trupem wali, takim zmieszanym z olejkami zapachowymi, ale na to wpływu zbytniego nie mam. Szukać długo nie musiałem, a nawet nie chciałem, by się reszta towarzystwa na mnie nie wkurzyła, że uciekam, że tchórz ze mnie jakiś jest. Poza tym, nie chcę grać na czas, który w tym momencie cenny jest. Ile to minut było? Dziewięć? A może i mniej, sam nie wiem. A niech mi tylko tamte dziady na zewnątrz grobu dotkną jakiegoś to zamorduje z krwią zimną łopatą i nawet im dołka nie wykopię tylko do wody wyrzucę ciała! Za co oczywiście, by mnie straż zgarnęła, więc ciała bym wrzucił do lasu. Niech dzikie zwierzaki mają pożywkę. Też im się należy, jako nagroda, za nie przyłażenie mi na cmentarz i rozgrzebywanie grobów.
Zabrałem ciało młodego, martwego chłopaka na górę. Przedstawiłem go moim dwóm znajomkom. Tak jak Aranai się zaśmiał - co mnie uradowało, bo śmiech innych to miód na moje serce - tak Pan Alfonsiak nie wyglądał zbyt dobrze, a nawet na martwego Pana spojrzeć nie chciał. Boi się on martwych? Nie lubi? A może nie chce się przyznać, że chciałby go ponieść? Jak poprosi to mu go dam! Taki lekki jest, bez organów wewnętrznych, przyjemny do noszenia, polecam bardzo!
Wysłuchałem co elfi znajomek ma do powiedzenia. W sumie racja, widzieli go, nie pomyślałem o tym. A rzuciłem mu spojrzenie mówiące, by uważał to nie zwrócił uwagi. Niestety nie mam elfiego ciała podobnego do Arana, a szkoda. Mógłbym sobie popatrzeć na niego biegającego z gołym zadkiem po moim domu, to byłoby bardzo zabawne. Zwrócił jednak słuszną uwagę, Nasz siedzący przy stole kolega nadaje się dobrze, do udawania zwłok... A właściwie, oddania zwłokom ubrań. Jego nie widzieli chyba tak dobrze. Co do rozbierania się Pana Alfonsiaka miałem pewne obiekcje. Po pierwsze, nie znam go. Po drugie, ile on ma lat? Nie chcę go zmuszać do niczego i nie chcę mieć żadnych problemów związanych z tym co mogę powiedzieć. Mruknąłem kilka słów pod nosem, zaznaczając, że słowa elfa mają sens i się z nimi zgadzam. Nie wiem ile sobie mogę pozwolić w obecności Pana Alfonsiaka. Krzyczeć nie mam zamiaru, ale byłoby miło, gdyby ciuszki dał.
Krwi trzeba? W porządku. Posadziłem trupa na schodach, oparłem o ścianę. Ślicznie wygląda, mógłby siedzieć tutaj i ładnie wyglądać przez cały dzień i noc. Wróciłem do swojej pracowni, nie dbając tym razem o zamknięcie drzwi za sobą i wróciłem do kostnicy. Mam coś, z czego można wycisnąć co się da, a Aranai ma czas by zdobyć ubrania i ubrać trupa. Przywdziałem skórzaną rękawicę, która leżała w stercie moich rzeczy. Miałem nadzieję, że wnętrzności panny nieboszczki, którą niedawno pochowałem inaczej skończą. Skoro taki los jest, co się stawiać będę...
Podniosłem ścierkę z wiaderka, w którym pływały organy. Szkoda, że już się zaczęły rozkładać, a takie piękne były. Podniosłem wiadro i poszedłem z nim na górę. Czy śmierdziało? Ojj, tak, zaczynało po sobie dawać znać. Śmierdziało trochę jak zgniłe mięso, pozostawione na słońcu. Taki słodki, obrzydliwy zapach. Wyszedłem z kostnicy i wróciłem do nich. Postawiłem na parkiecie wiadro.
-Do wyboru, do koloru, z tego krew da się wyciągnąć też. - Zerknąłem to na elfa, to na Pana Alfonsiaka, badając sytuację. Dał ubrania? Czy może się rozmyślili i mogę odnieść wiadro do kostnicy? Aj i tak pewnie ten smród się rozniesie po domu i będę musiał całą noc wietrzyć. Tylko proszę mi tu nie mdleć Panie kolego nowy.
Luca
Luca

Stan postaci : Wspaniały. Rana po postrzale całkiem nieźle się zagoiła.
Ekwipunek : Łopata, zapałki, czaszka ptaka, klucze, perfumy, chusteczki, ciasteczka cynamonowe, sakiewka z pieniędzmi, list od menela
Ubiór : Zapraszam do kp.
Źródło avatara : Nipuni

Powrót do góry Go down

Zagrajmy w pewną grę... Empty Re: Zagrajmy w pewną grę...

Pisanie by Aranai Zevis Sob Kwi 18, 2020 7:38 pm

Aranai nie do końca podzielał obawy Luci dotyczące wieku Sekretarza. Nie oszukujmy się, w tych czasach młodsi od niego się prostytuują. Zresztą, sam Zevis był synem dziwki, całe pierwsze lata dzieciństwie spędził w burdelu, bawiąc się ręcznie robionymi zabawkami z prostytutkami, kiedy tuż za drzwiami inne pieprzyły się za pieniądze. Seks był w jego życiu od urodzenia. Ten młodzieniec pracował w burdelu, niezależnie od tego jaką pełnił tam rolę, miał z tym kontakt pomimo niepełnoletności. Więc na prawdę, rozebranie się to najmniejszy problem.
Ale cóż, był uparty i nie chciał się zgodzić na ten wspaniały plan obu panów. Nawet krew się znalazła, bo akurat w kostnicy było pełno skarbów. Wszystko było pod ręką, trzeba było to tylko wykorzystać. Niestety, kiedy jedna zębatka się zatnie, to reszta trybów też nie ruszy.
-Przyznam, bardzo piękne te organy. Dawno nie widziałem lepszych. Ale chyba nie mamy dla nich zastosowania.- Odpowiedział, spoglądając do wiaderka. Śmierdziało, fakt, ale gorzej wspominał zlecenie w którym musiał iść w rurze ze ściekami. -3 minuty, to za mało.
Dodał, zachodząc za plecy Kitikulu. Znowu zaczął podrzucać sztyletem. Tak właściwie stracili 12 minut na pierdolenie i dysputy, oraz marudzenie o cyferkach. Ciekawe, czy Sofie to przewidziała. Miał wrażenie, że była o dwa kroki przed nimi. Hm.
-No nic, czasem mawiają, że proste rozwiązania, to najlepsze rozwiązania.
Dopowiedział, chwytając sztylet mocno, po czym robiąc zamaszysty zamach, uderzając jego głowią prosto w czereb tej niepełnoletniej marudy. Uderzenie musiało być na tyle mocne, by utracił przytomność i spadł z krzesła na ziemię. Murowany sen.
-Obróć go na plecy.- Rzucił do Luci, a kiedy ten to z pewnością zrobił, aby pomóc, Aranai klęknął przy młodzieńcze i czubkiem sztyletu zaczął wymierzać punkt przy jego żebrach. Nie mógł rozpiąć koszuli bo byłoby to dziwne dla szantażystki. -Poranna Gwiazda stosuje pewną technikę, zwaną "sztuczną śmiercią". Jest jeden punkt, gdzie można wbić się głęboko bez uszkodzenia organów. Póki sztylet jest w ciele, ofiara nie wykrwawia się nadto. Idealne w pozorowaniu trupa. Choć bolesne dla samego trupa.
Wytłumaczył, po czym zaryzykował i wtopił krótkie ostrze w ciało Sekretarza jak w masło. Nie napotkał oporu, więc chyba wcelował. Krew powoli wylewała się z rany zabarwiając koszulę i marynarkę. Sprawdził puls i bicie serca. Zgadało się. Oddychał ten normalnie, więc płuco nie było przebite. Nie obudził się, więc nie czuje tego. Idealny trup.
-Śpi jak księżniczka. Dobra, zostań tu, ja go wyprowadzę.
Powiedział do Grabarza, po czym się wyprostował, chwytając Sekretarza za nadgarstek i ciągnąc do wyjścia...

-CZAS MINĄŁ! WCHODZIMY!
Krzyknęła Sofie, a oprychy już miały wejść, kiedy to drzwi same się otworzyły, a wyszedł z nich Leśny Elf, ciągnący ze sobą ciało Sekretarza. Gdy zbliżył się już bardziej, puścił go, przez co bezwładnie położył się plecami do wydeptanej ścieżki, z wciąż wbitym sztyletem.
-Oto ofiara dla Ciebie.
Rzucił z uśmiechem, zakładając ręce na piersi. Sofie niczym władczyni, rozsunęła bandziorów, wychodząc przed szereg. Podeszła do Sekretarza, patrząc na niego z góry przez kilka sekund, po czym do Aranaia, nie przyglądając się mu już uważniej.
-Czemu burdelowy dzieciak...?
-Bo Grabarza lubię, a młody pierdolił coś o cyferkach. Zirytował mnie, więc wygrał konkurs na ofiarę.
Odpowiedział, nie zdejmując zawadiackiego uśmieszku z ust. Sofie też się lekko uśmiechnęła, po czym odwróciła się na pięcie do jednego z jej najmitów, który wręczył jej trzy napchane drachmami mieszki. Te z kolei, wręczyła Elfowi.
-Robić interesy z Wami to prawdziwa przyjemność. Myślę, że nasza współpraca jeszcze potrwa. Gdy będę znów potrzebować usług Porannej Gwiazdy... z przyjemnością załączę adnotację, abyś to Ty był moimi rękoma...
Puściła mu oczko, po czym splatając słowie dłonie, ruszył ścieżką do bramy cmentarnej, natomiast jej banda udała się zaraz za nią. Zevis obserwował ją i jej tyłeczek, zastanawiając się, kiedy to następny raz przyjdzie im się zobaczyć. I co wymyśli kolejny raz.
Ale nie było czasu. Sekretarz im powoli umiera. Elf najpierw ruszył do rezydencji, pozostawiając ciało Kitikulu na zewnątrz. Kiedy znalazł się w środku, postawił mieszki na stoliku.
-Przydadzą się teraz Twoje umiejetności łatania.
Rzucił do Grabarza, poklepując go po ramieniu, po czym wrócił się po nieprzytomnego Sekretarza. Mając pewność, że nikt nie patrzy, chwycił go za nogi i zaciągnął z powrotem do posiadłości, prosząc Luce o zamknięcie drzwi.
-Działaj!
Aranai Zevis
Aranai Zevis

Stan postaci : Rewelacyjny, miło że pytasz.
Ekwipunek : Dwie szable przy pasie, dwa pistolety skałkowe w kolbach, sztylet w cholewce lewego buta, drugi w prawej cholewce, sztylet na plecach, pod peleryną, trzy sztylety pod pasem przy biodrze, dwa noże do rzucania, za paskiem na piersi, kilka miksturek na pasku przy klamrze.
Ubiór : Koszula na guziki, z rozpiętym dekoltem, karwasze na rękawach, buty ze skrzydełkami, materiałowe spodnie, czarna peleryna, kolczyki, naszyjnik.
Źródło avatara : Eeeeeeeeee....

Powrót do góry Go down

Zagrajmy w pewną grę... Empty Re: Zagrajmy w pewną grę...

Pisanie by Kitikulu Sob Kwi 18, 2020 8:54 pm

Jeśli Grabarz myślał, że mnie tak przechytrzy, to niestety mam dla niego złą informację. Dokumenty, których nie można rozczytać są nieważne, nie mogę ich przyjąć. Mężczyzna musiałby wszystko przepisać na nowo lub zwyczajnie dyktować mi, w czasie gdy ja notowałbym to co trzeba.
Obaj mężczyźni byli przeciwko mnie. Stare, zboczone dziady. Pewnie nawet nie pozwoliliby mi wyjść do innego pokoju, żeby "czasu nie tracić". Spokojnie, jesteśmy dorośli, prawda? Przynajmniej oni, mi mało brakuje do tego statusu, co nie sądzę by uwzględniali. Z resztą nie przeszkadza mi to. Zarabiam, mam stabilną pracę, odkładam pieniądze na własne mieszkanie. Przymknąłem oczy chcąc opanować nieprzyjemną mieszankę uczuć.
Poprawiłem fryzurę zakładając za ucho włosy, które już po chwili ponownie spłynęły mi na policzek. Śmierdzące wiadro z wnętrznościami wjechało na salony. Przyłożyłem jedną dłonią do brzucha, miętosząc materiał marynarki, drugą dłonią zaś przyłożyłem do ust, zatykając sobie przy tym nos, by nie wdychać tego specyficznego odoru. Oczy mi się zaszkliły. Czy to o co proszę to zbyt wiele? Zebranie dokumentów i powrót do matki.
Było mi niedobrze, muszę się przewietrzyć, tylko nie dojdę do drzwi na tych miękkich nogach. W głowie mi się kręciło, a dźwięki docierały do mnie jak przez grubą ścianę. Nie do końca potrafiłem się na nich skupić. Będę wymiotował. Proszę zrobić przejście.
Chłopak zaczynał już podnosić się z krzesła, by udać się w jakieś ustronne miejsce, jednak nie zdążył tego zrobić gdyż na jego głowę spadło, nieprzyjemne, tępe uderzenie. Zaskoczone ciało drgnęło niespokojnie i niehamowane przez nic, upadło na ziemię, przy stole, waląc skronią w ziemię. Zdany na łaskę i niełaskę dwóch mężczyzn będących w pokoju, leżał bezwładnie nieświadom tego co się wyrabia.
Kitikulu
Kitikulu

Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-blizny na udach
-blizna po lewej od mostka
-chory na wampiryzm
Obrażenia tymczasowe:
-siniaki (głównie na nogach)
-miejscami pogryzione palce/nogi
Ekwipunek : .
Karteczka z napisem "To twoje dla ciebie, no chyba że nie chcesz".
Ubiór : Kreacje są w KP.
Źródło avatara : Twitter, Nea

Powrót do góry Go down

Zagrajmy w pewną grę... Empty Re: Zagrajmy w pewną grę...

Pisanie by Luca Sob Kwi 18, 2020 9:29 pm

Przykro mi, że mój pomysł został odrzucony. A właściwie to nie. Brakło czasu na rozbieranie się i ubieranie trupa.  Szkoda, a może i nie? Ciało będzie przynajmniej w nienaruszonym stanie. Nie będziemy grupowo bezcześcić ciał. Poczekam aż jego rodzina zapłaci za pogrzeb. A to farciarz z tego chłopca, wyszedł sobie wcześniej niż powinien z kostnicy. Przejechałem ręką po włosach nieboszczyka opartego o ścianę. No łobuz z niego, dokonał niedokonanego.
Następnie moją uwagę przykuło uderzenie o stół. Aranek uderzył głową Pana Alfonsiaka. Aua. Aż mnie wewnątrz zabolało. Nie wiedziałem, że to jeszcze nic, przy tym co zamierza. Odsunąłem się od trupa i poczłapałem do chłopca. Odwróciłem go jak poprosił mnie elf, zainteresowany tym co planuje.
Ślęczę przy trupach codziennie, nie trzeba mi mówić, że takowy punkt w ciele istnieje. Przez cały zabieg dziurawienia koleżki stałem sobie cichutko, obserwując pilnując czy wszystko jest w porządku. Czyli na cholerę przynosiłem wszystko na górę. I to wiadro... Aj, aj. Nie tym powinienem się przejmować, a chłopakiem, czy się nie wykrwawi... Może już zabiorę się za kopanie dołu? Nie no, ha, ha, żartuję sobie. Wiem, że Aran w swoim fachu profesjonalistą jest i go nie zabije... O ile mu się ręka nie omsknęła. Już wiem jaka mnie robota po tym czeka, związana z Panem. Co tam to, ale będę miał co nieco do sprzątania po tym. Czy to kara za moje kłamstewko o tym jak Panna samobójstwo popełniła? Tak mówiłem, że sprzątałem przez nią cały dom... Westchnąłem w duchu i patrzyłem jak elf zabiera ciało śpiącego Alfonsiny na zewnątrz.
Wykorzystałem chwilę bycia sam na sam z trupem i wiadrem. Nie, nie rzuciłem się do wiadra, by łapczywie wciągnąć do ust miękkie jelita jak makaron. No może, gdyby świeże były.... Zabrałem wszystko z powrotem do kostnicy, której za sobą nie zamknąłem. Wszystko wróciło na swoje miejsce. Tym razem zabrałem ze sobą na powierzchnie coś innego. Cały mój zestaw do rozcinania i szycia trupów - a wszystko to było w czarnej skrzynce, sterylnie zamkniętej. Wszystkie swoje przybory szoruje po każdym kliencie kilka razy minimalnie. Wątpię, bym go jakimś syfem zaraził w trakcie szycia, nie musi się o to Pan Alfonsina martwić.
Szyć go będę na trumnie w pracowni, o ile się nie wykrwawi wcześniej. Najwyżej będzie mi leżał trup na trupie, he, he. Rozłożyłem na niej ręczniki, by mi nie obryzgał juchą polerowanej trumienki. Aranek wpadł do środka, powiedział, że się przydam - co mnie ucieszyło, chociaż przypuszczałem wcześniej, że potrzebny będę - i znikł zaraz za drzwiami, wracając po ciałko Pana Alfonsiaka. Poszedłem za nim, nakazałem iść do pracowni i położyć chłopaka na trumnie, zaraz przy rozłożonych wcześniej przeze mnie rzeczach. Zamknąłem za nim drzwi na klucz i poszedłem spokojnie do mojego miejsca pracy. To nie jest pierwszy taki zabieg, ani ostatni w tym życiu. No, różnica jest taka, że poprzednie wykonywałem na trupach, ale czynność jest taka sama w obu przypadkach. Rozsiadłem się na krześle przy chłopcu, w miejscu takim, w którym wygodnie sięgałem do jego rany. Podwinąłem rękawy, założyłem przylegające do skóry rękawiczki i mogłem zacząć działać.
Wyciągnąłem z jego rany ostrożnie sztylet, uciskając odpowiednio, by nagle nie buchnęło mi na ręce bogowie wiedzą ile krwi. Najważniejsze, że organy wewnętrzne naruszone nie są. Odłożyłem niedbale ostrze na szafeczkę przysuniętą obok mnie, gdzie leżała otwarta skrzynka z moimi cudnymi skalpelami, nożyczkami cienkimi jak szpilki i szwami różnej grubości. Z niewielkim trudem udało mi się podwinąć materiał zasłaniający ranę. Mam nadzieję, że zły nie będzie za uszkodzenie ładnego garniturku. Cieszę się, że elf używa noży jakich używa - bo całkiem płaskie są - i nie zmasakrował chłopaka. Z tą raną żadnego problemu nie będzie. Z precyzją chirurga zacząłem szyć cięcie, nucąc sobie pod nosem szanty i podrygując nogą w rytm melodii. Powinienem przykuć bardziej uwagę do tego co robię? Być może. Na szczęście, do końca mojej pracy Alfonsiak nie wyglądał na kogoś, kto byłby chętny się zbudzić. Oj, miałbym problem gdyby nagle się ocknął i zaczął rzucać. Musiałbym poprosić wtedy Aranaia o pomoc.
Skończyłem swoją część opatrując chłopaka. Trochę krwi na rękach miałem, z resztą nie tylko. Na przydatnych przyrządach do szycia również. Niewiele szwów tam ma, nawet myślę, że po ranie zostanie niewielka blizna, o ile będzie często maściami z ziołami smarował. Polecę mu to jak się zbudzi. Powstrzymałem swoją dziką chęć obwąchania krwi chłopaka. Przy koledze nie będę głupot robił... Zamiast tego zwróciłem ku niemu radosne spojrzenie.
-I co tam Aranku? Poszli sobie już wszyscy? Napijesz się czegoś? Herbatki, a może czegoś mocniejszego? - On na pewno mi nie odmówi, jestem tego święcie przekonany. Mogę nawet zgadywać, będzie chciał wódki.
Luca
Luca

Stan postaci : Wspaniały. Rana po postrzale całkiem nieźle się zagoiła.
Ekwipunek : Łopata, zapałki, czaszka ptaka, klucze, perfumy, chusteczki, ciasteczka cynamonowe, sakiewka z pieniędzmi, list od menela
Ubiór : Zapraszam do kp.
Źródło avatara : Nipuni

Powrót do góry Go down

Zagrajmy w pewną grę... Empty Re: Zagrajmy w pewną grę...

Pisanie by Aranai Zevis Sob Kwi 18, 2020 11:33 pm

Można powiedzieć, że swoją robotę już wykonał, teraz wszystko w rękach Luca'sa. Dobrze mieć go przy sobie, nie narzeka, kompetentnie wykonuje pracę, współpracuje i ma dystans do tego, co ze sobą przynosi życie w świecie kryminału. No bo ich działalność, mimo powszechności usług i klienteli wszelakiego szczebla, wciąż nielegalny pozostawał. Osoby takie jak Sekretarz były po prostu na to za miękkie.
W sumie mając trochę czasu na kontemplacje, cały czas myślał o Sofie. Cóż za kobieta. Czemu zawsze najbardziej pociągały go takie indywidua? To jakieś fetyszowskie spaczenie, na które nic nie poradzi. Groziła mu śmiercią, cały czas zachowując kusicielski ton. Zmanipulowała ich jak mistrzyni, nawet jeśli wybronili się oszustwem. Miała drapieżny charakter, to pewnie w łóżku też była drapieżna. Hmmm. Niestety, nie dane mu będzie sprawdzić, niezależnie ile zleceń dla niej wykona. To typ żelaznej królowej, która lubi głaskać swoich pupili, ale pod suknie ich nie wpuści, gdyż obchodzą ją tylko intrygi i interesy. Takie najczęściej kończyły na końcu jego sztyletu. Liczył, że będzie miał okazję kiedyś ją zabić. To sprawi mu równoznaczną rozkosz i satysfakcję. Niech się teraz cieszy sukcesem. Karma wraca.
Grabarz chyba już kończył swoją pracę, więc podszedł bliżej, aby się przyjrzeć, przy okazji odbierając swój sztylet i chowając go do pochwy przy pasku. No, wyglądało to fachowo. Że też ten gościu nie został chirurgiem.
Kiedy Luca rzucił propozycję, na twarzy Elfa zagościł szeroki uśmiech.
-Poszli, kupili to. Nie skończyło się namiętnym pocałunkiem jak sądziłem. Pewnie wstydziła się takiej ilości gapiów.- Wzruszył ramionami, po czym machnął ręką. -Sam znajdę coś dobrego, pamiętam gdzie chowasz zapasy.
Rzucił na odchodne, po czym pokierował kroki do spiżarni pod schodami, zajrzał do górnej półki, gdzie za mąką, kryła się piękna flaszka wódki. Chwycił ją za szyjkę, po czym wrócił do na wpół przytomnego towarzystwa, odkręcając zakrętkę, pozwalając sobie upić z gwinta jako pierwszy. Nim jednak oddał butelkę Grabarzowi, oblał ranę Sekretarza, coby się lepiej goiło. Może to go też obudzi na chlanie, długo spał.
-Może ogarnij te papiery co chciał, wymyśl coś. To burdelowy sekretarz, a nie śledczy z milicji, co on tam może wyłapać.
Zaproponował, bo sam się na tym za chuja nie znał, a następnie wręczył mu flaszkę. Uważał, że po alkoholu ma się lepszą fazę do fałszowania dokumentacji, więc niech pije srogo.
-Poranna Gwiazda jest Twoim dłużnikiem. Szepnę słówko Mistrzowi...
Aranai Zevis
Aranai Zevis

Stan postaci : Rewelacyjny, miło że pytasz.
Ekwipunek : Dwie szable przy pasie, dwa pistolety skałkowe w kolbach, sztylet w cholewce lewego buta, drugi w prawej cholewce, sztylet na plecach, pod peleryną, trzy sztylety pod pasem przy biodrze, dwa noże do rzucania, za paskiem na piersi, kilka miksturek na pasku przy klamrze.
Ubiór : Koszula na guziki, z rozpiętym dekoltem, karwasze na rękawach, buty ze skrzydełkami, materiałowe spodnie, czarna peleryna, kolczyki, naszyjnik.
Źródło avatara : Eeeeeeeeee....

Powrót do góry Go down

Zagrajmy w pewną grę... Empty Re: Zagrajmy w pewną grę...

Pisanie by Kitikulu Nie Kwi 19, 2020 12:07 am

Pływałem sobie w rozkosznym niebycie, zwiedzałem odmęty mojej podświadomości, obserwowałem rzeczy o których dawno zapomniałem, wszystko było takie miłe, takie... Ała... Boli.. Nieprzyjemne wbijanie się igły w moją skórę powoli do mnie docierało. Już miało się to stać nie do wytrzymania, ale nagle ustało. Tak mi było dobrze, do czasu. Polana na bandaż wódka szybko przez niego przesiąknęła, zwilżając świeżo zaszytą ranę. Dyskomfort tym spowodowany wyrwał mnie z przyjemnego snu.
Świadomość błyskawicznie do mnie wróciła, gdy rozbudzony palącym bólem boku, poderwałem się niezgrabnie do siadu. Czego nie powinienem robić z kilku powodów. Szwy mogły od tego ruchu puścić, w głowie mi się kręciło, byłem osłabiony i dodatkowo leżałem na trumnie, z której dość łatwo spaść, jeśli się nie uważa.
Z zachwianą równowagą, wraz z ręcznikami, zsunąłem się z lakierowanego drewna, prosto na ziemię, która aż tak blisko nie była. Trzasnąłem kolanami i bokiem zadka o deski sycząc przy tym głośno. Wylądowawszy w ślicznym, męczenniczym klęku, podpierając się jedną ręką, drugą zaś trzymając się za bok, skuliłem się pięknie na ziemi. Odetchnąłem ciężko. Głowa mnie boli, znów mi nie dobrze. Zacisnąłem powieki ogarniając się wewnętrznie. Nie wiedziałem co się stało i na jakim jesteśmy etapie rozwiązywania problemów opryszków czekających na podjęcie decyzji. Doszło do walki i zostałem ranny? Śmiechu warte, ja w walkach nie zostaję ranny, bo ja zamiast narażać się na uszczerbki na zdrowiu uciekam.
Zaskrobałem pazurkami ziemię i odetchnąłem spokojniej. Mdłości miną, ból zniknie, muszę poczekać. A gdy wszystko się wyrówna, czeka mnie nagroda w postaci kompletnych, podpisanych dokumentów. Prawda? Byłem w końcu grzecznym chłopcem należy mi się zapłata.
Kitikulu
Kitikulu

Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-blizny na udach
-blizna po lewej od mostka
-chory na wampiryzm
Obrażenia tymczasowe:
-siniaki (głównie na nogach)
-miejscami pogryzione palce/nogi
Ekwipunek : .
Karteczka z napisem "To twoje dla ciebie, no chyba że nie chcesz".
Ubiór : Kreacje są w KP.
Źródło avatara : Twitter, Nea

Powrót do góry Go down

Zagrajmy w pewną grę... Empty Re: Zagrajmy w pewną grę...

Pisanie by Luca Nie Kwi 19, 2020 3:17 pm

Szycie kogoś to tam błahostką jest. Operacji wykonałem w swoim życiu kilka, a tam, wycięcie czegoś co boli to znowu nic takiego. Na swoim koncie mam też kilka amputacji. Fajnie się bawiłem na praktykach lekarskich, zanim to rzuciłem. Żałuję czasem, nie będę ukrywać. Może zarabiałbym więcej niż teraz? No, na pewno byłbym bardziej szanowaną personą niż teraz, kiedy jestem grabarzem. Za wariata mają mnie i tyle. Nie wszyscy w końcu w moim fachu ozdabiają tak pięknie ciała do pochówków.
Skończyłem swoje, Aranai poszedł się poczęstować moją wódką. Proszę, śmiało. W język się ugryzłem aż, by moje dzikie żądze nie powiodły swego prymu i bym nie zaczął się sztachać krwią chłopaka. Taki młody jest, piękny... Pewnie jego wnętrzności są równie pięknie jak twarz. Ściągnąłem rękawiczki z rąk i odłożyłem najdalej od siebie.
Elf wrócił, nawet nie pokusił się na odrobinę spokoju przy ledwo żywym chłopcu. Skrzywiłem się jak oblał opatrunek wódką. Niby racja, wódka w pewnym sensie odkaża, ale mógł pomyśleć o tym wcześniej. Ja z resztą też. Wychodzi na to, że o trupy dbam lepiej niż o żywych pacjentów.
Pokiwałem głową w zgodzie. Będę musiał się wziąć za te papiery. Nie wiem ile młodzieniec spać jeszcze będzie. Im szybciej to skończę tym lepiej. Nie będzie przynajmniej wpatrywał się we mnie jak wymyślam co do autopsji... Wziąłem butelkę wódki i wypiłem łyka. Nie sądzę, że pobudzi moją wyobraźnię do pisania. Nie lubię czystej, ale przydaje się do czyszczenia moich narzędzi. Ciekaw jestem, czy elf całą wyżłopie czy zostawi troszkę. Myślę, że będę mógł się pożegnać z całą litrówką. Oddałem mu butelkę i poszedłem do kuchni po zostawione kartki i ołówek. Wróciłem na swoje miejsce w mojej pracowni, rozsiadłem się wygodnie i zacząłem pisać.
-Moja praca to nic wielkiego w przeciwieństwie do tego co Wy robicie, Aranku. - Mruknąłem rozpisując wszystko jak należy, od początku - zapisania imienia i nazwiska, wieku, daty i godziny zgonu, przyczyn. Następnie mogłem przejść do szerokiego i obrzydliwego - dla zwykłych obywateli miast - opisu co znalazłem, co tam było. Rozpisałem jak to resztki wymiotów były w jej ustach, między zębami, jak to w kiepskim stanie był jej przełyk i reszta układu pokarmowego. Wylewach w mózgu, którego nawet nie wyciągnąłem z jej ciała... Wspomniałem też o krwi w moczu na który się natknąłem. Ach, mogę wymyślać tak i wymyślać, a nikt mi tego nie sprawdzi, bo to byłoby źle odebrane gdyby mi odkopali nieboszczkę. A organy? Niedługo będą się pięknie jarać za domem w dole. Nic więcej już z nimi nie zrobię.
Jako ostatnią rzecz mogłem zrobić to złożyć swój podpis i pieczęć lekarską, którą kiedyś rąbnąłem na studiach. Gdziekolwiek moje zapiski się nie znajdą, nikt nie podda ich wątpliwościom. Są rzetelne.
Zerknąłem na wybudzającego się Pana i odłożyłem gotowe dokumenty do zabrania. Skończyłem, nie ma już czego się domagać. I obyło się bez dyktowania, problemami z rozczytaniem się. Będzie Pan szczęśliwy, zje Pan teraz moje ciastko? Gdy runą na podłogę spokojnie wstałem i podszedłem kawałek w jego stronę, doglądając czy wszystko w porządku. Nie chcę, by świeże szwy się zerwały. Dopóki był nieprzytomny szycie nie było takie złe, natomiast gdybym miał go szyć ponownie... I to już i tak w obolałym mocno miejscu. Ojć, nie chciałbym go skazywać na takie męki.
-Wszystko w porządku? - Jakie głupie pytanie z mojej strony. Ostrożnie, o ile wykazał Pan taką chęć pomogłem mu się podnieść, a zaraz po tym usadowić na trumnie. Nie powinien w końcu tak leżeć na brudnej podłodze.
Luca
Luca

Stan postaci : Wspaniały. Rana po postrzale całkiem nieźle się zagoiła.
Ekwipunek : Łopata, zapałki, czaszka ptaka, klucze, perfumy, chusteczki, ciasteczka cynamonowe, sakiewka z pieniędzmi, list od menela
Ubiór : Zapraszam do kp.
Źródło avatara : Nipuni

Powrót do góry Go down

Zagrajmy w pewną grę... Empty Re: Zagrajmy w pewną grę...

Pisanie by Aranai Zevis Nie Kwi 19, 2020 6:38 pm

Oh, słowa uznania od takiego artysty jakim był Luca's, to wręcz oblanie oliwą i erotyczny masaż w jednym. Aranai zawsze cenił sobie osoby wiedzące czego chcą i mające wachlarz zdolności, których większość zwyczajnie nie interesuje, a są one konieczne do istnienia w tym świecie. Czym bylibyśmy bez uzdolnionych pogrzebywaczy zmarłych? Jak poznalibyśmy tajemnicze sprawy bez przeprowadzanych sekcji patologicznych? No właśnie. Świat potrzebował Luca.
-My tylko jesteśmy kreatorami tej płaszczyzny, selekcjonujemy świat. Jak żniwiarze, przychodzimy po tych, dla których czas się już zakończył. To obowiązek, każdy jakiś ma.
Powiedział iście filozoficznie, co czasem miał w zwyczaju robić, bawiąc się w boga. Sam nie był zbytnio wierzący w oddziaływanie sił nadprzyrodzonych, typu As i reszta jego gromadki, nawet ta wiara w duchy jego rdzennych pobratymców... meh. Wyznawał zasadę, że świat kreują jednostki żywe, mające fizyczny wpływ na środowisko naturalne.
Wtem z martwych powstał marudny młodzieniec, który bardzo szybko zleciał z trumny na deski. Ała, musiało boleć. Zaraz się okaże, czy zaleje się krwią z otwartej rany. Alkohol czyni cuda. Jeszcze nigdy nie upijał nieprzytomnego, ale na nogi postawił. Albo... na deski w tym przypadku.
-Chyba kogoś wezwał zapach wysokich procentów.
Zażartował, patrząc na niego z góry, w przeciwieństwie do Grabarza, nie rzucając się do pomocy. Zamiast tego opuścił gabinet, aby wrócić po mieszki. Nie było go moment, a gdy już przybył, to wciąż w garści trzymał jeden z nich. Otworzył go, a zawartość drachm rozsypał na trumnie, tuż obok siedzącego na niej Kitikulu. Następnie położył dłoń na środku tej usypanej górki i rozsunął pół na pół. Nie wiedział, czy monety się ze sobą równoznacznie zgadzały, ale pieprzyć to. Mało to i tak nie było.
-Wasza dola. Pan Makijaż dostaje odszkodowanie i dokumenty, zaś Pan Kostnica za operację. Hm, podobają mi się te ksywki. Zostawię Wam je.
Wytłumaczył z uśmiechem i upił kolejny łyk flaszki, którą odzyskał w swoje łapy. Teraz pozostało mu obserwować oby panów. Luca wręczył sfałszowane dokumenty, które miały nawet pieczątkę. Ciekawe co na to młody, który nie miał nawet okazji wypowiedzieć słowa.
-A, tak poza tym to wygraliśmy. Rozwaliłeś ich na łopatki, trzymaj.
Rzucił do Kitikulu, któremu wręczył wódkę bez zapytania. A niech zaszaleje, to jego chwila chwały.
Aranai Zevis
Aranai Zevis

Stan postaci : Rewelacyjny, miło że pytasz.
Ekwipunek : Dwie szable przy pasie, dwa pistolety skałkowe w kolbach, sztylet w cholewce lewego buta, drugi w prawej cholewce, sztylet na plecach, pod peleryną, trzy sztylety pod pasem przy biodrze, dwa noże do rzucania, za paskiem na piersi, kilka miksturek na pasku przy klamrze.
Ubiór : Koszula na guziki, z rozpiętym dekoltem, karwasze na rękawach, buty ze skrzydełkami, materiałowe spodnie, czarna peleryna, kolczyki, naszyjnik.
Źródło avatara : Eeeeeeeeee....

Powrót do góry Go down

Zagrajmy w pewną grę... Empty Re: Zagrajmy w pewną grę...

Pisanie by Kitikulu Nie Kwi 19, 2020 7:41 pm

Zleciałem na ziemię obijając sobie nogi i biodro. Czułem ból w boku, spotęgowany teraz moją niezdarnością. Gdy po raz kolejny skupiałem się na nie wypuszczaniu zawartości żołądka na wolność, zbliżył się do mnie Grabarz. Uniosłem na niego powoli przytomniejący wzrok. Padło pytanie, jakże cudowne, pytanie. Odrobina troskliwości zawsze świetne skutki daje.
-Nie sądzę proszę Pana, by wszystko było w porządku.-odpowiedziałem, bo co innego miałem powiedzieć? Nie wiedziałem co się stało, jedyne co czułem to zawroty głowy i kucie na żebrach.
W pierwszym odruchu spróbowałem się podnieść, jednak po sekundzie chwyciłem go mocniej za rękaw i spojrzałem na niego z uprzejmym uśmiechem, mrużąc oczki z zadowolenia, które w rzeczywistości dyskomfortem było.
-Jeśli to nie problem, to wolałbym zostać na Pańskiej podłodze. Siedząc na niej nie ma zagrożenia, że znów upadnę i sobie coś zrobię.-czekałem grzecznie na zgodę, choćby na zwykłe skinięcie czerepem. Puściłem go i dałem odejść, jeśli chciał to zrobić.
Odetchnąłem kilka razy głębiej, a myśli stały się w końcu wyraźne. Ucisk na głowie pozostał, jednak dałem radę wyczuć, iż to nic wewnętrznego, jest to zwyczajny ból tkanek po uderzeniu w coś mocno. Guz będzie, ale przeżyję. Spojrzałem w końcu na żebra. Dotknąłem delikatnie mokrego bandaża, marszcząc przy tym nosek.
-Proszę, niech mi Pan powie, co się stało.-zwróciłem się do Grabarza, w czasie gdy elf wyszedł z pokoju. Jeśli powiedział, to z powagą wysłuchałem tego co mi mówił. Czasem tylko przymykając oczy i wzdychając ciężko. To miało być zwykłe spotkanie półgodziny i do domu.
Blondyn wrócił rozsypując pieniądze na trumnie. Z jego słów wynikało, że część monet dostanę ja, a część właściciel cmentarza. Normalnie nie powinienem brać takich rzeczy, postrzegając je jako łapówki, jednak cóż. Kasa na mieszkanie sama się nie uzbiera.
Ożywiłem się na to jedno słowo, tak cudownie brzmiące w rozkosznych ustach pięknego, zielonookiego elfika. D O K U M E N T Y Już po chwili dostałem je w moje drobne, sekretarskie łapki, które aż się zatrzęsły z podniecenia.
Nim zdążyłem się o coś dopytać wciśnięta mi została też wódka. Spojrzałem na nią z mieszanką zaskoczenia i zdegustowania.
-Dziękuję za propozycję, jednak wybaczy mi Pan proszę, ale nie piję. Jestem w pracy, a nie na spotkaniu towarzyskim. Poza tym mój wiek nie pozwala mi jeszcze na spożywanie tego typu napojów.-wyjaśniłem, wyciągając rękę z butelką w stronę mężczyzny. Jeśli butelki nie wziął, to zwyczajnie odstawiłem ją na ziemię jak najdalej od siebie i zabrałem się za przeglądanie dokumentów, wczytując się po trosze w każdy. Najbardziej mnie zaintrygował opis autopsji, bo to właśnie z nią były problemy. Miał mi dosłać kopię, a teraz daje mi oryginał? Czy kopia to jest jednak? Zdążył przepisać? To ile ja byłem nieprzytomny?
-To jest kopia czy oryginał?-klęcząc na ziemi zapytałem, patrząc na Grabarza uważnym spojrzeniem.-Jeśli kopia to proszę Pana o oryginał w celu weryfikacji wiarygodności i sprawdzenia ewentualnych błędów oraz dania podpisu.-powiedziałem wyuczonym, biznesowym tonem.-Jeśli to oryginał to będę musiał prosić Pana o podanie mi kartki i pióra bym mógł wszystko szybko przepisać. Nie mogę przecież zostawić Pana bez tak ważnych dokumentów.-dodałem cierpliwie, obserwując go czy nadąża. Te wszystkie formalności potrafią zamęczyć, zwłaszcza kogoś, kto na co dzień nie ma z nimi do czynienia, ale ja lubię je. Uwielbiam siedzieć sam i pisać ile mi się podoba. Ustalać wszystko, bawić się charakterami pisma. Każda z zainteresowanych sprawą stron musi mieć po egzemplarzu, jedna ma oryginał, druga kopię. Na wszystkim muszą być podpisy obydwu stron. Westchnąłem. -Proszę nie stawiać oporu, chce już jechać do domu. Dotarcie do stolicy mi chwilę zajmie, a mam jutro zmianę na 20:00 i pragnę się jeszcze zdrzemnąć przed pracą.-dodałem w odrobinkę mniej formalnym duchu, a i wzrok był już poniekąd lekko zmęczony. Kolejny wyjazd bierze na klatę Naom'ham i niech nawet nie próbuje się z tego wykręcać.
Kitikulu
Kitikulu

Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-blizny na udach
-blizna po lewej od mostka
-chory na wampiryzm
Obrażenia tymczasowe:
-siniaki (głównie na nogach)
-miejscami pogryzione palce/nogi
Ekwipunek : .
Karteczka z napisem "To twoje dla ciebie, no chyba że nie chcesz".
Ubiór : Kreacje są w KP.
Źródło avatara : Twitter, Nea

Powrót do góry Go down

Zagrajmy w pewną grę... Empty Re: Zagrajmy w pewną grę...

Pisanie by Luca Pon Kwi 20, 2020 3:05 am

Tak zwyczajnie po robocie jakim szycie było usiadłem sobie i zacząłem pisać dokument autopsji. Skoro Pan Alfonsiak spać jeszcze troszkę zamierzał, mogłem skupić się wyłącznie na pisaniu tej jednej rzeczy. Dodatkowo pomagało mi to, że elfi znajomek zajął się sobą i wódką. Przyjaciel cud, miód, malina. Ze świecą takich trzeba szukać.
Dzierżąc ołówek zacząłem pisać swoje:
"Natasha Harash, lat tyle i tyle, urodzona tu i tu, zmarła tego i tego dnia, miesiąca i roku 66' o godzinie takiej. Autopsję przeprowadza Luca Khann."
Taki początek może być? Zastanowiłem się jeszcze czy ująłem wszystkie przekazane mi informacje. Więc rozpoczynamy pisanie od oględzin zewnętrznych. Mogę to porównać śmiało do gry wstępnej. Powolne dobieranie się pod ubrania, oglądanie z każdej strony. Da się i z tego czerpać przyjemność.
"Ubranie w kiepskim stanie. Wybrudzona własnymi nieczystościami. Z samej twarzy wysmarowanej wymiocinami niewiele da się wywnioskować. Jama ustna całkowicie naruszona przez torsje. Oczy w nienaruszonym stanie. Uszy w nienaruszonym stanie..."
I tak wymieniałem co tam jeszcze było w porządku. Wymieniania a wymieniania, aż w końcu doszliśmy do konkretów, rozbierania i większej ilości wymiotów i ekskrementów. Bla, bla, bla. To taki suchy tekst, nie podoba mi się to do końca. Gdybym mógł wprowadzić do niego porównania, moje własne przemyślenia, od razu byłoby bardziej kolorowo.
Ciągnąłem dalej, rozpoczynając od rzekomego otworzenia czaszki, by sprawdzić co tam się dzieje. I znów, kłamiemy jak najęci, podsuwając piękne objawy zatrucia arszenikiem, gdyż na mózgu zostawia też swe ślady. Przepraszam, że pani denat tak główkę obrażam. To tylko dla pieniędzy, liczę, że pani to zrozumie i mi wybaczy.
Opisałem z najdrobniejszymi szczegółami jak wyglądała jama otrzewnej kobiety i co z jej organami. Nie będę szczędzić opisów. Tą część najbardziej lubię, aż mi ślinka cieknie na myśl o tym. Nacięcie tuż poniżej wyrostka mieczykowatego, a później uważanie, by jelit nie uszkodzić. Nie chciałbym by ich treść wylała się do jamy brzusznej. To dopiero byłby syf. W końcu wyciągnięcie organów i przebadanie ich. Sama słodycz.
Skończyłem to podpisując ładnie i pozostawiając pieczęć lekarską. Mogłem się zająć następnie moim przebudzającym się pacjentem, który jednak, ku mojemu lekkiemu zdziwieniu wolał pozostać na podłodze. Jeżeli taka jest jego wola, proszę bardzo.
-Em. Został Pan ogłuszony przez Aranka, a później dźgnięty nożem. Proszę się jednak nie martwić, żaden organ wewnętrzny nie pozostał naruszony. Zszyłem Pańską ranę i będzie wspaniale o ile nie będzie się pan rzucał. - Odpowiedziałem całkowicie beznamiętnie. No, że zdarza się to mu nie powiem. Bo to cud, że trafił akurat na osobę, która się zna na tym co robi i go nie uszkodziła. Trochę poboli, zrośnie się i dobrze będzie. Dzięki tej małej ofiarze możemy dalej cieszyć się życiem, a nie zabierać się do wąchania kwiatków od spodu.
Pan alkoholu nie chciał. Przynajmniej, nie będę się zastanawiał czy młody wróci do domu w całości, czy zaginie gdzieś w rowie przez schlanie. Widzę, że rozsądny z niego osobnik skoro w pracy pić nie chce. Możliwe, że Aranai się ucieszy, całość wódki dla niego będzie. A może jednak mi odrobinkę zostawi? Chciałbym moje narzędzia wyczyścić.
Dostał w końcu i swoje wymarzone dokumenty! Myliłem się bardzo, myśląc, że przestanie mnie już męczyć. To co mu dałem to oryginał, który sporządziłem przed kilkoma minutami. Nie mogę mu powiedzieć, że to kopia, bo przeznaczenie uzna, że się ze mną zabawi i będę miał jeszcze kłopoty z tego tytułu.
-To jest oryginał... - Zamruczałem niechętnie. Jeżeli będzie chciał sam przepisać, dobrze, dam mu spokój w kuchni i będzie mógł się tym zająć. Jeżeli mnie poprosi, to ja to przepisze tak szybko i czytelnie jak potrafię. Rozumiem, w pełni rozumiem, że on też ma pracę, dom, życie prywatne. Współczuję mu, że tak daleko musiał jechać, aż ze stolicy! Ciekawe czy ta informacja jeszcze mi się przyda?
-Może w czasie, gdy będę przepisywał, skusi się Pan na coś do picia? Wierzę, że wypiłby Pan coś uśmierzającego ból. - Liczę, że się zgodzi, że i tym razem mi i mojej herbacie nie odmówi. No błagam, Panie Alfonsiaku, obolały jesteś, pewnie zmęczony też. Nie daj się prosić!
Luca
Luca

Stan postaci : Wspaniały. Rana po postrzale całkiem nieźle się zagoiła.
Ekwipunek : Łopata, zapałki, czaszka ptaka, klucze, perfumy, chusteczki, ciasteczka cynamonowe, sakiewka z pieniędzmi, list od menela
Ubiór : Zapraszam do kp.
Źródło avatara : Nipuni

Powrót do góry Go down

Zagrajmy w pewną grę... Empty Re: Zagrajmy w pewną grę...

Pisanie by Aranai Zevis Pon Kwi 20, 2020 10:18 am

Chłopak powstał z martwych, jeśli można tak powiedzieć, bo chwile wcześniej był ledwie truchłem, a on razu po pobudce grzecznie się wypowiadał. Może ta młodzież jednak nie jest tak źle wychowana? Choć odmówił proponowanego alkoholu, czego nie zwykle robić nie powinno. Sam Zevis nie ufał tym którzy nie pili, znaczyło to, że mają coś do ukrycia. Ale to coś takiego niebezpiecznego? On sam też miał setki sekretów, a jednak nie stronił od napitku. Trzeba po prostu zdawać sobie sprawe z tego czego mówić nie należy, ale widocznie nie wszystkich na to stać.
Oczywiście, że upomniał się o skrót wydarzeń, w końcu Aranai powiedział tyle co nic, ledwie zapowiedź orderu na jaki zasłużył swoim poświęceniem dla sprawy, choć może trochę wymuszonym. Luca nie musiał tego od razu dobierać w tak niedbałe słowa. Gdzie w tym finezja, neutralizująca niekoniecznie chwalebny czyn Elfa? No no no, szkoda, bardzo szkoda.
-Ogólnie zgadzam się z przedmówcą i dodam, by nie wykonywać gwałtowniejszych ruchów, bo sie wykrwawisz na tych deskach. Ale możesz mieć seksowną bliznę.
Dorzucił swoje trzy drachmy do tematu.
No tak, doszli do tych dokumentów. Kitikulu miał orgazm zmysłów, gdy o nich usłyszał, zaś Luca niepewny wyraz twarzy, potwierdzając ich oryginalność. No w końcu był ich autorem, logiczne że oryginał. Ale ten chciał kopie. Kopieee. A na chuj Grabarzowi oryginał, ma go trzymać na pamiątkę? Nie rozumiał tej biurokracji.
-Nigdy nie sądziłem, że tyle jest roboty z samobójczą śmiercią, zwłaszcza kiedy pochówkiem zajmuje się rodzina. To nawet nie jest morderstwo. Poza tym… na co to burdelowi?
Spytał ciekawsko, śmiejąc się w duchu, że oj, faktycznie mogło jej się umrzeć trochę inaczej. Ale hej, od kiedy to dom usług towarzyskich zajmował się takimi sprawami niczym urząd skarbowy? Przecież ile to prostytutek umiera na ulicach, zakatowanych przez klientów lub przesadne palenie opium. Trochę bezsens rozliczać się z tego tak bardzo, zwłaszcza jeśli sama prostytucja była tylko w połowie legalna. Fakt, odprowadzali podatki, ale od kiedy w interesie branży leży sam interes zmarłeś? Za to odpowiada rodzina. Ale to puste dewagacje, chłopak wyskoczy zaraz z: "takie mamy zasady blabla". No i tyle będzie z przemyśleń.
-Jedziesz do pracy z taką raną? Cóż, unikaj pogrzebów.
Skomentował ostatnie słowa Sekretarza i zapił je wódką, którą odstawił na trumnę i usiadł na czymś wytrzymałym.
Kiedy Luca zaczynał proponować napitek (co on go tak polubił? Zakochał się?) to Zevis zaczął się zastanawiać co powie Mistrzowi, gdy wróci z trochę mniejszą opłatą za zabójstwo, niż wniosła Sofie...
Aranai Zevis
Aranai Zevis

Stan postaci : Rewelacyjny, miło że pytasz.
Ekwipunek : Dwie szable przy pasie, dwa pistolety skałkowe w kolbach, sztylet w cholewce lewego buta, drugi w prawej cholewce, sztylet na plecach, pod peleryną, trzy sztylety pod pasem przy biodrze, dwa noże do rzucania, za paskiem na piersi, kilka miksturek na pasku przy klamrze.
Ubiór : Koszula na guziki, z rozpiętym dekoltem, karwasze na rękawach, buty ze skrzydełkami, materiałowe spodnie, czarna peleryna, kolczyki, naszyjnik.
Źródło avatara : Eeeeeeeeee....

Powrót do góry Go down

Zagrajmy w pewną grę... Empty Re: Zagrajmy w pewną grę...

Pisanie by Sponsored content


Sponsored content


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Powrót do góry


 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach