Stepy Senemskie
+9
Killian Falone
Rhami
Lethalin Silmerion
NPC
Oriana
Rudolf Isarbeck
Iwo
Harim
Mistrz Gry
13 posters
Strona 3 z 5
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Re: Stepy Senemskie
Wieści, które usłyszał na balu z okazji narodzin dziedzica medevarskiego tronu, zmusiły Lethalina do głębokich przemyśleń. Co było w tej chwili ważniejsze? Los tutejszego chłopstwa, czy jego własnego ludu? W głowie Silmeriona rodziła się tylko jedna odpowiedź. Wojska na południu były bardzo niepokojące, elfickie osady w Hurushn były w potencjalnym zagrożeniu. Jeśli ktoś podniósłby rękę na te krańce lasu, elfy potrzebowałyby każdej siły do obrony. A zwłaszcza, magii. Duch Ognia nakazał mu jedyną słuszną drogę. Powrót do ojczyzny, po długich latach.
Lethalina pożegnał się z Yasbri, zmuszając ją do dalszej wędrówki w nieznane, lecz bez niego. Rozdzielili się w Lenth, więc była daleko od rodzinnego Jutar z którego uciekła. Dlaczego nie zabrał jej ze sobą do rodzinych ziem? Bo jeśli faktycznie zagrożenie istniało, też byłaby w niebezpieczeństwie. Na medevarskiej ziemi nic jej nie grozi. Może kiedyś, gdy sytuacja się uspokoi, dziewczyna zdecyduje się dołączyć do ich społeczności i go odnaleźć? Tylko duchy znają odpowiedź, a on, nie był wróżbitą.
Stanął więc, na skraju zieleni, która zapoczątkowywała dżunglę, na granicy z Teshatomią, gdzie leżały lasy Hurushn. Podparł się o Słoneczną Laskę i odwrócił raz jeszcze za siebie, spoglądając na bujne tereny, wiodące do Morteny. Pokiwał głową. Nie, nie można nigdy patrzeć wstecz, inaczej nie ruszy się dalej.
Tak też, wędrowny czarodziej, zwany przez miejscowych druidem, zniknął po chwili, w coraz to głębszych zakamarkach bujnych drzew…
LETHALIN PORZUCONY
Lethalina pożegnał się z Yasbri, zmuszając ją do dalszej wędrówki w nieznane, lecz bez niego. Rozdzielili się w Lenth, więc była daleko od rodzinnego Jutar z którego uciekła. Dlaczego nie zabrał jej ze sobą do rodzinych ziem? Bo jeśli faktycznie zagrożenie istniało, też byłaby w niebezpieczeństwie. Na medevarskiej ziemi nic jej nie grozi. Może kiedyś, gdy sytuacja się uspokoi, dziewczyna zdecyduje się dołączyć do ich społeczności i go odnaleźć? Tylko duchy znają odpowiedź, a on, nie był wróżbitą.
Stanął więc, na skraju zieleni, która zapoczątkowywała dżunglę, na granicy z Teshatomią, gdzie leżały lasy Hurushn. Podparł się o Słoneczną Laskę i odwrócił raz jeszcze za siebie, spoglądając na bujne tereny, wiodące do Morteny. Pokiwał głową. Nie, nie można nigdy patrzeć wstecz, inaczej nie ruszy się dalej.
Tak też, wędrowny czarodziej, zwany przez miejscowych druidem, zniknął po chwili, w coraz to głębszych zakamarkach bujnych drzew…
LETHALIN PORZUCONY
Lethalin Silmerion- Stan postaci : Brak uszczerbków na zdrowiu.
Ekwipunek : Słoneczna Laska, naszyjnik, nóż i torba alchemika.
Ubiór : Długie szaty z metalowymi elementami typu osłonki i guziki, oraz wilcze futerko na prawym barku i ramieniu.
Źródło avatara : Nipuni
Re: Stepy Senemskie
Moja podróż w poszukiwaniu Pana Z lepiej się nie mogła zacząć. Wyszedłem z domu Pana Morbiusa, przeszedłem przez pole kwiatów oraz trawy i prawie od razu natrafiłem na drogę. Całkiem ładną, równą, prowadzącą chyba na wschód. Chwyciłem szelki plecaka i ruszyłem nią, do najbliższego miasta, które nie było aż tak blisko, jak myślałem, jednak nie zrażałem się.
Szczęście miało mi dopisać po raz kolejny tego dnia, kiedy to starsza pani przewożąca masę dzbanków wozem, zatrzymała się przy mnie i po krótkiej rozmowie zdecydowała się mnie podwieźć kawałek. Siadłem więc obok niej, na ławę i przejechaliśmy razem kawał drogi. Zatrzymywaliśmy się czasami w co mniejszych wsiach, więc gdy ona sprzedawała dzbanki, ja biegałem od domu do domu i pytałem o Pana Z, opisując go najdokładniej. Piękny, smukły Pan, o czarnych włosach, świecących, czerwonych oczach, któremu towarzyszy puchaty, wspaniały, ciemny kot. Niestety nikt go nie widział. Kota kilka osób widziało, ale kiedy pytałem o opis, to zawsze pojawiała się jakaś łatka, która nie pasowała do wyglądu poszukiwanego zwierzęcia. No nic, wsiedliśmy na wóz i pojechaliśmy dalej w trasę. Dotarliśmy prawie do kolanka rzeki, jak to starsza kobieta powiedziała, a tam powinna być wioska, w której może znajdę to czego szukam. Jeśli nie, to znajdę kogoś, kto pomoże przeprawić mi się przez rzekę, żebym dalej mógł iść na wschód.
-No, laleczko, dalej nie pojadę, bo tutaj odbijam w prawo.-zatrzymała sapiącego konia i popatrzyła na mnie łagodnie.
-Rozumiem, proszę Pani. Dziękuję bardzo za pomoc i mam nadzieję, że sprzeda Pani wszystkie dzbanki, jakie Pani ma.-życzyłem jej z szerokim uśmiechem. Pokiwała głową dziękując, a kiedy zszedłem na ziemię, ruszyła konia i po chwili zniknęła mi z oczu. Patrzyłem za nią, zastanawiając się nad tym ile czasu mi zostało. Słońce powoli zdawało się zachodzić, pewnie mam jeszcze około godziny przed porą snu. No właśnie... gdzie ja mam spać? Gdzie mam się umyć? Przecież nawet piżamy ze sobą nie zabrałem, tylko ubrania do pracy w ogrodzie. Może mogę spać w tunice, a jutro się przebrać w te ubrania? Jakie jutro? Przecież, ja miałem dzisiaj wieczorem przyprowadzić Pana Z do Pana Morbiusa. Nie mogę kazać mu czekać, liczę, że Pan Gaushin się nie będzie o mnie martwić.
Odchrząknąłem sobie cicho i ruszyłem w stronę dość rozbudowanej wsi znajdującej się w pobliżu kolanka rzeki. Przekroczyłem granicę oznakowaną złamaną deską z nazwą napisaną farbą, co w połowie już się zmyła i ruszyłem główną ulicą. To miejsce nie wyglądało źle, ale wyglądało bardzo dziwnie, wielka stodoła obok małego sklepiku a zaraz obok pusty stragan, na którym w dzień pewnie są małe tłumy walczące o warzywa. Powoli ludzi na ulicach ubywało, więc szybko zabrałem się do roboty, zaczepiając każdego, żeby zapytać o Pana Z. Jakoś tak mnie wątpliwości dopadły czy to był aby na pewno dobry pomysł, robiło się trochę chłodno, a do tego było już prawie ciemno.
-Przepraszam!-zawołałem do postaci, która właśnie wyłoniła się z wąskiej uliczki między ceglanymi domami, kilkanaście metrów przede mną. Ruszyłem biegiem w stronę nieznajomej osoby.-Przepraszam, czy mogę prosić o pomoc? Szukam przyjaciela mojego znajomego. Jest wysoki, ma czarne włosy, śliczne czerwone oczy i chodzi z czarnym kotem.-liczyłem, że w końcu usłyszę ,,Tak, znam tę osobę." moja podróż miałaby idealne zakończenie, a ja mógłbym w końcu odetchnąć z ulgą, że jest obok ktoś, kogo znam.
Szczęście miało mi dopisać po raz kolejny tego dnia, kiedy to starsza pani przewożąca masę dzbanków wozem, zatrzymała się przy mnie i po krótkiej rozmowie zdecydowała się mnie podwieźć kawałek. Siadłem więc obok niej, na ławę i przejechaliśmy razem kawał drogi. Zatrzymywaliśmy się czasami w co mniejszych wsiach, więc gdy ona sprzedawała dzbanki, ja biegałem od domu do domu i pytałem o Pana Z, opisując go najdokładniej. Piękny, smukły Pan, o czarnych włosach, świecących, czerwonych oczach, któremu towarzyszy puchaty, wspaniały, ciemny kot. Niestety nikt go nie widział. Kota kilka osób widziało, ale kiedy pytałem o opis, to zawsze pojawiała się jakaś łatka, która nie pasowała do wyglądu poszukiwanego zwierzęcia. No nic, wsiedliśmy na wóz i pojechaliśmy dalej w trasę. Dotarliśmy prawie do kolanka rzeki, jak to starsza kobieta powiedziała, a tam powinna być wioska, w której może znajdę to czego szukam. Jeśli nie, to znajdę kogoś, kto pomoże przeprawić mi się przez rzekę, żebym dalej mógł iść na wschód.
-No, laleczko, dalej nie pojadę, bo tutaj odbijam w prawo.-zatrzymała sapiącego konia i popatrzyła na mnie łagodnie.
-Rozumiem, proszę Pani. Dziękuję bardzo za pomoc i mam nadzieję, że sprzeda Pani wszystkie dzbanki, jakie Pani ma.-życzyłem jej z szerokim uśmiechem. Pokiwała głową dziękując, a kiedy zszedłem na ziemię, ruszyła konia i po chwili zniknęła mi z oczu. Patrzyłem za nią, zastanawiając się nad tym ile czasu mi zostało. Słońce powoli zdawało się zachodzić, pewnie mam jeszcze około godziny przed porą snu. No właśnie... gdzie ja mam spać? Gdzie mam się umyć? Przecież nawet piżamy ze sobą nie zabrałem, tylko ubrania do pracy w ogrodzie. Może mogę spać w tunice, a jutro się przebrać w te ubrania? Jakie jutro? Przecież, ja miałem dzisiaj wieczorem przyprowadzić Pana Z do Pana Morbiusa. Nie mogę kazać mu czekać, liczę, że Pan Gaushin się nie będzie o mnie martwić.
Odchrząknąłem sobie cicho i ruszyłem w stronę dość rozbudowanej wsi znajdującej się w pobliżu kolanka rzeki. Przekroczyłem granicę oznakowaną złamaną deską z nazwą napisaną farbą, co w połowie już się zmyła i ruszyłem główną ulicą. To miejsce nie wyglądało źle, ale wyglądało bardzo dziwnie, wielka stodoła obok małego sklepiku a zaraz obok pusty stragan, na którym w dzień pewnie są małe tłumy walczące o warzywa. Powoli ludzi na ulicach ubywało, więc szybko zabrałem się do roboty, zaczepiając każdego, żeby zapytać o Pana Z. Jakoś tak mnie wątpliwości dopadły czy to był aby na pewno dobry pomysł, robiło się trochę chłodno, a do tego było już prawie ciemno.
-Przepraszam!-zawołałem do postaci, która właśnie wyłoniła się z wąskiej uliczki między ceglanymi domami, kilkanaście metrów przede mną. Ruszyłem biegiem w stronę nieznajomej osoby.-Przepraszam, czy mogę prosić o pomoc? Szukam przyjaciela mojego znajomego. Jest wysoki, ma czarne włosy, śliczne czerwone oczy i chodzi z czarnym kotem.-liczyłem, że w końcu usłyszę ,,Tak, znam tę osobę." moja podróż miałaby idealne zakończenie, a ja mógłbym w końcu odetchnąć z ulgą, że jest obok ktoś, kogo znam.
Rhami- Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-wykastrowany (wygląda i brzmi jak dziewczynka itp)
-tatuaż na wnętrzu prawego ramienia
-urokliwa diastema
Obrażenia tymczasowe:
-
-
Ekwipunek : Info w KP.
Ubiór : Patrz w KP.
Źródło avatara : Reddit
Re: Stepy Senemskie
Dzień powoli zbliżał się ku końcowi, zaś niebo z lekka nabierało pomarańczowej barwy. O tej porze roku, słońce wystarczająco długo górowało na horyzoncie, a zwłaszcza czuło się to w małych osadach, jak ta, gdzie życie tliło się w małych chatkach, w tych małych prostych główkach wieśniaków, którzy w większości pewnie nigdy w większym mieście nie byli. Ale to nieważne, nie musieli, mieli tu przecież wszystko. Przecież to tak urokliwe miejsce, prawda?
Urokliwe też jest natknąć się na kogoś niezwykłego, jak małe dziecko, które tak energicznie prosi o pomoc. Sylwetka, która wyłoniła się z zaułka, miała doprawdy barwne ubranie, gdyby tak teraz się przyjrzeć, a choć stała plecami do hybrydy, już charakterystyczne miały okazać się czarne buty ze złotymi zdobieniami, których czubki zawijały się w górę. Spojrzeć w górę, mieliśmy pełną barwę kolorów pomarańczy, czerni, czy czerwieni, w prostych, przeplatanych wzorach na styl pasków. Ale jeszcze wyżej, tak najwyżej, interesujące, dwa złote dzwoneczki, stanowiły dopełnienie czapki, która luźno leżała do tyłu, a spod której, wystawały przylizane, ostro ścięte na wysokość szyi, rude włosy, jak się miało okazać, pewnego mężczyzny. Ten w końcu zwrócił się w stronę Gide, ukazując gładką twarz, równie rude wąskie brwi, jak i szare oczy, lecz jego mimika, wykrzywiała się w niespotykany uśmiech.
-OOHHHHH…. przyjaciela powiadasz!- Zawołał wysokim głosem, który przeciągał, za moment, schylając się pół, aby twarz, zrównać z rozmówcą. -Ależ masz ładnego przyjaciela, jak on tak wygląda! I szukasz go skarbie! Bogowie, ale to piękne!- Wyprostował się i zaczął przecierać twarz swoimi czarnymi rękawiczkami, podzwonkując błazeńską czapeczką. -AHHHHH!- Krzyknął nagle, rozkładając ręce. -Możliwe, że widziałem kogoś takiego! Tak, tak… tak…. TAK, widziałem chyba!- Uśmiechnął się szeroko, pokazując swoje zęby, by zaraz, ukłonić się przed dzieckiem. -Ale najpierw się poznajmy! Mów mi Cicero! Wędrowny błazen i dusza towarzystwa! A Tyyyyyyyy?! Kimm….- Umilkł na chwilę, wyprostowując się. -...jesteś?
Dopytał, mrużąc oczy. Niby to dziewczynka, ale jednak chyba nie dziewczynka, bo miał nosa do ludzi. Czy ten chłopiec udaje dziewczynkę? Szurnięty jakiś, czy co, hahahah? Nagle jednak, zdał sobie sprawę, że ma brudny policzek od jakiejś czerwonej cieszy. Szybko go przetarł.
-Hahaha, nigdy nie jedz malin w ciemnych zaułkach, bo się można ubrudzić, matka tak zawsze mówiła, a biedny Cicero nigdy nie słuchał...
Westchnął.
Urokliwe też jest natknąć się na kogoś niezwykłego, jak małe dziecko, które tak energicznie prosi o pomoc. Sylwetka, która wyłoniła się z zaułka, miała doprawdy barwne ubranie, gdyby tak teraz się przyjrzeć, a choć stała plecami do hybrydy, już charakterystyczne miały okazać się czarne buty ze złotymi zdobieniami, których czubki zawijały się w górę. Spojrzeć w górę, mieliśmy pełną barwę kolorów pomarańczy, czerni, czy czerwieni, w prostych, przeplatanych wzorach na styl pasków. Ale jeszcze wyżej, tak najwyżej, interesujące, dwa złote dzwoneczki, stanowiły dopełnienie czapki, która luźno leżała do tyłu, a spod której, wystawały przylizane, ostro ścięte na wysokość szyi, rude włosy, jak się miało okazać, pewnego mężczyzny. Ten w końcu zwrócił się w stronę Gide, ukazując gładką twarz, równie rude wąskie brwi, jak i szare oczy, lecz jego mimika, wykrzywiała się w niespotykany uśmiech.
-OOHHHHH…. przyjaciela powiadasz!- Zawołał wysokim głosem, który przeciągał, za moment, schylając się pół, aby twarz, zrównać z rozmówcą. -Ależ masz ładnego przyjaciela, jak on tak wygląda! I szukasz go skarbie! Bogowie, ale to piękne!- Wyprostował się i zaczął przecierać twarz swoimi czarnymi rękawiczkami, podzwonkując błazeńską czapeczką. -AHHHHH!- Krzyknął nagle, rozkładając ręce. -Możliwe, że widziałem kogoś takiego! Tak, tak… tak…. TAK, widziałem chyba!- Uśmiechnął się szeroko, pokazując swoje zęby, by zaraz, ukłonić się przed dzieckiem. -Ale najpierw się poznajmy! Mów mi Cicero! Wędrowny błazen i dusza towarzystwa! A Tyyyyyyyy?! Kimm….- Umilkł na chwilę, wyprostowując się. -...jesteś?
Dopytał, mrużąc oczy. Niby to dziewczynka, ale jednak chyba nie dziewczynka, bo miał nosa do ludzi. Czy ten chłopiec udaje dziewczynkę? Szurnięty jakiś, czy co, hahahah? Nagle jednak, zdał sobie sprawę, że ma brudny policzek od jakiejś czerwonej cieszy. Szybko go przetarł.
-Hahaha, nigdy nie jedz malin w ciemnych zaułkach, bo się można ubrudzić, matka tak zawsze mówiła, a biedny Cicero nigdy nie słuchał...
Westchnął.
NPC- Stan postaci : ---
Źródło avatara : theartofanimation.tumblr.com
Re: Stepy Senemskie
Zaczepiłem obcą osobę, nie do końca patrząc na jej ubranie, bo bardziej obchodziła mnie jej wiedza, niż wygląd. Nie mogłem jednak dalej ignorować tego elementu, kiedy mężczyzna nachylił się do mnie, dzwoniąc dzwoneczkami, które od razu sprawiły, że uśmiechnąłem się nieśmiało. Ładny dźwięk. Tak samo jego głos mnie zainteresował i żywe gesty. Kiwałem głową na jego słowa. Tak, Pan Z jest bardzo ładny i nie jest hybrydą do tego, cieszyłem się, że to docenia z samego opisu.
Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej, kiedy krzyknął i rozłożył ręce. Odruchowo cofnąłem się o krok, ale zaraz sam podskoczyłem z jego radości, która mi się udzielała. Poza tym widział Pana Z! Widział go! Właśnie kogoś takiego potrzebowałem, kogoś, kto wie gdzie jest Pan Z.
-To wspaniale!-zadreptałem w miejscu, nie mogąc utrzymać emocji na wodzy. Czyli cała wyprawa była tego warta, znajdę Pana Z i wszyscy będą szczęśliwi.
-Jestem Gide, proszę Pana.-wyszczerzyłem się do niego.-Miło mi Pana poznać.-dygnąłem żeby wszystkie formalności były załatwione.
Nie zwróciłem wcześniej uwagi na umazanie na twarzy mężczyzny, myślałem, że to może część makijażu, a tu proszę, klaun je maliny.
-Ja za malinami nie przepadam, proszę Pana. Wolę cytryny, albo kwiaty.-rzuciłem informacją o sobie, żeby nawiązać bliższą relację z mężczyzną, który mi pomoże.-Zaprowadzi mnie Pan do mojego znajomego?-poprosiłem, robiąc najsłodszą minę, jaką umiałem. Szczeniaki by ze mną przegrały na uroczość.-Muszę go jak najszybciej sprowadzić do domu i nie mogę stracić ani odrobiny czasu.-dodałem, żeby podkreślić ważność sytuacji i ograniczenia czasowe, jakie sam na siebie nałożyłem.
Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej, kiedy krzyknął i rozłożył ręce. Odruchowo cofnąłem się o krok, ale zaraz sam podskoczyłem z jego radości, która mi się udzielała. Poza tym widział Pana Z! Widział go! Właśnie kogoś takiego potrzebowałem, kogoś, kto wie gdzie jest Pan Z.
-To wspaniale!-zadreptałem w miejscu, nie mogąc utrzymać emocji na wodzy. Czyli cała wyprawa była tego warta, znajdę Pana Z i wszyscy będą szczęśliwi.
-Jestem Gide, proszę Pana.-wyszczerzyłem się do niego.-Miło mi Pana poznać.-dygnąłem żeby wszystkie formalności były załatwione.
Nie zwróciłem wcześniej uwagi na umazanie na twarzy mężczyzny, myślałem, że to może część makijażu, a tu proszę, klaun je maliny.
-Ja za malinami nie przepadam, proszę Pana. Wolę cytryny, albo kwiaty.-rzuciłem informacją o sobie, żeby nawiązać bliższą relację z mężczyzną, który mi pomoże.-Zaprowadzi mnie Pan do mojego znajomego?-poprosiłem, robiąc najsłodszą minę, jaką umiałem. Szczeniaki by ze mną przegrały na uroczość.-Muszę go jak najszybciej sprowadzić do domu i nie mogę stracić ani odrobiny czasu.-dodałem, żeby podkreślić ważność sytuacji i ograniczenia czasowe, jakie sam na siebie nałożyłem.
Rhami- Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-wykastrowany (wygląda i brzmi jak dziewczynka itp)
-tatuaż na wnętrzu prawego ramienia
-urokliwa diastema
Obrażenia tymczasowe:
-
-
Ekwipunek : Info w KP.
Ubiór : Patrz w KP.
Źródło avatara : Reddit
Re: Stepy Senemskie
Gdy chłopiec tylko podskoczył, Cicero także podskoczył, stukając swoimi bucikami o siebie w powietrzu.
-JUHUU!
Wykrzyczał na znak entuzjazmu, wraz z nim, zaś okoliczni ludzie, choć już w rozrzedzonej liczbie, zerkali na nich jak na błaznów… choć w gruncie rzeczy, mieli rację.
-Gide! Gide, Gide, Gide! Cóż za piękne imię!- Obrócił się wokół własnej osi, robiąc piruet niczym baletnica, by zaraz stanąć na jednej nodze, rozkładając ręce. -Miłe spotkanie, oznacza miłą znajomość! A może i przyjaźń?! Bądźmy przyjaciółmi, Gide! PRZYJACIÓŁMI!
Krzyknął, by za chwilę się zaśmiać i znów stanąć na dwóch nogach, zakładając ręce na piersi i zerkając z uśmiechem na młodzieńca. Przyłożył jednak szybko palce do swojego podbródka, słuchając jego recenzji o malinach, jak i różnych cytrusach. Brzmiało to rozsądnie, hybryda miała wyrafinowany gust.
-Cytryna jest kwaśna, musisz więc mieć duży kwas w życiu! Ale się nie przejmuj!- Wyjął z kieszonki kartę asa i wręczył ją chłopcu. -Ważne by mieć zawsze asa w rękawie!- Zamarł na moment i pacnął się otwartą dłonią w czoło. -Ah, głupi Cicero, powinieneś asa wyjąć z rękawa, a nie z kieszeni!
Opuścił ręce, którymi wstrząsnął, jakby zrzucał z siebie wodę, której tu nie było. Po chwili, skupił się na jego wypowiedzi, oraz słodkiej minie, którą zrobił. Cicero objął dłońmi swoją twarz, tupając jedną nogą o ziemie, jakby umierał z rozkoszy.
-TAK! Tak, tak, tak, taaaaaaaaaaak! Oczywiście, że go znajdziemy! W końcu jesteśmy przyjaciółmi, a przyjaciele sobie pomagają! Na dobre i na złe, w chorobie, jak i w zdrowiu! Nawet jakbyś umarł, to bym Ci pomógł!- Chwycił Gide za rękę. -Nie traćmy czasu, zaraz noc! Chodźmy do mojego powozu! Jedźmy na wschód! Tam widziałem naszego przyjaciela!
Oznajmił i pociągnął Gide za sobą, przez co zaczęli biec do siebie. Za kilka chwil, dotarli do drewnianego powozu, z zakrytą przyczepą, zaś sam środek transportu, był ciągnięty przed dwa wierzchowce. Cicero nagle zatrzymał się i chwycił chłopca pod pachami, aby rzucić nim do przodu, prosto na siedziska z najlepszym widokiem na trasę! A za moment, sam się wgramolił.
-Więc musimy pędzić!- Chwycił za klapkę od przyczepy powozu, którą rozsunął, ukazując Gide wnetrze, w której była… trumna. -Przywitaj się Gide z moją matką! Ona śpi, więc cicho się przywitaj. CICHO!- Krzyknął, a zaraz się uśmiechnął i zasunął klapkę. -Matka mnie kocha, ale mało ze mną rozmawia. Prawie wcale. Cicero dużo mówi do matki, wierząc że go słucha. NIEWAŻNE! Jedziemy Gide! Nie ma czasu!
Strzelił lejcami, a dwa rumaki, szarpnęły powozem, wyprowadzajac ich z osady...
-JUHUU!
Wykrzyczał na znak entuzjazmu, wraz z nim, zaś okoliczni ludzie, choć już w rozrzedzonej liczbie, zerkali na nich jak na błaznów… choć w gruncie rzeczy, mieli rację.
-Gide! Gide, Gide, Gide! Cóż za piękne imię!- Obrócił się wokół własnej osi, robiąc piruet niczym baletnica, by zaraz stanąć na jednej nodze, rozkładając ręce. -Miłe spotkanie, oznacza miłą znajomość! A może i przyjaźń?! Bądźmy przyjaciółmi, Gide! PRZYJACIÓŁMI!
Krzyknął, by za chwilę się zaśmiać i znów stanąć na dwóch nogach, zakładając ręce na piersi i zerkając z uśmiechem na młodzieńca. Przyłożył jednak szybko palce do swojego podbródka, słuchając jego recenzji o malinach, jak i różnych cytrusach. Brzmiało to rozsądnie, hybryda miała wyrafinowany gust.
-Cytryna jest kwaśna, musisz więc mieć duży kwas w życiu! Ale się nie przejmuj!- Wyjął z kieszonki kartę asa i wręczył ją chłopcu. -Ważne by mieć zawsze asa w rękawie!- Zamarł na moment i pacnął się otwartą dłonią w czoło. -Ah, głupi Cicero, powinieneś asa wyjąć z rękawa, a nie z kieszeni!
Opuścił ręce, którymi wstrząsnął, jakby zrzucał z siebie wodę, której tu nie było. Po chwili, skupił się na jego wypowiedzi, oraz słodkiej minie, którą zrobił. Cicero objął dłońmi swoją twarz, tupając jedną nogą o ziemie, jakby umierał z rozkoszy.
-TAK! Tak, tak, tak, taaaaaaaaaaak! Oczywiście, że go znajdziemy! W końcu jesteśmy przyjaciółmi, a przyjaciele sobie pomagają! Na dobre i na złe, w chorobie, jak i w zdrowiu! Nawet jakbyś umarł, to bym Ci pomógł!- Chwycił Gide za rękę. -Nie traćmy czasu, zaraz noc! Chodźmy do mojego powozu! Jedźmy na wschód! Tam widziałem naszego przyjaciela!
Oznajmił i pociągnął Gide za sobą, przez co zaczęli biec do siebie. Za kilka chwil, dotarli do drewnianego powozu, z zakrytą przyczepą, zaś sam środek transportu, był ciągnięty przed dwa wierzchowce. Cicero nagle zatrzymał się i chwycił chłopca pod pachami, aby rzucić nim do przodu, prosto na siedziska z najlepszym widokiem na trasę! A za moment, sam się wgramolił.
-Więc musimy pędzić!- Chwycił za klapkę od przyczepy powozu, którą rozsunął, ukazując Gide wnetrze, w której była… trumna. -Przywitaj się Gide z moją matką! Ona śpi, więc cicho się przywitaj. CICHO!- Krzyknął, a zaraz się uśmiechnął i zasunął klapkę. -Matka mnie kocha, ale mało ze mną rozmawia. Prawie wcale. Cicero dużo mówi do matki, wierząc że go słucha. NIEWAŻNE! Jedziemy Gide! Nie ma czasu!
Strzelił lejcami, a dwa rumaki, szarpnęły powozem, wyprowadzajac ich z osady...
NPC- Stan postaci : ---
Źródło avatara : theartofanimation.tumblr.com
Re: Stepy Senemskie
Podskoczył jak ja. To było ekscytujące, jeszcze nie widziałem, żeby ktoś mnie pod tym względem naśladował. Ucieszyło mnie to. Gorąco mi się na buźce po chwili zrobiło, kiedy pochwalił moje imię. Nie ja je wybierałem, ale to było miłe, że powiedział, że jest ładne.
-Możemy spróbować, proszę Pana.-uśmiechnąłem się na jego propozycję przyjaźni. Przyjaźń, to nie taka łatwa sprawa. Nie mam wielu przyjaciół, miałem jednego, ale on jest gdzieś na świecie i nie wiem nawet gdzie. Tutaj znamy się zbyt krótko, żeby być przyjaciółmi, ale możemy zostać dobrymi znajomymi, to na pewno, jeśli tylko spędzimy jeszcze trochę dobrego czasu ze sobą.
Mam kwas w życiu? Cóż, ostatnio napotkałem kilka trudności i nieprzyjemności oraz wątpliwości, ale to nie był chyba aż tak mocny kwas. Po chwili odebrałem kartę, której poświęciłem chwilę uwagi, żeby się jej przyjrzeć. Nie gram w karty, nie znam się na nich za dobrze, ale ta karta mi się podobała.
Moja słodka minka dała efekty. Zostałem złapany za rękę i pociągnięty. Trochę mi się to nie spodobało, umiem sam chodzić, ale to pewnie przez te emocje wszystkie i pośpiech.
-Ja właśnie na wschodzie miałem go szukać.-rzuciłem szczęśliwy. Wszystko się zgadza i niedługo znajdziemy Pana Z. Już wymyślałem w głowie, jak go oderwać od jego spraw i przekonać, aby przyjechał do Pana Morbiusa. To chyba nie powinno być trudne, bo się lubią, prawda?
Zostałem podniesiony w górę i usiadłem wygodnie na siedzeniu. Naprawdę mam szczęście, wszędzie mnie wszyscy wożą i nie muszę dużo chodzić.
Spojrzałem do środka wozu, kiedy rozsunął klapkę, wzdrygnąłem się zarówno na widok trumny, jak i na krzyk mężczyzny.
-Dzień dobry, proszę Pani.-przywitałem się, tak, jak kazał i wróciłem wzrokiem przed siebie, na drogę. Trafiłem na... interesującą osobę... ale w sumie pasuje do Pana Zefira i Pana Morbiusa, podobny typ człowieka. Ale przecież to nic takiego, w trumnie na pewno nie ma ciała, bo kto by woził ciało ze sobą. Nikt, więc mogę być spokojny. Muszę być spokojny, żeby odnaleźć Pana Z.
Pogonił konie, które szarpnęły wozem, a ja, żeby nie spaść, chwyciłem się koszuli na ręce Cicera. Po głowie powoli zaczynały mi latać czerwone świetliki mówiące, że coś jest nie tak, ale przecież co mogło być nie tak? Jeździłem z obcymi osobami i było dobrze. Pewnie to ta trumna mi siedzi w myślach cały czas.
-Gdzie konkretnie jedziemy, proszę Pana?-popatrzyłem na niego, dalej nie puszczając jego ręki, żeby móc się tak asekurować na wybojach, oczywiście o ile mu to nie przeszkadzało.
-Możemy spróbować, proszę Pana.-uśmiechnąłem się na jego propozycję przyjaźni. Przyjaźń, to nie taka łatwa sprawa. Nie mam wielu przyjaciół, miałem jednego, ale on jest gdzieś na świecie i nie wiem nawet gdzie. Tutaj znamy się zbyt krótko, żeby być przyjaciółmi, ale możemy zostać dobrymi znajomymi, to na pewno, jeśli tylko spędzimy jeszcze trochę dobrego czasu ze sobą.
Mam kwas w życiu? Cóż, ostatnio napotkałem kilka trudności i nieprzyjemności oraz wątpliwości, ale to nie był chyba aż tak mocny kwas. Po chwili odebrałem kartę, której poświęciłem chwilę uwagi, żeby się jej przyjrzeć. Nie gram w karty, nie znam się na nich za dobrze, ale ta karta mi się podobała.
Moja słodka minka dała efekty. Zostałem złapany za rękę i pociągnięty. Trochę mi się to nie spodobało, umiem sam chodzić, ale to pewnie przez te emocje wszystkie i pośpiech.
-Ja właśnie na wschodzie miałem go szukać.-rzuciłem szczęśliwy. Wszystko się zgadza i niedługo znajdziemy Pana Z. Już wymyślałem w głowie, jak go oderwać od jego spraw i przekonać, aby przyjechał do Pana Morbiusa. To chyba nie powinno być trudne, bo się lubią, prawda?
Zostałem podniesiony w górę i usiadłem wygodnie na siedzeniu. Naprawdę mam szczęście, wszędzie mnie wszyscy wożą i nie muszę dużo chodzić.
Spojrzałem do środka wozu, kiedy rozsunął klapkę, wzdrygnąłem się zarówno na widok trumny, jak i na krzyk mężczyzny.
-Dzień dobry, proszę Pani.-przywitałem się, tak, jak kazał i wróciłem wzrokiem przed siebie, na drogę. Trafiłem na... interesującą osobę... ale w sumie pasuje do Pana Zefira i Pana Morbiusa, podobny typ człowieka. Ale przecież to nic takiego, w trumnie na pewno nie ma ciała, bo kto by woził ciało ze sobą. Nikt, więc mogę być spokojny. Muszę być spokojny, żeby odnaleźć Pana Z.
Pogonił konie, które szarpnęły wozem, a ja, żeby nie spaść, chwyciłem się koszuli na ręce Cicera. Po głowie powoli zaczynały mi latać czerwone świetliki mówiące, że coś jest nie tak, ale przecież co mogło być nie tak? Jeździłem z obcymi osobami i było dobrze. Pewnie to ta trumna mi siedzi w myślach cały czas.
-Gdzie konkretnie jedziemy, proszę Pana?-popatrzyłem na niego, dalej nie puszczając jego ręki, żeby móc się tak asekurować na wybojach, oczywiście o ile mu to nie przeszkadzało.
Rhami- Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-wykastrowany (wygląda i brzmi jak dziewczynka itp)
-tatuaż na wnętrzu prawego ramienia
-urokliwa diastema
Obrażenia tymczasowe:
-
-
Ekwipunek : Info w KP.
Ubiór : Patrz w KP.
Źródło avatara : Reddit
Re: Stepy Senemskie
Oh, czy przejął się tym, że Gide zachował się bardzo niefajnie, że pokazał zniesmaczenie przed jego matką? Skądże znowu, był tylko dzieckiem, dzieci nie rozumieją, póki ich rodzice nie umrą i nie będą musieli ich wozić w trumnach, każdy ma na wszystko czas, na tym polega dojrzewanie!
Nie przeszkadzało mu, że go objął, skądże znowu, wszystko było w porządku, konie pędziły, matka nie gadała im nad uchem, ale czemu Gide zadawał takie głupie pytania?!
-Ho… żartujesz… HAHAHAHAHA, żartujesz, prawda?! Żartujesz sobie z Cicero, hahahaha! Cicero rozumie, lubi żarty.- Pokręcił głową, dzwoniąc dzwoneczkami. -Przecież Cicero powiedział, że jedziemy na wschód, znaleźć naszego przyjaciela!- Urwał na moment. -I JEGO KOTA, tak, tak, tak, Cicero lubi koty, Gide pewnie też lubisz? Musisz, w końcu jesteśmy przyjaciółmi, jak dwie bratnie dusze, razem przez świat!
Uśmiechnął się. Droga jednak trwała, słońce zachodziło coraz niżej, zaś bezkres trasy, wydawał się mącić w zmęczonej główce małego chłopca, który był baaardzo zmęczony po całym dniu dzielnych poszukiwań. Więc w pewnym momencie, powieki same opadały, aż…
...Gide mógł znów je otworzyć, lecz jak się okazało, leżał na kanapie. Był w jakimś obskurnym salonie, choć w kominku tlił się słaby ogień, zaduszany przez przeterminowane gazety, oraz jakieś śmieci. Po obróceniu się na bok, mógł zauważyć obok siebie jego własny plecak. Ale jak miało się okazać, brakowało w nim dwóch rzeczy. Mieszka z drachmami, oraz… pistoletu.
-Gideeeeee! Gide, Gide, wstałeś!- Zawołał błazen, który wszedł do pomieszczenia, z kawałkiem przełamanej na pół bagietki, którą wręcz wcisnął w ręce chłopca. -Jedz! Jedz, bo musisz być głodny. Cicero już zjadł, bo się strasznie zmęczył wnoszeniem matki do domu. Stara jędza jest tak leniwa, ŻE NIE RUSZY SWOJEGO DUPSKA SAMA!- Wykrzyczał w stronę ciemnego korytarza, ale odpowiedziała mu głucha ciemność. -Gide, jest coś, o czym musimy koniecznie porozmawiać!
Podjął, siadajac na kanapie, zapierając się o oparcie i nucąc jakąś wesołą melodyjkę. Jeśli hybryda była czujna, mogła zdać sobie sprawę, że okna są zabite dechami, a między ich szparami panował mrok, jakby był środek nocy. Na ziemi zaś, walały się trociny, popsute kawałki mebli lub właśnie, stare gazety.
Nie przeszkadzało mu, że go objął, skądże znowu, wszystko było w porządku, konie pędziły, matka nie gadała im nad uchem, ale czemu Gide zadawał takie głupie pytania?!
-Ho… żartujesz… HAHAHAHAHA, żartujesz, prawda?! Żartujesz sobie z Cicero, hahahaha! Cicero rozumie, lubi żarty.- Pokręcił głową, dzwoniąc dzwoneczkami. -Przecież Cicero powiedział, że jedziemy na wschód, znaleźć naszego przyjaciela!- Urwał na moment. -I JEGO KOTA, tak, tak, tak, Cicero lubi koty, Gide pewnie też lubisz? Musisz, w końcu jesteśmy przyjaciółmi, jak dwie bratnie dusze, razem przez świat!
Uśmiechnął się. Droga jednak trwała, słońce zachodziło coraz niżej, zaś bezkres trasy, wydawał się mącić w zmęczonej główce małego chłopca, który był baaardzo zmęczony po całym dniu dzielnych poszukiwań. Więc w pewnym momencie, powieki same opadały, aż…
...Gide mógł znów je otworzyć, lecz jak się okazało, leżał na kanapie. Był w jakimś obskurnym salonie, choć w kominku tlił się słaby ogień, zaduszany przez przeterminowane gazety, oraz jakieś śmieci. Po obróceniu się na bok, mógł zauważyć obok siebie jego własny plecak. Ale jak miało się okazać, brakowało w nim dwóch rzeczy. Mieszka z drachmami, oraz… pistoletu.
-Gideeeeee! Gide, Gide, wstałeś!- Zawołał błazen, który wszedł do pomieszczenia, z kawałkiem przełamanej na pół bagietki, którą wręcz wcisnął w ręce chłopca. -Jedz! Jedz, bo musisz być głodny. Cicero już zjadł, bo się strasznie zmęczył wnoszeniem matki do domu. Stara jędza jest tak leniwa, ŻE NIE RUSZY SWOJEGO DUPSKA SAMA!- Wykrzyczał w stronę ciemnego korytarza, ale odpowiedziała mu głucha ciemność. -Gide, jest coś, o czym musimy koniecznie porozmawiać!
Podjął, siadajac na kanapie, zapierając się o oparcie i nucąc jakąś wesołą melodyjkę. Jeśli hybryda była czujna, mogła zdać sobie sprawę, że okna są zabite dechami, a między ich szparami panował mrok, jakby był środek nocy. Na ziemi zaś, walały się trociny, popsute kawałki mebli lub właśnie, stare gazety.
NPC- Stan postaci : ---
Źródło avatara : theartofanimation.tumblr.com
Re: Stepy Senemskie
Przekręciłem lekko głowę kiedy zaczął się śmiać. Trochę nie rozumiałem, ale po chwili zrozumiałem to wszystko po swojemu. Najwidoczniej nie wszystko na wschodzie ma nazwę. Ta wioska w której przed chwilą byliśmy, też pewnie nie miała nazwy. Więc jedziemy do bliżej określonego geograficznie, ale nie językowo miejsca. Mi to nie przeszkadza, byle tylko do celu.
-Lubię koty, bardzo lubię koty.-głównie dlatego, że mój przyjaciel jest kocią hybrydą i nawet mam pluszaki kotów. Jednego dostałem od Pana Gaushina, tą wiosną, na urodziny, jako prezent.
Jechaliśmy na wschód, a im dalej byliśmy, ty robiło się ciemniej i senniej. Zanim się zorientowałem ślepia mi się zamknęły i zasnąłem oparty o mężczyznę.
Westchnąłem sobie cicho, przeciągnąłem się na kanapie i otworzyłem ślepia. Natychmiast rozpoznałem, że nie jestem u siebie w pokoju. No tak, wyjechałem przecież w podróż. Poderwałem się do siadu i rozglądałem dalej. To miejsce nie wyglądało ładnie, okna były zabite deskami, wszędzie były śmieci, aż zacząłem się zastanawiać czy to może mój jakiś koszmar, który wydaje się być prawdziwy, ale nie wydawało mi się, żeby tak było. Podskoczyłem na miejscu słysząc krzyk mojego gospodarza. Pokiwałem głową. Owszem, wstałem, obudziłem się. Odebrałem bagietkę, której jeść nie za bardzo chciałem. Nie przepadam za dokańczaniem jedzenia po innych, ale wolałem nic nie mówić, bo dobry sługa nigdy nie narzeka. Sięgnąłem tylko po swój plecak, żeby zagryźć chleb jakimś owocem, jednak kiedy zobaczyłem brak broni, zostawiłem plecak i postanowiłem zadowolić się samą bułką, bo jednak byłem głodny. Zastanawiałem się jednak nad czymś, skrobiąc nieugryzioną stronę bagietki zębami. Czy on mnie właśnie okradł? To niemożliwe, żebym zgubił pistolet i pieniądze, ja dbam o swoje rzeczy. To nie pierwszy raz kiedy ktoś mi coś zabiera, w domu Pana Elamira szczurze hybrydy ciągle mi kradły rzeczy, a później mówiły, że to nie one, że to ktoś inny. Miałem wrażenie, że ten mężczyzna jest tym samym typem człowieka, ale przecież nie był hybrydą, nie był szczurem. Nie myślałem, że ludzie potrafią być tacy źli i że tych złych jest na świecie aż tyle.
Popatrzyłem w korytarz kiedy zaburczał na mamę. Nie mam mamy, ale wiem, że tak się nie powinno odzywać do rodziców, do nikogo nie powinno się tak odzywać. Siedziałem jednak cicho i tylko przytaknąłem na znak zrozumienia. Obecnie jestem pod jego opieką, więc muszę się z nim zgadzać.
-O czym chce Pan porozmawiać?-wlepiłem w niego uważny wzrok. Nie miałem pojęcia co mu chodzi po głowie, ale mi zaczynało chodzić to, żeby znaleźć broń i wracać do mojej rezydencji.
-Lubię koty, bardzo lubię koty.-głównie dlatego, że mój przyjaciel jest kocią hybrydą i nawet mam pluszaki kotów. Jednego dostałem od Pana Gaushina, tą wiosną, na urodziny, jako prezent.
Jechaliśmy na wschód, a im dalej byliśmy, ty robiło się ciemniej i senniej. Zanim się zorientowałem ślepia mi się zamknęły i zasnąłem oparty o mężczyznę.
Westchnąłem sobie cicho, przeciągnąłem się na kanapie i otworzyłem ślepia. Natychmiast rozpoznałem, że nie jestem u siebie w pokoju. No tak, wyjechałem przecież w podróż. Poderwałem się do siadu i rozglądałem dalej. To miejsce nie wyglądało ładnie, okna były zabite deskami, wszędzie były śmieci, aż zacząłem się zastanawiać czy to może mój jakiś koszmar, który wydaje się być prawdziwy, ale nie wydawało mi się, żeby tak było. Podskoczyłem na miejscu słysząc krzyk mojego gospodarza. Pokiwałem głową. Owszem, wstałem, obudziłem się. Odebrałem bagietkę, której jeść nie za bardzo chciałem. Nie przepadam za dokańczaniem jedzenia po innych, ale wolałem nic nie mówić, bo dobry sługa nigdy nie narzeka. Sięgnąłem tylko po swój plecak, żeby zagryźć chleb jakimś owocem, jednak kiedy zobaczyłem brak broni, zostawiłem plecak i postanowiłem zadowolić się samą bułką, bo jednak byłem głodny. Zastanawiałem się jednak nad czymś, skrobiąc nieugryzioną stronę bagietki zębami. Czy on mnie właśnie okradł? To niemożliwe, żebym zgubił pistolet i pieniądze, ja dbam o swoje rzeczy. To nie pierwszy raz kiedy ktoś mi coś zabiera, w domu Pana Elamira szczurze hybrydy ciągle mi kradły rzeczy, a później mówiły, że to nie one, że to ktoś inny. Miałem wrażenie, że ten mężczyzna jest tym samym typem człowieka, ale przecież nie był hybrydą, nie był szczurem. Nie myślałem, że ludzie potrafią być tacy źli i że tych złych jest na świecie aż tyle.
Popatrzyłem w korytarz kiedy zaburczał na mamę. Nie mam mamy, ale wiem, że tak się nie powinno odzywać do rodziców, do nikogo nie powinno się tak odzywać. Siedziałem jednak cicho i tylko przytaknąłem na znak zrozumienia. Obecnie jestem pod jego opieką, więc muszę się z nim zgadzać.
-O czym chce Pan porozmawiać?-wlepiłem w niego uważny wzrok. Nie miałem pojęcia co mu chodzi po głowie, ale mi zaczynało chodzić to, żeby znaleźć broń i wracać do mojej rezydencji.
Rhami- Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-wykastrowany (wygląda i brzmi jak dziewczynka itp)
-tatuaż na wnętrzu prawego ramienia
-urokliwa diastema
Obrażenia tymczasowe:
-
-
Ekwipunek : Info w KP.
Ubiór : Patrz w KP.
Źródło avatara : Reddit
Re: Stepy Senemskie
Ohhohoho, to mógł już mówić? Rewelacyjnie.
-Słuchaj, Gide. Cicero traktuje Cię już jak brata! Jesteś jak rodzina! Ale nie taka jak matka.- Zachichotał. -Cicero ma na nazwisko Zevis. Wiesz co to znaczy? OH Z PEWNOŚCIĄ NIE WIESZ!- Krzyknął i energicznie wstał z kanapy, aby wykonać piruet, wymijając zniszczone rzeczy na ziemi. -Rodzina Zevis zabija za pieniądze! Bardzo duże pieniądze! Gide, Gide, słodki Gide… zabiłbyś za pieniądze? Służyłbyś dla pieniędzy…? A może służyłbyś dla Mistrzów?!- Zaśmiał się i zaczął tańczyć, zarazem klaszcząc dłońmi, oraz stukając bucikami. -Jesteś idealnym materiałem na zabójcę, Gide, Cicero to widzi, tak, Cicero się zna, sam jest zabójcą! PRZECIEŻ TO WIDAĆ!
Nagle podszedł do starej szafy, która otworzył szeroko, a wypadł z niej związany mężczyzna, prosto na podłogę. Był cały poobijany, a na sobie miał pozdzierany mundur. Ciężko było w tym stanie stwierdzić jaki. Błazen energicznie podszedł do Gide, wybijając mu bułkę z rąk i wciskając w palce inny przedmiot, aby szybko, przetransportować chłopca przed leżącego jeńca. Wtedy, hybryda mogła zdać sobie sprawę, że trzyma… mały nożyk. Cicero odsunął się o kilka kroków.
-Dźgnij go Gide w szyję! On nic nie znaczy, niczyje życie nic nie znaczy! Niech popłynie krew! Jak to zrobisz, to zostaniesz zabójcą i dołączysz do rodziny! Cicero pozna Cię z innymi Zevisami! Hahaha, cudownie, cuuuuuudoooooownieeeeee!- Wyjął nagle zza pazuchy sztylet, który przyłożył sobie do szyi, uśmiechając się szeroko. -A jak nie, zabiję Cię.
Powiedział piskliwym głosem, po czym zaczął nucić melodie i odgrywać wolny taniec na środku salonu, z niewidzialną partnerką.
-Tik, tak, Gide Zevissss...
-Słuchaj, Gide. Cicero traktuje Cię już jak brata! Jesteś jak rodzina! Ale nie taka jak matka.- Zachichotał. -Cicero ma na nazwisko Zevis. Wiesz co to znaczy? OH Z PEWNOŚCIĄ NIE WIESZ!- Krzyknął i energicznie wstał z kanapy, aby wykonać piruet, wymijając zniszczone rzeczy na ziemi. -Rodzina Zevis zabija za pieniądze! Bardzo duże pieniądze! Gide, Gide, słodki Gide… zabiłbyś za pieniądze? Służyłbyś dla pieniędzy…? A może służyłbyś dla Mistrzów?!- Zaśmiał się i zaczął tańczyć, zarazem klaszcząc dłońmi, oraz stukając bucikami. -Jesteś idealnym materiałem na zabójcę, Gide, Cicero to widzi, tak, Cicero się zna, sam jest zabójcą! PRZECIEŻ TO WIDAĆ!
Nagle podszedł do starej szafy, która otworzył szeroko, a wypadł z niej związany mężczyzna, prosto na podłogę. Był cały poobijany, a na sobie miał pozdzierany mundur. Ciężko było w tym stanie stwierdzić jaki. Błazen energicznie podszedł do Gide, wybijając mu bułkę z rąk i wciskając w palce inny przedmiot, aby szybko, przetransportować chłopca przed leżącego jeńca. Wtedy, hybryda mogła zdać sobie sprawę, że trzyma… mały nożyk. Cicero odsunął się o kilka kroków.
-Dźgnij go Gide w szyję! On nic nie znaczy, niczyje życie nic nie znaczy! Niech popłynie krew! Jak to zrobisz, to zostaniesz zabójcą i dołączysz do rodziny! Cicero pozna Cię z innymi Zevisami! Hahaha, cudownie, cuuuuuudoooooownieeeeee!- Wyjął nagle zza pazuchy sztylet, który przyłożył sobie do szyi, uśmiechając się szeroko. -A jak nie, zabiję Cię.
Powiedział piskliwym głosem, po czym zaczął nucić melodie i odgrywać wolny taniec na środku salonu, z niewidzialną partnerką.
-Tik, tak, Gide Zevissss...
NPC- Stan postaci : ---
Źródło avatara : theartofanimation.tumblr.com
Re: Stepy Senemskie
Rozmowa się zaczęła, więc skupiłem się i słuchałem uważnie, jakbym przyjmował zamówienie na kawę i nie mógł zapomnieć ani jednego szczegółu, bo od tego zależy szczęście lub nieszczęście mojego właściciela.
Nie podobały mi się skrajności w jakie popadał. Dopiero co się poznaliśmy, a on do mnie, że jestem jego rodziną, bratem. Jednak była w tym pochwała, bo widział we mnie coś więcej niż swoją matkę. To na swój sposób mi schlebiało i chyba oznaczało, że nie będzie mnie wyzywać jeśli będę się starać? Ja się zawsze staram.
Nieco otumaniony przyglądałem się szczęśliwemu mężczyźnie, kiedy ten skakał i klaskał. Odruchowo chciałem też podskoczyć, ale coś sprawiało, że dalej siedziałem na kanapie i czekałem, nie do końca przyjmując do wiadomości co się właśnie dzieje. Nie odpowiedziałem też czy zabiłbym dla pieniędzy, bo... bo nie, chyba bym nie zabił, ale... na pewno bym walczył dla mojego właściciela, dla kogoś, kto mnie lubi, tylko czy bym dla nich zabił? Chyba jestem jeszcze zbyt młody, żeby się zastanawiać nad takimi rzeczami, nad jakimi nie zastanawia się też pewnie masa dorosłych osób.
Popatrzyłem na swoje dłonie, na nogi, na brzuch kiedy powiedział, że on widzi we mnie zabójcę. Co? Wyglądam, aż tak podejrzanie? Zawsze starałem się wyglądać ładnie i niewinnie, dlatego mam te kokardki na rogach i czyste buty i białą tunikę. Wyglądam przecież pięknie, a nie jak na zabójcę. Nie chciałem wyglądać, jak zabójca! Hybrydy, co wygląda na zabójcę, nikt nie kupi, a ja pragnąłem, żeby moja wartość była jak największa.
Krzyknąłem kiedy otworzył szafę, wskoczyłem na kanapę, siadając na jej oparciu, prawie przewaliłem się na jej tył, ale udało mi się utrzymać równowagę. Wzdrygnąłem się kolejny raz, kiedy błazen podszedł do mnie, wytrącił mi bułkę z dłoni, po czym przyciągnął mnie do leżącego na ziemi mężczyzny. Popatrzyłem na nożyk, spojrzałem na moją potencjalną ofiarę, rzuciłem spojrzenie błaznowi i skuliłem się słysząc jego zachęty. To było okropne, czułem się straszliwie zaszczuty. Nie miałem czasu na przemyślenie wszystkiego, nie miałem czasu na rozmowę, przygotowanie się, do tego jeszcze pojawiło się zagrożenie ze strony gospodarza domu, chciałem nie wierzyć w to, że by mnie zabił, ale w sumie, dlaczego miałby tego nie zrobić. Kolejny raz zacząłem przerzucać spojrzenie w jednego faceta na drugiego, aż w końcu utkwiłem wzrok w błaźnie i postanowiłem spróbować negocjacji.
-Mogę zabić pistoletem?-zapytałem, ze łzami w oczach.-Dostałem go na specjalne okazje, a to jest specjalna okazja, proszę Pana.-uśmiechnąłem się lekko próbując się jakoś wytłumaczyć, bo taka była prawda. Może też chodziło mi o to, że strzał z pistoletu to tylko przypadkowe pociągnięcie za spust, a nie mocny chwyt, zamach, uderzenie, wbicie ostrza i wyciągnięcie go. Dużo mniej mnie to będzie angażować, zawsze mogę powiedzieć, że to był wypadek, prawda? Poza tym... trochę byłem ciekawy? Śmierć jest mi obca i wydaje się być mocno nierealna. Postrzał z pistoletu to przecież nie może być nic wielkiego? Zaboli, ale przecież będzie dobrze? Chociaż... Zastanawiałem się co się stanie.
Nie podobały mi się skrajności w jakie popadał. Dopiero co się poznaliśmy, a on do mnie, że jestem jego rodziną, bratem. Jednak była w tym pochwała, bo widział we mnie coś więcej niż swoją matkę. To na swój sposób mi schlebiało i chyba oznaczało, że nie będzie mnie wyzywać jeśli będę się starać? Ja się zawsze staram.
Nieco otumaniony przyglądałem się szczęśliwemu mężczyźnie, kiedy ten skakał i klaskał. Odruchowo chciałem też podskoczyć, ale coś sprawiało, że dalej siedziałem na kanapie i czekałem, nie do końca przyjmując do wiadomości co się właśnie dzieje. Nie odpowiedziałem też czy zabiłbym dla pieniędzy, bo... bo nie, chyba bym nie zabił, ale... na pewno bym walczył dla mojego właściciela, dla kogoś, kto mnie lubi, tylko czy bym dla nich zabił? Chyba jestem jeszcze zbyt młody, żeby się zastanawiać nad takimi rzeczami, nad jakimi nie zastanawia się też pewnie masa dorosłych osób.
Popatrzyłem na swoje dłonie, na nogi, na brzuch kiedy powiedział, że on widzi we mnie zabójcę. Co? Wyglądam, aż tak podejrzanie? Zawsze starałem się wyglądać ładnie i niewinnie, dlatego mam te kokardki na rogach i czyste buty i białą tunikę. Wyglądam przecież pięknie, a nie jak na zabójcę. Nie chciałem wyglądać, jak zabójca! Hybrydy, co wygląda na zabójcę, nikt nie kupi, a ja pragnąłem, żeby moja wartość była jak największa.
Krzyknąłem kiedy otworzył szafę, wskoczyłem na kanapę, siadając na jej oparciu, prawie przewaliłem się na jej tył, ale udało mi się utrzymać równowagę. Wzdrygnąłem się kolejny raz, kiedy błazen podszedł do mnie, wytrącił mi bułkę z dłoni, po czym przyciągnął mnie do leżącego na ziemi mężczyzny. Popatrzyłem na nożyk, spojrzałem na moją potencjalną ofiarę, rzuciłem spojrzenie błaznowi i skuliłem się słysząc jego zachęty. To było okropne, czułem się straszliwie zaszczuty. Nie miałem czasu na przemyślenie wszystkiego, nie miałem czasu na rozmowę, przygotowanie się, do tego jeszcze pojawiło się zagrożenie ze strony gospodarza domu, chciałem nie wierzyć w to, że by mnie zabił, ale w sumie, dlaczego miałby tego nie zrobić. Kolejny raz zacząłem przerzucać spojrzenie w jednego faceta na drugiego, aż w końcu utkwiłem wzrok w błaźnie i postanowiłem spróbować negocjacji.
-Mogę zabić pistoletem?-zapytałem, ze łzami w oczach.-Dostałem go na specjalne okazje, a to jest specjalna okazja, proszę Pana.-uśmiechnąłem się lekko próbując się jakoś wytłumaczyć, bo taka była prawda. Może też chodziło mi o to, że strzał z pistoletu to tylko przypadkowe pociągnięcie za spust, a nie mocny chwyt, zamach, uderzenie, wbicie ostrza i wyciągnięcie go. Dużo mniej mnie to będzie angażować, zawsze mogę powiedzieć, że to był wypadek, prawda? Poza tym... trochę byłem ciekawy? Śmierć jest mi obca i wydaje się być mocno nierealna. Postrzał z pistoletu to przecież nie może być nic wielkiego? Zaboli, ale przecież będzie dobrze? Chociaż... Zastanawiałem się co się stanie.
Rhami- Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-wykastrowany (wygląda i brzmi jak dziewczynka itp)
-tatuaż na wnętrzu prawego ramienia
-urokliwa diastema
Obrażenia tymczasowe:
-
-
Ekwipunek : Info w KP.
Ubiór : Patrz w KP.
Źródło avatara : Reddit
Re: Stepy Senemskie
Taneczne kroki Cicero zaczęły zwalniać, aby stopniowo i powoli, w końcu zatrzymać błazna, który utkwił wzrok w jego zapłakanych oczach. Wydawał się nie rozumieć czemu mu smutno, przecież dbał o tak wesoły nastrój…
-Pistoletem…? Mówisz Gide o TYYYM, pistolecie, co go w torbie miałeś…? Ohhhh...ohh...OHOHOHO…. No TAAAAAK!- Zbliżył się na dwa kroki i pochylił. -Z broni to łatwiej, ale zabójcą musi umieć dźgać! Poczuć ciepło krwi na palcach! Gide… słodki Gide…- Posmutniał i usiadł po turecku na ziemi, obok leżącego mężczyzny w mundurze. -...Cicero rozumie. Tu nie chodzi o pistolet… CHCESZ ZABIĆ CICERO?!
Krzyknął, by nagle, zatopić swój sztylet w głowie milicjanta, zaś jego krew bryzła na buciki hybrydy, oraz na skrawki jego sukienki. Błazen wydobył ostrze, uwalniając tym potok czerwonej cieczy, z martwej ofiary.
-WIDZISZ?! TO TAKIE TRUDNE?! Tylko dźgasz, ciach, ciach…- Zaczął zatapiać sztylet w plecach kołyszącego się truchła. -...ciach, ciach, ciach, CIACH, CIACH!
Wyjął swoją broń, ochlapując siebie krwią, która chlapała na jego twarz, jak i błazeńskie ubrania, by zaraz energicznie wstać na nogi, dzwoniąc czapeczką.
-Myślałem Gide, że rozumiesz Cicero… a Cicero rozumie Gide… ale nieeee. Gide to nie zabójca, a ofiarą… YHHHHHHHHH!- Złapał się za głowę, którą opuścił, głośno łkając, by nagle, znów się uśmiechnąć w jego stronę. -Gide musi umrzeć, bo tylko do tego się nadaje. Ale Gide lubi pewnie gry! Grałeś kiedyś w berka…? To zagramy! O tak, o tak, o taaaaak! Gide ma dziesięć sekund przewagi, bo ma krótkie nóżki! A jak Cicero złapie, to ciach, ciach, ciach!- Podskoczył stukając bucikami. -10… 9…
Zakręcił sztyletem w palcach, z szerokim uśmiechem.
-Pistoletem…? Mówisz Gide o TYYYM, pistolecie, co go w torbie miałeś…? Ohhhh...ohh...OHOHOHO…. No TAAAAAK!- Zbliżył się na dwa kroki i pochylił. -Z broni to łatwiej, ale zabójcą musi umieć dźgać! Poczuć ciepło krwi na palcach! Gide… słodki Gide…- Posmutniał i usiadł po turecku na ziemi, obok leżącego mężczyzny w mundurze. -...Cicero rozumie. Tu nie chodzi o pistolet… CHCESZ ZABIĆ CICERO?!
Krzyknął, by nagle, zatopić swój sztylet w głowie milicjanta, zaś jego krew bryzła na buciki hybrydy, oraz na skrawki jego sukienki. Błazen wydobył ostrze, uwalniając tym potok czerwonej cieczy, z martwej ofiary.
-WIDZISZ?! TO TAKIE TRUDNE?! Tylko dźgasz, ciach, ciach…- Zaczął zatapiać sztylet w plecach kołyszącego się truchła. -...ciach, ciach, ciach, CIACH, CIACH!
Wyjął swoją broń, ochlapując siebie krwią, która chlapała na jego twarz, jak i błazeńskie ubrania, by zaraz energicznie wstać na nogi, dzwoniąc czapeczką.
-Myślałem Gide, że rozumiesz Cicero… a Cicero rozumie Gide… ale nieeee. Gide to nie zabójca, a ofiarą… YHHHHHHHHH!- Złapał się za głowę, którą opuścił, głośno łkając, by nagle, znów się uśmiechnąć w jego stronę. -Gide musi umrzeć, bo tylko do tego się nadaje. Ale Gide lubi pewnie gry! Grałeś kiedyś w berka…? To zagramy! O tak, o tak, o taaaaak! Gide ma dziesięć sekund przewagi, bo ma krótkie nóżki! A jak Cicero złapie, to ciach, ciach, ciach!- Podskoczył stukając bucikami. -10… 9…
Zakręcił sztyletem w palcach, z szerokim uśmiechem.
NPC- Stan postaci : ---
Źródło avatara : theartofanimation.tumblr.com
Re: Stepy Senemskie
Zgodzi się? Trochę miałem taką nadzieję, byłoby mi dużo łatwiej, ale nie powinno być mi łatwo? Pierwszy raz powinien zachęcać do dalszych razów, a nie zniechęcać do nich, tak mi się wydaje.
Krzyknął, a ja podskoczyłem i cofnąłem się o dwa kroki, kręcąc głową. Nie chciałem go zabić, przez głowę mi to nawet nie przeszło, chociaż może i powinienem o tym pomyśleć? Pisnąłem cicho kiedy dźgnął milicjanta, nawet nie miałem czasu zaprotestować. Szybko zacząłem ścierać rozbryźnięcia krwi z mojej tuniki, ale tylko je bardziej rozmazywałem, a one chętnie wsiąkały w materiał.
Kolejne krzyki i dźgnięcia sprawiły, że schowałem głowę w ramionach, zacisnąłem mocno oczy i osłoniłem sobie uszy rękoma, żeby nie słyszeć tego dziwnego dźwięku cięcia. Dzwoneczki znów zadzwoniły, ale teraz nie wywoływały u mnie uśmiechu, tak, jak robiły to na ulicy. Jeszcze więcej łez poleciało mi z oczu kiedy powiedział, że jestem ofiarą. Jestem kozą, kozy nie są mordercami, my jemy trawę i uciekamy, co ja sobie myślałem?
-Ale ja nie chcęęę...!-tupiąc nogą wykrzyczałem płaczliwie do niego, kiedy zaproponował grę i zaczął odliczanie. Wtedy dotarło po raz kolejny do mnie, że on nie żartuje. Miałbym już nigdy nie zobaczyć się z Panem Gaushinem, z Panią Kirią czy Panem Morbiusem? To straszne.
Popędziłem przez dom. 8...7... Dopadłem do schodów, gdzie szybko zdjąłem buty i chwyciłem je w zęby, żeby nie robić hałasu. 6...5... Trzasnąłem drzwiami od jednego z pokojów, bo nie było gdzie się tam schować. 4...3...2... Wpadłem do łazienki gdzie zamknąłem za sobą drzwi i przesunąłem pustą szafkę, żeby je zastawiała. 1...0... Co teraz? Sam się zapędziłem w kozi róg, a łazienka to martwy punkt każdego domu. Położyłem buty na szafce, bo uznałem, że targanie ich ze sobą i w niczym nie pomoże, bo jakie jest prawdopodobieństwo, że zabiję błazna, jak w niego lakierkiem rzucę?
Spojrzałem na okno, które tutaj nie było aż tak dokładnie zabite deskami, były prześwity między nimi spore, nie tak duże, żebym się dał radę przecisnąć przez nie, ale wystarczy żebym się pozbył jednego kawałka drewna.
Wytarłem nos oraz oczy w rękaw i zacząłem majstrować sztyletem przy gwoździach jednej z desek. Nie złamię jej, za mało siły mam i za dużo hałasu to narobi, ale te gwoździe nie wyglądają na wbijane z sercem, raczej na odwal.
Pierwszy gwóźdź wylazł szybko, upadając gdzieś na ziemię na podwórku, z drugim było ciężej, nie mogłem się pod niego wbić sztyletem, więc chwila skrobania o drewno była, ale kiedy już udało mi się go podważyć, to też chwila moment i po sprawie. Został ostatni gwóźdź, a potem witaj dachu lub ziemio. Spotkanie z ziemią mogłoby się źle skończyć, bo dość wysoko jestem, dlatego będę celował na wspięcie się na dach, na mój kolejny martwy punkt. Po zewnętrznym parapecie i lichej rynnie, na górę. Najpierw jednak muszę się rozprawić z ostatnim gwoździem, żeby móc wyjść na zewnątrz.
Krzyknął, a ja podskoczyłem i cofnąłem się o dwa kroki, kręcąc głową. Nie chciałem go zabić, przez głowę mi to nawet nie przeszło, chociaż może i powinienem o tym pomyśleć? Pisnąłem cicho kiedy dźgnął milicjanta, nawet nie miałem czasu zaprotestować. Szybko zacząłem ścierać rozbryźnięcia krwi z mojej tuniki, ale tylko je bardziej rozmazywałem, a one chętnie wsiąkały w materiał.
Kolejne krzyki i dźgnięcia sprawiły, że schowałem głowę w ramionach, zacisnąłem mocno oczy i osłoniłem sobie uszy rękoma, żeby nie słyszeć tego dziwnego dźwięku cięcia. Dzwoneczki znów zadzwoniły, ale teraz nie wywoływały u mnie uśmiechu, tak, jak robiły to na ulicy. Jeszcze więcej łez poleciało mi z oczu kiedy powiedział, że jestem ofiarą. Jestem kozą, kozy nie są mordercami, my jemy trawę i uciekamy, co ja sobie myślałem?
-Ale ja nie chcęęę...!-tupiąc nogą wykrzyczałem płaczliwie do niego, kiedy zaproponował grę i zaczął odliczanie. Wtedy dotarło po raz kolejny do mnie, że on nie żartuje. Miałbym już nigdy nie zobaczyć się z Panem Gaushinem, z Panią Kirią czy Panem Morbiusem? To straszne.
Popędziłem przez dom. 8...7... Dopadłem do schodów, gdzie szybko zdjąłem buty i chwyciłem je w zęby, żeby nie robić hałasu. 6...5... Trzasnąłem drzwiami od jednego z pokojów, bo nie było gdzie się tam schować. 4...3...2... Wpadłem do łazienki gdzie zamknąłem za sobą drzwi i przesunąłem pustą szafkę, żeby je zastawiała. 1...0... Co teraz? Sam się zapędziłem w kozi róg, a łazienka to martwy punkt każdego domu. Położyłem buty na szafce, bo uznałem, że targanie ich ze sobą i w niczym nie pomoże, bo jakie jest prawdopodobieństwo, że zabiję błazna, jak w niego lakierkiem rzucę?
Spojrzałem na okno, które tutaj nie było aż tak dokładnie zabite deskami, były prześwity między nimi spore, nie tak duże, żebym się dał radę przecisnąć przez nie, ale wystarczy żebym się pozbył jednego kawałka drewna.
Wytarłem nos oraz oczy w rękaw i zacząłem majstrować sztyletem przy gwoździach jednej z desek. Nie złamię jej, za mało siły mam i za dużo hałasu to narobi, ale te gwoździe nie wyglądają na wbijane z sercem, raczej na odwal.
Pierwszy gwóźdź wylazł szybko, upadając gdzieś na ziemię na podwórku, z drugim było ciężej, nie mogłem się pod niego wbić sztyletem, więc chwila skrobania o drewno była, ale kiedy już udało mi się go podważyć, to też chwila moment i po sprawie. Został ostatni gwóźdź, a potem witaj dachu lub ziemio. Spotkanie z ziemią mogłoby się źle skończyć, bo dość wysoko jestem, dlatego będę celował na wspięcie się na dach, na mój kolejny martwy punkt. Po zewnętrznym parapecie i lichej rynnie, na górę. Najpierw jednak muszę się rozprawić z ostatnim gwoździem, żeby móc wyjść na zewnątrz.
Rhami- Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-wykastrowany (wygląda i brzmi jak dziewczynka itp)
-tatuaż na wnętrzu prawego ramienia
-urokliwa diastema
Obrażenia tymczasowe:
-
-
Ekwipunek : Info w KP.
Ubiór : Patrz w KP.
Źródło avatara : Reddit
Re: Stepy Senemskie
Protesty Gide były takie rozczulające, jakby sądził, że cokolwiek to wniesie. Takie jest życie, stawiamy opór, wgniatamy buty w ziemię, a wtedy, łamią nam kostki w stopach i szarpią tak jak chcą. Bardzo rozczulające.
Hybryda uciekła ciemnym i ponurym korytarzem, znikając za zakrętem na schody, gdzie postanowiła zdjąć buty. Mądre, choć bolesne posunięcie, bo leżące drzazgi, czy śróbki, zaczyna mi wbijać się w pięty, czy palce. Ale strach i adrenalina pozwala o tym nie myśleć, Gide dotarł do swej łazienki pułapki.
-Zeeeeerooooo! UHUHUHU!- Podskoczył i zamachnął sztyletem w powietrzu. -ZABAWA SIE ZACZYNAAAA!
Wykrzyczał na całe domostwo i ruszył przed siebie. Od razu wykręcił na schody, bo wiedział, że tam pobiegł. Z każdym kolejnym stopniem, zaczął dostrzegać krople krwi, choć i tak gubiły mu się w oczach przez te ciemności.
-Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide…- Wymawiał, gdy dotarł na najwyższe piętro. -Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gideeeee….
Rzucał szeptem w powietrze, rozglądając się i nasłuchując. W tym czasie, biedna hybryda walczyła z deskami, ostatecznie udało się utworzyć szparę, która odblokowała nowe przejście. Już zza drzwi słychać było dźwięk dzwoneczków i nuconej melodyjki, więc musiał się śpieszyć.
Błazen w końcu dopadł do klamki, napotykając na jakiś opór od drugiej strony
-HOHOHOHIHIHI! JAKO OFIARA JESTEŚ IDEALNY! Tak, tak, Cicero to widzi… WPUŚĆ MNIE DO KURWY!- Wrzasnął, wyłamując powoli zawiasy, oraz przesuwając półkę. -Jesteśmy w końcu przyjaciółmi i… i lubimy koty…
Dodał, po czym uderzył drzwi z bara, które prawie wyleciały z futryny, zaś blokada upadła na poplamioną krwią podłogę. Lecz Gide już nie było.
Koziołek przedostał się na rynnie po dach, mając teraz doskonały pomiar wielkości tego pustostanu, oraz wgląd na otoczenie, które wydawało się wyjałowionym pustkowiem, choć może to wina nocy, że tak niewiele można było dostrzec. Z pewnością zeskanowanie stąd byłoby głupie, ale Gide miał nawet nie mieć czasu na to przemyślenie, bo w pewnym momencie wdepł w spróchniałą dachówkę, która zarwało się tuż pod nim, a wtedy, poleciał w dół, znów do środka. Impet lotu przełamał kolejną podłogę trzeciego piętra, by w końcu, wylądować na solidnym podłożu drugiego poziomu. Wtedy też, chłopiec mógł zdać sobie sprawę, że miał poważniejszy problem od zadrapań. W jego łydkę wbił się szpikulec, powstały z odłamane go kawałku deski podłogowej. Nie uszkodziła ona kości, lecz tkwiła w mięsie. Krew wolno upływała, ile mogła. Zaś to co tyczyło się nowego otoczenia to wyłącznie stare meble, oraz podniszczone maskotki, przypominające dawniej pokój zabaw dla dziecka.
Hybryda uciekła ciemnym i ponurym korytarzem, znikając za zakrętem na schody, gdzie postanowiła zdjąć buty. Mądre, choć bolesne posunięcie, bo leżące drzazgi, czy śróbki, zaczyna mi wbijać się w pięty, czy palce. Ale strach i adrenalina pozwala o tym nie myśleć, Gide dotarł do swej łazienki pułapki.
-Zeeeeerooooo! UHUHUHU!- Podskoczył i zamachnął sztyletem w powietrzu. -ZABAWA SIE ZACZYNAAAA!
Wykrzyczał na całe domostwo i ruszył przed siebie. Od razu wykręcił na schody, bo wiedział, że tam pobiegł. Z każdym kolejnym stopniem, zaczął dostrzegać krople krwi, choć i tak gubiły mu się w oczach przez te ciemności.
-Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide…- Wymawiał, gdy dotarł na najwyższe piętro. -Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gideeeee….
Rzucał szeptem w powietrze, rozglądając się i nasłuchując. W tym czasie, biedna hybryda walczyła z deskami, ostatecznie udało się utworzyć szparę, która odblokowała nowe przejście. Już zza drzwi słychać było dźwięk dzwoneczków i nuconej melodyjki, więc musiał się śpieszyć.
Błazen w końcu dopadł do klamki, napotykając na jakiś opór od drugiej strony
-HOHOHOHIHIHI! JAKO OFIARA JESTEŚ IDEALNY! Tak, tak, Cicero to widzi… WPUŚĆ MNIE DO KURWY!- Wrzasnął, wyłamując powoli zawiasy, oraz przesuwając półkę. -Jesteśmy w końcu przyjaciółmi i… i lubimy koty…
Dodał, po czym uderzył drzwi z bara, które prawie wyleciały z futryny, zaś blokada upadła na poplamioną krwią podłogę. Lecz Gide już nie było.
Koziołek przedostał się na rynnie po dach, mając teraz doskonały pomiar wielkości tego pustostanu, oraz wgląd na otoczenie, które wydawało się wyjałowionym pustkowiem, choć może to wina nocy, że tak niewiele można było dostrzec. Z pewnością zeskanowanie stąd byłoby głupie, ale Gide miał nawet nie mieć czasu na to przemyślenie, bo w pewnym momencie wdepł w spróchniałą dachówkę, która zarwało się tuż pod nim, a wtedy, poleciał w dół, znów do środka. Impet lotu przełamał kolejną podłogę trzeciego piętra, by w końcu, wylądować na solidnym podłożu drugiego poziomu. Wtedy też, chłopiec mógł zdać sobie sprawę, że miał poważniejszy problem od zadrapań. W jego łydkę wbił się szpikulec, powstały z odłamane go kawałku deski podłogowej. Nie uszkodziła ona kości, lecz tkwiła w mięsie. Krew wolno upływała, ile mogła. Zaś to co tyczyło się nowego otoczenia to wyłącznie stare meble, oraz podniszczone maskotki, przypominające dawniej pokój zabaw dla dziecka.
NPC- Stan postaci : ---
Źródło avatara : theartofanimation.tumblr.com
Re: Stepy Senemskie
Nie przejmowałem się małymi ranami na stopach. Chociaż wymiana była słaba, bo jestem ciszej bez butów, ale zostawiam ślady. Nie jakieś mocno widoczne, ale dla wprawnego oka, mogą być całkiem wyraźne.
Słyszałem, jak się do mnie zbliżał, jak mu te straszne dzwoneczki dzwoniły, jak coś gadał. Ręce trzęsły mi się coraz bardziej, ale w końcu gwóźdź wyskoczył ze swojego miejsca, upadł z cichym brzdęknięciem na parapet. Znów mnie chwalił, że jestem dobry w byciu ofiarą. Cóż, miałem zamiar być w tym jeszcze lepszy.
-Przyjaciele się nie zabijają.-wykrzyczałem, spanikowanym głosem.-Głupku.-dodałem cicho pod nosem. Nie wolno mi obrażać nikogo, ani brzydko się odzywać, ale teraz musiałem. Trochę pomogło, poczułem się, jak ktoś dorosły, bo dorośli ciągle przeklinają.
Wspiąłem się na dach i powoli pełzłem po nim, jak najdalej od okna łazienki. Rozglądałem się dookoła i otoczenie domu nie napawało optymizmem. Liczyłem na sąsiadów, jakieś zabudowania, szopę, wysokie rośliny, coś gdzie będę się mógł schować, a tutaj było pusto. Kilka suchych krzaków, które nie ukryją mojej jasnej tuniki. Mógłbym się wytarzać w błocie, ale to moja wyjściowa tunika, nie chce jej niszczyć. Pociągnąłem nosem i próbowałem przemieszczać się jeszcze dalej, widząc, że błazen mnie chyba nie goni na dach. Niestety za daleko nie dotarłem. Dach cicho chrupnął, coś ugięło mi się pod rękami, a po sekundzie już nie wiedziałem czy lecę w górę czy w dół. Krzyknąłem cicho, tracąc grunt pod sobą. Uderzyłem plecami w podłogę trzeciego piętra, ale nie wylegiwałem się na niej zbyt długo, bo szybko drewno znów chrupnęło i poleciałem jeszcze jedno piętro w dół, kończąc swoją wycieczkę.
Przez pierwszych kilka chwil nie mogłem złapać oddechu, bolały mnie plecy i głowa, bo mocno uderzyłem się nimi o podłogę. Zepchnąłem z ciebie kawałki drewna, przekręciłem się i skuliłem na boku, zaciskając oczy i jęcząc cicho, pokasłując, wzbijając w powietrze kłębuszki kurzu. Z czasem mogłem łapać oddechy, ale ból nie minął za bardzo, a powiem nawet, że doszło nowe jego źródło. Spojrzałem na przebitą nogę i pierwszą myślą było to, że to nie moja noga, ja nie powinienem mieć drewna w nodze! Jednak to musiała być moja noga, bo nikt nie ma tak ciemnej, skóry jak ja.
Nachyliłem się nad krwawiącą kończyną, złapałem delikatnie szpikulec, żeby sprawdzić czy siedzi mocno, ale kiedy tylko go ruszyłem, krew zaczęła ciec mocniej i z bólu aż zakręciło mi się w głowie. Miałem chociaż pocieszenie w postaci tego, że mam zapewne chwilę czasu aż mnie błazen znajdzie. Rozejrzałem się dookoła w poszukiwaniu sztyletu, ale nigdzie nie mogłem go znaleźć. Najwidoczniej został na piętrze wyżej, kiedy puściłem go przy pierwszym spotkaniu z podłogą. Wiedziałem jednak, że poradzę sobie bez niego. Chwyciłem dół tuniki i zadarłem ją wysoko w górę, do rogów, którymi po chwili zacząłem niszczyć materiał. Tak, w sumie na wyjściowa tunika i tak była brudna, więc co mi tam. Podziurawione ubranie opuściłem, chwyciłem mocno w dłonie i zacząłem rwać teraz nie musząc wkładać w to tyle wysiłku, bo rogi odwaliły za mnie sporą część roboty. Przetarłem oczy, żeby widzieć wyraźnie ranę. Zawsze kiedy coś się działo, to rany owijali, więc i ja tak zrobię. Sporym, oderwanym kawałkiem tuniki, owinąłem nogę dookoła przebitej nogi. Drewienko nie było na szczęście długie, więc wolałem go nie próbować łamać, ciąć czy skracać. Owinięty materiał zabezpieczyłem wstążką zdjętą z jednego rogu. Wyglądało to okropnie, ale jak na pierwszy opatrunek, to nie było takie złe. Uśmiechnąłem się niemrawo i wstałem, czując ohydnie, jak mięśnie poruszają mi się dookoła patyka. Zgarnąłem jeszcze z ziemi ostro zakończony kawałek drewna, jako moją prowizoryczną broń. Nie wyglądał porządnie, ale może jedno uderzenie wytrzyma.
Sapnąłem cicho. Nie myślałem, że odnalezienie Pana Z, będzie takie wymagające. Było mi niedobrze, jednak przełknąłem ślinę i ruszyłem w stronę drzwi do pokoju. Przystawiłem do nich ucho i po kilku sekundach braku dźwięków na korytarzu, otworzyłem przejście i wyjrzałem nieśmiało na zewnątrz, po chwili za wyglądającą głową poszło całe ciało. Cały czas nasłuchiwałem, żeby nie przegapić żadnego sygnału zbliżających się dzwoneczków. Szedłem płynnie, ale cicho, czując, że te wszystkie lekcje tańca na coś porządnego mi się przydają. Doszedłem do kolejnych schodów, szybko się na nich rozejrzałem i kulejąc ruszyłem w dół, mając nadzieję, że kiedyś dojdę do najniższego piętra i drzwi wejściowych, które będą otwarte, a jak będą zamknięte, to znajdę okno jakieś, bo przecież gdzieś jakieś okno musi być źle zabezpieczone, to zbyt duży dom, żeby wszystko było idealnie.
Słyszałem, jak się do mnie zbliżał, jak mu te straszne dzwoneczki dzwoniły, jak coś gadał. Ręce trzęsły mi się coraz bardziej, ale w końcu gwóźdź wyskoczył ze swojego miejsca, upadł z cichym brzdęknięciem na parapet. Znów mnie chwalił, że jestem dobry w byciu ofiarą. Cóż, miałem zamiar być w tym jeszcze lepszy.
-Przyjaciele się nie zabijają.-wykrzyczałem, spanikowanym głosem.-Głupku.-dodałem cicho pod nosem. Nie wolno mi obrażać nikogo, ani brzydko się odzywać, ale teraz musiałem. Trochę pomogło, poczułem się, jak ktoś dorosły, bo dorośli ciągle przeklinają.
Wspiąłem się na dach i powoli pełzłem po nim, jak najdalej od okna łazienki. Rozglądałem się dookoła i otoczenie domu nie napawało optymizmem. Liczyłem na sąsiadów, jakieś zabudowania, szopę, wysokie rośliny, coś gdzie będę się mógł schować, a tutaj było pusto. Kilka suchych krzaków, które nie ukryją mojej jasnej tuniki. Mógłbym się wytarzać w błocie, ale to moja wyjściowa tunika, nie chce jej niszczyć. Pociągnąłem nosem i próbowałem przemieszczać się jeszcze dalej, widząc, że błazen mnie chyba nie goni na dach. Niestety za daleko nie dotarłem. Dach cicho chrupnął, coś ugięło mi się pod rękami, a po sekundzie już nie wiedziałem czy lecę w górę czy w dół. Krzyknąłem cicho, tracąc grunt pod sobą. Uderzyłem plecami w podłogę trzeciego piętra, ale nie wylegiwałem się na niej zbyt długo, bo szybko drewno znów chrupnęło i poleciałem jeszcze jedno piętro w dół, kończąc swoją wycieczkę.
Przez pierwszych kilka chwil nie mogłem złapać oddechu, bolały mnie plecy i głowa, bo mocno uderzyłem się nimi o podłogę. Zepchnąłem z ciebie kawałki drewna, przekręciłem się i skuliłem na boku, zaciskając oczy i jęcząc cicho, pokasłując, wzbijając w powietrze kłębuszki kurzu. Z czasem mogłem łapać oddechy, ale ból nie minął za bardzo, a powiem nawet, że doszło nowe jego źródło. Spojrzałem na przebitą nogę i pierwszą myślą było to, że to nie moja noga, ja nie powinienem mieć drewna w nodze! Jednak to musiała być moja noga, bo nikt nie ma tak ciemnej, skóry jak ja.
Nachyliłem się nad krwawiącą kończyną, złapałem delikatnie szpikulec, żeby sprawdzić czy siedzi mocno, ale kiedy tylko go ruszyłem, krew zaczęła ciec mocniej i z bólu aż zakręciło mi się w głowie. Miałem chociaż pocieszenie w postaci tego, że mam zapewne chwilę czasu aż mnie błazen znajdzie. Rozejrzałem się dookoła w poszukiwaniu sztyletu, ale nigdzie nie mogłem go znaleźć. Najwidoczniej został na piętrze wyżej, kiedy puściłem go przy pierwszym spotkaniu z podłogą. Wiedziałem jednak, że poradzę sobie bez niego. Chwyciłem dół tuniki i zadarłem ją wysoko w górę, do rogów, którymi po chwili zacząłem niszczyć materiał. Tak, w sumie na wyjściowa tunika i tak była brudna, więc co mi tam. Podziurawione ubranie opuściłem, chwyciłem mocno w dłonie i zacząłem rwać teraz nie musząc wkładać w to tyle wysiłku, bo rogi odwaliły za mnie sporą część roboty. Przetarłem oczy, żeby widzieć wyraźnie ranę. Zawsze kiedy coś się działo, to rany owijali, więc i ja tak zrobię. Sporym, oderwanym kawałkiem tuniki, owinąłem nogę dookoła przebitej nogi. Drewienko nie było na szczęście długie, więc wolałem go nie próbować łamać, ciąć czy skracać. Owinięty materiał zabezpieczyłem wstążką zdjętą z jednego rogu. Wyglądało to okropnie, ale jak na pierwszy opatrunek, to nie było takie złe. Uśmiechnąłem się niemrawo i wstałem, czując ohydnie, jak mięśnie poruszają mi się dookoła patyka. Zgarnąłem jeszcze z ziemi ostro zakończony kawałek drewna, jako moją prowizoryczną broń. Nie wyglądał porządnie, ale może jedno uderzenie wytrzyma.
Sapnąłem cicho. Nie myślałem, że odnalezienie Pana Z, będzie takie wymagające. Było mi niedobrze, jednak przełknąłem ślinę i ruszyłem w stronę drzwi do pokoju. Przystawiłem do nich ucho i po kilku sekundach braku dźwięków na korytarzu, otworzyłem przejście i wyjrzałem nieśmiało na zewnątrz, po chwili za wyglądającą głową poszło całe ciało. Cały czas nasłuchiwałem, żeby nie przegapić żadnego sygnału zbliżających się dzwoneczków. Szedłem płynnie, ale cicho, czując, że te wszystkie lekcje tańca na coś porządnego mi się przydają. Doszedłem do kolejnych schodów, szybko się na nich rozejrzałem i kulejąc ruszyłem w dół, mając nadzieję, że kiedyś dojdę do najniższego piętra i drzwi wejściowych, które będą otwarte, a jak będą zamknięte, to znajdę okno jakieś, bo przecież gdzieś jakieś okno musi być źle zabezpieczone, to zbyt duży dom, żeby wszystko było idealnie.
Rhami- Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-wykastrowany (wygląda i brzmi jak dziewczynka itp)
-tatuaż na wnętrzu prawego ramienia
-urokliwa diastema
Obrażenia tymczasowe:
-
-
Ekwipunek : Info w KP.
Ubiór : Patrz w KP.
Źródło avatara : Reddit
Re: Stepy Senemskie
Cicero nasłuchiwał, lecz w rezultacie, usłyszał tylko trzask, który rozległ się po całym domostwie. Czyżby Gide spadł? Oh… jeśli umarł, byłoby mu bardzo smutno, bo to on chciał widzieć jego ostatnie tchnienie. Zrezygnowany błazen cofnął się i opuścił łazienkę, aby zacząć otwierać wszystkie pokoje na korytarzu, w celu zlokalizowania dziury. W końcu, udało mu się, ale nie spodziewał się wyrwy idącej jeszcze bardziej w dół. Ostrożnie podszedł do niej, spoglądając w dół, lecz… nie, ciała też nie było. A więc chłopiec przeżył…
-JUHUU!!
Krzyknął i udał się z powrotem na korytarz.
W tym czasie, hybrydzie udało się przedostać z ciężkim bólem na pierwsze piętro. Coraz bliżej wyjścia, prawda? Teoretycznie, jeśli drzwi wejściowe nie były zamknięte. Jednak dźwięk dzwoneczków zmusił Gide do pójścia po najmniejszej linii oporu, czyli obrania jakiegoś pokoju na piętrze, na którym się już znajdował. Tak też, dopadając do pierwszego lepszego pomieszczenia, w oczy mógł mu się rzucić błysk metalicznej lufy pistoletu. Jego pistoletu, który leżał na górnej półce, za wysoko dla Gide. Istniała szansa wspięcia się po meblach, tak jak w kuchni u Morbiusa, lecz ze szpikulcem w nodze, zajęłoby to więcej czasu, niż posiadał. Dzwoneczki i nucenie melodii było coraz bardziej głośne, co oznaczało, że Cicero jest niedaleko. Co robić?
A wtedy… oh… czy to pod ścianą stała trumna…? Czyżby ta z powozu…?
-JUHUU!!
Krzyknął i udał się z powrotem na korytarz.
W tym czasie, hybrydzie udało się przedostać z ciężkim bólem na pierwsze piętro. Coraz bliżej wyjścia, prawda? Teoretycznie, jeśli drzwi wejściowe nie były zamknięte. Jednak dźwięk dzwoneczków zmusił Gide do pójścia po najmniejszej linii oporu, czyli obrania jakiegoś pokoju na piętrze, na którym się już znajdował. Tak też, dopadając do pierwszego lepszego pomieszczenia, w oczy mógł mu się rzucić błysk metalicznej lufy pistoletu. Jego pistoletu, który leżał na górnej półce, za wysoko dla Gide. Istniała szansa wspięcia się po meblach, tak jak w kuchni u Morbiusa, lecz ze szpikulcem w nodze, zajęłoby to więcej czasu, niż posiadał. Dzwoneczki i nucenie melodii było coraz bardziej głośne, co oznaczało, że Cicero jest niedaleko. Co robić?
A wtedy… oh… czy to pod ścianą stała trumna…? Czyżby ta z powozu…?
NPC- Stan postaci : ---
Źródło avatara : theartofanimation.tumblr.com
Re: Stepy Senemskie
Nie udało mi się wydostać z domu, bo dzwoneczki nadchodziły. Nie miałem czasu na ewentualną walkę z zamkiem drzwi, czy wyrywanie desek, dlatego uciekłem do najbliższego pokoju licząc na coś, na cokolwiek. Zamknąłem za sobą cicho drzwi i oparłem sie o nie na sekundę, żeby odciążyć dziurawą nogę. Poświęciłem ten czas na rozejrzenie sie po pokoju. Zobaczyłem broń, ale była zbyt wysoko, z ranną kończyną trudno mi się szło, a już nie mówię o wspinaniu, poza tym upadek w razie utraty równowagi kosztowałby zbyt wiele, narobiłbym hałasu, a błazen był i tak blisko. Wyjście na korytarz już teraz kosztowałoby mnie życie, uciec na podwórko nie dam rady.
Popatrzyłem niepewnie na trumnę. W wozie byłem pewien, że nic tam nie ma, ale teraz... teraz moja pewność spadła do bardzo małego procencika. Podszedłem do opakowania na martwe osoby, chwyciłem je i nieśmiało otworzyłem. Zapach nie był zły, suche powietrze i nic więcej specjalnego, chociaż... chociaż w trumnie jednak było ciało.
-Dobry wieczór, proszę Pani.-przywitałem się szeptem.-Pozwoli Pani, że się wcisnę?-zaproponowałem, już wchodząc do trumny, wtulając się w wyschnięte ciało kobiety. Cichutko zamknąłem wieko trumny i w takiej oto sytuacji jestem. Kiedy przyprowadzę Pana Z do Pana Morbiusa i Pan Morbius mnie nie pochwali, to chyba pogryzę mu kolana. Uśmiechnąłem się na tę myśl, która odciągnęła moją uwagę od bólu i dziwnego towarzystwa. Coś było zadziwiającego w tym wszystkim. Śmierć milicjanta wydawała się być straszna przez krzyki, ale teraz kiedy o tym myślę, to była bardzo spokojna w jego strony, była niemalże ładna, tak, jak ta Pani obok mnie, cicha, spokojna, po prostu odpoczywa. Nawet jakoś mi tak łzy przestały lecieć. Było miło, żadnego zagrożenia. Oparłem się o nią wygodnie głową, objąłem rękoma i nasłuchiwałem dzwonienia i kroków. Zastanawiało mnie czy mężczyzna wpadnie na pomysł, że byłbym zdolny wejść do trumny. Do ciała z mięsem pewnie bym nie wszedł, ale tutaj mięsa już za bardzo nie było jako tako.
Popatrzyłem niepewnie na trumnę. W wozie byłem pewien, że nic tam nie ma, ale teraz... teraz moja pewność spadła do bardzo małego procencika. Podszedłem do opakowania na martwe osoby, chwyciłem je i nieśmiało otworzyłem. Zapach nie był zły, suche powietrze i nic więcej specjalnego, chociaż... chociaż w trumnie jednak było ciało.
-Dobry wieczór, proszę Pani.-przywitałem się szeptem.-Pozwoli Pani, że się wcisnę?-zaproponowałem, już wchodząc do trumny, wtulając się w wyschnięte ciało kobiety. Cichutko zamknąłem wieko trumny i w takiej oto sytuacji jestem. Kiedy przyprowadzę Pana Z do Pana Morbiusa i Pan Morbius mnie nie pochwali, to chyba pogryzę mu kolana. Uśmiechnąłem się na tę myśl, która odciągnęła moją uwagę od bólu i dziwnego towarzystwa. Coś było zadziwiającego w tym wszystkim. Śmierć milicjanta wydawała się być straszna przez krzyki, ale teraz kiedy o tym myślę, to była bardzo spokojna w jego strony, była niemalże ładna, tak, jak ta Pani obok mnie, cicha, spokojna, po prostu odpoczywa. Nawet jakoś mi tak łzy przestały lecieć. Było miło, żadnego zagrożenia. Oparłem się o nią wygodnie głową, objąłem rękoma i nasłuchiwałem dzwonienia i kroków. Zastanawiało mnie czy mężczyzna wpadnie na pomysł, że byłbym zdolny wejść do trumny. Do ciała z mięsem pewnie bym nie wszedł, ale tutaj mięsa już za bardzo nie było jako tako.
Rhami- Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-wykastrowany (wygląda i brzmi jak dziewczynka itp)
-tatuaż na wnętrzu prawego ramienia
-urokliwa diastema
Obrażenia tymczasowe:
-
-
Ekwipunek : Info w KP.
Ubiór : Patrz w KP.
Źródło avatara : Reddit
Re: Stepy Senemskie
Chłopiec zdecydował się odnaleźć ciepło w objęciach wyschniętej nieboszczki w trumnie, zamykając za sobą wieko. Dosłownie w ostatniej chwili, nim drzwi otworzyły się, z charakterystycznymi dzwoneczkami.
-Giiiideeeee…- Zawołał z uśmiechem, zaglądając do środka, zerkając po pistolecie na półce, który wydawał się nietknięty. Byli tu sami. On i Matka. -Ohh, słodka Matko… widzisz i nie pomożesz biednemu Ciceronowi…?- Spytał przeciągając sylaby, wręcz w gryzące ucho wysokie tonacje głosu. -Matko, powiedz mi, co mam robić…? Chciałem tylko dobrze…
Powiedział smutno, zbliżając się wolnym krokiem do trumny, na której zaraz ułożył dłonie i oparł się czołem o stare deski.
-Yyyhhhh… co Cicero ma zrobić…? Przemów matko i podpowiedź, gdzie Gide…?- Wstrząsnął trumną. -GDZIE?! ODEZWIJ SIĘ!
Krzyknął, aby zaraz, zostawić ją w spokoju i wrócić do półki, z której zdjął pistolet. Był taki malutki na męską dłoń. Błazen wycelował nim w trumnę.
-Czeeeemu nic nie słyszę…?- Opuścił broń. -Nie, matko, Cicero cię nie skrzywdzi…- Odłożył pistolet na biurku, po czym udał się do drzwi. -Cicero podoła sam!
Zaśmiał się i wyszedł z pomieszczenia, zamykając drzwi. Błazen udał się korytarzem do balustrady schodów wiodących na parter, o którą się oparł, zapewne kontemplując nad tym gdzie jego czmychający koziołek. Gide zaś, miał pistolet na wyciągnięcie ręki, wciąż załadowany.
Co… z nim… zrobi…?
-Giiiideeeee…- Zawołał z uśmiechem, zaglądając do środka, zerkając po pistolecie na półce, który wydawał się nietknięty. Byli tu sami. On i Matka. -Ohh, słodka Matko… widzisz i nie pomożesz biednemu Ciceronowi…?- Spytał przeciągając sylaby, wręcz w gryzące ucho wysokie tonacje głosu. -Matko, powiedz mi, co mam robić…? Chciałem tylko dobrze…
Powiedział smutno, zbliżając się wolnym krokiem do trumny, na której zaraz ułożył dłonie i oparł się czołem o stare deski.
-Yyyhhhh… co Cicero ma zrobić…? Przemów matko i podpowiedź, gdzie Gide…?- Wstrząsnął trumną. -GDZIE?! ODEZWIJ SIĘ!
Krzyknął, aby zaraz, zostawić ją w spokoju i wrócić do półki, z której zdjął pistolet. Był taki malutki na męską dłoń. Błazen wycelował nim w trumnę.
-Czeeeemu nic nie słyszę…?- Opuścił broń. -Nie, matko, Cicero cię nie skrzywdzi…- Odłożył pistolet na biurku, po czym udał się do drzwi. -Cicero podoła sam!
Zaśmiał się i wyszedł z pomieszczenia, zamykając drzwi. Błazen udał się korytarzem do balustrady schodów wiodących na parter, o którą się oparł, zapewne kontemplując nad tym gdzie jego czmychający koziołek. Gide zaś, miał pistolet na wyciągnięcie ręki, wciąż załadowany.
Co… z nim… zrobi…?
NPC- Stan postaci : ---
Źródło avatara : theartofanimation.tumblr.com
Re: Stepy Senemskie
No i wszedł do pokoju. Straciłem trochę wtedy nadzieję, bo przecież miejsc tutaj do chowania nie ma wiele, tylko trumna w sumie. Wstrzymałem oddech kiedy zaczął mówić. Słyszałem, że jego głos jest coraz bliżej i bliżej, aż w końcu był zaledwie na grubość deski ode mnie. To było smutne co mówił. Chociaż był szalony i chciał mnie zabić, to nie umiałem go nie lubić, wzbudzał moją sympatię, chociaż nie powinien. Może miałem też żal, że nie wykonałem jego polecenia, chociaż byłem w jego domu, tak niesubordynacja sługi, to to czego nie lubię, jednak... może mogę się powołać na klauzulę sumienia? Tak czy inaczej, gdyby zaproponował mi rozejm to z nieufnością, poszedłbym na to. Szkoda, że to tylko marzenie.
Starałem się nie wzdrygnąć na jego krzyki, wrzaski i groźby i udawało mi się to całkiem dobrze, możliwe, że dlatego, iż miałem uspokajacz w postaci trupa obok. Polubiłem tę kobietę, ciekawe jaka była za życia, może taka, jak Pani Kiria? Skoro wszędzie ją wozi, to musiała być miła, chociaż patrząc na to, jak się błazen do niej odzywa, to może i miała w sobie coś bardzo złego. Może była, jak Pan Elamir trochę, że był słodkim człowiekiem, ale jak pasem uderzył, to krew leciała i ślad zostawał na dwa tygodnie. Bardzo to możliwe.
Kiedy wyszedł z pokoju, odczekałem jeszcze kilka chwil, po czym powolutku wyszedłem z trumny.
-Dziękuję, proszę Pani.-wyszeptałem najcichszym na świecie szeptem. Zamknąłem wieko i rozejrzałem się po pokoju. Ślepia od razu skierowałem ku miejscu gdzie leżała broń, ale szybko spostrzegłem, że zmieniła ona miejsce położenia. Zrobiłem krok w jej stronę i od razu przypomniałem sobie o uszkodzonej nodze, która po chwili odpoczynku, bolała jeszcze mocniej. Mam nadzieję, że nie zabrudziłem Pani Martwej trumny za bardzo.
Cichutko zgarnąłem broń z blatu i stałem w miejscu, przodem do drzwi. Nie chciałem do nich podchodzić, bo co jeśli jakaś deska skrzypnie? Poza tym to miejsce jest już względnie bezpieczne. Błazen sprawdził, że mnie tu nie ma, raczej nie będzie drugi raz sprawdzał tego samego miejsca. Westchnąłem ostrożnie i chwyciłem broń pewniej, żeby w każdej chwili móc ją szybko unieść i wystrzelić w stronę drzwi, jeśli mężczyzna zdecydowałby się jednak do mnie wrócić. Kolejna chwila spokoju mnie czekała, ale mimo tego uważnie słuchałem otoczenia. Nie wiem czy coś mnie tutaj czeka, czy ktoś do nas idzie, czy jestem tutaj kompletnie sam. Nie do końca byłam pewien czy warto siedzieć tutaj i czekać na nie wiadomo czy w ogóle coś, czy może warto zaryzykować i wyjść na korytarz, uciekać dalej. Tak czy inaczej musiałem się trochę uspokoić i zastanowić, a teraz miałem ku temu okazję. Chciałbym zebrać jeszcze swoje rzeczy, ale czy to bezpieczne? Gdyby udało mi się uciec, mógłbym obserwować dom z daleka, poczekać, aż Cicero odjedzie i wtedy mógłbym wrócić po plecak i buty, licząc, że mężczyzna ich nie zabierze. Poprawiłem wstążkę na rogu, odciążyłem chorą nogę i tak stałem czekając na ruch błazna.
Starałem się nie wzdrygnąć na jego krzyki, wrzaski i groźby i udawało mi się to całkiem dobrze, możliwe, że dlatego, iż miałem uspokajacz w postaci trupa obok. Polubiłem tę kobietę, ciekawe jaka była za życia, może taka, jak Pani Kiria? Skoro wszędzie ją wozi, to musiała być miła, chociaż patrząc na to, jak się błazen do niej odzywa, to może i miała w sobie coś bardzo złego. Może była, jak Pan Elamir trochę, że był słodkim człowiekiem, ale jak pasem uderzył, to krew leciała i ślad zostawał na dwa tygodnie. Bardzo to możliwe.
Kiedy wyszedł z pokoju, odczekałem jeszcze kilka chwil, po czym powolutku wyszedłem z trumny.
-Dziękuję, proszę Pani.-wyszeptałem najcichszym na świecie szeptem. Zamknąłem wieko i rozejrzałem się po pokoju. Ślepia od razu skierowałem ku miejscu gdzie leżała broń, ale szybko spostrzegłem, że zmieniła ona miejsce położenia. Zrobiłem krok w jej stronę i od razu przypomniałem sobie o uszkodzonej nodze, która po chwili odpoczynku, bolała jeszcze mocniej. Mam nadzieję, że nie zabrudziłem Pani Martwej trumny za bardzo.
Cichutko zgarnąłem broń z blatu i stałem w miejscu, przodem do drzwi. Nie chciałem do nich podchodzić, bo co jeśli jakaś deska skrzypnie? Poza tym to miejsce jest już względnie bezpieczne. Błazen sprawdził, że mnie tu nie ma, raczej nie będzie drugi raz sprawdzał tego samego miejsca. Westchnąłem ostrożnie i chwyciłem broń pewniej, żeby w każdej chwili móc ją szybko unieść i wystrzelić w stronę drzwi, jeśli mężczyzna zdecydowałby się jednak do mnie wrócić. Kolejna chwila spokoju mnie czekała, ale mimo tego uważnie słuchałem otoczenia. Nie wiem czy coś mnie tutaj czeka, czy ktoś do nas idzie, czy jestem tutaj kompletnie sam. Nie do końca byłam pewien czy warto siedzieć tutaj i czekać na nie wiadomo czy w ogóle coś, czy może warto zaryzykować i wyjść na korytarz, uciekać dalej. Tak czy inaczej musiałem się trochę uspokoić i zastanowić, a teraz miałem ku temu okazję. Chciałbym zebrać jeszcze swoje rzeczy, ale czy to bezpieczne? Gdyby udało mi się uciec, mógłbym obserwować dom z daleka, poczekać, aż Cicero odjedzie i wtedy mógłbym wrócić po plecak i buty, licząc, że mężczyzna ich nie zabierze. Poprawiłem wstążkę na rogu, odciążyłem chorą nogę i tak stałem czekając na ruch błazna.
Rhami- Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-wykastrowany (wygląda i brzmi jak dziewczynka itp)
-tatuaż na wnętrzu prawego ramienia
-urokliwa diastema
Obrażenia tymczasowe:
-
-
Ekwipunek : Info w KP.
Ubiór : Patrz w KP.
Źródło avatara : Reddit
Re: Stepy Senemskie
Cicero nasłuchiwał, wiedział że nie ma sensu ganiać po każdym kącie, ale stary i pusty dom, niesie echo. Echo które przebija ciszę i pustkę. Więc słuchał, słuchał doszukując się oczami wyobraźni krwawych kroków małego Gide. Ale nie tego oczekiwał.
Uderzenie w drzwi frontowe sprawiło, że prawie podskoczył.
-MILICJA SELINDAY! CICERO ZEVISIE, PODDAJ SIĘ!
Wykrzyczał damski głos, po czym drzwi poszły z hukiem, wyłamując się z zawiasów. Do środka przeszła kobieta o niebieskich oczach, złotych, ostro ściętych włosach, o niezwykle młodej twarzy. Miała na sobie mundur, oraz pistolet uniesiony na wysokość ramion. Zaczęła szybko analizować parter, celując w każdy zakamarek korytarzy. Wystraszony Cicero spodziewał się przybycia milicji, ale nie sądził, że ganianie za dzieciakiem zmarnuje mu tyle czasu. Nie sama kobieta go przejmowała, ale możliwe posiłki na zewnątrz.
-Ojojojojoj…
Wyszeptał, schylając się. Matka! Musi iść do Matki! Nie może jej tak zostawić!
Błazen zdjął z głowy swą czapeczkę, aby nie wydawać zbędnych dźwięków, odkładając ją ostrożnie na podłogę. Rudowłosy Cicero zaczął kuckiem truchtać w kierunku pokoju, gdzie była trumna, nie orientując się, że z jego kieszeni wypadła mała książeczka. Kiedy tylko otworzył drzwi, rozległ się strzał z pistoletu Gide. Zabójcą miał szczęście, że nisko trzymał głowę, bo kula chybiła, ale był w szoku, że zobaczył chłopca w pokoju, który sprawdzał. W dodatku, milicjantka na parterze, słysząc wystrzał gdzieś z góry, zaczęła błyskawicznie szukać drogi na piętro.
-Gide! Mogłeś zabić Cicero!- Rzucił do niego szeptem, po czym lekkim, błazeńskim krokiem, podbiegł do chłopca, aby go chwycić i niezależnie od tego, czy walczył, wystawił go na korytarz, przykładając sobie palec do ust. -Ciiiii… Gide zapomni, Cicero tu nie ma… jak przyjaciel przyjacielowi, musisz pomóc…
Wyszeptał, po czym zamknął mu drzwi przed nosem, samemu pozostając w pokoju.
Wtedy też, na piętro dotarła kobieta, która w pierwszej chwili wycelowała w Gide, by opuścić broń, widząc tylko dziecko całe we krwi.
-Na bogów… nie bój się dziecko, jestem z milicji, nic Ci już nie grozi…- Powiedziała, podchodząc szybko to Gide i patrząc na niego z każdej strony. -Proszę Cię, powiedz mi, czy wiesz gdzie jest mężczyzna, który Ci to zrobił…?
Spytała, nieświadoma, że poszukiwany zabójcą, był tuż za drzwiami...
Uderzenie w drzwi frontowe sprawiło, że prawie podskoczył.
-MILICJA SELINDAY! CICERO ZEVISIE, PODDAJ SIĘ!
Wykrzyczał damski głos, po czym drzwi poszły z hukiem, wyłamując się z zawiasów. Do środka przeszła kobieta o niebieskich oczach, złotych, ostro ściętych włosach, o niezwykle młodej twarzy. Miała na sobie mundur, oraz pistolet uniesiony na wysokość ramion. Zaczęła szybko analizować parter, celując w każdy zakamarek korytarzy. Wystraszony Cicero spodziewał się przybycia milicji, ale nie sądził, że ganianie za dzieciakiem zmarnuje mu tyle czasu. Nie sama kobieta go przejmowała, ale możliwe posiłki na zewnątrz.
-Ojojojojoj…
Wyszeptał, schylając się. Matka! Musi iść do Matki! Nie może jej tak zostawić!
Błazen zdjął z głowy swą czapeczkę, aby nie wydawać zbędnych dźwięków, odkładając ją ostrożnie na podłogę. Rudowłosy Cicero zaczął kuckiem truchtać w kierunku pokoju, gdzie była trumna, nie orientując się, że z jego kieszeni wypadła mała książeczka. Kiedy tylko otworzył drzwi, rozległ się strzał z pistoletu Gide. Zabójcą miał szczęście, że nisko trzymał głowę, bo kula chybiła, ale był w szoku, że zobaczył chłopca w pokoju, który sprawdzał. W dodatku, milicjantka na parterze, słysząc wystrzał gdzieś z góry, zaczęła błyskawicznie szukać drogi na piętro.
-Gide! Mogłeś zabić Cicero!- Rzucił do niego szeptem, po czym lekkim, błazeńskim krokiem, podbiegł do chłopca, aby go chwycić i niezależnie od tego, czy walczył, wystawił go na korytarz, przykładając sobie palec do ust. -Ciiiii… Gide zapomni, Cicero tu nie ma… jak przyjaciel przyjacielowi, musisz pomóc…
Wyszeptał, po czym zamknął mu drzwi przed nosem, samemu pozostając w pokoju.
Wtedy też, na piętro dotarła kobieta, która w pierwszej chwili wycelowała w Gide, by opuścić broń, widząc tylko dziecko całe we krwi.
-Na bogów… nie bój się dziecko, jestem z milicji, nic Ci już nie grozi…- Powiedziała, podchodząc szybko to Gide i patrząc na niego z każdej strony. -Proszę Cię, powiedz mi, czy wiesz gdzie jest mężczyzna, który Ci to zrobił…?
Spytała, nieświadoma, że poszukiwany zabójcą, był tuż za drzwiami...
NPC- Stan postaci : ---
Źródło avatara : theartofanimation.tumblr.com
Re: Stepy Senemskie
Usłyszałem jakieś zamieszanie, ktoś przybył do domu, ale nie dosłyszałem kto. Stałem więc w pełnej gotowości, a kiedy drzwi się otworzyły, to strzeliłem niestety chybiając. Już się odwróciłem, żeby uciekać, widząc, że to błazen, jednak ten skarcił mnie, chwycił i wystawił na korytarz, zapominając kompletnie o części kiedy mnie zabija. Pokiwałem mimowolnie głową na jego słowa. Czyli już jesteśmy przyjaciółmi? To była tylko zabawa, żeby mnie sprawdzić? Nie rozumiałem, ale i nie miałem czasu na zastanowienie się, bo uwagą moją odwróciły kolejne kroki. Cicero się jednak nie rozdwoił, po prostu rozwiała się tajemnica tego, kto wszedł do domu robiąc wcześniejsze zamieszanie.
Podskoczyłem widząc, jak kobieta idzie w moim kierunku, cofnąłem się gwałtownie i kuląc się pod jej spojrzeniem, jakby zamiast na ratunek, przyszła mnie zbić za to, że pobrudziłem wszędzie podłogę, zostawiłem chleb na ziemi i do tego po całym domu walają się moje rzeczy. Powinienem dbać o porządek w domu, w którym jestem, a tu taki bałagan straszny.
Popatrzyłem na nią przestraszony kiedy zapytała o Cicera, samo jego wspomnienie dawało mi zarówno chłodne, jak i zimne dreszcze. Naprawdę nie wiedziałem co myśleć
-To dach się pode mną złamał, proszę Pani.-powiedziałem słabym głosem, uznając to za wytłumaczenie wszystkiego. Bo taka prawda, mężczyzna mi nic nie zrobił, sam się pokaleczyłem na schodach, bo zdjąłem buty, sam się wspiąłem na dach, który się zarwał. Mężczyzna mnie tylko trochę nastraszył. Widać jednak było, że wiem, iż ta odpowiedź nie jest prawidłowa, bo kompletnie nie patrzyłem na kobietę, tylko uciekałem wzrokiem albo gapiłem się na bose stopy. Pociągnąłem przy tym nosem dając wrażenie jeszcze bardziej żałosnego stworzenia. Chciałem, żeby wszystko było normalnie, ale to on to zepsuł, wybaczyłbym mu zabicie milicjanta, gdyby tylko nie próbował dorwać mnie. To przez niego nasza relacja jest dziwna. Z resztą, co ja mówię? Bo chodzi i o to, że... nie wiem, nie chcę go wydawać i tyle, a dlaczego, to nie mam pojęcia. Cofnąłem się jeszcze krok, żeby, móc odskoczyć w razie, gdyby ta odpowiedź zezłościła kobietę na tyle, że ta zechciałaby mnie uderzyć czy złapać. W ostateczności jestem gotów nawet walnąć ją moim pistoletem, jeśli będzie nad wyraz nachalna. Nie powinienem, ale nie wiem sam, dużo nie wiem teraz i nie wiem dlaczego nie wiem.
Podskoczyłem widząc, jak kobieta idzie w moim kierunku, cofnąłem się gwałtownie i kuląc się pod jej spojrzeniem, jakby zamiast na ratunek, przyszła mnie zbić za to, że pobrudziłem wszędzie podłogę, zostawiłem chleb na ziemi i do tego po całym domu walają się moje rzeczy. Powinienem dbać o porządek w domu, w którym jestem, a tu taki bałagan straszny.
Popatrzyłem na nią przestraszony kiedy zapytała o Cicera, samo jego wspomnienie dawało mi zarówno chłodne, jak i zimne dreszcze. Naprawdę nie wiedziałem co myśleć
-To dach się pode mną złamał, proszę Pani.-powiedziałem słabym głosem, uznając to za wytłumaczenie wszystkiego. Bo taka prawda, mężczyzna mi nic nie zrobił, sam się pokaleczyłem na schodach, bo zdjąłem buty, sam się wspiąłem na dach, który się zarwał. Mężczyzna mnie tylko trochę nastraszył. Widać jednak było, że wiem, iż ta odpowiedź nie jest prawidłowa, bo kompletnie nie patrzyłem na kobietę, tylko uciekałem wzrokiem albo gapiłem się na bose stopy. Pociągnąłem przy tym nosem dając wrażenie jeszcze bardziej żałosnego stworzenia. Chciałem, żeby wszystko było normalnie, ale to on to zepsuł, wybaczyłbym mu zabicie milicjanta, gdyby tylko nie próbował dorwać mnie. To przez niego nasza relacja jest dziwna. Z resztą, co ja mówię? Bo chodzi i o to, że... nie wiem, nie chcę go wydawać i tyle, a dlaczego, to nie mam pojęcia. Cofnąłem się jeszcze krok, żeby, móc odskoczyć w razie, gdyby ta odpowiedź zezłościła kobietę na tyle, że ta zechciałaby mnie uderzyć czy złapać. W ostateczności jestem gotów nawet walnąć ją moim pistoletem, jeśli będzie nad wyraz nachalna. Nie powinienem, ale nie wiem sam, dużo nie wiem teraz i nie wiem dlaczego nie wiem.
Rhami- Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-wykastrowany (wygląda i brzmi jak dziewczynka itp)
-tatuaż na wnętrzu prawego ramienia
-urokliwa diastema
Obrażenia tymczasowe:
-
-
Ekwipunek : Info w KP.
Ubiór : Patrz w KP.
Źródło avatara : Reddit
Re: Stepy Senemskie
Kobieta obserwowała dziecko z pewną dozą dezorientacji, nie rozumiejąc tym bardziej jego słów. Dach się zarwał? To możliwe, jasne, że tak, ale… ah, nie miała czasu o tym myśleć, nie wiadomo gdzie był Cicero, zaś hybryda… lub hybrydka, wymagała pomocy.
-Chodź, zabiorę Cię za zewnątrz, jest tam lekarz, który się opatrzy. Złap się mnie, aby było Ci łatwiej.
Poinstruowała, po czym, gdy tylko udało się złapać kózkę w lekkim uścisku, zaczęli iść drogą powrotną, choć milicjantka dalej była czujna na jakikolwiek ruch, z pistoletem w gotowości. Po drodze, oczom Gide rzucił się mały dziennik, oraz błazeńska czapka, po które zdecydował się schylić. Blondynka nie do końca to rozumiała, ale też nie miała zamiaru teraz tego rozpatrywać. Musieli zejść na dół…
Minęła może godzina. Gide siedział w milicyjnej karocy, mogąc w końcu nacieszyć się spokojem, oraz czystym powietrzem. Przed tym, lekarz który przyjechał na cały proces, spodziewając się rannych, wydobył szpikulec z jego łydki, oraz opatrzył nogę, wraz ze wszystkimi innymi obrażeniami jakie poniósł. W międzyczasie, pilnował ich jeden z milicjantów, stereotypowy funkcjonariusz z długim wąsiskiem, który wypatrywał milicjantki, właśnie wracającej z rezydencji, przed którą się znajdowali.
-Znaleźliśmy Anthony’ego…
Przekazała.
-Czy on…?
-Ten potwór go zmasakrował…
Westchnęła, przecierając zmęczoną, młodą buzią, na co ten wąsaty wyjął papierosa, aby go odpalić.
-Popierdoleniec. Gdzie on jest…?
-Nie wiem. Zniknął. Wyparował. Znaleźliśmy tylko trumnę ze szczątkami, ciężko ocenić czyimi, jest strasznie spróchniała. Co ona tam robiła…?
-Nie chcę wiedzieć. Gość jest chory. Ale nawet jeśli uciekł innym przejściem, nie może być daleko. Kilku naszych chłopaków przeczesuje okolice.- Zamyślił się na chwilę i zerknął w kierunku powozu, gdzie siedział Gide z lekarzem. -I tak mamy sukces, Amelie. Uratowałaś temu dziecku życie. Mogło być po nim…
Powiedział, a wtedy, również blondynka zerknęła na koziołka, kładąc ręce na biodrach, z cichym sapnięciem.
-Dzieciak jest odważny. Jakby nie jego wytrwałość, nie zdążyłabym. Mało kto przetrwałby taką pogoń. Zobacz jak wygląda…- Załamała się na moment, obracając spojrzenie w stronę domostwa. -Ale czemu hybryda…? Nieważne, idę znów zerknąć, może coś przeoczyłam.
Dodała, po czym pokierowała się do rezydencji, zaś milicjant wrócił do palenia. Gide z kolei, mógł skupić się z kolei na książeczce, którą znalazł, a która podpisana była, “Pamiętnik Cicerona”:
-Chodź, zabiorę Cię za zewnątrz, jest tam lekarz, który się opatrzy. Złap się mnie, aby było Ci łatwiej.
Poinstruowała, po czym, gdy tylko udało się złapać kózkę w lekkim uścisku, zaczęli iść drogą powrotną, choć milicjantka dalej była czujna na jakikolwiek ruch, z pistoletem w gotowości. Po drodze, oczom Gide rzucił się mały dziennik, oraz błazeńska czapka, po które zdecydował się schylić. Blondynka nie do końca to rozumiała, ale też nie miała zamiaru teraz tego rozpatrywać. Musieli zejść na dół…
Minęła może godzina. Gide siedział w milicyjnej karocy, mogąc w końcu nacieszyć się spokojem, oraz czystym powietrzem. Przed tym, lekarz który przyjechał na cały proces, spodziewając się rannych, wydobył szpikulec z jego łydki, oraz opatrzył nogę, wraz ze wszystkimi innymi obrażeniami jakie poniósł. W międzyczasie, pilnował ich jeden z milicjantów, stereotypowy funkcjonariusz z długim wąsiskiem, który wypatrywał milicjantki, właśnie wracającej z rezydencji, przed którą się znajdowali.
-Znaleźliśmy Anthony’ego…
Przekazała.
-Czy on…?
-Ten potwór go zmasakrował…
Westchnęła, przecierając zmęczoną, młodą buzią, na co ten wąsaty wyjął papierosa, aby go odpalić.
-Popierdoleniec. Gdzie on jest…?
-Nie wiem. Zniknął. Wyparował. Znaleźliśmy tylko trumnę ze szczątkami, ciężko ocenić czyimi, jest strasznie spróchniała. Co ona tam robiła…?
-Nie chcę wiedzieć. Gość jest chory. Ale nawet jeśli uciekł innym przejściem, nie może być daleko. Kilku naszych chłopaków przeczesuje okolice.- Zamyślił się na chwilę i zerknął w kierunku powozu, gdzie siedział Gide z lekarzem. -I tak mamy sukces, Amelie. Uratowałaś temu dziecku życie. Mogło być po nim…
Powiedział, a wtedy, również blondynka zerknęła na koziołka, kładąc ręce na biodrach, z cichym sapnięciem.
-Dzieciak jest odważny. Jakby nie jego wytrwałość, nie zdążyłabym. Mało kto przetrwałby taką pogoń. Zobacz jak wygląda…- Załamała się na moment, obracając spojrzenie w stronę domostwa. -Ale czemu hybryda…? Nieważne, idę znów zerknąć, może coś przeoczyłam.
Dodała, po czym pokierowała się do rezydencji, zaś milicjant wrócił do palenia. Gide z kolei, mógł skupić się z kolei na książeczce, którą znalazł, a która podpisana była, “Pamiętnik Cicerona”:
- Pamiętnik Cicerona:
18 grudzień, 1854r.
Na progu nowego etapu w swoim życiu zdecydowałem się rozpocząć nareszcie pisanie dziennika. Tyle mi się dotąd przytrafiło, zarówno w Porannej Gwieździe, jak i poza nią... Gdy pomyślę, że po tych wydarzeniach nie pozostanie żaden ślad, zdaje się to być niemal obrazą samych bogów. Postanowiłem więc naprawić tę szkodę.
Owszem, Poranna Gwiazda posiada własnych skrybów i kronikarzy, lecz ich zadaniem jest dokumentowanie wydarzeń uznanych za znaczące dla całej organizacji. Niechaj ten tom stanie się zbiorem zapisków jednego człowieka, zwykłego skrytobójcy, który swój miecz i życie oddał w służbę Porannej Gwiazdy.
23 grudzień, 1854r.
Przybyłem bezpiecznie do Rezydencji Tregardów. Rasha Zevis powitał mnie wraz z pozostałymi. Nie mogłem uwierzyć, jak wiele wsparcia i miłości otrzymałem od tej części mej rodziny. Oni wiedzą, co znaczy cierpienie i rozpacz. Pokutujące duchy wciąż nawiedzają jej mury. Któż inny mógłby więc zrozumieć los człowieka pozbawionego domu i miłości, jak nie bracia? Nie ma lepszego miejsca dla kogoś, kto stracił swoje własne miejsce na ziemi.
Moi najdrożsi bracia i siostry będą żyć na wieki w moich snach...
1 kwiecień, 1855r.
Ukończyłem kontrakt na baronową. Umarła spokojną śmiercią. Mniej szczęścia miała jej służąca.
12 kwiecień, 1855r.
Rezydencja Tregardów mi odpowiada. Po tym, jak inne mniejsze siedziby opustoszały, bądź zostały zniszczone, mamy pełne ręce roboty i sowite premie.
Krążą pogłoski, że Gwiazdy są podzielone, między największymi bazami. Niektórzy popierają ekspansję, inni żądają konsolidacji.
Osobiście uważam, że Poranna Gwiazda musi przynajmniej zachować poczucie, że jest we wszystkich miejscach jednocześnie. Coraz trudniej wypełnić (a nawet zdobyć) kontrakty na dalekim wschodzie lub poza granicami Medevaru, gdzie nie mamy już swych struktur.
27 kwiecień, 1855r.
Alisanne Zevis, która przybyła z Winneburgu, od kilku dni jest u nas z wizytą. Rozmawiała z Rashą o możliwości ponownego otwarcia ośrodka szkoleniowego w Sarat Atun. Ostatecznie jednak zdecydowali, że brakuje ku temu środków. Nieprawda.
28 kwiecień, 1855r.
Ukończyłem kontrakt Areny. Udając oddanego fana, z łatwością zdobyłem zaufanie aktora teatralnego. Gdy eskortowałem tego aroganckiego głupca przez trakt kirtański, poderżnąłem mu gardło i rzuciłem jego zwłoki na pożarcie niedźwiedziom.
5 sierpień, 1856r.
Dotarły do nas wieści, że placówka szkoleniowa w Zatoce Afraazkiej została splądrowana przez korsarzy. Nikt nie przeżył.
Zostały już jedynie trzy działające siedziby Porannej Gwiazdy: Winneburg, w Górach Sebvor, Podmiasto, w Selinday, oraz Rezydencja Tregardów, w Górach Koronnych.
Członkowie zniszczonych placówek szkoleniowych przybędą do naszego azylu. Przyjmę mych braci tak ciepło, jak przyjęto mnie, kiedy przybyłem tu po raz pierwszy.
27 wrzesień, 1856r.
Sytuacja w Rezydencji Tregardów jest coraz trudniejsza. Powstały “zamieszki” wywołane konfliktem między dwoma największymi tutaj skrytobójcami. Doszło do rozlewu krwi.
12 listopad, 1856r.
Sknociłem adnotację i straciłem premię. Handlarka jedwabiem była już sztywna, a gdy wychodziłem przez okno, do pokoju weszła jej córka. Nie miałem wielkiego wyboru.
21 listopad, 1856r.
Tyle się zdarzyło od mojego ostatniego wpisu. Gdy Garnag, Alisanna i Andronika wyjechali za zleceniem do Morteny, przestaliśmy otrzymywać stamtąd jakiekolwiek wieści. Obawialiśmy się najgorszego. Dziś rano okazało się, że słusznie. Garnag powrócił sam.
Opowieść Garnaga zmroziłaby krew nawet najtwardszych Gwiazd. Umiłowaną siostrę Andronikę pocięto na kawałki, a szlachetną Alisanne, spalono żywcem w ogniu magicznych pocisków.
Garnag, choć ciężko ranny (prawdopodobnie straci prawe oko), zdołał odeprzeć atak przeciwników. Od tamtego tragicznego wieczora był w ciągłym ruchu, starając się dotrzeć do nas jak najszybciej.
30 styczeń, 1857r.
Błazen nie żyje. Mój ostatni kontrakt został ukończony. Ależ się śmiał. Śmiał mi się w twarz, aż do rozpuku... aż przestał.
3 marzec, 1857r.
Znalazłem grób mojej matki, podobno matki która mnie zrodziła i oddała Porannej Gwieździe. Nie wiem dlaczego ją wykopałem i postanowiłem zabrać ze sobą do powozu. Inne Gwiazdy zaczęły się ze mnie śmiać lub szeptać za moimi plecami, ale Mistrzowi nie przeszkadza to, póki pracuję. Chyba chciałem, aby jeździła ze mną, jak ze swoim synem. Jakby żyła, byłoby łatwiej.
12 czerwiec, 1857r.
Mijają kolejne miesiące, a ja nie umiem pozbyć się trumny matki. Dlaczego nie umiem? To nie jest normalne.
4 lipiec, 1857r.
Minęło tyle czasu, odkąd używałem swej klingi. Od ostatniego przypisanego mi zlecenia. Tyle czasu, odkąd zbawiłem jakąś duszę.
Wspominam chwile spędzone z błaznem, moim ostatnim kontraktem. Jego śmiech, jego krzyki, jego żałosne wrzaski, zdrapujące mięso z moich kości. A potem, kiedy zbliżała się jego godzina, znowu ten obłąkańczy śmiech. Weselił się zarówno żyjąc, jak i umierając. To zaszczyt poznać kogoś takiego.
26 październik, 1857r.
Cisza! Ogłuszająca cisza! W mojej głowie, mojej głowie, mojej głowie. To cisza śmierci, cisza Otchłanii. Przesiąkam nią poprzez Matkę. Cisza to nienawiść. Cisza to wściekłość. Cisza to miłość.
4 listopad, 1857r.
Dzisiaj Rasha wrócił, lecz nieskalany krwią ofiary. Podły kłamca! Oszust! Te szachrajstwa nie mogą mu ujść płazem.
5 grudzień, 1857r.
Rasha nie żyje.
Posłuchałem nakazów ciszy. Nie uniosłem noża, o nie. Szepnąłem jedynie czule do uważnego ucha Garnaga. To dobry brat. Lojalny. Zarówno wobec Cicerona, jak i Mistrza Marakasa. On zrobił, co było trzeba. Z przyjemnością.
3 marzec, 1857r.
Słyszę. Coraz głębiej i głębiej. Głośniej i głośniej. Punktuje ciszę jak grom w spokojny wieczór. Śmiech.
4 marzec, 1857r.
Śmiech, śmiech, śmiech, śmiech! To błazen! Głos z próżni, który pragnie rozbawić biednego Cicerona! Przyjmuję Twój dar, Matko. Dziękuję Ci za swój śmiech. Dziękuję za mojego przyjaciela.
16 kwiecień, 1858r.
Pontius nie żyje. Zabójca Porannej Gwiazdy został zamordowany przez zwykłego oprycha grasującego na ulicach Lenth. Jak coś tak strasznego może mnie bawić?
17 kwiecień, 1858r.
Kocham śmiech, umiłowana Matko. Mimo to tęsknię za Twoim głosem, którego nawet nie znam. Nie jest jeszcze za późno! Przemów do mnie! Przemów, żebym wiedział, jak wszystko naprawić! Mogę uratować Cię! Mogę uratować Gwiazdy!
Możesz sobie wziąć śmiech! Zabierz go! Wymiana? Śmiech za Twoje słowa?
2 maj, 1858r.
Poza murami Rezydencji nie jest bezpiecznie. Zostane tutaj. Wszystko będzie dobrze.
29 sierpień, 1858r.
Garnag odszedł. Odszedł, odszedł, odszedł, odszedł. Ruszył, aby wykonać misję. Wróci. Minęły dopiero trzy miesiące. Trzy miesiące. Trzy miesiące? Dwanaście miesięcy? Czterech leniwców!
21 listopad, 1859r.
Cicero umarł! Niech żyje Cicero!
Śmiech mnie przepełnia. Przepełnia mnie całego. Cały jestem śmiechem. Jestem błaznem. Dusza, która była mi nieodstępnym towarzyszem od tak dawna, przerwała zasłonę próżni, ostatecznie i na zawsze. Teraz jest we mnie. Jest mną.
Świat ostatni raz widział Cicerona-człowieka. Teraz pozna Cicerona-błazna, wcielony śmiech!
28 listopad, 1868r.
Znalazłem stary dziennik i postanowiłem napisać traktat na temat ciszy oraz dźwięku, ciemności i światła!
Ile czasu minęło, odkąd zmieniłem się w błazna? Odkąd zostałem sam? Odkąd Matka była ze mną?
Ciemno tu i tak cicho. Biedny Cicero już nie słyszy śmiechu, bo sam nim jest.
29 listopad, 1868r.
Udałem się na przechadzkę i śledziłem służącą. Jestem tak zapracowany, brakuje mi uciech. Gdybym tylko miał chwilę, by zabić.
30 listopad, 1868r.
Coś jest nie tak.
W każdym razie, musimy ruszać! Jutro wymiana koła do powozu!
22 grudzień, 1868r.
Dość, dość, dość już tego kołysania. Nieskończony trakt.
23 grudzień, 1868r.
Przy Czarnych Wrotach usłyszę pytanie: „Co jest największą iluzją życia?".
Odpowiedź brzmi: „Niewinność".
4 marzec, 1869r.
Poranna Gwiazda jest moim domem! Chłodnym, mrocznym i umiłowanym. Moje sanktuarium, schronienie przed światem. Ale potrzeba nowych, niewinnych dusz.
Schronienie przed światem.
13 kwiecień, 1869r.
Tak tu cicho. Całym sercem pokochałem Matkę. Oddałem jej swą radość, ale nie słyszę jej. Cisza powróciła. Teraz, kiedy zmieniłem się w śmiech, przestałem śmiech słyszeć. Znów pogrążyłem się w ciszy. Ciszy pustki, która sięga poprzez czas i przestrzeń. Znów ogłuchłem od ciszy.
5 czerwiec, 1869r.
Znalazłem niewinną duszę, idealną by nieść śpiew mych braci! Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide, Gide…
NPC- Stan postaci : ---
Źródło avatara : theartofanimation.tumblr.com
Re: Stepy Senemskie
Trochę nie chciałem iść za kobietą, chciałbym sprawdzić czy z Cicero wszystko w porządku i czy da radę na pewno uciec, wiedziałem jednak, że nie mogę mieć wszystkiego na raz, a obecność milicjantki tak blisko pokoju z trumną na pewno nie ułatwi mężczyźnie opuszczenia budynku. Objąłem więc kobietę i poszedłem z nią na zewnątrz, po drodze zgarniając dziennik i czapkę błazna, co prawda chwyciłem dzwoneczki w dłoń, żeby tylko nie zadzwoniły, bo już na dzisiaj mam dosyć tego dźwięku.
Siedziałem spokojnie w karocy i co chwila unosiłem wzrok znad dziennika. Byłem opatrzony, miałem przy sobie mój plecak i nie musiałem się już niczym przejmować, a i tak nie miałem nic innego do roboty. W dzienniku nie było nic spektakularnego, poza kilkoma informacjami, mianowicie: gdzie znaleźć niektóre siedziby organizacji, kim była kobieta w trumnie, nawiasem mówiąc okazało się, że zgodnie z moimi przewidywaniami była mało idealna, a do tego szybki przegląd szaleństwa błazna, który błaznem nie był, po prostu wydawało mu się, że nim jest. Jednak najbardziej wciągnęła mnie końcówka. Nigdy nie widziałem, żeby ktoś poświęcił swój czas, aby tyle razy napisać moje imię. Czułem się wyjątkowo, do tego chwalił mnie, chociaż nie zrobiłem nic specjalnego i było to zapewne przed tym, jak kazał mi zabić milicjanta, a ja nie umiałem. Mimo tego to było bardzo miłe z jego strony, bo uwielbiam pochwały i niby mówię, że ich nie potrzebuję, że ja tylko wykonuję swoje obowiązki, ale jednak... jednak chcę pochwał, bardzo mocno. Oj, aż mi się gorąco na policzkach zrobiło. To było cudowne, patrzeć na swoje imię napisane z tak obsesyjnym uwielbieniem. Uśmiechnąłem się i schowałem dziennik na dno plecaka, między owoce, ubrania i broń.
Zerknąłem na kobietę, która mnie znalazła, a kiedy ta odeszła i minęło kilka długich sekund, wstałem powoli, uważając na bandaże na nogach. Miałem specjalną sprawę, która wymagała ode mnie wstania. Podpierając się o ławeczkę, spojrzałem na lekarza, który najpewniej sie zainteresował moją nagłą aktywnością.
-Przepraszam, proszę Pana...-zerknąłem w bok, trochę zawstydzony.-....chce mi się... siku.-to była taka niezręczna sytuacja. Łazienka w domu raczej nie działa poprawnie, ale czy jest inna opcja, skoro dookoła jest pustkowie, a ja jako dama, potrzebuję pokaźnych rozmiarów krzaczka, żeby móc spokojnie zrobić co natura każe?-W domu na górnym piętrze widziałam łazienkę... mogę tam pójść?-byłem okropnie zawstydzony. Żeby prosić dorosłego, obcego faceta o takie rzeczy?
Siedziałem spokojnie w karocy i co chwila unosiłem wzrok znad dziennika. Byłem opatrzony, miałem przy sobie mój plecak i nie musiałem się już niczym przejmować, a i tak nie miałem nic innego do roboty. W dzienniku nie było nic spektakularnego, poza kilkoma informacjami, mianowicie: gdzie znaleźć niektóre siedziby organizacji, kim była kobieta w trumnie, nawiasem mówiąc okazało się, że zgodnie z moimi przewidywaniami była mało idealna, a do tego szybki przegląd szaleństwa błazna, który błaznem nie był, po prostu wydawało mu się, że nim jest. Jednak najbardziej wciągnęła mnie końcówka. Nigdy nie widziałem, żeby ktoś poświęcił swój czas, aby tyle razy napisać moje imię. Czułem się wyjątkowo, do tego chwalił mnie, chociaż nie zrobiłem nic specjalnego i było to zapewne przed tym, jak kazał mi zabić milicjanta, a ja nie umiałem. Mimo tego to było bardzo miłe z jego strony, bo uwielbiam pochwały i niby mówię, że ich nie potrzebuję, że ja tylko wykonuję swoje obowiązki, ale jednak... jednak chcę pochwał, bardzo mocno. Oj, aż mi się gorąco na policzkach zrobiło. To było cudowne, patrzeć na swoje imię napisane z tak obsesyjnym uwielbieniem. Uśmiechnąłem się i schowałem dziennik na dno plecaka, między owoce, ubrania i broń.
Zerknąłem na kobietę, która mnie znalazła, a kiedy ta odeszła i minęło kilka długich sekund, wstałem powoli, uważając na bandaże na nogach. Miałem specjalną sprawę, która wymagała ode mnie wstania. Podpierając się o ławeczkę, spojrzałem na lekarza, który najpewniej sie zainteresował moją nagłą aktywnością.
-Przepraszam, proszę Pana...-zerknąłem w bok, trochę zawstydzony.-....chce mi się... siku.-to była taka niezręczna sytuacja. Łazienka w domu raczej nie działa poprawnie, ale czy jest inna opcja, skoro dookoła jest pustkowie, a ja jako dama, potrzebuję pokaźnych rozmiarów krzaczka, żeby móc spokojnie zrobić co natura każe?-W domu na górnym piętrze widziałam łazienkę... mogę tam pójść?-byłem okropnie zawstydzony. Żeby prosić dorosłego, obcego faceta o takie rzeczy?
Rhami- Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-wykastrowany (wygląda i brzmi jak dziewczynka itp)
-tatuaż na wnętrzu prawego ramienia
-urokliwa diastema
Obrażenia tymczasowe:
-
-
Ekwipunek : Info w KP.
Ubiór : Patrz w KP.
Źródło avatara : Reddit
Re: Stepy Senemskie
Lekarz faktycznie zwrócił uwagę na dziecko, które wstało, aby poprosić o pójście do łazienki. Zaskoczony tym, samemu wstał i zbliżył się, aby złapać dziecko, żeby się nie przewróciło.
-Rozumiem, ale nie możemy tam wejść. W budynku wciąż może być przestępca…
Powiedział z wyraźną troską, a wtedy, zainteresował się sprawą wąsaty z papierosem, który podszedł bliżej ich powozu.
-Jared, weź dzieciaka w krzaki i tyle.
Zaproponował, a lekarz kiwnął głową pomógł Gide przedostać się z powrotem na ziemię. Odprowadził chłopca za karocę, gdzie mógł dopatrzeć się jakiś wyschniętych roślin, zaś w tym czasie, wąsaty spojrzał na kolejnego mundurowego, co to właśnie wracał ze swoim lampionem.
-Kapitanie, ani śladu błazna. Jakby się rozpłynął. Musi być w domostwie. Jeszcze Don zaraz przyjdzie, bo powiedział, że u niego czysto. Musi być w domostwie.
-Nie ma go.- Wtrąciła się znów Amelie, która po ponownym rekonesansie, powróciła do nich. -Znalazłam zniszczone piwnicze okno, a tam, to.
Pokazała im fragment materiału, w czerwono-pomarańczowe paski, na co Kapitan zaciągnął się dymem.
-To tu jest piwnica...?
-Tak. Musiał wyjść tamtędy zaraz tylko jak opuściłam rezydencję z dzieckiem.- Zawahała się. -Nie tylko w tym jest problem…
Dodała, a milicjant z lampionem popatrzył, to po wyższym stażem, a to po Amelie.
-No mów.
-Więcej szczątków. Ale… kości. Podejrzewam, że ta ruina od dawna służyła mu za jakiś schron. Choć dalej nie rozumiem, dlaczego na piętrze jest trumna…
Dopowiedziała, zaś wąsaty pogrzebał w ziemi butem, jakby coś rozważając.
-W porządku. Musimy wezwać wsparcie z komisariatu w Lenth. Trzeba zabezpieczyć wszystkie szczątki, oraz do cholery, zabrać stąd Anthony’ego. Zostanę tu z Donem, oraz Jaredem, a Ty, Blondi, oraz Larry…- Wskazał na drugiego mundurowego. -Jedźcie do Lenth i przekażcie wieści, żeby podesłali jednostki. Trzeba też sprawdzić trasy na wschód, bo zapewne tam błazen ucieka. Nie zdziwiłbym się, jeśli nawet byście na niego natrafili po drodze. Wtedy go po prostu skasujcie. Potwór…
-A co z dzieckiem…?
Dopytał Larry.
-Nie wiem. Weźcie go ze sobą. Nie powinno go tu być. Dowiedźcie się skąd jest, niech powie co wie, o Ciceronie, o sobie, a potem zabierzcie go tam, skąd przybył.
Dokończył i wypuścił dym.
-Rozumiem, ale nie możemy tam wejść. W budynku wciąż może być przestępca…
Powiedział z wyraźną troską, a wtedy, zainteresował się sprawą wąsaty z papierosem, który podszedł bliżej ich powozu.
-Jared, weź dzieciaka w krzaki i tyle.
Zaproponował, a lekarz kiwnął głową pomógł Gide przedostać się z powrotem na ziemię. Odprowadził chłopca za karocę, gdzie mógł dopatrzeć się jakiś wyschniętych roślin, zaś w tym czasie, wąsaty spojrzał na kolejnego mundurowego, co to właśnie wracał ze swoim lampionem.
-Kapitanie, ani śladu błazna. Jakby się rozpłynął. Musi być w domostwie. Jeszcze Don zaraz przyjdzie, bo powiedział, że u niego czysto. Musi być w domostwie.
-Nie ma go.- Wtrąciła się znów Amelie, która po ponownym rekonesansie, powróciła do nich. -Znalazłam zniszczone piwnicze okno, a tam, to.
Pokazała im fragment materiału, w czerwono-pomarańczowe paski, na co Kapitan zaciągnął się dymem.
-To tu jest piwnica...?
-Tak. Musiał wyjść tamtędy zaraz tylko jak opuściłam rezydencję z dzieckiem.- Zawahała się. -Nie tylko w tym jest problem…
Dodała, a milicjant z lampionem popatrzył, to po wyższym stażem, a to po Amelie.
-No mów.
-Więcej szczątków. Ale… kości. Podejrzewam, że ta ruina od dawna służyła mu za jakiś schron. Choć dalej nie rozumiem, dlaczego na piętrze jest trumna…
Dopowiedziała, zaś wąsaty pogrzebał w ziemi butem, jakby coś rozważając.
-W porządku. Musimy wezwać wsparcie z komisariatu w Lenth. Trzeba zabezpieczyć wszystkie szczątki, oraz do cholery, zabrać stąd Anthony’ego. Zostanę tu z Donem, oraz Jaredem, a Ty, Blondi, oraz Larry…- Wskazał na drugiego mundurowego. -Jedźcie do Lenth i przekażcie wieści, żeby podesłali jednostki. Trzeba też sprawdzić trasy na wschód, bo zapewne tam błazen ucieka. Nie zdziwiłbym się, jeśli nawet byście na niego natrafili po drodze. Wtedy go po prostu skasujcie. Potwór…
-A co z dzieckiem…?
Dopytał Larry.
-Nie wiem. Weźcie go ze sobą. Nie powinno go tu być. Dowiedźcie się skąd jest, niech powie co wie, o Ciceronie, o sobie, a potem zabierzcie go tam, skąd przybył.
Dokończył i wypuścił dym.
NPC- Stan postaci : ---
Źródło avatara : theartofanimation.tumblr.com
Re: Stepy Senemskie
Nie chciano mi pozwolić pójść do łazienki, co mi się nie podobało, ale trudno wiele razy ignorowano moje prośby, jestem tylko sługą i nie będę się buntować, zbyt zmęczony na to jestem.
Lekarz pomógł mi wyjść z karocy i przejść w odpowiednie miejsce. Popatrzyłem ze zmarszczonym nosem na suche krzaki, popatrzyłem na lekarza z wyrzutem, że w takich warunkach każe mi takie rzeczy robić. Ja rozumiem, że przeżyłem straszny dom i mordercę, ale... to nie znaczy, że suche krzaki są dla mnie odpowiednie.
Mimo wszystko, trochę sikać mi się chciało, więc nakazałem lekarzowi się odsunąć, odwrócić tyłem, zakryć oczy i jeśli był jeszcze na tyle miły, żeby wysłuchać mojej kolejnej prośby, to zaczął nucić piosenkę, żeby zagłuszyć wszystkie straszne dźwięki podczas gdy ziemia wchłaniała całą mokrość, jaką jej dawałem. Czułem sie okropnie, wszędzie ludzie, a ja szczam w krzakach. Straszne, nigdy im tego nie wybaczę, że mnie w takiej sytuacji milicja stawia. Wstałem, ubrałem się, poprawiłem porwaną tunikę i z zażenowaniem podszedłem do lekarza.
-Już.-szepnąłem, czując się tak głupio, jak nigdy. Następnym razem chyba dam radę przetrzymać, aż większe krzaki znajdziemy, albo jakieś cywilizowane miejsce. Zerknąłem jeszcze raz na dom i schowałem się ponownie w karocy, która po jakimś czasie ruszyła dalej na wschód, jak się okazało. Odetchnąłem ze spokojem, zadowolony, że nie wracam jeszcze do domu. Pana Morbiusa i tak już zawiodłem, ale jeśli znajdę Pana Z to mi wybaczy, lepiej wrócić po czasie ze zdobyczą, niż po czasie z pustymi rękoma. Dalej miałem nadzieję, która nieco przygasła, bo nie było obok Cicero, który powiedział, że widział Pana Z, chociaż teraz zaczynam myśleć, że on nigdy nie widział Pana Z i że mnie okłamał, ale nie będę tego brać za pewnik.
Z/T wszyscy
Lekarz pomógł mi wyjść z karocy i przejść w odpowiednie miejsce. Popatrzyłem ze zmarszczonym nosem na suche krzaki, popatrzyłem na lekarza z wyrzutem, że w takich warunkach każe mi takie rzeczy robić. Ja rozumiem, że przeżyłem straszny dom i mordercę, ale... to nie znaczy, że suche krzaki są dla mnie odpowiednie.
Mimo wszystko, trochę sikać mi się chciało, więc nakazałem lekarzowi się odsunąć, odwrócić tyłem, zakryć oczy i jeśli był jeszcze na tyle miły, żeby wysłuchać mojej kolejnej prośby, to zaczął nucić piosenkę, żeby zagłuszyć wszystkie straszne dźwięki podczas gdy ziemia wchłaniała całą mokrość, jaką jej dawałem. Czułem sie okropnie, wszędzie ludzie, a ja szczam w krzakach. Straszne, nigdy im tego nie wybaczę, że mnie w takiej sytuacji milicja stawia. Wstałem, ubrałem się, poprawiłem porwaną tunikę i z zażenowaniem podszedłem do lekarza.
-Już.-szepnąłem, czując się tak głupio, jak nigdy. Następnym razem chyba dam radę przetrzymać, aż większe krzaki znajdziemy, albo jakieś cywilizowane miejsce. Zerknąłem jeszcze raz na dom i schowałem się ponownie w karocy, która po jakimś czasie ruszyła dalej na wschód, jak się okazało. Odetchnąłem ze spokojem, zadowolony, że nie wracam jeszcze do domu. Pana Morbiusa i tak już zawiodłem, ale jeśli znajdę Pana Z to mi wybaczy, lepiej wrócić po czasie ze zdobyczą, niż po czasie z pustymi rękoma. Dalej miałem nadzieję, która nieco przygasła, bo nie było obok Cicero, który powiedział, że widział Pana Z, chociaż teraz zaczynam myśleć, że on nigdy nie widział Pana Z i że mnie okłamał, ale nie będę tego brać za pewnik.
Z/T wszyscy
Rhami- Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-wykastrowany (wygląda i brzmi jak dziewczynka itp)
-tatuaż na wnętrzu prawego ramienia
-urokliwa diastema
Obrażenia tymczasowe:
-
-
Ekwipunek : Info w KP.
Ubiór : Patrz w KP.
Źródło avatara : Reddit
Re: Stepy Senemskie
Trochę obawiał się o to, jak będzie postępować ich wycieczka, odkąd opuszczą Adren. Teoretycznie powinno być lepiej, ale to był Kitek, zaraz pewnie wymyśli bandytów w szczerym polu, dzikie bestie, komary... Dobra, chyba nie powinien o tym myśleć, bo sam się nakręci i jeszcze na niego nakrzyczy. Ratowanie jednostek potrafiło być bardziej wymagające, niż mógłby przypuszczać. Teoretycznie mógł się skierować i to nawet wozem do hrabstwa Fasseltav, ale wolał tego uniknąć. U bliskich sąsiadów z pewnością plątali się szpiedzy Ardamira, nie mógł tak narażać ludzi Edgara, przykład tego, co mogło się stać, już mogli raz oglądać. W każdym razie ruszyli raczej północną stroną przesmyku między górami, a to oznaczało, że przyjdzie im iść krawędzią Puszczy.
Teraz jednak nadal byli na równinach. Mogliby zrobić większy dystans, lecz ten nie był jeszcze taki zły, zwłaszcza, że Killian miał odpowiednią kryjówkę w zanadrzu. Ot ogromna zaleta wyjęcia z salonów na jakiś czas, człowiek musi sobie radzić i nagle odkrywa, jak wiele możliwości czeka wokół na jakiś kreatywny umysł.
No dobrze, może opuszczona farma nie była kreatywna, ale spełniała swe zadanie. Był tam niewielki, parterowy budynek, szopa i obora, ale zatrzymali się w tym pierwszym. W jednym z pokoi dach się zapadł, ale reszta wyglądała nie najgorzej. No i była piwnica, ona wyglądała na nawet uprzątniętą, jako że swego czasu Lian często tu zaglądał po drodze lub kiedy musiał się przyczaić.
— Ludzie tu nie zaglądają — rzucił, schodząc właśnie po schodach w dół, by rzucić okiem na nieregularne pomieszczenie z różnymi rupieciami. Zaraz jednak skierował wzrok na Kitka. — Jesteś spragniony? Została jeszcze chwila do świtu, teoretycznie można zapolować. — Nie żeby sam nie był, ale chwilowo chyba nawet wolał. Był czujniejszy, a w obecności chłopaka taki wolał być, nawet jeśli jego dwa wierne Pomioty kręciły się obok.
Teraz jednak nadal byli na równinach. Mogliby zrobić większy dystans, lecz ten nie był jeszcze taki zły, zwłaszcza, że Killian miał odpowiednią kryjówkę w zanadrzu. Ot ogromna zaleta wyjęcia z salonów na jakiś czas, człowiek musi sobie radzić i nagle odkrywa, jak wiele możliwości czeka wokół na jakiś kreatywny umysł.
No dobrze, może opuszczona farma nie była kreatywna, ale spełniała swe zadanie. Był tam niewielki, parterowy budynek, szopa i obora, ale zatrzymali się w tym pierwszym. W jednym z pokoi dach się zapadł, ale reszta wyglądała nie najgorzej. No i była piwnica, ona wyglądała na nawet uprzątniętą, jako że swego czasu Lian często tu zaglądał po drodze lub kiedy musiał się przyczaić.
— Ludzie tu nie zaglądają — rzucił, schodząc właśnie po schodach w dół, by rzucić okiem na nieregularne pomieszczenie z różnymi rupieciami. Zaraz jednak skierował wzrok na Kitka. — Jesteś spragniony? Została jeszcze chwila do świtu, teoretycznie można zapolować. — Nie żeby sam nie był, ale chwilowo chyba nawet wolał. Był czujniejszy, a w obecności chłopaka taki wolał być, nawet jeśli jego dwa wierne Pomioty kręciły się obok.
Killian Falone- Stan postaci : Na lewej ręce, barku i w paru miejscach tułowia, mniej więcej równomiernie rozłożone jest kilka bliznowatych rys i plam po poparzeniu. Na prawym przedramieniu biegnie po skosie blada szrama po cięciu.
Ekwipunek : krzesiwo, piersiówka z whisky, bukłak z wodą, zegarek z dewizką, srebrny sztylet, smoczy sztylet z czerwonej stali, posrebrzana szabla, pistolet i kule [po opisy rzeczy dreptać do KP]
Ubiór : lekkie ubranie, peleryna z kapturem, rękawiczki, sygnet z literą F i sakwa na drobiazgi
Źródło avatara : pinterest.com/pin/7881368090703941/
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Strona 3 z 5
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|