Cień nad Hurushn cz. 2

2 posters

Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Go down

Cień nad Hurushn cz. 2 - Page 2 Empty Re: Cień nad Hurushn cz. 2

Pisanie by Mistrz Gry Sro Lut 16, 2022 10:35 pm

Zerknął na Amelie, kiedy skomentowała ich sytuację i prychnął cicho z cynizmem na twarzy. Tak, oczywiście, nie było to łatwe, a ona wiedziała o tym najlepiej. Choć może i lepiej, że się nie odzywała. Nie wiedziała w końcu zupełnie nic o tych ludziach. Dobrze też, że nikt nie pytał o nią wprost, bo Garreth nawet nie wiedział, co mógłby zmyślić, a co dopiero z mówieniem prawdy.
Za przewodnictwem Viddasali udali się na obrzeża wioski. Domy skryły się za kurtyną drzew i zarośli, choć wcale nie oddalili się aż tak bardzo. To tylko pokazywało, że mogliby przejść kilkaset metrów od samego centrum terenów Tannocci i nawet by tego nie zauważyli. Tutaj jednak delikatny szum lasu mieszał się z pluskiem wody spływającej po kamieniach do błękitnego stawu. Przy nim kucał mężczyzna w jasnej przepasce i czerwonej pelerynie na ramionach podszytej futrem. Na jego nadgarstkach spoczywały złote obręcze, a włosy i cała twarz skryte były pod barwną ptasią maską, której pierzasta grzywa opadała na plecy.
— Stójcie. — Szaman oderwał dłoń od powierzchni wody i wyprostował się, spoglądając po nich milcząco, aż podszedł bliżej. Wzrostem niemal dorównywał Viddasali. — Nie zbliżajcie się do świętego źródła Minok, albo spadnie na was gniew Fuqo — przestrzegł spokojnym tonem. — Kto was przysłał?
— Przyszliśmy sami — odparł Garreth, zwracając na siebie uwagę ptasiego dzioba. — Za pozwoleniem Inaquka oraz Maazama. Chcemy pomóc wam uleczyć puszczę...
— Puszcza cierpi przez gniew Thosque. Nawet on dosyć ma przelewanej tu krwi...

Widziała, jak jego zapał do obrony swojej racji słabnie z każdą chwilą i tylko podbudowywało to jej pewność siebie. Elf najwyraźniej nie miał dobrych argumentów, a jego jedynym było to, że ich tu nie chce. Jak na syna tutejszego przywódcy, to chyba nie wykazał się na tym polu.
Zaraz jednak jej uwagę odwrócił nowy głos oraz jego właściciel dumnie stąpający ku nim po schodach. Wyglądał arystokratycznie, aż przez moment nie wiedziała, na którym elemencie jego stroju czy twarzy zawiesić wzrok, bo chciała natychmiast obejrzeć wszystko, nim stanie za blisko, by było to społecznie dopuszczalne. Lecz jego następny gest i słowa jeszcze bardziej przykuły uwagę. Zupełnie inne niż wszyscy pozostali.
Zabrała dłonie do przodu i lekko przesunęła palcami po nadgarstkach. Tak było znacznie lepiej. Posłała Gaspardowi lekki uśmiech i ponownie wróciła wzrokiem do Arcymaga. A więc to jest on. Pasuje mu ten tytuł, nie dało się zaprzeczyć. A za chwilę posypały się kolejne wraz z jego imieniem.
— I mnie również jest miło — odparła na to przywitanie i skinęła mu głową, a choć starała się wyglądać elegancko, to nie dało się ukryć nowej porcji zadowolenia w oczach Saffaris. Zerknęła na halabardę, która ostatecznie wróciła do rąk właściciela. — Więc, jak już pewnie wiesz, Arcymagu, staramy się zlokalizować źródło skażenia, jak też je zniszczyć... Czy możemy gdzieś spokojnie porozmawiać? — dodała z nutką nadziei w głosie. O ile wcześniej raczej o to nie dbała, to tego jednego elfa zdecydowanie nie chciała urazić, a nie bardzo znała ich obyczaj.
Za moment nad ich głowami rozległ się pisk, jakby krzyk orła, ale o wiele donośniejszy i głębszy. Wielkie, pierzaste stworzenie przemknęło zgrabnie pomiędzy drzewami, by wylądować na jednym z grubych konarów, który zwieszał się idealnie nad tarasem nieco wyżej, niż oni stali. Gryf przysiadł nisko na konarze, a z jego grzbietu zeskoczyła białowłosa dziewczyna w podróżnym stroju i masce chroniącej od pędu powietrza. Zsunęła ją do góry, odsłaniając drobne lico, które obdarzyło ich wszystkich rezolutnym uśmiechem, kiedy powoli zmierzała w ich stronę po chwiejącym się mostku.
— A cóż to? Lethalinie, skąd ich tu wziąłeś? — rzuciła do czarodzieja z zaczepnym uśmiechem.
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Admin

Źródło avatara : https://imgur.com/Am3Vl

Powrót do góry Go down

Cień nad Hurushn cz. 2 - Page 2 Empty Re: Cień nad Hurushn cz. 2

Pisanie by Gaspard Anatell Czw Lut 17, 2022 12:37 am

Szaman najczęściej bywał przy świętych źródłach, dlatego uznała je za najlepszy punkt zaczepienia. Amelie była ciekawa jak to jest żyć pośród lasu na co dzień, ale już zauważyła różnice między nimi, a Saarebasami. Korcari samo w sobie było skalistą doliną, a drzewa wykorzystali pod budowę domów, bardziej przypominało miasteczko znane Medevarczykom, choć w dzikim klimacie. Rośliny były tam tylko dodatkiem panoramy na wzniesieniach, a tutaj? Cały ich system opierał się na życiu zgodnym z przyrodą. Ale sama Viddasala już była przyzwyczajona do tych widoków, na nią to tak nie działało.
Gdy znaleźli się u celu, ich oczom ukazał się ów szaman, który był zaskakująco wysoki i nareszcie ben-serat nie musiała w tym celu opuszczać głowy podczas rozmowy. Kiedy dostali ostrzeżenie, Amelie stanęła jak wryta, zaś czarodziejka kiwnęła głową.
-Nie zamierzamy uczynić niczego wbrew Fuqo.- Odparła całkiem poważnie, jakby uznając to za rzetelny fakt. Wtedy Amelie przypomniała sobie, że przecież Saarebasi uznawali wszystkie "duchy", jak też ich wpływ. -Sądzisz, że to kara od Tosque?
Zapytała, zastanawiając się nad tą perspektywą. Amelie jakoś nie mogła uwierzyć w te bajki.
-Na co mu nasza krzywda…
Miauknęła, ostrożnie chwytając słowa, by nie urazić szamana. Viddasala spojrzała zaraz na nią.
-Od setek lat te lasy widziały niejedną śmierć w boju. Duchy mogą być zmęczone naszą walką. Gdyby vaagoth zaakceptowały życie w Teshatomii we wspólnocie, już dawno trwałby pokój.
Wytłumaczyła.

---

Lethalin miło odebrał powitanie, jak też entuzjazm Saffaris, od razu rozpoznał w niej otwartą osobę i niezwykle ciekawską. Oh, ileż to razy w jej wieku sam biegał po lesie i patrzył na świat tym samym spojrzeniem co ona.
-Należy w końcu do Ciebie, Gaspardzie. Mogę wiedzieć jakie to zaklęcie?
Dopytał zaintrygowany, a wampir oparł ostrze o podłoże, trzymając ją mocno.
-Antyurok czarnomagiczny. To broń na…
-Ożywione ciała, upiory i mroczne istoty. Tak, wiem. Pochwalam, że z niej użytkujesz. Brzydzę się nekromancją i pochopnymi zabiegami. To gwałt na naturze i harmonii świata. Jeśli zwalczasz mroczną magię, zapewniasz duszom ukojenie.
Uśmiechnął się lekko, a Anatell nieco zaskoczony pokiwał głową twierdząco. Chyba pierwszy raz spotkał kogoś, kto mówił mu wprost coś podobnego. Najwidoczniej wiele ich łączyło. Rozumiał go.
Silmerion powiódł spokojnym wzrokiem na kobietę.
-Luno, proszę, zwracajcie się do mnie po prostu Lethalin. Tytuł Arcymaga jest zaszczytny w naszych kręgach, lecz… nie jest też żadnym zwrotem obowiązkowym. To brzmi zbyt oficjalnie.- Wytłumaczył się z miejsca, zaraz przechodząc na bok. -Tak, o tym problemie możnaby napisać spokojnie referat na wasze uczelnie akademickie.- Zażartował, znowu zaskakując Gasparda. Czarownik był obyty, więc miał też szersze horyzonty. Z drugiej strony, przy kimś takim można się głupio poczuć. -Udajmy się więc do mojej pracowni. Caridinie, przekaż namiestnikowi, że będę gościć nowoprzybyłych.
Przekazał chłopakowi, a bliznowaty zrobił grymas, zaraz kiwając głową i odchodząc w towarzystwie strażników. Silmerion już chciał iść dalej, gdy…
Oczy Gasparda z fascynacją powędrowały na gryfa, który przyleciał tu, jakby nigdy nic. Pierwszy raz widział gryfa, myślał że to bajki. Znowu się czegoś uczył. Ale jeszcze większym zdziwieniem była kobieta, która na nim przyleciała. Ów elfka za moment zwróciła się do Lethalina bardzo przyjacielsko, a on sam dogonił ją wzrokiem.
-To… cóż… przybyli tu sami… Gaspard Anatell i Luna Saffaris.- Podjął, by z lekkim zakłopotaniem odchrząknąć. -To Allaheri Fanaerion, moja bliska przyjaciółka i specjalistka w magii powietrza. Razem badamy źródło problemu.- Wrócił do niej uwagą. -Dołącz do nas w pracowni.
Dodał z kiwnięciem głowy i z założonymi rękoma za plecami zaczął ich swobodnie prowadzić na górę. Nim odbili na mostek wiodący na zupełnie inne drzewo, Gaspard posłał elfce przyjazny uśmiech i znów spojrzał na Lunę. Jednak jest nadzieja, że przyjdzie im normalnie porozmawiać. Choć o Filavanderze mogli narazie pomarzyć. Ten dalej pozostał imieniem.
Gdy przedostali się na drugi taras, na którym stał potężniejszy dom, w środku powitała ich pracownia na wstępie. Ludzie mieliby tu salon, ale z drugiej strony, dom liczył aż trzy piętra.
-Wpierw spytam, faktycznie przybywacie z Klanu Saarebas?
Gaspard Anatell
Gaspard Anatell

Stan postaci : Wampiryzm / Delikatna blizna przy wardze / Symbol Ata na lewej skroni / Wieczny pech.
Ekwipunek : Uświęcony kordelas palny, pistolet Gasparda, pistolet Gaushina, zakrzywiony sztylet, notes, pióro, amulet "A", zegarek kieszonkowy, torba alchemika.
Źródło avatara : NN

Powrót do góry Go down

Cień nad Hurushn cz. 2 - Page 2 Empty Re: Cień nad Hurushn cz. 2

Pisanie by Mistrz Gry Czw Lut 17, 2022 7:21 pm

Szaman kiwnął głową, słysząc jej zapewnienia. Był z tego faktu zadowolony, przekraczanie granic dozwolonych przez bogów nigdy nie kończy się dobrze. Na jej pytanie z lekka pokręcił głową i już miał odpowiedzieć, kiedy wtrąciła się biała dziewczyna, skupiając na sobie uwagę. Przynajmniej na moment.
— Chodźmy. Nie zakłócajmy spokoju źródła — rzekł i wskazał im ścieżkę w zaroślach, sam zaś odwrócił się jeszcze i ukłonił w stronę stawu, by ruszyć za nimi. — Pokój bywa chwiejny jak starzec. A jednak nie sądzę, by to była kara. Tosque lubuje się w boju, lecz musi to być dobry bój. Szlachetny i skuteczny. Być może miał dosyć tej... przepychanki.
Doszli wkrótce do osamotnionego domu, którego tylną ścianę stanowił wyrastający z ziemi potężny kamień pokryty wyrytymi nań znakami. Wyglądały magicznie, przeplatając się w zarówno chaosie, jak i tajemniczym ułożeniu. Szaman wszedł do izby urządzonej do życia codziennego, jak też na pracownię zielarską. Usiadł na jednym z dywanów wokół płonącego paleniska.
— Nie wiesz, jaka jest wola Tosque? — zapytał Garreth, odrywając wzrok od licznej kolekcji roślin suszonych u sufitu. Ich zapachy tworzyły szaloną kompozycję.
— Jeśli ktoś miałby wiedzieć, to jego lud, Arcothque.
— A Widząca? Kim ona właściwie jest? — Lekko przechylił głowę.
Cockuetzakl na moment zawiesił na nim wzrok, jednak chyba zdawał sobie sprawę, że nie wszystkie szczegóły mogą dotrzeć do świadomości białych.
— Widząca jest naznaczona przez bogów, którzy pozwalają jej patrzeć na świat swymi oczyma. Ona decyduje, kto może zostać szamanem. Naszą naznaczył Fuqo, sprawujący pieczę nad Tannocci. Nazywa się Aziza... — Umilkł na moment, dorzucając do ogniska trochę suszonych liści, które spłonęły z białym dymem. — Mieszka w odosobnieniu na południu. Możecie z nią porozmawiać, choć... nie gwarantuję, że zrozumiecie...

Choć bardzo podobało jej się to, co mówił Lethalin o magii, to jednak nie mogła nie zauważyć czerwonego światełka w swojej głowie, które z niepokojem przypominało, że Gaspard jest jednym z takich stworzeń. A przynajmniej tak nazwaliby go tutejsi. Z drugiej strony ciekawa była, jak bardzo czarodziej zmieniłby nastawienie tylko przez wzgląd na jego rasę.
Lekko skinęła głową, kiedy zamienił tytuł na imię. Tak będzie zdecydowanie wygodniej i przyjemniej. Uśmiechnęła się w odpowiedzi na żart o akademii.
— Kto wie, może kiedyś się taki pojawi. Ludzie nie zapomną tak szybko... — odparła nawet całkiem poważnie, bo nawet jeśli nie dzisiejszy, to referat z historii czarnomagicznych przypadków, to brzmiało nawet odpowiednio.
Zaraz jednak ich droga do pracowni, jak też rozmowa zostały przerwane przez niespodziewanego gościa. Luna również z zafascynowaniem przyglądała się majestatycznemu stworzeniu, przynajmniej dopóki uwagi nie zwróciła na siebie jego właścicielka.
— Witajcie! — rzuciła Allaheri z całą pewnością siebie i energicznością, jakiej nie spodziewa się zwykle po wyniosłych elfach. Zaraz przeniosła wzrok na czarodzieja. — Jak tylko rozsiodłam Maetha — odparła i ruszyła z powrotem do gryfa. Nie zszedł na taras, więc musiała z powrotem wskoczyć na konar, ale nie było to dla niej problemem.
Oni tymczasem weszli do domu Lethalina, który to dom już na wstępie informował, kto jest gospodarzem. Luna przemknęła wzrokiem po księgach, fiolkach czy innych rzeczach. Przypominało trochę jej piwnicę, odkąd zaczęła uczyć się alchemii... piwnicę połączoną z kawałkiem salonu i drugą izbą piwnicy, gdzie Garreth trzymał swoje dziwne notatki. Jak zobaczyła to po raz pierwszy, nie mogła zrozumieć, o co chodzi w tych bazgrołach, a teraz czuła się w podobny sposób zagubiona.
— Hm? — Zwróciła na niego niebieskie oczy, kiedy zadał pytanie... Czy to było podchwytliwe? Raczej nie. Patrząc na niego całego, nie miała ani przez chwilę wrażenia, że mógłby ich oszukiwać czy mamić, więc... — Klan Saarebas cierpi tak samo jak okoliczni ludzie. Ugościli nas i zaoferowali pomoc w rozwiązaniu problemu. Nie muszę mówić, dlaczego, każdy na tym skorzysta — odparła spokojnie, wodząc za nim wzrokiem. Miała nadzieję, że nie był to błąd, choć na dobrą sprawę, to nie mieli logicznego wyjaśnienia, dlaczego szli do nich od zachodu, a nie północy.
Po dłuższej chwili do domu weszła również Allaheri, niosąc w ręki porządnie, choć pospiesznie złożony... rząd? Jakkolwiek to nazwać, wyposażenie swojego wierzchowca, które to odwiesiła na kilka haków na ścianie. Tam też wylądowała sowia maska i płaszcz.
— Czy to prawda, że w Mortenie nikt nie zajmuje się majaczącymi? — rzuciła, kierując wzrok na dwójkę ludzi.
— Cóż... niespecjalnie. Mają do pomocy kapłanów, ale ci niewiele są w stanie zdziałać, koszmary zawsze wracają — odpowiedziała, zerkając po kobiecie, która prychnęła cicho na te słowa. Chyba nawet ją rozumiała, było w końcu wiele doświadczonych i uczonych osób, które tak jak ta dwójka mogliby się tym zająć. Tymczasem padło na grupkę samouków zebranych przypadkowo.
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Admin

Źródło avatara : https://imgur.com/Am3Vl

Powrót do góry Go down

Cień nad Hurushn cz. 2 - Page 2 Empty Re: Cień nad Hurushn cz. 2

Pisanie by Gaspard Anatell Pią Lut 18, 2022 3:04 am

Mężczyzna w masce ptaka miał swoje racje, w kwestii opisu tej wojny. Przynajmniej Amelie tak wynioskowala, bo przecież żadna wojna trwająca setki lat nie jest już tą szlachetną. To bardziej kłótnie i posyłanie coraz to nowszych pokoleń na śmierć, nawet jeśli granice się nie przysuwają. Ale jeśli już sama walka to tradycja, to jak wyciągnąć rękę…?
-Poki u władzy jest Filavander, Tosque nie zazna spokoju. A to zły znak dla tej krainy.
Wywnioskowała Viddasala, zaś Amelie miała ochotę złapać się za głowę. Oni tak wszyscy serio? Eh, na północy było łatwiej, jeśli ktoś był cierniem w wielkim mechanizmie wystarczyło wynająć skrytobójcę, który… o bogowie, ona serio o tym pomyślała?
Zaraz znaleźli się w domu szamana, a blondynka też uczepiła wzrok na roślinach, zanim ben-serat nie stanęła naprzeciw paleniska, zwracając oczy na Garretha i szamana. Widząca brzmiała na kogoś kto mógł wysunąć im odpowiedź. Z drugiej strony, przecież Maazam słuchał głosu Pana, więc czemu ten mu nie odpowiedział, gdy zadał pytanie…? To wydawało się jej bardziej skomplikowane, niż zakładała z początku.
-Musimy spróbować zrozumieć. Powinniśmy czym prędzej porozmawiać z Azizą, nim zapadnie zmrokrok.
Zasugerowała Saarebas.

---

To zabawne, ale w przeciwieństwie do Luny, Gaspard chyba przywykł do myśli, że był tym czymś złym, a kiedy ktoś pozna prawdę, jego cały urok pryska. Jednak w tej chwili liczyła się tylko chęć pomocy. Wśród tych elfów, bardzo trudno uzyskać tak rzadki towar.
Jednak gdy mowa o piwnicach, niech Luna się cieszy, że nie widziała piwnicy Gasparda, bo wtedy każda inny wyda się luksusem. No ale komu faktycznie przychodzi mieszkać między rezydencją, a plugawą kryptą, w zimnych podziemiach pełnych wilgoci. A to tutaj… to było miejsce po prostu czarujące, w końcu pracownia maga, co innego rzec. Apartament wśród domków na drzewie.
Lethalin wodził wzrokiem za zaintrygowaną Luną, która wszystko musiała zobaczyć, raz po raz zerkając na jej cichego towarzysza. Wydawał się nieco odstawać od tego wszystkiego, nawet Saffaris tu bardziej pasowała. Nie był czarodziejem, na kapłana też nie pasował. Lecz broń mówiła sama za siebie. Może to ten jego urok, mimo niewinnej twarzy.
Silmerion zatrzymał się przy jednym stoliku do którego były dostawione krzesła. Zdjął tylko z blatu pusty kociołek, ale wyglądało na to, że zwalniał im miejsce do siedzenia. Zarazem słuchał odpowiedzi na temat zadanego pytania, ale mimo wszystko, nie dawał po sobie poznać żadnej reakcji.
-Podobno bieda zbliża do siebie ludzi w potrzebie. A desperacja zmusza do działań, których po sobie się nie spodziewaliśmy.- Podjął na wstępie, zaraz do nich wracając. -Znam Maazama od dawna…
-Znasz?
Dopytał zaintrygowany Gaspard.
-Poznaliśmy się wiele lat temu, jeszcze gdy był adeptem magii w swym klanie. Zawsze wydawał mi się inteligentny i rozsądny. Ale samozaradny. Więc jeśli i on wyciągnął do was rękę… to faktycznie wszyscy mamy problem…
Objaśnił, ale Anatell próbował sobie wyobrazić młodego Maazama bez tego samookaleczenia, czy uciętych rogów, ale przede wszystkim młodego. Zabawne, poznali staruszka, zaś sam Lethalin, pomimo swych słów, wydawał się z twarzy taki młody… a ciekawe ile faktycznie sobie liczył.
Oczy wszystkich zwróciły się ku Allaheri, która właśnie do nich dołączyła. Odpowiedz Luny skwitowała jasno, natomiast Łowca podszedł do stolika.
Osobiście nie zawierzam w cuda, tylko staram się je wywoływać. Kapłani czasem są po prostu nieefektowni.
-Otóż to. Ale nie wy?- Padły słowa Silmeriona, który oparł się rękoma o blat, zawieszając zamyślony wzrok na drewnie. -Wszyscy twierdzą to samo. Próbują i bez efektu. Każdy siebie obwinia. Zastanawiało mnie to, że sprawa dotyczy wszystkich, nawet Morteny. To jak rozwijająca się choroba. Ale te musi posiadać jakiś przekaz. Choroba natury to jedno, lecz koszmary i obrazy, które widzi każdy… myślałem, czy to nie znak, albo… wiadomość.
Zasugerował, zaś Gaspard przyparł palce do podbródka. To ciekawe.
-Raczej nie sekret na lekarstwo, to byłoby bez sensu. Czy osobiście też doswiadczyliscie tych koszmarów?
Zapytał, ale Arcymag Ognia z miejsca zaprzeczył kiwnięciem głowy. To może bez znaczenia. Lecz czemu nie każdy się z tym trudził?
Gaspard Anatell
Gaspard Anatell

Stan postaci : Wampiryzm / Delikatna blizna przy wardze / Symbol Ata na lewej skroni / Wieczny pech.
Ekwipunek : Uświęcony kordelas palny, pistolet Gasparda, pistolet Gaushina, zakrzywiony sztylet, notes, pióro, amulet "A", zegarek kieszonkowy, torba alchemika.
Źródło avatara : NN

Powrót do góry Go down

Cień nad Hurushn cz. 2 - Page 2 Empty Re: Cień nad Hurushn cz. 2

Pisanie by Mistrz Gry Pią Lut 18, 2022 12:07 pm

Szaman wodził po nich wzrokiem, ostatecznie zatrzymują go na Viddasali. Spokojnie pokiwał głową i mruknął twierdząco na te słowa. Nikogo nie pocieszały, ale były prawdziwe i musieli się z tym liczyć. To chyba najtrudniejszy konflikt, o jakim słyszał i widział na własne oczy. Wielu też nie widziało innej drogi niż atak, to niczego nie ułatwiało zwłaszcza teraz.
— Filavander w końcu dostrzeże, jak wielki błąd popełnia. Lecz wtedy może być za późno — osądził. Nie miał nadziei związanych z osobą elfa, ten już dawno jasno pokazał, kim właściwie jest.
Temat ich rozmowy zszedł na Wiedzącą, o której Cockuetzakl wypowiadał się można rzec ogólnie i oszczędnie. Garreth zastanawiał się przez chwilę, czy jest to kolejna tradycja, czy nastawienie do niej, ale to chyba nie było takie ważne. Jak zauważyła rogata, powinni z nią porozmawiać. Kiwnął głową na potwierdzenie tych słów, a wtedy szaman wstał.
— Dobrze. Będę was strzec w drodze — oznajmił i wyszedł jako pierwszy. Demon zerknął po pozostałych, trochę zaskoczony tą dobroduszną ofertą, ale nie podważał, bo chyba nikt z nich chyba i tak nie znał drogi.
Cockuetzakl prowadził ich wąskimi ścieżkami ukrytymi w roślinności. Większość z nich wyglądała jak wydeptane przez zwierzęta i ledwo mieściła się na nich jedna osoba. Jednak mimo niedalekich i przeplatających się rozgałęzień, musieli iść gęsiego. Tak zarządził, mówiąc, że niektóre ze ścieżek zarezerwowane są dla duchów, a inne dla samego Fuqo.
Dotarli nad kolejny staw, znacznie większy od tamtego, otoczony przez krzewy o grubych, płożących się pniach i potężne drzewa tworzące szczelny parasol nad ich głowami. Na przeciwległym brzegu, wśród drzew widniała niska, kamienna budowla, coś jak skrawek półkolistego muru wyrastającego z ziemi, otaczającego wychodzące z niego główne wejście. Na nim również rosło jedno z drzew, oplatając grubymi korzeniami drzwi ozdobione na kształt głowy tygrysa. W jego ślepiach płonęły pomarańczowe latarnie.
Na wodzie stała łódka, lecz szaman poprowadził ich na kamienną ścieżkę ukrytą tuż pod powierzchnią wody, wiodącą prosto do drzwi. Pociągnął za sznurek z kolorowymi dzwonkami, a po usłyszeniu zaproszenia, wszedł do środka wraz z pozostałymi. W półmroku wnętrza błysnęły czarne oczy kobiety, która obrzuciła ich badawczym spojrzeniem. Miała wydatne, pomalowane ciemną czerwienią usta. Jej czarne włosy były luźno upięte, częściowo skryte pod ciemną chustą ze złotymi ozdobami. W jej ręku spoczywała prosta laska, a na biodrach długa zielonkawa spódnica rozcięta z boku do samej góry. Miała wysokie buty, a jej piersi i przedramiona owinięte były białym płótnem, lecz najbardziej wzrok przykuwała skóra na całym ciele, na której ciemnej barwie pojawiały się większe i mniejsze jasne plamy.
— Azizo, ci goście Inaquka chcieli się z tobą rozmówić — oznajmił szaman, a kobieta w milczeniu podeszła bliżej, wodząc wzrokiem po twarzy każdego po kolei.
Przyjrzała się Viddasali dość oceniająco, jak patrzy się na kogoś pod względem tego, czy się nadaje. O cokolwiek mogło teraz chodzić. Z zaintrygowaniem obejrzała też twarz Amelie, jakby nie spodziewała się jej tutaj, a zaraz też spojrzała na...
— Wyjdź.
— Słucham...? — Garreth zmieszał się tym ostrym rozkazem. Nie zrobił w końcu nic prócz stania obok nich.
— Odejdź ode mnie, śmierci — powtórzyła władczym tonem, aż demon cofnął się półkroku.
Zerknął po nich pobieżnie. Nie bardzo wiedział, jak się zachować, więc postanowił po prostu zastosować się do polecenia i wyszedł za drzwi. Aziza zdawała się tym uspokoić, choć wszystkie jej emocje były jakieś przytłumione. Zamknięte w środku.



Jego odpowiedź zdawała się spełniać idealnie jej nadzieje na pokojowe ciągnięcie tej rozmowy. A mówiąc bardziej po ludzku, nie mogła się z nim nie zgodzić, taki problem jak ten, był idealnym wymuszeniem współpracy. Z zainteresowaniem zaś zerknęła na elfa, kiedy wspomniał o znajomości jego i Maazama. I to od młodości, nie spodziewała się tego, choć to pewnie była jedna z przyczyn jego przyjaznego nastawienia. Czy może raczej rozsądnego. Dlaczego sam Maazam o tym nie wspominał? Może ich relacja wcale nie była aż tak przyjacielska, jakie to odniosła wrażenie z tych słów. Dziwnie jednak było sobie uświadomić, że Lethalin może mieć kilkadziesiąt, a nawet więcej lat, patrząc na jego gładką twarz.
Luna uśmiechnęła się nieznacznie na słowa Gasparda. To było idealne ujęcie tego, czym się zajmował. I oni wszyscy.
Wysłuchała Lethalina z uwagą i coś jej przemknęło przez głowę, ale nie umiała tego jeszcze uchwycić. Jakaś irytująca myśl, która wydawała się ważna.
Na pytanie Gasparda Allaheri również pokręciła przecząco głową.
— To zdaje się omijać kapłanów i uczonych. Czasem nawet innych wyższych rangą.
— To szalona myśl, ale... — [\b]Spojrzała na Lethalina.[b] — Jeśli ktoś chce zaszkodzić społeczeństwu, a nie tylko zamieszać w polityce, uderza w prostych ludzi... — Umilkła na chwilę. — A co z Filavanderem? On pewnie też rzuca podejrzeniami na sąsiadów... — rzuciła, opierając się o tył krzesła i splatając dłonie na kolanach. Może to i lepiej, że rozmawiali z czarodziejem zamiast z nim osobiście. Wątpiła, by był równie otwarty na wszystko, już pewnie Maazam wypadłby na tego z mniejszymi uprzedzeniami.
Siedziała i słuchała w milczeniu, aż w końcu wróciła jej do głowy ta zbłąkana myśl. W tej samej chwili zwątpiła, czy było to naprawdę tak nieoczywiste, jak myślała, ale...
— Chwileczkę... — Sięgnęła po mapę okolicy i rozłożyła ją na stole, zaraz zaznaczając palcem mniej więcej położenie Thrahleyian. — Jesteśmy tutaj. Mortena tutaj, a tu rozciągają się ziemie Saarebas, od tej strony Kataladatów...
— To nam tworzy półkole — uprzedziła jej wnioski Allaheri, zerkająca kapłance przez ramię.
— Tak. — Luna wskazała obszar po drugiej stronie hipotetycznego koła. — Czy elfy w tym obszarze również cierpią na koszmary? — Podniosła wzrok na magów.
— Raczej nie... Chyba, że na południu. — Alli zastanowiła się. — Ale widziano tam mutanty... Sugerujesz, że powinniśmy szukać po środku?
— Ja bym tam szukała...
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Admin

Źródło avatara : https://imgur.com/Am3Vl

Powrót do góry Go down

Cień nad Hurushn cz. 2 - Page 2 Empty Re: Cień nad Hurushn cz. 2

Pisanie by Gaspard Anatell Pią Lut 18, 2022 1:41 pm

Przeważnie jest za późno, gdy dostrzegamy błąd. Lecz czy ktokolwiek wierzył, by to nastąpiło? Skoro Filavander zabił jeszcze ojca Viddasali i całe jego pokolenie? To bardzo długi czas na wyrzuty sumienia, a te widocznie nie przychodziły. Niektórzy zwyczajnie ich nie mieli, ślepo wierząc w swoje racje.
W końcu jednak zebrali się do drogi, aby wyruszyć za przewodnictwem szamana, który chciał ich uprzedzić przed bluźnierczym deptaniem złego trawnika. Amelie powoli coraz mniej rozumiała plemiona, były tak inne i może to nie powód, aby z tego kpić, lecz sama może była zbyt głupia, by zrozumieć i nie podważać. Wszystko jest kwestią perspektywy.
Po dalszej wędrówce dotarli przed wejście do domu Widzącej, które było tyle co okazałe, jak też przerażające. Lecz nadawało jej wyjątkowego statusu, kiedy nawet wódz przebywał w zwykłej chacie. Sama nie wiedziała co sądzić, zaś Viddasala wyglądała na pewną siebie, choć nie znała tej Azizy. Bądź do dobra mina do złej gry, powinna się tego od niej uczyć.
Szaman wprowadził ich do wnętrza prawdziwego mroku, lecz nie dało się nie zauważyć kobiety, która przed nimi stała. Zdaniem Anatell była bardzo ładna, lecz jej plamy… miała wrażenie, jakby widziała już coś takiego na oczy, ale nie mogła z niczym skojarzyć. Żałowała, że jej brata tu nie było, on powiedziałby więcej.
Lazurowe oczy rogatej spojrzały na twarz Azizy z góry, gdy ta do niej podeszła, choć nie wiedziała czego oczekuje. Nie zdążyła nawet się ukłonić, jakby powitanie nie grało tu żadnej roli. Zaraz zaś Amelie się lekko zestresowała, gdy uwaga spoczęła na niej, ale na szczęście tylko na moment. Lub niestety, kiedy zaraz Garreth dostał rozkaz wyjścia.
Viddasala otworzyła szerzej oczy, nie rozumiejąc tego. Czemu nie chciała obecności ducha? Ale z drugiej strony nie mogła go bronić, kiedy wcześniej skłamała. A blondynka? Ona chyba zrozumiała, że we dwie były teraz skazane na Widzącą.
-Widząco, chcemy pozbyć się klątwy, która trawi Hurushn. Czy jesteś w stanie dostrzec przyczynę? Rozwiązanie?
Zapytała Viddasala, a Anatell biegła wzrokiem od jednej do drugiej.

---

Allaheri zwróciła uwagę na istotny fakt, atak w prostych obywateli, czemu nie w tych ważnych? Co można mieć na celu w czymś takim? Gaspardowi nic nie przychodziło na myśl, a zresztą…
-Filavander nie wypowiada się w związku z tą kwestią, nieważne czy tak uznaje, czy to tylko pretekst, ale to wystarczy, aby zwrócić elfy przeciw "wspólnemu wrogowi". Widzieliście Caridina. Po tym co zrobił mu jeden ben-serat, nienawidzi całego gatunku. Klątwa go najmniej interesuje.
Zauważył, a wtedy Gaspard na niego zerknął.
-A jednak pracujecie nad tym mając wolną rękę…
-To nie do końca tak działa. Jesteśmy gośćmi w tym mieście, tak jak wy. Tylko mamy znaczenie dla naszego ludu. Tak, czy inaczej, działamy dla ogółu…
Wytłumaczył, zaś Gaspard usiadł wygodnie, drapiąc się po policzku. Chyba to pojmował. Ale rodziło to więcej pytań.
-Nie wydajecie się… tacy jak inni…
Nadmienił, a Lethalin zaśmiał się cicho.
-Pochodzę z Hurushn, lecz obecnie mieszkam w okolicach Gaduthy. To… długa historia, lecz wróciłem tu za sprawą Allaheri. Badaliśmy pewne odkrycie, a wtedy… przyszła klątwa.
-Gadutha?
-Tak. W waszych stronach nazywają mnie ludowym czarodziejem. Mniej zaszczytnie, niż Arcymag, lecz tylko tam mam wrażenie, że robię coś co naprawdę znaczy. Nie uznaję jednak granic państwowych. Cały świat należy do nas wszystkich.
Dodał, a Gaspard kiwnął głową. Ciekawy pogląd, nie ograniczał nikogo. Choć pewnie był w tym odosobniony. Ale musiał mieć powód, by pierwszy raz opuścić Hurushn. Te przeważnie nie bywają miłe.
Zaraz dziewczyny zaczęły badać mapę, zaś Gaspard i Lethalin przyglądali się w skupieniu, aż bladoniebieskie oczy spoczęły na punkcie odniesienia. Ułożył dłoń na ramieniu Luny, lekko się nachylając.
-Powiem o tym Filavanderowi... rano, abyśmy mogli z wami wyruszyć. Możemy pomóc.
Zasugerował, na co Gaspard znowu wykonał szybkie obliczenia. Ostatnia mikstura… to będzie jego ostatnia wyprawa za dnia. Oby się nie mylili, nie miał kolejnej szansy.
-Będziemy wdzięczni.
Gaspard Anatell
Gaspard Anatell

Stan postaci : Wampiryzm / Delikatna blizna przy wardze / Symbol Ata na lewej skroni / Wieczny pech.
Ekwipunek : Uświęcony kordelas palny, pistolet Gasparda, pistolet Gaushina, zakrzywiony sztylet, notes, pióro, amulet "A", zegarek kieszonkowy, torba alchemika.
Źródło avatara : NN

Powrót do góry Go down

Cień nad Hurushn cz. 2 - Page 2 Empty Re: Cień nad Hurushn cz. 2

Pisanie by Mistrz Gry Pią Lut 18, 2022 7:52 pm

Szaman wyglądał na nie mniej zaskoczonego takim obrotem spraw. Obejrzał się za wychodzącym mężczyzną, zawahał na moment i spojrzał na Widzącą. Nie zdążył jednak zadać swego pytania, ponieważ padło inne i chyba ważniejsze.
Aziza wysłuchała prośby Viddasali z uwagą, jakby każde wypowiadane przez nią słowo niosło ogromne znaczenie. Zaraz też powoli przymknęła oczy w zamyśleniu, lekko rozchylając usta.
— Ta Matka nie wydała tego dziecka — wyszeptała półgłosem, powoli podnosząc oczy na rogatą kobietę, choć nie patrzyła na nią. — A jednak zwie się bliźnięciem. Uczy bez wiedzy, wiedzie bez oczu, rodzi bez kochania. — Pokręciła głową z żałością w oczach. — W taki sposób rodzi się tylko ból... A ono tego właśnie pragnie... Bo samo cierpi... Cierpienie zrodzone ze strachu i mrocznych myśli... — Niespodziewanie przeniosła spojrzenie na Amelie, znacznie żywsze i uważniejsze. — Przeżyłaś czarne dni i białe noce. — Podeszła do blondynki, by móc lepiej się jej przyjrzeć, lecz zdawała się nie umieć sprecyzować tego, co widzi. — Jeśli pozostawiły znamię, nie śpij tu...
— Azizo?...
— Gniew rodzi się ze strachu przed bliznami. A najgorszy jest gniew wymierzony w samego siebie...
— Kim są bliźnięta? — zapytał szaman, sam nie do końca pewien swoich, jak to interpretować.
Widząca spojrzała na niego, po czym ruszyła w głąb pomieszczenia, które samo w sobie można by uznać za reprezentatywne. To było coś jak salon tuż po wejściu u Gasparda, lecz zamiast salonu dostawali pokój wróżbity pełen roślin, kolorowych kamieni i suszonych elementów dziwacznych zwierząt. Aziza machnęła ręką w stronę znajdującego się po środku paleniska, wraz z kilkoma słowami, a to zapłonęło spokojnie. Sięgnęła po jeden ze słojów, czy może raczej fikuśnych szklanych naczyń, którego błękitną zawartość wysypała nad ogniem, barwiąc go na ten sam kolor. Ku zakratowanemu otworowi w suficie zaczęły unosić się strużki jasnego dymu, w którym Aziza utkwiła zdumiony wzrok.
— Widzę drugie. Młodsze — mówiła spokojnie. — Nienawidzi. Jest odziane w ogień i kość... — Przeniosła wzrok na niższe partie dymu. — Są też inni. Ofiara. Tarcza. I Śmierć. Widzę wiele dróg prowadzących na ten sam szczyt, lecz każda z nich jest trudna i niewielu potrafi jej sprostać... Odpuszczają. Boją się. Nie dają rady. Lecz idąc każdą z nich, dotrzesz wszędzie. Wszędzie, gdzie zechcesz... — rzuciła nieco ciszej, przyglądając się bliżej ulatującemu dymowi. Za chwilę jednak odsunęła się delikatnie od paleniska. Ogień przybierał znów naturalnej barwy, a ona przymknęła oczy. — Prowadzą was szlachetne duchy, lecz tak łatwo w nie zwątpić... — Z lekka pokręciła głową. — Idźcie. Nie pozwólcie sobie wątpić.

Tymczasem Garreth siedział na progu domu i spoglądał na jezioro, bawiąc się jednym z okrągłych kamyków. Kusiło go, żeby go tam wrzucić, ale jeszcze wyszłaby z tego jakaś nowa mistyczna zaraza. Zastanawiał się, co właściwie się dowiedzą i czy słowa Widzącej odbiją się echem na jego osobie. Nie dało się ukryć, że brzmiała niepokojąco. Być może przyjdzie mu odpowiedzieć na parę niewygodnych pytań, a choć on sam mógłby powiedzieć, że nie ma pojęcia, o co chodzi, to Aziza już nie... I dlaczego go wygoniła? Profilaktyczne przeganianie wędrowców ze względu na rasę jest głupie, czyżby katalamdaci mieli podobny pogląd na demony? Przynajmniej niektórzy, a jednak nie pamiętał czegoś takiego.

A więc chodziło o krzywdę wyrządzoną jego dziecku. To... było do zrozumienia, pewnie sama nie darzyłaby ani odrobiną sympatii taki ród, lecz nie mogła nie dostrzec błędu w tym postępowaniu. Caridina zaatakowało zupełnie inne pokolenie, niż walczy teraz, a mimo to, wciąż elfy i Saarebas muszą ginąć w imię jego zemsty czy obrony przed nią.
— Czyni tym więcej zła, niż zostało wyrządzone Caridinowi — oceniła tylko cicho, pozostawiając resztę tego tematu dla Gasparda. Fakt, że czarodzieje byli gośćmi, chyba jej nie pocieszył. To oznaczało, że mogą tak samo podpaść przez ich obecność i współpracę, jak i oni sami.
Zerknęła natomiast na Lethalina, kiedy oświadczył, że mieszka w Gadutha. To było niespodziewane nie tylko ze względu na kraj ludzi, ale nawet samo... tego nawet nie można było nazwać miastem. Ale może właśnie dlatego wybrał tę okolicę? Spokój, cisza, bliskość puszczy, która pewnie przypominała mu o rodzinnych stronach. Pewnie sama by to wybrała, chyba że nie chciałaby pamiętać.
— To prawda — przyznała na słowa o przynależności świata. Były tak bardzo utopijne i oderwane od wszystkiego, co widzieli wokół, ale to była najszczersza prawda, jaką usłyszała w tym miejscu. Przecież wszyscy tu żyli. Na jednym świecie. I nikt, kto ten świat stwarzał, że powiedział, że tu będzie Medevar, a tam Hurushn, to wymyślili oni sami i to skandalicznie niedawno. — Myślę, że miano ludowego czarodzieja jest bardziej wymowne. Przynajmniej dla nas. W Medevarze oficjalne tytuły to często tylko słowa na papierze i ludzie w wygodnym salonie. — Uśmiechnęła się lekko, by po chwili wrócić jednak myślami do ich głównego zadania. Wyznaczenie centrum zamieszania było ważne, miała nadzieję, że się nie pomyliła.
— Tak. Cokolwiek tam znajdziemy, w większej grupie będzie bezpieczniej — przytaknęła Allaheri, zaraz kierując wzrok na Gasparda. Na jego słowa elfka uśmiechnęła się zaczepnie. — Jeśli macie rację, to jutro czy pojutrze wszyscy będą wszystkim wdzięczni — odparła półżartem i wstała od stołu. — A im szybciej skończy się ta paskudna farsa, tym też szybciej będę mogła wrócić do moich badań — westchnęła. Będzie musiała się przygotować, rutynowy zwiad trochę nadszarpnął jej siły. Poza tym, Yakshalamal jeden wie, co tam znajdą...
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Admin

Źródło avatara : https://imgur.com/Am3Vl

Powrót do góry Go down

Cień nad Hurushn cz. 2 - Page 2 Empty Re: Cień nad Hurushn cz. 2

Pisanie by Gaspard Anatell Pią Lut 18, 2022 8:50 pm

DZIEŃ

Matka? W sensie “klątwa”? Chybie obie tak pomyślały, ale słuchały dalej słów kobiety, która z każdą chwilą wydawała się coraz bardziej odlatywać na swoich ziółkach. Poważnie, Anatell miała ochotę dokonać tu rewizji, a pewnie byłaby lepiej wyposażona, niż kartel. Mimo to, nie przerwała, zresztą jej zdziwienie, jej jak też szamana nie spotkały się z odwzajemnieniem ze strony Viddasala, która pochłaniała informację kiwając nieznacznie głową. Klątwa związana była z cierpieniem i może przyczyna też niejako od niego się wywodziła. Może to “ktoś” zrodził to zło, mając dobry powód. I ten pomysł pojawił się w głowie, lecz nie chciała nadinterpretować tych słów.
amelie otworzyła szerzej błękitne oczy, gdy to na niej skupiła się Widząca, zresztą nie pierwszy raz. To, że przeżyła dni i noce już wiedziała, ale znamię? Jakie… znamię? Nic jej nikt nie pozostawił, więc… to było dziwne zwracać sobą taką uwage, choć nie zrobiła kompletnie nic. A gniew? Wymierzony w siebie? Mówiła wciąż do niej, czy do ogółu? Może ta kobieta za dużo sobie widziała.
Miała ochotę się odezwać, ale poczuła na przedramieniu palce Viddasali, jakby chciała ją powstrzymać. W niemej frustracji tak też zaniechała wszelkich prób. Zresztą, może zbyt się wczuła w gadanie kobiety z lasu. To przecież nie w jej stylu.
Zaraz ruszyli za Widzącą do kolejnego pomieszczenia, lecz blondynka bardziej skupiła już nieco zniecierpliwiony wzrok na błękitnym płomieniu, który na chwilę pomógł jej odwrócić myśli od tego co było przed chwilą. Ale to był ledwie początek kolejnych proroctw, które stały się jeszcze większą zagadką od poprzednich, aż nawet rogata nie wiedziała jak na to zareagować. Zerknęła na szamana i wzruszyła ramionami. Ale gdy Widząca wspomniała o szlachetnych duchach, ben-serat uśmiechnęła się lekko. To prawda, mogłaby jej przyznać rację, ale w tym wszystkim już chyba zabrakło jej komentarza. Może najłatwiej będzie po prostu odpytać szamana, jak on zinterpretował to wszystko. Niejako lepiej znał tę kobietę.
-Dziękujemy za pomoc, Widząca.
Ukłoniła się, zaś Amelie tylko zmierzyła ją wzrokiem, po czym udała się do wyjścia z dziwacznego domu. Gdy znów powitało ją świeże powietrze wzięła głębszy wdech, zaraz prowadząc niebieskie oczy na Garretha, co siedział jak ten zbity pies. U Saarebasów został postawiony na panteon, a tutaj przegnany jak bezdomny kot. Powstydziłaby się tej myśli, ale był to przykry obrazek.
-Ciesz się, że Cię tam nie było, katorga.
Rzuciła do niego, jakby swobodnie, zaraz idąc przed siebie.



Lethalin skinął głową.
-Prawda, zemsta nie wiodła do niczego. Ale komuś kto nosił w sercu cierń i poczucie, że zawiódł jako ojciec, nie łatwo jest spojrzeć na to inaczej…
Odpowiedział, a to zwróciło uwagę Gasparda.
-Brzmisz, jakbyś dobrze wiedział o czym mówisz…
Zasugerował, zaś elf zawiesił wzrok w pustce, wracając myślami do bardzo odległych wspomnień.
-Bo już widziałem u kogoś oczy, takie same jakie ma Filavander. Może dlatego go rozumiem i nie umiem w pełni potępić.
Odpowiedział tylko, sądząc że lepiej oszczędzić im historii z życia starego elfa. Zresztą, nawet Allaheri mogła tego nie zrozumieć. Ale to Silmerion, on krył swoje cuda w rękawach.
Uwaga Luny na temat tytułowania też pozostała tą trafną, choć nie do końca mógłby przytaknąć.
-Poznałem wyśmienitych ludzkich czarowników, wiem że zasłużyli na swoje miana. Jestem i pozostanę czymś obcym w Medevarze. Źle patrzycie na elfickich czarodziei bez dokumentów.
Uśmiechnął się, a całość wybrzmiała bardziej jak żart. Ale chyba Gaspard rozumiał. Kojarzył te wszystkie dokumenty i zezwolenia, które trzeba było zdobywać na egzaminach w akademiach, zaś w Teshatomii ten system nie miał prawa bytu. Może dlatego medevarscy urzędnicy brali ich za margines wyjątkowy, a ludzie, jak szarlatanów.
Wampir za moment spojrzał na Allaheri, która kolejna kipiła optymizmem. Może miała rację, ale chyba im nie przyjdzie doświadczyć tej wdzięczności. Przynajmniej, nie tak jak to robią bohaterowie ludu.
-Mi wystarczy, że będzie spokój.
Mruknął tylko, zakreślając na mapie teren, który muszą zbadać. Oby przyniosło to rezultat. I oby wystarczył tylko dzień. W najgorszym scenariuszu, zajmie się tym sam, nocą…

******

NOC

Noc niosła ze sobą błogą ciszę i spokój, zaś Garreth, który nie potrzebował snu, mógł się tylko błąkać i rozmyślać nad wszystkim co wydarzyło się do tej pory, a przynajmniej trwać we własnych myślach do czasu, aż głos niepasujący do całej otoczki zaburzał ten harmonijny stan. To było dziwne, zwłaszcza że dziewczyn nie było z chacie, a jakby… za nią…?
Jeśli zdecydował się wyjść i skierować tuż za dom, wychodząc zza gęstwinę drzew, dotarłby na małą wolną przestrzeń ukrytą pośród zarośli, po środku której leżało tylko stare obalone próchno. Zbyt blisko osady, aby było tu cokolwiek niebezpiecznego, chyba że komary. Na martwym drzewie siedziały Viddasala i Amelie, które najwidoczniej też nie mogły spać przez to wszystko. Jeśli Garreth pozostał cicho, nadal był niezauważony…
-...boję się. Po prostu się boję tego, co mnie czeka. A przecież nie powinnam. Urodziłam się z tą myślą, powinnam być na to gotowa…
Wyżaliła się rogata, patrząc w ziemię, zaś Amelie ułożyła jej rękę na ramieniu.
-Nie da się przygotować na coś takiego. To… tyle wyrzeczeń i jeszcze…
-Okaleczenia, wiem. Po prostu nie umiem wyobrazić sobie, że miałabym utracić doczesne życie… z drugiej strony, nie potrafię też wyobrazić sobie postępowania wbrew mojemu obowiązkowi. Każdy przede mną wypełnił swój…

Dodała cicho, przecierając nadgarstkiem oko. Anatell patrzyła na nią ze współczuciem, a zarazem bezradnością. Miałaby jej coś radzić, choć Saarebasami rządziły tak długie tradycje? Mówić jej, to niewłaściwe, twoi rodacy myślą źle…? Chyba… sama nie umiała.
-Wiesz… mną też miało rządzić przeznaczenie.
Odparła, a wtedy kobieta zwróciła lazurowe oczy na jej twarz, jakby szukały odpowiedzi.
-O jakim przeznaczeniu mówisz…?
Spytała, a wtedy Amelie ułożyła dłonie na własnych udach, spoglądając w pustą przestrzeń. Chyba niewielu osobom opowiadała o samej sobie. Nie tak.
-U nas nie ma takich tradycji, wszystko jest bardziej… chaotyczne. A jednak tworzą się pewne normy… wiesz, moje nazwisko… w Medevarze kojarzone było z dwiema rzeczami. Z moim przodkiem. Złym Czarnoksiężnikiem. Władał naprawdę… złą, mroczną magią… był mistrzem nekromancji, a mój ród… moja rodzina… dziedziczyła jego nauki. Byliśmy po prostu źli, najprościej ujmując…
Zaśmiała się głupio, jakby te słowa na takie też zabrzmiały, ale Viddasala w ciszy przetwarzała to, spoglądając po niej.
-Mieliście we krwi mroczną magię… ale Ty nią nie władasz…
Zauważyła, a zaraz kobieta zerknęła na nią, uśmiechając się.
-To ta druga rzecz. Wszystko upadło. Przez mojego ojca. Zaprzepaścił tradycję, a ja nie zostałam lalką salonową, ani też nekromantką, czy… kim tam wie…- Westchnęła cicho. -...Gaspard zawsze miał wrażenie, że on nas skrzywdził, ale… umiem dostrzec, że to jedno uczynił dobrze. Wyrzekł się dziedzictwa, które nas określało. Dzięki temu mogłam obrać własną drogą. Stać się może kimś nieznaczącym, przynajmniej nie tak jak mój brat, ale…- Zaśmiała się, przekrzywiając głowę do tyłu. -...ale pozostać sobą, taką jaką chcę…



Nigdy nie sądził, że przyjdzie mu spać w elfickim domu na drzewie w królestwie leśnych elfów… ale nigdy też nie sądził, że zje kanapkę z pastą rybną, a zrobił to dwa tygodnie temu. Człowiek się może zaskoczyć. Nie była zła ta kanapka, czasem musimy spróbować, nim ocenimy. Wracając jednak do ważniejszych kwestii, nastanie nocy nie szło z łatwym zaśnięciem dla kogoś takiego jak on. Bycie wampirem przestawiło go na funkcjonowanie po zmroku, jednak odkąd zaczęła się ta ich cała wyprawa, musiał radzić sobie również za dnia, a to rozregulowało jego zegar biologiczny. Problemy ze snem lub zmęczenie. Teraz też miał z tym problem, ale to nie wszystko. Jak za dużo myślał, też nie mógł po prostu się położyć. A zbierało się tego coraz więcej. Głównym zmartwieniem była ostatnia mikstura pomagająca mu udawać normalnego człowieka. Wiedział, że Rantir jest słownym człowiekiem i go nie zawiedzie, ale teraz był daleko od niego. Nawet przy pomyślnych wiatrach, jeśli uda im się poczynić postępy wedle tropu Luny i Allaheri, to raczej nie zdoła przedostać się jeszcze tego samego dnia do Morteny. Garreth zapewne zadbałby o dziewczyny, aby te wróciły bezpieczne, ale on sam… może Viddasala by pomogła, jeśli dla niej to też nie problem. Zna te lasy lepiej, ale jak miałby wytłumaczyć ten powód nagłego oddzielenia się? Takiej pory? Zawsze mógł spróbować sam, ale znając jego szczęście…
…które lubi się odzywać w najlepszych momentach! Gaspard, który właśnie wędrował po trzecim piętrze, nie zauważył stopnia prowadzącego na dół, a wtedy mógł tylko ujrzeć całe swoje życie przed oczyma. I było to zasmucające, jak wiele czasu spędził bezproduktywnie. Czy upadek go zabije? Tak sobie pomyślał, kiedy zaczął obijać się o schody, aż w końcu upadł na łopatki, na deskach drugiego piętra. Kurwa!
-Boli…
Stęknął, czując pieczenie przy lewej skroni. Pogładził to miejsce palcami, jakby zaraz doszukując się po tym krwi, ale niewiele widział w samej ciemności. Myślał w pierwszej chwili, że się uderzył, a przynajmniej w głowę, nie licząc innych partii ciała, te jasno dały mu o tym znać.
Gaspard Anatell
Gaspard Anatell

Stan postaci : Wampiryzm / Delikatna blizna przy wardze / Symbol Ata na lewej skroni / Wieczny pech.
Ekwipunek : Uświęcony kordelas palny, pistolet Gasparda, pistolet Gaushina, zakrzywiony sztylet, notes, pióro, amulet "A", zegarek kieszonkowy, torba alchemika.
Źródło avatara : NN

Powrót do góry Go down

Cień nad Hurushn cz. 2 - Page 2 Empty Re: Cień nad Hurushn cz. 2

Pisanie by Mistrz Gry Sob Lut 19, 2022 12:23 pm

I w końcu zastała ich noc. Teoretycznie zdążyliby przejść jeszcze niezły kawałek drogi, jednak siedzenie po ciemku w dziczy a w dzikiej dziczy robi pewną różnicę. Przez chwilę zastanawiał się, dlaczego go nie wyrzucą, ale ostatecznie doszedł do trzech możliwych wyjaśnień. A, Cockuetzakl nie rozmawiał o tym z Widzącą. B, nie zrozumiał jej, co wcale by go nie zdziwiło. C, uznał, że to nie ważne i tak. A jeśli już o tym mowa...
Garreth leżał na podłodze na wznak i starał się jeszcze raz ułożyć w głowie tłumaczenia szamana. Byłoby prościej, gdyby słyszał oryginał, chociaż... może i niekoniecznie. Matka i dziecko. Jego zdaniem miała to być kraina i jej mieszkańcy, w tym wypadku jeden. To należało do tradycyjnych określeń i brzmiało w tym kontekście całkiem logicznie. Cudzoziemiec. Brat bliźniak. To mogło być równie dobrze przygarnięte dziecko lub po prostu ktoś podobny. Sam Garreth rozszerzył to na zwykłą analogię, ten sam rodzaj osoby. Podobny, ale inny, obcy i mniej umiejętny. To dalej niewiele mówiło. Część o cierpieniu i innych takich wciąż brzmiała mu chaotycznie. Przekręcił się i zerknął na notatki przy zielonkawym blasku słoika pełnego świecących robaczków. Rodzenie cierpienia, gniewu, pragnienie tego... To brzmiało jak trauma. Westchnął cicho. Go nadal opis pasujący do zbyt wielu osób. I jeszcze to doczepienie się Amelie, yh.
Odwrócił kartkę. Znowu te bliźniaki. I dlaczego mówiła o dwóch, skoro widziała tylko jednego? Garreth postukał ołówkiem w kartkę. Wiele dróg, jeden cel, to było nie najgorsze, nawet jego już zdążyła nazwać śmiercią. To to samo? Tu chyba żadne z nich nie miało pewności, ale liczba się zgadzała, przyszli we troje. Ale nie to najbardziej chodziło mu po głowie. Cockuetzakl mówił, że zbroja z ognia i kości to atrybuty Tosque. Nie podobało mu się to ani trochę, ale czy bóg wojny rzeczywiście nie cieszyłby się z tak efektownie zaostrzonego konfliktu? Problem w tym, że żaden bóg, jakiego kojarzył, nie działał w taki sposób...
Wstał i przeszedł się po chacie, by zaraz przystanąć, kiedy usłyszał znajome głosy. W dodatku brzmiały jakoś niewesoło. Wahał się przez ułamek sekundy, po czym wyszedł z budynku i ruszył po cichu przez las. Nie zaszedł daleko, nim jego oczom ukazała się wolna przestrzeń i coś, co z grubsza robiło teraz za ławkę. Garreth zatrzymał się w bezpiecznych zaroślach i choć pamiętał, że nie powinien, to nie umiał im teraz przerwać. Ciekawość była zbyt duża, a temat, który poruszyły tylko to podsycał. I cały ten nastrój, to przygnębienie i bezradność w narzekaniu na los, ta obawa przed zmianą nawet teoretycznie możliwą. To było intrygujące, pochłaniało jego uwagę niczym dobra książka.
Ale nie tylko, bowiem z każdym kolejnym zdaniem miał wrażenie, że aż nazbyt dobrze rozumie. Zresztą zgadzał się z tym strachem, przyszłość adeptki malowała się dość beznadziejnie. W dodatku wszyscy temu przyklaskiwali. Zbiorowa akceptacja cierpienia jednostki dla wyższego ideału wyssanego z palca. Oh, skąd on to znał?
Zaraz jednak Amelie wyszła z własnym przykładem, co niemało go zaskoczyło. To znaczy słyszał to i owo o Anatellach, ale słyszeć to od jednego z nich, to zupełnie inna sprawa. Zresztą nie wiedział wszystkiego, sekrety rodzinne nawet w brukowcach nie zawsze się pojawiają. A jednak jego uwaga szybko przeniosła się też na kontekst. Być nieznaczącym sobą. To było bardzo dobre określenie, zwięzłe i treściwe zarazem.
Jego wzrok zbłądził gdzieś na krzewy, które go zasłaniały. Powinien się stąd ulotnić, zanim któraś się odwróci i go zobaczy, albo jeszcze ktoś inny. Pewnie byłyby wściekłe, kobiety lubią się wściekać o takie rzeczy. A jednak rosnący mętlik w głowie nie pozwalał nigdzie iść. Zamiast tego podsuwał myśli ze wszech miar nierozsądne. No, ale... Co w jego życiu było ostatnio rozsądne?
— Jedno nie kłóci się z drugim — rzucił spokojnie, wychodząc również na prześwit, i schował ręce do kieszeni. Świetny początek, Garreth, co teraz. — I nie wszystkie oczekiwania tłumu wokół ciebie są słuszne. Gdybym tak myślał, nie byłoby mnie tu teraz. — Stanął przy nich, spoglądając po Viddasali. — To pewnie zabrzmi jak herezja, ale wasz Pan nie będzie się kontaktował z Maazamem tylko dlatego, że ten zniszczy swoje ciało. To tylko kolejna głupia tradycja, którą ktoś kiedyś uznał za wartościową... — Przeniósł wzrok na las. — Symbol jest dobry, póki nie staje się fanatyzmem. A te symbole od samego początku powinny pozostać na papierze...
Umilkł, zerkając na nie kątem oka. Był przygotowany na każdą reakcję, zwłaszcza te złe. Tych to nawet się spodziewał, w końcu bezpardonowo wprosił się im na osobistą rozmowę. Ale miał to dziwne wrażenie, że tym razem woli zostać zrugany niżeli siedzieć w bezpiecznej ciszy. Wolał też być tutaj niż tam, bliska obecność tych ludzi była dziwnie drażniąca, jakby czuł w powietrzu zapach świeżej krwi.

Luna spała. W przeciwieństwie do wielu innych w mieście, to całkiem spokojnie, przynajmniej do czasu. Jej senne obrazy nieprzebytej dżungli i barwnych kwiatów zostały gwałtownie zburzone przez nagłe trzęsienie ziemi. Gdzieś za ich plecami ogromna czarna góra wybuchła, wypluwając wokół ogień i kawałki skał, które spadały na las, łamiąc drzewa i tocząc się po ziemi. Usłyszała czyjś krzyk i w tym momencie dziwne szarpnięcie po raz kolejny wprawiło jej umysł w niezmierzoną konsternację.
Chwileczkę. Miała przed sobą drewnianą ścianę domu, nie swojego, gdyż ściana była ładnie malowana w błękitne wzory, ale leżała na całkiem przyzwoitej pościeli niskiego łóżka, a wokół unosił się zapach świeżych kwiatów...
Wtedy też znowu dobiegł ją czyjś jęk, takie miała wrażenie, że już to słyszała, ale tym razem znacznie wyraźniej i w bardziej rzeczywisty sposób. Luna zerwała się bez wahania i wybiegła z pokoju na obszerny hol, w którym wiły się schody w górę i w dół, a u jednych z tych schodów...
— Gaspard... — Podbiegła do niego i kucnęła, by pomóc mu się podnieść, ale w tym momencie dotarło do niej coś jeszcze, mianowicie źródło delikatnej błękitnej poświaty, jaka roznosiła się wokół. — Co... co to jest? — zapytała zamiast tradycyjnej formuły, odgarniając lekko jego włosy, które zaczęły opadać na lewą skroń wampira. Widniał tam symbol, coś jakby tatuaż przedstawiający rozdzielone linią horyzontu połowy słońca i księżyca, lecz cały zdawał się lśnić. Nie wiedziała, co ma z tym zrobić i czy w ogóle coś, a linie z każdą chwilą, bardzo powoli się wygaszały. — Jakieś kolejne antymagiczne rzeczy? — To chyba było najbardziej logiczne? Nie była pewna, czy takie rzeczy istniały, chyba nigdy ich nie widziała. Z drugiej strony, Garreth niby miał coś podobnego, ale z trzeciej to jego wcale nie działało i nigdy tak nie robiło. — Nic... nic ci nie jest? — rzuciła w końcu, choć jej myśli dalej wracały do symbolu.
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Admin

Źródło avatara : https://imgur.com/Am3Vl

Powrót do góry Go down

Cień nad Hurushn cz. 2 - Page 2 Empty Re: Cień nad Hurushn cz. 2

Pisanie by Gaspard Anatell Sob Lut 19, 2022 1:25 pm

Cisza była podtrzymana, bo Amelie już nic nie dodała od siebie, zaś rogata gubiła się we własnych myślach. Za dużo naraz, za i przeciw, głupie myślenie że cokolwiek to znaczy, skoro droga jest już wyznaczona. Ale wtedy, odezwał się trzeci głos, na który ta skierowała lazurowe oczy w stronę chłopaka, natomiast Anatell zesztywniała cała, jakby ktoś ją przyłapał na robieniu czegoś złego. Dopiero po chwili, te wstydliwe uczucie zaczęło przekształcać się w gniew, który powoli malował się na jej brwiach, wargach i spojrzeniu, którym go karciła.
-Yhhh, poszukam siebie w chacie.
Rzuciła tylko i wstała, aby zaraz wyminąć Garretha, nie spoglądając nawet na niego, za moment znikając za zaroślami.
Viddasala została sama, ale nie było po niej widać oburzenia, ani nic podobnego. Za to wodziła spojrzeniem po duchu, który wciąż mówił. Negował oczekiwania, jakby miała podążać własną drogą, ale przecież to kłóciło się że wszystkim. Był może duchem, ale nie była to przecież wola samego Pana, ani nawet Maazama… nikogo wola.
-Maazam staje się łącznikiem między Panem, a ludem, słyszy jego słowa i będzie to robić, bo w Roogosh zaklęta Jego wola. Wiesz to z pewnością…- Opuściła głowę, nachylając rogi w górę. -...żyjemy zgodnie z tradycjami, a nawet nasza rolą jest określona. Zerwać z poświęceniem, który dokonywali wszyscy przede mną, to jakby być kowalem i mówić, że zamiast młota, używać się będzie kamienia. Każdy spojrzy na tego kowala jak na szaleńca i nikt mu już więcej nie zaufa… nie będzie mógł pełnić przeznaczonej sobie roli…
Uniosła wzrok na demona, a jej oczy zdawały się znów wilgotne od łez. Próbowała chyba tłumić wszystkie emocje, zwłaszcza przed duchem, ale była tylko przecież tylko śmiertelniczką… nawet nie maazamem…



Znajomy głos przypomniał mu, że był w bezpiecznym miejscu, a o czymś tak głupim jak ten wypadek powinien zapomnieć.
-Żyje… nie powinienem, ale… żyje…- Sapnął, próbując się podnieść, ale zaraz blondynka mu w tym pomogła, przynajmniej do pozycji siedzącej, aż ta nie zaczęła badać jego głowy. Łaskoczące uczucie. -Tam w środku gorzej nie będzie, wierz mi…- Zażartował, nawet wymuszając uśmiech, gdy zaraz padły niepokojące słowa. Nikt nie chce słyszeć od kogoś kto cię bada słów takich jak: "co to jest?". -Może się tylko uderzyłem…
Wymruczał, aż nie padła jej kolejna uwaga, na którą uciekł wzrokiem. Co to znaczyło? Jaka antymagia? Co ona zobaczyła?
Bez słów komentarza wstał już całkiem, chwytając się z wolna za obolałe miejsca. Wzrokiem odszukał stojącą misę do kwiatów, akurat na meblu pod świecą w lampionie. Na lustra nie mógł liczyć, ale tak mógł oszukać system. Wampir zbliżył się do tafli wody, nad którą pochylił twarz, a zaraz jego srebrne oczy otworzyły się szerzej, gdy dostrzegł symbol słońca i księżyca na własnej skroni, emanująca gasnącym światłem. Choć jego pierwsze myśli szukały odpowiedzi, te drugie zdawały się mieć przeświadczenie, że ją już znają. Miał wrażenie, że odczuwał ingerencję, która to uczyniła. To…
-To naznaczenie Ata.- Odparł, zaraz unosząc głowę i spoglądając na Lunę. Teraz już nie mógł teraz przed nią ukryć, jakby to był żart boga, który wiedział, że tak będzie. -Nie tutaj…
Wyszeptał i podszedł do Saffaris, chwytając ja za nadgarstek i zaprowadzając do najbliższego wolnego pokoju, w którym zapanowała ciemność, kiedy zamknął za nimi drzwi. Za wyjątkiem tej słabej łuny z symbolu i światła księżyca przez okno w pomieszczeniu. Nie chciał, by wyszło to tak dziwnie, ale sytuacja wymagała.
-Luno, ja…- Urwał, kładąc palce na jej ramionach, ale zaraz wycofał je, niemo ruszając wargami, jakby zgubił wątek, a po chwili, uciekł wzrokiem. -Gdy mówiłem, że służę Wilkowi, nie miałem na myśli to co robi jakikolwiek kapłan, czy zakonnik. Walczy za swe bóstwo w głębokiej wierzę. Jestem… najprawdziwszym wysłannikiem Pana Życia i Śmierci…- Mówiąc to czuł się idiotycznie, jakby wciskał jej bajkę, choć sam musiał w to wierzyć. -...ale nie zawsze tak było, nie jestem niczym wyjątkowym, nie…- Przyłożył palce do symbolu, który wygasł, pozostając tylko kształtem na skórze, a zaraz przymknął oczy. -...to długa historia, w którą mi i tak nie uwierzysz…
Gaspard Anatell
Gaspard Anatell

Stan postaci : Wampiryzm / Delikatna blizna przy wardze / Symbol Ata na lewej skroni / Wieczny pech.
Ekwipunek : Uświęcony kordelas palny, pistolet Gasparda, pistolet Gaushina, zakrzywiony sztylet, notes, pióro, amulet "A", zegarek kieszonkowy, torba alchemika.
Źródło avatara : NN

Powrót do góry Go down

Cień nad Hurushn cz. 2 - Page 2 Empty Re: Cień nad Hurushn cz. 2

Pisanie by Mistrz Gry Sob Lut 19, 2022 9:28 pm

Właściwie to nie było tak źle. Chyba najbardziej obawiał się o reakcję Amelie, zwłaszcza po tym, jak próbował nie zwracać uwagi na jej wzrok. Jakby mogła, zapewne wydrapałaby mu oczy. Nawet to rozumiał, ale zdecydowanie nie chciałby przeżywać, to... To wszystko sprawiało, że czuł się dziwnie. Z jednej strony jej złość była zabawna, z drugiej jednak nie chciał jej wywołać i oglądać. Nie wymierzonej w jego osobę.
Teraz jednak należało zapomnieć chwilowo o Anatellównie i skupić się na rogatej. Ta zareagowała znacznie spokojniej. Zupełnie inaczej i to było na swój sposób pocieszające. I tak i nie, zwyczajnie nie okazał się jej największym problemem w tej chwili.
Przeniósł wzrok na Viddę, kiedy zaczęła mówić. Wkopał się w sam środek cudzych poglądów z zamiarem ich zmiany, więc nie pozostawało teraz nic innego jak słuchać uważnie i nie zostać tylko bezużytecznym mącicielem myśli. Coś nowego. Co on tu w ogóle robił?
Nie, nie wiedział tego. Może mógłby to wykombinować, ale z pewnością nie wiedział. Cała ta panowsko-duchowa otoczka coraz mocniej chodziła mu po głowie, ale to chyba jeszcze osobna rzecz.
— No więc widzisz — odparł na to, bo w zasadzie sama właśnie przyznała, że cała ta makabryczna otoczka nikomu nie jest potrzebna. Jednak jej następne słowa ponownie wracały do punktu wyjścia.
Garreth cicho wypuścił powietrze, przenosząc wzrok na krzaki. Miał wrażenie, że wręcz sam czuje jej łzy cisnące się do oczu, a to tworzyło jeszcze większy bałagan w jego myślach i emocjach. Ta niepewność, bezradność, ten strach przed przyszłością, która zdawała się jedyną słuszną. To zawsze jest okropne, sam również mógł coś o tym powiedzieć. Jedno wielkie odliczanie do odroczonej w czasie egzekucji. Może o to mu chodziło? Może miał wrażenie, że czuje to samo. Choć... to głupie.
— Przyjdą takie czasy, że ludzie będą szaleni, i gdy zobaczą kogoś przy zdrowych zmysłach, powstaną przeciw niemu mówiąc: jesteś szalony, bo nie jesteś do nas podobny... Augustus Leibst — zacytował jednego z arańskich uczonych i podniósł na nią wzrok. — Wiesz, mówisz tak, bo wszyscy dookoła tak ci mówili. A mówili tak, bo nie wyobrażali sobie innej opcji, bo dotychczas nikt niczego nie zmieniał. — Miał taką okrutną pustkę w głowie. — Ale to wcale nie oznacza, że to jedyna słuszna droga. Ani też, że to ty sięgasz po kamień, a nie wszyscy pozostali. Mówisz, że Saarebasi cenią sobie praktyczność i logikę. Powiedz więc, do czego to wszystko ma tak naprawdę służyć? Jaki jest cel znęcania się nad sobą? — zapytał spokojnie.

Odetchnęła w duchu, kiedy potwierdził na swój gaspardowy sposób, że nic mu nie jest, a za chwilę mimowolnie prychnęła cicho z rozbawieniem. Luna tylko pokręciła głową na te słowa, bo jednak to nie wyglądało jak fizyczny przejaw głupoty, no chyba że przez te dwie godziny zdążył pójść do baru, spić się i założyć...
— To nie od uderzenia — odparła i wstała razem z nim, by w razie potrzeby móc go złapać czy coś. W końcu mimo wszystko nieźle się poobijał, ale na szczęście nie musiała. Powiodła za nim wzrokiem, by podejść po chwili również, zerkając po mętnym odbiciu i samym Gaspardzie. — Co takiego? — delikatnie ściągnęła brwi na jego słowa. — O czym mówisz?... — Jakie znowu naznaczenie? To znaczy, pamiętała patrona od kapliczek i w ogóle, ale to wydawało się tak bardzo absurdalne.
Pociągnął ją do pokoju, na co nie protestowała. Jedyne, co chodziło jej teraz po głowie, to wyjaśnienie, którego nie umiała sobie logicznie wyobrazić. Jej wzrok na moment zbłądził na jego ręce, nim spoczął z powrotem na twarzy Gasparda. Ten już na starcie zdawał się pogubić w swoich słowach, co chyba tylko bardziej rozbudziło jej ciekawość i nutkę stresu zarazem. Delikatnie przechyliła głowę, kiedy zaczął wyjaśniać w sposób, który nie wyjaśniał wiele.
— Ale... — Umilkła jeszcze na moment, kiedy mówił dalej, a jego ostatnie słowa zdawały się prowokować ją do zaprzeczenia im. — Um, zobaczymy. Zacznij... od początku — odparła, wpatrując się w niego uważnie.
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Admin

Źródło avatara : https://imgur.com/Am3Vl

Powrót do góry Go down

Cień nad Hurushn cz. 2 - Page 2 Empty Re: Cień nad Hurushn cz. 2

Pisanie by Gaspard Anatell Sob Lut 19, 2022 10:09 pm

Rogata dostrzegła zmieszanie u Mifzenaama, jakby to co mówiła, dotykało go gdzieś w środku. Był jednak w końcu życzliwym duchem, nie powinno jej to dziwić, ale fakt że… przejmował go los kogoś takiego jak ona, był naprawdę miły. Doceniała to, a nawet czuła się z tym bardzo dobrze. Pomimo tego jak dziecinnie się zachowywała, nie chciała przecież budzić niczyjej litości…
-Wasi filozofowie zdają się brzmieć jak śpiewacy…- Uśmiechnęła się lekko, wycierając kąciki oczu. Mimo to, słuchała go dalej, a z każdym słowem powoli traciła własną pewność siebie. Nie, ona jej już wcześniej nie miała, ale jej przed chwilą rzucane fakty, były zwyczajnie rozwiewane jego poglądem. Nie mogła mu nie przyznać racji. -Saarebas to… nazywacie to… konserwatywny lud. Zawsze żyjemy zgodnie z filozofią… zgodnie z naszym sumieniem, ale też najbardziej praktycznym sposobem na życie. Jeśli coś działało… nikt nie czuł potrzeby zmiany. A to działało, bardzo długo działało…
Wypuściła powietrze. Lecz zdawała sobie sprawę, że niejednokrotnie działało pod względem presji społecznej. Łatwiej komuś wskazać drogę, niż samemu nią podążać. W dodatku upominać o słuszności. Ale co jeśli wymyślili coś nad wyraz, co było zbędne?
Viddasala znów na niego spojrzała, kiedy zadał jej pytania, w rzeczywistości bardzo trudne i bez jednoznacznej odpowiedzi. Dotyczyły czegoś, nad czym nikt się nie rozwodził. Nie powinna wątpić przecież w mądrości swego ludu, dlaczego teraz przychodziło jej to, aż za łatwo…?
-Czystość ciała miała zadbać o to, aby maazamowie nie mieli własnych rodzin, bo te mogą zakłócać przetrwanie prób, jakie rzuca Pan. Mieli zawsze być przewodnikami, a cały klan, jedyną rodziną…- Umilkła na moment, uciekając wzrokiem. -Okaleczenie… to miało upamiętniać Pierwszego Maazama, który został wybrany przez Pana, aby wyprowadzić nasz lud w bezpieczne miejsce. Ma to przypominać o znaczeniu maazamów, o tym kim są tylko dzięki woli Pana, oraz czym moglibyśmy być my wszyscy, gdybyśmy zwątpili… a odrzucenie tego dla własnej wygody, to egoizm. Egoizm nie służy Saarebas, nie całemu społeczeństwu… jest też drogą do zapomnienia, a jeśli zapomnimy, możemy być znów ofiarami…- Oparła twarz o własne nogi i ręce, w których się skryła. -...ja nie zapomnę… nie chcę zapomnieć… nie chcę też zawieść Maazama, ani obrazić Pana. Nie jestem egoistyczna… chcę być tylko sobą… tak jak Amelie…- Wyszeptała, by po krótkiej chwili zapytać: -...czy Pan tego by chciał…? Czy wysłannik może to wiedzieć…? Co myślisz, Mifzenaamie…?



Jej pytający wzrok nie ułatwiał mu tego, bo przecież nawet czegoś takiego nie planował. A nie umiał sensownie ubrać tego w słowa. Jedyni, którzy wiedzieli, byli bezpośrednio z tym wszystkim związani, a teraz został postawiony w niewygodnej sytuacji. Ale skoro powiedział już A… nie mógł tego tak zostawić. Może potrzebował prawdziwego powiernika tajemnicy.
-Usiądźmy…- Zasugerował, prowadząc ją na łóżko, na brzegu którym samemu spoczął, splatając dłonie na własnych kolanach, wzrokiem biegnąc po nieznanym. Skoro chciała wiedzieć, musiał mówić, ale jeśli chciał, aby wierzyła, on musiał zacząć od początku. -Wiesz kim jestem. Z pochodzenia. Anatell, dziedzictwo i te sprawy. Ale jeszcze trzy lata temu byłem zwykłym pisarzem gazety selindayskiej, nikim istotnym, biedakiem bez celu w życiu. Śmiertelnikiem. Nawet nie wierzyłem w bogów i ich moce. Lądowałem w aresztach szukając kłopotów, byłem porażką. Ale pewnego dnia… pojawił się w moim mieszkaniu duch. Lucrecie’a Lavelle.- Zwrócił na nią wzrok. -Obca mi dziewczyna, z początku nie sądziłem nawet, że jest duchem, myślałem że mam omamy… i równie tajemniczo zniknęła. A chwilę później wpadłem w wir nieszczęśliwych wydarzeń, jakby wszystko się na mnie uwzięło.- Westchnął cicho. -Zostałem pobity na ulicy. A gdyby tego było mało, nietoperze zarażone wampiryzmem pogryzły mnie, myśląc że jestem padliną. Tak się zaraziłem. Ale nie zmarłem. Ledwie parę dni później miałem spotkać się z redaktorem naczelnym, Josephem Vupulusem. To był mój dobry kolega, a… okazał się krwiożerczym wilkołakiem. Czy to już nie brzmi absurdalnie, jak na kogoś nieważnego…?- Spytał jej retorycznie, pochylając się lekko i podpierając własnych ud. -Byliśmy na zachodnim wybrzeżu, nie wiem czemu chciał mnie zagryźć, lecz nie zdążył. Spadłem z klifu. Prosto na skały. Tak… umarłem. Roztrzaskując siebie na miazgę. I to powinien być mój koniec, ale… przez tę infekcję… zakażenie… po paru tygodniach obudziłem się w zalanej grocie, zdziczały, wygłodniały. Wymiotowałem zgniłą wodą, zielony i blady, jak topielec… tak niechlubnie narodziłem się jako wampir. Na nieszczęście pewnego żeglarza… jego statek rozbił się nieopodal mnie. Jedyny ocalał. I był moją pierwsza ofiarą. Rozerwałem go na strzępy, nie widząc w nim żywej istoty, a… pokarm. Tylko mięso i krew… dopiero po paru godzinach zacząłem odzyskiwać świadomość…
Gaspard Anatell
Gaspard Anatell

Stan postaci : Wampiryzm / Delikatna blizna przy wardze / Symbol Ata na lewej skroni / Wieczny pech.
Ekwipunek : Uświęcony kordelas palny, pistolet Gasparda, pistolet Gaushina, zakrzywiony sztylet, notes, pióro, amulet "A", zegarek kieszonkowy, torba alchemika.
Źródło avatara : NN

Powrót do góry Go down

Cień nad Hurushn cz. 2 - Page 2 Empty Re: Cień nad Hurushn cz. 2

Pisanie by Mistrz Gry Nie Lut 20, 2022 2:13 am

Na moment uśmiechnął się pod nosem, kiedy przyrównała to do poezji. Może i coś w tym było, nawet umiał sobie wyobrazić całkiem niezły utwór oparty o to zdanie, ale to nie na teraz.
Rozumiał ten argument, konserwatyzm, choć sam w sobie niezbyt podstawny, to jednak stanowił dużą siłę sprawczą. Ale z drugiej strony te słowa miały parę błędów. Jak chociażby logika, którą miał zamiar wytknąć, czy samo działanie systemu. Owszem, funkcjonował i jeszcze się nie zawalił, ale czy to znaczy, że działał dobrze? Garreth poważnie by się zastanowił, ilu Maazamów przed nią miewało bardzo podobne rozterki, a tylko brakowało im obcych dostatecznie zuchwałych, by powiedzieć takie rzeczy na głos.
Słuchał jej wyjaśnień w milczeniu, w głowie zbierając kolejną garść kontrargumentów. Przez moment nawet rozważał wtrącenie się, ale chyba wolał po prostu dać jej zebrać to wszystko razem. Na rozdrabnianie się przyjdzie jeszcze pora. Szybko zresztą chęć mówienia odeszła sama z siebie, kiedy jej głos brzmiał coraz bardziej źle, a ona sama nie wyglądała lepiej. Jak dziecko skrzywdzone przez los, choć ta krzywda dopiero miała się wydarzyć. Kiedy schowała się w sobie, stał i słuchał oczarowany tą szeptaną cicho żałością. Brzmiała tak drobno i delikatnie, gdyby tylko ją słyszał, nie umiałby wyobrazić sobie Viddasali takiej, jaka faktycznie była. I tak niewinnie. Dawno nie spotkał kogoś tak uzbrojonego i bezradnego zarazem. To było niezwykłe i jakaś część jego pragnęła więcej, już nawet układając słowa, które mogłyby to zapewnić, lecz... Jakaś inna część poczuła wstyd na tę myśl.
— Wiem... — zapewnił cicho, zbierając w głowie to, co chciał powiedzieć, jednak wtedy rogata zadała własne pytania. Usłyszenie swego imienia w takim zestawie było dziwne, ale też uderzające. Uświadamiało, że musiał podjąć decyzję, a ta też nie była łatwa.
Zbliżył się i wszedł na pień, by zaraz usiąść na nim obok niej, podciągając jedno kolano pod brodę. Zawiesił wzrok na zaroślach, ale szybko zmienił zdanie i spojrzał na skuloną Viddę. Nie, niedobrze, zarośla lepsze.
— Tam w Roogosh zdziwiłem się, kiedy... tak względnie spokojnie zareagowałaś na określenie mnie demonem. Większości ludzi to słowo kojarzy się wybitnie źle. Teraz jednak pojmuję... — Delikatnie zmrużył oczy. — Pan lubi tajemnice, toteż nie zdradził mi, do kogo mnie posyła. Może duchy już takie są... Miałem w jego imieniu wspomóc ludzi w walce z klątwą, ale nie tylko. Moja misja ma drugie dno, zbadanie tej ziemi i ludności, i przygotowanie jej na czas znacznie gorszy niż to, ostrzeżenie... W dodatku wiele według własnego uznania, myślę, że sam wystawia mnie na swego rodzaju próbę — mówił spokojnie i z pełnym przekonaniem, samemu rozwodząc się nad tym niełatwym tematem. I wyzwaniem jednocześnie. Zaraz jednak spojrzał na kobietę z pełną powagą. — Viddasalo. Wszystko od tego tekstu z tajemnicami włącznie aż do teraz było kłamstwem, które zmyśliłem na poczekaniu. W ile z tego uwierzyłaś? — Zrobił krótką pauzę. — Posłuchaj, choć wasz tradycyjny zwyczaj nieklasyfikowania duchów ze względu na rasę jest szlachetny, nie przeczę... To jest wielkim błędem. Ludzie nie bez powodu odróżniają demony od innych duchów. One są złe. Zepsute od środka. Myślą tylko o sobie, kochają okrucieństwo i nienawidzą nawet siebie samych, a śmiertelników postrzegają jako pożywienie lub użyteczną zabawkę. Spotkałem wiele demonów i żaden nie odbiegał od tego opisu... — Zerknął w bok. — Nie są też niczym boskim, powstały z dusz zmarłych wypaczonych przez ich własne zło... — Wrócił do niej wzrokiem, w którym gnieździło się jakiegoś rodzaju zdeterminowanie. — Moja historia jest trochę bardziej skomplikowana. Ale jeszcze dwa lata temu, tak jak każdy inny, z rozbawieniem wykorzystałbym waszą naiwność. Wpuściliście mnie do Roogosh, daliście wolną rękę, otoczyliście mnie wręcz czcigodną aurą. Teraz pomyśl, co by się mogło stać, gdybym był potężniejszy, okłamał Maazama i przyszedł tu w złych intencjach, nawet z pozoru pomagając. Wasze otwarte nastawienie może sprowadzić na was śmiertelne niebezpieczeństwo. — Umilkł, dalej się w nią wpatrując uważnie, jakby chcąc mieć pewność, że zrozumiała przekaz. To co prawda odbiegał trochę od ich głównego tematu, ale też niezupełnie. Poza tym, chyba nie znalazłby lepszej okazji... O ile może być dobra okazja do zmieszania siebie z błotem.

Wodziła wzrokiem po jego twarzy pełnej niepewności i zwątpienia w to wszystko. Ten widok był przykry na swój sposób, bo choć nie zamierzała robić z niego żadnej ofiary losu, to zdawała sobie sprawę, że znalezienie słuchacza, który zrozumie i uwierzy w niektóre rzeczy, może graniczyć z cudem. Nie wiedziała, czy będzie takim słuchaczem, ale miała mocne postanowienie, by tak było. W końcu... to przecież Gaspard.
Usiedli więc na łóżku, a ona podciągnęła nogi do góry, oplatając je rękoma. Oparła brodę o kolana i słuchała jego historii, wyobrażając sobie kolejne sceny z nudnego życia szarego stoliczanina, które to za chwilę miało się wywrócić do góry nogami. Duch? Nie spodziewała się tak dużego zdziwienia już na wstępie, ale choć jej brwi powędrowały nieco do góry, to sama utkwiła zaciekawione spojrzenie w wampirze. Potem przyszły kłopoty uliczne, które choć z początku zwyczajne, to brzmiały okropnie, a potem też dziwacznie. Chyba kojarzyła tę selindayską aferę z wampirami, ale żeby akurat on?... Przy wilkołaku Luna zwątpiła w jakiekolwiek swoje przewidywania. Wiedziała jak powstają wampiry, zakładała wypadek czy powrót gansterów, ale nie. To musiał być kolega wilkołak z pracy.
Po chwili przeniosła wzrok na podłogę przed sobą. Na ten opis śmierci po jej plecach przeszedł dreszcz, a dalej nie było lepiej. Ten żeglarz... Czy wtedy jeszcze żył? Podobno wampiry najchętniej atakują żywe istoty, najbardziej instynktownie. Czy żyłby nadal, gdyby nie... Nie, chyba nie chciała o tym myśleć.
— To musiało być straszne... Obudzić się w takim miejscu i okolicznościach... Nie wyobrażam sobie, co czułeś — rzuciła cicho, zaraz zerkając po Gaspardzie, bo to zdecydowanie nie był koniec.
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Admin

Źródło avatara : https://imgur.com/Am3Vl

Powrót do góry Go down

Cień nad Hurushn cz. 2 - Page 2 Empty Re: Cień nad Hurushn cz. 2

Pisanie by Gaspard Anatell Nie Lut 20, 2022 9:19 am

Nie ruszyła się, kiedy sam dołączył na zwalone drzewo, zamiast tego słuchała szpiczastymi uszkami, jak ten rzucił swoimi przemyśleniami. Nawet jej to nie dziwiło, przecież elfy i ludzie nakreślali duchy mianami demonów, przypisując im zło samo w sobie, choć oni tak nie czynili. Ale nie odezwała się, słuchała dalej, jakby wchłaniając jego słowa na temat misji Mifzenaama. Brzmiało to sensownie, brzmiało…
Viddasala uniosła głowę, spoglądając na niego i nie rozumiejąc co takiego właśnie powiedział. Skłamał? Co? Nie mógł, przecież brzmiał, jakby to było szczere…
-We wszystko… nie… nie…- Powtórzyła i pokiwała głową przecząco jak dziewczynka, nie akceptując tego faktu. Nie rozumiejąc jaki był w ten cel i czemu duch ją zwodził. I dlaczego mówił jej to wszystko. -Jeśli duchy są tak zepsute, to śmiertelni też muszą być straceni od chwili narodzin… a to niemożliwe.- Zanegowała, a w jej oczach kiełkowała duszona złość i brak akceptacji. Każda kolejna jego wypowiedź dziwnie ją dusiła. Jakby chciał zburzyć to w co wierzyła od dziecka. -Gdyby tak było… nie pomagałbyś nam i… i… nie rozmawiałyś ze mną teraz… skoro dwa lata temu potrafiłeś być inny, to jak to ma się do Twoich słów?!- Zacisnęła zęby. -Skoro coś jest złe z góry, skoro Ty jesteś statyczny, dlaczego miałbyś ulec zmianie, jeśli my się mylimy?!- Spytała, prawie z warknięciem, ale wtedy odwróciła głowę, przed siebie. Ale chyba coś przebiło się przez jej mur. Coś co sprawiło, że nic już nie jest takie samo. -Ty w to wierzysz…- Wyszeptała, jakby uświadomiła to sobie, a to był fakt sam w sobie. -Jeśli tak, po prostu zaakceptowałeś nadaną ci przez nas rolę…- Powoli wstała, aby przejść dwa kroki do przodu. Dziwny ucisk w klatce piersiowej był duszący. Jeśli miał rację i był złym duchem, dlaczego Amelie jej nie powiedziała? Gaspard, Luna? Czy była wtedy tylko głupim dzieckiem, wierzącym w wciskane bajeczki? A jeśli to on się mylił, dlaczego tak mówił, aby namącić jej w głowie.
-Jeśli mówisz prawdę, Maazam znał prawdę… a to by znaczyło, że okłamał całe Saarebas…- Spojrzała na niego, przekrwionymi oczyma. -...czy Ty to rozumiesz…? Skłamać w imię czego? Skoro byłeś w domu Pana, czemu nie zostałeś przegnany…? Jeśli duchy były śmiertelnikami, to kim jest Pan? Jeśli Maazam kłamał… w czym jeszcze mógł kłamać…?
Opuściła wzrok.



Chyba nawet przez myśl mu nie przeszło, aby naprostować stan żeglarza z tamtych chwil, wydawało mu się to… oczywiste, ale może najstraszniejsze właśnie było to, że miał takie przeświadczenie. Że nie musiał tak jak Luna domyślać się, bo żyła w szczęśliwej niewiedzy. Niejednokrotnie oddałby wiele, aby choć trochę przywrócić własną utraconą niewinność.
-To był początek końca dawnego mnie. Uciekłem przed ludźmi, do mojego ówczesnego znajomego… hrabiego Gaushina. Nekromanty.- Zwrócił na nią wzrok. -Zobaczyl mnie całego mokrego i we krwi, błagającego go o pomoc. Dał mi ją i przygarnął mnie. Pozwolił też uzyskać wiedzę z jego mrocznych ksiąg. Wtedy nie pojmowałem pełnego potencjału, jak też skazy mojego dziedzictwa, to było… aż nazbyt naturalne dla mnie.- Opuścił wzrok. -A gdyby tego było mało, zaadaptowałem się do tej rzeczywistości. Zacząłem ją kształtować pod własne przetrwanie. A z czasem, pod zachcianki i chęć władzy nad moim losem, czy cudzym życiem. Zacząłem mordować bezlitośnie, uzależniony od krwi i poczucia władzy. A on tylko mi na to przyzwalał.- Ułożył palec na swojej wardze, po stronie symboli, gdzie też widniała blizna. -Zostawił mi to mąż kobiety, którą poznałem na głupim bankiecie, po tym jak poprosiła mnie, abym go zabił. Rozumiesz…? Zrobiłem to… nie dla głodu… nawet na tym nie skorzystałem. Stałem się po prostu potworem. Tym co obecnie zwalczam.- Jego ręką opadła, a oczy zbiegły na bok, jakby nie chciał dłużej oglądać jej zaskoczenia, które w każdej chwili mogło przekształcić się w rozczarowanie. -A wtedy, zapragnąłem napluć w twarz bogom i przełamać prawa tego świata. Lucrecie'a powróciła, niczym dobry duch, żałując mojego losu. Dostrzegłem w niej coś tak czystego, coś co nie zasługiwało na wieczną tułaczkę… więc tak jak na Anatella przystało, chwyciłem się mrocznej magii… aby wskrzesić ją… a ceną miało być życie bezdomnej ofiary, której twarzy nawet nie pamiętam… i…- Spojrzał przed siebie, zamglonym spojrzeniem. -...i Yuki… kiyamskiej botaniczki, która miała stać się nowym ciałem dla Lu… przypłynęła na kontynent z marzeniami, uśmiechnięta, pełna nadziei… a ja zwiodłem ją w pułapkę, bo była tylko powłoką, która idealnie się nadawała…- Zacisnął zęby, a jego oczy zrobiły się delikatnie szklane. -...pamiętam jak płakała, gdy zrozumiała, że miała tyle pecha, by mnie poznać…
Gaspard Anatell
Gaspard Anatell

Stan postaci : Wampiryzm / Delikatna blizna przy wardze / Symbol Ata na lewej skroni / Wieczny pech.
Ekwipunek : Uświęcony kordelas palny, pistolet Gasparda, pistolet Gaushina, zakrzywiony sztylet, notes, pióro, amulet "A", zegarek kieszonkowy, torba alchemika.
Źródło avatara : NN

Powrót do góry Go down

Cień nad Hurushn cz. 2 - Page 2 Empty Re: Cień nad Hurushn cz. 2

Pisanie by Mistrz Gry Nie Lut 20, 2022 5:24 pm

We wszystko. Tego się właśnie obawiał, choć miał nadzieję, że jednak usłyszy co innego. Taka głupia zbłąkana myśl, której i tak przeczyły wszystkie obserwacje. Ale to dopiero potem miało się zrobić o wiele gorzej, kiedy dezorientacja Viddasali zmieniła się powoli w gniew i zaprzeczenia.
— To nie tak — zaprzeczył od razu na jej wniosek o zepsutych śmiertelnych, lecz nie miał teraz okazji na rozwinięcie tego tematu. Zresztą każdy z nich powinien rozwinąć, może niepotrzebnie rzucał tyle ogólników naraz. Chyba trochę namieszał.
Zwrócił oczy na ziemię, słuchając niejako o sobie samym. Jak to się ma do... Przez moment nie umiał odpowiedzieć nawet we własnych myślach. Dlaczego tu teraz był i dlaczego jej to wszystko mówił? Przez moment myślał, że ma jasny cel, ale w tym momencie naszły go myśli pełne zwątpienia. Bo co, jeśli faktycznie się mylił, co jeśli Gaspard się mylił i jego sceptycyzm do tych słów był słuszny. Jeśli był faktycznie po prostu złą istotą. A jednak z jakiegoś powodu powtarzał jego słowa. Zresztą, to nie były myśli na teraz. Teraz powinien być tym, który jest pewny swego zdania.
Chciał jej przytaknąć, ale chyba sam nie był pewien, w co wierzy. Wybrał najbardziej sensowną wersję, to zdawało się być najbliższe prawdy. Podniósł na nią wzrok, kiedy wstała, a zaraz też sam to zrobił, choć nie podchodził jeszcze. Ta atmosfera była przytłaczająca, jakby właśnie przyznał się do popełnionej zbrodni. W dodatku ten jej wzrok. Spoglądał na nią spokojnie, ale była to tylko maska służąca temu, by przypadkiem czegoś nie zepsuć.
— Nie sądzę, żeby Maazam kłamał. Mógł o tym nie wiedzieć. — Może to zły początek. I dlaczego nie został przegnany z Roogosh, tak, to go gryzło od samego początku. Zbliżył się o krok. — Nie powiedziałem, że śmiertelnicy są źli z natury, trochę źle mnie zrozumiałaś... Jeśli śmiertelnik jest dobry, po śmierci staje się spokojnym duchem żyjącym w zaświatach. Ale jeśli był zły, okrutny, po śmierci trafi w mroczne zakątki zaświatów, nazywane przez senemczyków Otchłanią. Jeśli wciąż będzie zły, przemieni się w demona... Ale to nie jest... ostateczny los, bo nadal mogą wybrać. Dokonać lepszych wyborów, niż wcześniej. Demon może się zmienić. Choć niewielu o tym wie. — Westchnął cicho. Jak to możliwe, że układanie nieprawdziwych historii jest tak bardzo prostsze? — Również spośród demonów, niewielu. I nie spotkałem takiego, który chciałby spróbować, może też dlatego, że trzymając się ich, niespecjalnie mają na to szansę... Przed tym chcę cię ostrzec. Przed większością. Powinniście wiedzieć, jak się bronić w razie zdrady, bo nie każdy powie prawdę... Jeśli o mnie chodzi... Jakieś dwa lata temu poznałem Gasparda i Lunę, przy rytuale takiej jednej wiedźmy. — Opuścił wzrok. — Pomogłem im przegnać złego demona w zamian za możliwość pozostania w tym świecie, o ile będę postępować słusznie... A potem zostałem razem z Luną, postanowiłem nauczyć ją walczyć z takimi i podobnymi istotami. Taka jest geneza kapłanów, których szukałaś w Shendaar. — Lekko opuścił brwi. —Te niespełna dwa lata były... zupełnie inne. Nauczyłem się, że mogę żyć inaczej niż to, do czego skierowało mnie moje przekleństwo. Do czego narodziłem się po śmierci. — Podniósł na nią jasne ślepia. — Możesz mi teraz nie ufać, ale jestem tutaj, bo sprzeciwiłem się losowi, nawet jeśli wydawało się to skrajnie nierozsądne.
Umilkł, wodząc wzrokiem po jej twarzy. To dalej było nierozsądne, a wizja przeklętej wieczności za każdym razem, kiedy ryzykował, boleśnie o sobie przypominała.
— Ah, i nie wiem, kim jest wasz Pan — dodał zaraz, lekko przechylając głowę. — Nie mam pojęcia.

Słuchała dalej w skupieniu, wodząc po nim wzrokiem. Chyba nie słyszała nazwiska, jakie padło, ale nie dziwiło jej to, na świecie dużo jest hrabiów, a z tym nie miała do czynienia. Przerażające jednak, jak wpływowi ludzie potrafią okazać się zarazem tak podłymi. Chociaż czy mogła tak powiedzieć? Pomógł mu, mimo wszystko i to wtedy, kiedy pewnie nikt by tego nie zrobił. A jednak równie dobrze mógł chcieć go wykorzystać.
Ale potem zaczęło się robić naprawdę źle, jakby gorzej z każdym zdaniem, choć informacja o mordowaniu ludzi jak owiec potrzebowała chwili, by dotrzeć do jej świadomości. Pożywienie. Zabijał ich jako pożywienie. Tak po prostu. Chyba nadal nie umiała dopasować tego widoku do jego osoby, ale słuchała dalej, a ten konkretny przykład przemawiał znacznie wyraźniej. Spojrzała na jego bliznę, ten namacalny ślad po człowieku, który umarł przez prośbę zdradliwej żony. Prośbę, na którą on tak po prostu przystał.
Zerknęła na moment na swoje kolana, a potem znów na niego. Znów pojawiła się Lucrecia, a z nią coś, co przytłamsiło jej wszystkie poprzednie myśli. Luna utkwiła wzrok w podłodze. Bezdomny, bez imienia, historii, bez twarzy. Nie miał nic i nawet to zostało mu odebrane na rzecz cudzych chorych ambicji. To już nie był wampirzy głód, ani cudzy pomysł. To była jego decyzja od początku do końca. I jeszcze ta dziewczyna. Wyobrażała ją sobie, a ten opis sprawił, że oczy Saffaris zaszkliły się delikatnie. Jedna z tych historii, które nigdy nie powinny się wydarzyć.
Nie wiedziała, co powiedzieć. Nie wiedziała nawet, jak się do tego ustosunkować, póki w głowie nie pojawiło się jedno banalne pytanie.
— To... udało się?... — rzuciła cicho, wciąż patrząc w deski.
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Admin

Źródło avatara : https://imgur.com/Am3Vl

Powrót do góry Go down

Cień nad Hurushn cz. 2 - Page 2 Empty Re: Cień nad Hurushn cz. 2

Pisanie by Gaspard Anatell Nie Lut 20, 2022 6:07 pm

Jego pierwszy komentarz na temat Maazama zbyła machnięciem włosami i rogami, jakby negowała ten fakt.
-Jest blisko Pana, sam powiedział, że ten mu to objawił. A Pan nie pomyliłby się względem Ciebie, jeśli Jego moc jest tak wielka. Więc skłamał. Albo w kwestii Ciebie, Mifzenaamie… albo Pana…
Opuściła głowę, próbując to wszystko przetrawić. Gdzieś był błąd, ale nie umiała go w tym wszystkim namierzyć. Czuła się jak idiotka, a w dodatku podważała opinie własnego mentora i lidera, kogoś kto ją odchował, jak wielu innych tego klanu. A więc czemu…?
Odwróciła się bardziej w jego stronę, a lazurowe oczy spoczęły na nim, na duchu, bądź też demonie, który zaczął opowiadać jej o Otchłani i istotach, które dawno się z nimi pożegnały, aby stać się czymś znacznie mistyczniejszym i potężniejszym. Teraz nic nie miało sensu. Czy bogowie, duchy wybrane przez takie elfy, też mogły być kiedyś śmiertelnikami? Czy sam Saramir był najpotężniejszym ze złych duchów? Choć próbował jej to przekazać, wszystko kłóciło się z podstawową zasadą ich wiary… z tym, że wszystkie te istoty były duchami. A on jednak twierdził, że dawniej żyły i jadły, spały i się cieszyły, płakały, oraz umierały… jak oni.
Zaraz nawiązał do siebie, a ta ze spokojem słuchała ich historii poznania się. W tym wszystkim było coś, coś mniej istotnego, co jednak najbardziej odwróciło jej myśli. A ostatnie słowa znów ją zakuły.
-A więc chcesz się zmienić… być życzliwym duchem… chcesz odmienić los i piętno, jakie na Ciebie nałożono…- Podsumowała, uciekając wzrokiem. Milczała chwilę, gdy wspomniał o patronie Saarebasów, a na to skrzywiła usta. -Ja już też nie wiem.- Odparła, odchodząc na krok. -Ale jutro porozmawiam z Maazamem. Dowiem się wszystkiego.
Dodała szeptem i ruszyła w stronę krętej ścieżki, gdzie też napotkała Amelie, która wydawała się stać jak słup soli i słuchać całej ich rozmowy. Tym razem ona. Anatell uniosła na nią oczy, ale dostrzegła tylko smutne spojrzenie rogatej kobiety, nim ta nie wyminęła jej, idąc do chaty. Blondynka złożyła ze sobą palce, spoglądając tylko w stronę, gdzie odeszła.
-Dobrze zrobiłeś. Ten jeden raz. Lepiej późno, niż wcale.
Skomentowała, zaraz zerkając na niego. Amelie przecież od początku nie popierała tej bajki o boskości. Ale nie wiedziała co myśleć o samej Viddasali.



Ciężko opisać wszystkie uczucia jakie go teraz przepełniły, kiedy jego własna trauma powróciła, powtórzona na głos, nawet nie do siebie, a po raz pierwszy zdradzona komuś obcemu w takich szczegółach. Chciałby powiedzieć, że żałuje i czuje się podle, ale miał wrażenie, że nawet na skruchę na zasługiwał, co utwierdzało go w przekonaniu, że potępienie było jedynym słusznym rozwiązaniem jakie mogło go już tylko czekać…
-Nie…- Parsknął głupim śmiechem, a jedna łza kapnęła na jego spodnie. -Jestem takim szczęśliwcem, że nawet w moim błędzie był błąd… spowodowany niewiedzą…- Wziął krótki oddech. -...bowiem okazało się, że Lucrecie’a była zniewolonym duchem dziewczyny, która została zakopana żywcem, bo przez jej chorobę posądzono ją o bycie wiedźmą. Zaś jej istotę eteryczną kontrolował Gobi… zwany Pożeraczem Dusz… pierwotną istota stworzoną przez bogów, która w swej naturze ma żywienie się duszami śmiertelnych… rozumiesz…?- Zerknął na nią. -Od początku byłem celem Gobiego. Pożeracz wysłał ją, aby mnie zwiodła, ale ta okazała mi więcej dobra w tych trudnych chwilach, niż ktokolwiek w moim życiu. A jednak… mój rytuał zerwał moje połączenie z Pożeraczem. Lucrecie’a powróciła do Zaświatów, ale nie jako wolny duch. Jako pocieszenie dla Gobiego. Zamiast tego w ciało Yuki wszedł inny, przypadkowy duch. Nic z tego nie rozumiałem, ale wiedziałem już, że przeszedłem swoje życie na samych złych decyzjach i dotarłem do tak katastrofalnych skutków, że samemu nie mogłem się już z tym mierzyć.- Powrócił wzrokiem na pusta przestrzeń, przecierając palcami oczy. -Zabrałem ożywioną Yuki do miko… Serafiny, “łączniczki dusz”, wysłannicy Aye Aye, zwanego przez was… przez aran… Strażnikiem Azylu. Ta odesłała nieznanego ducha uwięzionego w ożywieńcu, aby zaznał spokoju, po czym… możesz wiedzieć lub nie, ale przeniosła nasze dusze do Zaświatów. Choć wampirom nigdy nie dane byłoby tam normalnie kroczyć.- Uśmiechnął się smutno. -Pomimo jej okropnego charakteru, nie wiem dlaczego zechciała mi pomóc ocalić Lu… ale tak zrobiła. Wtedy ujrzałem Ayu… Strażnika Azylu. Wyglądał jak… wielki humanoidalny lemur, albo palczak… oraz był jeszcze bardziej nieznośny od samej Serafiny. Naprawdę, nie znam wielu bogów, ale ten jest dziwny…- Pokręcił głową. -Wracając. Był wściekły, że wpuściła wampira do Zaświatów. Pięknej krainy, w której jedyne co czujesz to spokój i szczęście. Utopia, niewyobrażalna dla kogoś, kto tego nie doświadczył, a słysząc o tym, albo uwierzy, albo uzna za bajkę. Ale ja tam byłem.- Spojrzał na Saffaris. -I wtedy… stanąłem przed obliczem wielkiego, czarnego wilka o złotych oczach, oraz szerokiej paszczy… jego warkot zamienił się w słowa, nim nie zmienił kształtu łudząco podobnego do człowieka… był nim At… Pan Życia i Śmierci…
Gaspard Anatell
Gaspard Anatell

Stan postaci : Wampiryzm / Delikatna blizna przy wardze / Symbol Ata na lewej skroni / Wieczny pech.
Ekwipunek : Uświęcony kordelas palny, pistolet Gasparda, pistolet Gaushina, zakrzywiony sztylet, notes, pióro, amulet "A", zegarek kieszonkowy, torba alchemika.
Źródło avatara : NN

Powrót do góry Go down

Cień nad Hurushn cz. 2 - Page 2 Empty Re: Cień nad Hurushn cz. 2

Pisanie by Mistrz Gry Nie Lut 20, 2022 11:04 pm

Jej słowa na powrót kazały mu się zastanowić. Kim był ten ich Pan i dlaczego pozwolił mu wejść do swojej świątyni? Dlaczego miałby się dobrze o nim wypowiadać... jeśli rzeczywiście to zrobił, a nie były to omamy lub wymysły Maazama. Osobiście widział tylko dwa wyjścia z tej sytuacji. Albo ich bóg nie istnieje, albo jest nim jakiś demon. Ewentualnie... To byłby bardzo pesymistyczny scenariusz. Problem w tym, że teraz nawet Viddasala nie zechce mu o tym wszystkim opowiedzieć. To tylko wzmagało wewnętrzny niepokój i poczucie presji czasu.
Wyjaśnił jej wszystko tak dokładnie, jak teraz potrafił. Czyli nie najlepiej zapewne, ale chyba spokojnie mógł to zwalić na stres? Ogólnie czuł się dziwnie, jakby bezustannie był czymś rozkojarzony i to chyba nawet nie była tylko Vidda. A jednak jej kłębiące się sprzeczne emocje bardzo skutecznie dokładały kolejne cegiełki do mętliku w głowie demona.
Z wolna kiwnął głową.
— Tak... — przyznał, choć miał wątpliwości na nieco innym podłożu. Cóż, i tak nie musi spać, więc... Podążył za nią wzrokiem. — Rozmawiaj z nim ostrożnie — rzucił tylko, bo ostatecznie nie chciał, żeby została uznana za heretyczkę czy co to oni tam mieli.
Jego wzrok szybko wylądował na ziemi i krzakach, a Mif jedynie słuchał oddalających się kroków, próbując ułożyć własne myśli na jakiś sensowny tor. Wtedy też niespodziewanie w jego głowie pojawiła się pustka zaskoczenia, kiedy usłyszał głos Amelie.
— Co... — Zerknął na nią, jakby chcąc się upewnić, że ona faktycznie tu stoi i... i wyglądało na to, że stała tu przez cały czas. Nie był bynajmniej o to zły, raczej zaskoczony, że chciała się tak pofatygować. Zaraz jednak prychnął cicho. — Zburzyłem jej światopogląd. Pozostaje nam mieć nadzieję, że nie był to błąd. Nie potrzebujemy kolejnych problemów... — Zerknął na nią ponownie, a zaraz też odwrócił się w stronę Anatell. — Choć chyba stwarzanie problemów to moja specjalność — rzucił półżartem i lekko przechylił głowę, przyglądając jej się. — Rozumiem, że w chacie siebie nie znalazłaś?

Nie. To chyba... powinno być jakimś pocieszeniem i może faktycznie się z tego cieszyła, ale zarazem wcale. W tym momencie nie było tu niczego, co mogłoby skłonić ją do pozytywnej oceny sytuacji. To było po prostu mniejsze zło.
Zerknęła na niego, ale tylko na krótki moment. Dopiero za chwilę znów popatrzyła na Gasparda, wyczuwając delikatną zmianę w jego głosie czy oddechu, jakby... Luna opuściła brwi. Nie przeczyła, że jest mu przykro... żal tego wszystkiego, a jednak nadal usilnie powstrzymywała się od oceny. Nie wiedziała, co by stwierdziła w tej chwili, ale przede wszystkim nadal nic nie chciała stwierdzać.
Słuchała więc dalej, o tym jak poznał prawdziwą naturę Lucrecii. Wieczna służba demonowi pożerającemu ludzkie dusze. To musiało być straszne, ale jeszcze straszniejszy wydawał się sam fakt ich istnienia.
— Dlaczego bogowie stworzyli coś takiego? — zapytała cicho, choć nie miała w zamiarze mu przerywać. Raczej też nie znał odpowiedzi, nie sądziła, by ktokolwiek ją znał.
Pojawiły się kolejne postacie. Serafinę związaną z duchami kojarzyła z imienia, to chyba ta sama, która wydała książkę o zaświatach, a którą wielu kapłanów za to potępiało. Wychodziłoby więc na to, że to ona miała rację... Zaraz jednak oczy Luny poszerzyły się, kiedy opowieść zeszła na jeszcze bardziej niewiarygodne tory niż wcześniej. Słuchała z zapartym tchem i nie miała pojęcia, co o tym sądzić. Po prostu przyswajała jego słowa, bo przecież jakakolwiek ocena nie miałaby racjonalnych podstaw. Z tego wszystkiego potrzebowała chwili na zakodowanie opisu Strażnika, który zresztą też kłócił się ze wszystkim. Wszystko tu się kłóciło ze wszystkim. Kiedy na nią spojrzał, nie wiedziała, co zrobić z oczami, bo... no... No. Ale spojrzała na niego za moment, słuchając o wilku, którego opis dość dobrze kojarzyła.
— Spotkałeś druidzkiego boga... — wydukała cicho, próbując to sobie ułożyć w głowie. Wciąż bezskutecznie. Co prawda Gaspard już wcześniej mówił, że jedni bogowie mogą być innymi, a ludzie to mieszają, ale... ale jak tak można po prostu spotkać sobie boga?
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Admin

Źródło avatara : https://imgur.com/Am3Vl

Powrót do góry Go down

Cień nad Hurushn cz. 2 - Page 2 Empty Re: Cień nad Hurushn cz. 2

Pisanie by Gaspard Anatell Pon Lut 21, 2022 12:20 am

Piękne zaskoczenie malowało się na jego twarzy. Zapewne ciężko przyjąć obrażenia od własnej broni. A to wywołało kpiący uśmieszek na twarzy Anatell, która była mimo to bezwstydna względem swojego uczynku. Teraz byli w końcu kwita. Ale ta błazenada musiała zejść na dalszy plan, bo przecież właśnie wynikło z tego wszystkiego kilka rzeczy. Viddasala była przybita, a Mifzenaam… zagubiony. Widziała to w jego oczach, a na to lekko opuściła kąciki ust.
-Czasem jak widzę Twoje spojrzenie, jest jednym z najbardziej ludzkich jakie widziałam. Temu nie mogę się nadziwić.- Rzuciła cicho, podchodząc parę kroków, choć przypominało to bardziej przechadzanie się wokół niego i rozglądanie po roślinach, które były ledwo dostrzegalne przez tę noc. Już dawno powinna spać, yh. -Musiała się dowiedzieć, zasługiwała na to. Może tego jeszcze nie widzisz, ale to lepsze od udawanej boskości.- Skomentowała jego wypowiedź, zatrzymując się i zerkając na niego. Dalej gdzieś po głowie kręciły się jej jego słowa o zmianach w samym sobie, a choć korciło, by dopytać, uznała że nie ma sensu, bo się biedaczek by jeszcze bardziej pogubił. To nie ona tu była od torturowania, tylko on, co nie? -Tak, jesteś w tym całkiem dobry. Dobrze, że nas jeszcze nie spalili w jakimś rytuale ku czci Fuqo, czy tam czegoś…
Westchnęła, wracając na stare dobre obalone drzewo, na którym mogła w spokoju usiąść i spojrzeć w niebo. Przez lampy uliczne ciężko było dostrzec tyle gwiazd co w teshatomskiej puszczy. Ale nie były wystarczającą odskocznią od pytania, które jej zadał.
-Nie, tylko robactwo. Życie w dziczy nie jest dla mnie. Tęsknie za koniami, powozami, głośnymi tłumami i pobiciami… naprawdę.- Przekrzywiła głowę na bok. -Ale nie o to pytasz. Nie, nie mogłam tam siedzieć, gdy zdałam sobie sprawę, że zostawiłam Viddasale samą z Tobą. Wyszło lepiej, niż zakładałam.
Wzruszyła ramionami.



Faktycznie, nie znał odpowiedzi na jej pytanie, sam Wilk też zresztą nie wypowiedział się o nich zbyt konkretnie. One po prostu takie były. Taka natura rzeczy. Czy ta ich harmonia, coś musiało pożerać i być pożerane. Surowy łańcuch pokarmowy, ale dlaczego, tego nie wiedział. Zresztą teraz ważniejszy był temat Zaświatów i rodzących się sprzeczności. Dopiero jej kolejna wypowiedź zdawała się go odwieść od samej historii. Delikatnie się uśmiechnął.
-Nie… jest bogiem nas wszystkich… tak jak reszta. At jest bratem Asa, Białego Rycerza, czy… nawet Saramira. Jednak bardzo dawno temu, aranie odwrócili się od niego. Przetrwał pod innymi imonami, między innymi jako druidzki Wilk… ale to nie znaczy, że przestał opiekować się tym światem. Wręcz przeciwnie. Ale o tym miałem przekonać się dopiero później.- Ułożył palce na swoim symbolu, nad czymś rozmyślając. -Gdy spotkałem go pierwszy raz, chciał mnie rozerwać za to co uczyniłem. Gardził całym mną. A mimo to poprosiłem go o ostatnie życzenie. By pomógł mi naprawić choć jeden mój błąd… uratować duszę Lu. Wtedy zadał mi pytanie. Co jestem gotów zrobić, aby tak się stało. Wtedy już wiedziałem. Byłem zmęczony, zniszczony tym co robiłem, jak żyłem… chyba chciałem umrzeć tak jak na to zasługiwałem, oddać się osądowi, przyjąć karę, ale żeby choć jedna rzecz w mym parszywym życiu mogła być nazwana “właściwą”... więc odpowiedziałem. Że wszystko… jestem gotów zrobić.- Spojrzał na nią. -A on zadrwił ze mnie, że wszystko to bardzo dużo i trzeba to ważyć. Nie chciał mojej śmierci, a jedynie tego bym… zszedł z podążanej drogi i obrał lepszą. Po tym wszystkim co zrobiłem, ile krzywd zadałem… miałem tak po prostu drugą szansę. Nie zrozumiem nigdy bogów. Myślą całkiem nieschematycznie…- Opuścił wzrok na własne kolana. -Za jego sprawą, Gobi wyzwolił duszę Lucrecie, zaś At uczynił ją swoją podwładną. Wskrzesił ją, tak po prostu. Postanowił uczynić ją swoim własnym egzekutorem. Aby zabijała zło i przywracała harmonię. A mnie pożegnał słowami, abym nie stał się zwierzęciem…- Uśmiechnął się do siebie. -Po tym długo błądziłem. Nie wiedziałem co począć. Zostałem z niczym i po ciężkich przeżyciach, które mną wstrząsnęły. Myśl, że Lu nic nie jest, że przyniosłem jej sprawiedliwość mnie cieszyła, ale… znając prawdę, nie mogłem po prostu milczeć, ani wrócić do normalności. Chciałem coś zmienić. Służyć czemuś większemu, tak jak ona mogła to robić. Niedługo potem trafiłem na grupę łowców wiedźm… schwytali niewinną wieśniaczkę, chcieli ją spalić. A ja… zabiłem ich, aby nie stała się jej krzywda. To byli okrutni ludzie. Wtedy też zacząłem stawiać kapliczki. Nie wiedziałem czemu, ale wierzyłem, że cokolwiek znaczą. Potem był Alexius… tę historię znasz… a potem spotkałaś tego chłopaka z piwem miodowym i wielką halabardą, który szukał po prostu swojego celu…- Znowu się na niej skupił, odwracając nieco na łóżku, podciągając jedną nogę pod siebie. -Długi czas walczyłem sam, mając tylko wiarę i nie różniąc się od każdego, kto chciał tylko szerzyć imię swego boga. At nie był mym bogiem, choć to jego słowo chciałem nieść. Powtarzałem jego imię, choć byłem za to karany, bo nikt mi nie wierzył. Ciągle sobie myślałem… czy to wszystko cokolwiek znaczy…? Wampir? Morderca? Święta misja? Czemu miałoby to cokolwiek znaczyć? Ale… bez tej wiary nie miałem nic innego. Jeśli nawet nie byłbym nikim ważnym, moje czyny mogłyby pomóc żyjącym i tym, którzy byli tu uwięzieni. Chciałem ratować świat przed takimi egoistami jak ja. Czynić dobro, nie zło…- Założył rękę za głowę, urywając na moment. -Aż w końcu At zwrócił się do mnie. Obserwował mnie. Odkąd tylko opuściłem Zaświaty. Śledził moje losy, moje decyzje i myśli. Nawet te kapliczki. Nie są one pustym symbolem. Tam gdzie powstały, czuwa jego opieka przed mrocznymi mocami. Wybrał mnie na swojego wysłannika… żołnierza w świecie śmiertelnych. Przekazał wiedzę zapomnianą lub nieznaną, abym ostrożnie niósł prawdę, oraz jasność. Ten symbol musi być ostatnim namaszczeniem mojego żywota, osoby jaką byłem. Zapewne… jestem tylko narzędziem w rękach Ata… przydatną bronią, ale po tym wszystkim co uczyniłem…- Urwał, gubiąc się w swoich słowach. -Nie zasługuje na jego dobro, ani pomoc... ani na bycie jego uczniem. Chciałbym powiedzieć, że się myli… dalej sam tego wszystkiego nie akceptuje takim jakim jest… ale jeszcze czeka mnie moja kara. Trafię do Otchłani szybciej, niż Mifzenaam.- Uśmiechnął się znowu. -Ale stąd wiem też, że jemu można pomóc. Może zerwać z tym czym jest i przeobrazić się w coś piękniejszego…- Znowu wstrzymał potok słów, lekko się garbiąc, a kosmyki włosów przysłoniły mu oczy. -...ale bez Ciebie, nie czyniłby postępów tak szybko. Pomagasz wierzyć, że jest za co walczyć dla tego świata. Mam nadzieję, że mimo to nie będziesz patrzyć na mnie inaczej…- Uniósł wzrok na kobietę. -Jestem Gaspardem. Gaspardem Anatellem.
Gaspard Anatell
Gaspard Anatell

Stan postaci : Wampiryzm / Delikatna blizna przy wardze / Symbol Ata na lewej skroni / Wieczny pech.
Ekwipunek : Uświęcony kordelas palny, pistolet Gasparda, pistolet Gaushina, zakrzywiony sztylet, notes, pióro, amulet "A", zegarek kieszonkowy, torba alchemika.
Źródło avatara : NN

Powrót do góry Go down

Cień nad Hurushn cz. 2 - Page 2 Empty Re: Cień nad Hurushn cz. 2

Pisanie by Mistrz Gry Pon Lut 21, 2022 9:55 pm

Jej zadowolona z siebie mina mówiła absolutnie wszystko. Zresztą sam Mifzenaam również nie omieszkał się lekko uśmiechnąć ku aprobacie tego zagrania. Proste i skuteczne zarazem, aż miło było popatrzeć na człowieka, który nie boi się robić rzeczy półakceptowalnych po to tylko, by komuś dogryźć. Zaraz jednak powiedziała coś, co ponownie wywołało zdziwienie na jego twarzy, nim nie skrzyżował rąk na piersi i nie przybrał bardziej nonszalanckiego wyrazu.
— To chyba niezbyt dobrze świadczy o ludziach, których spotykałaś — skomentował, wodząc za nią wzrokiem, by zaraz spojrzeć ku czarnym koronom drzew. Musiała. Nie, wale nie musiała, wszystko wskazywało na to, że mógł to bezkarnie ciągnąć aż do końca. Zasługiwała, to już prędzej, ale chyba najbardziej zwyczajnie użył siebie jako dodatkowego argumentu. Coś za coś, środki i cel, klasyczny schemat. — Udawanej? Nie doceniasz mnie, to aż boli — wymruczał ironicznie, porzucając te bzdurnie poważne myśli.
Opuścił wzrok z powrotem na Amelie, kiedy przystanęła. Jej ciekawość wzbudzała jego własną, a odpowiedzi na jego teksty tylko zachęcały do ciągnięcia dyskusji pozornie o niczym. W rzeczywistości to była chyba ich jedna z dłuższych rozmów? Była na swój sposób cenna, bo z każdym kolejnym zdaniem mógł lepiej zdefiniować jej osobę.
— Dzięki, staram się. — Lekko uniósł brwi i odprowadził ją wzrokiem do pnia. Ciężki los takiego drzewa, przewrócisz się i od razu wszyscy na tobie tyłek kładą. Najłatwiej to kopać leżącego. — O tak, pobicia z pewnością są najlepsze — wymruczał i słuchał dalej, tej właściwszej części odpowiedzi. Tak po prawdzie to nie spodziewał się, że w ogóle zechce odpowiadać, ale skoro tak, to nie będzie narzekał. — Hh... Uznam to za komplement — odparł z szelmowskim uśmiechem. — Chodź... przy odrobinie szczęścia to robactwo cię zeżre — dodał zaraz iście rozbawiony i sam zawrócił w stronę wioski.
Choć z początku szedł całkiem żwawo, to jednak po chwili zwolnił, jakby coś przykuło jego uwagę, choć Amelie niczego takiego nie mogła tu dostrzec. Las spał spokojnie, obdarzając ich delikatnymi dźwiękami nocnego życia, tak samo też spała wioska i tylko parę latarni świeciło się pomiędzy drzewami. Garreth ukradkiem rzucił okiem wokoło, zerknął krótko na Amelie i wyglądał, jakby chciał to zrobić jeszcze raz, lecz zrezygnował.
— Dlaczego właściwie zostałaś milicjantem? — zapytał, jednak z jego głosu aż nazbyt czuć było, że wcale nie myślał o pytaniu. Miało tylko zapchać dziurę, może odwrócić uwagę, ale nijak mu to nie wyszło.
Przemknął czujnym spojrzeniem po lesie, odnajdując jedną z najbliższych chat, na której zawiesił wzrok na parę przeciągających się nieznośnie sekund. Tylko chwila. Tam nawet nie było zamków. Czy ktoś by zauważył w tym chaosie? On sam nie zauważył, jak zwolnił jeszcze bardziej, a kiedy tylko Anatell wyprzedziła go pół kroku, sprowokowała tym jeden z najgorszych instynktów demona.
Dłoń Mifzenaama zacisnęła się na pniu młodego drzewka, kiedy w ostatniej chwili się opamiętał, rosnącym idealnie pomiędzy nim a Amelie. Szybko chwycił się też drugą ręką i osunął z wolna na ziemię, wciąż ściskając kurczowo pień, jakby była to jego lina nad przepaścią.
— Niech oni przestaną krzyczeć... — wycedził ze wzrokiem wbitym w ziemię. Te wszystkie głosy, ten strach i ból, choć wyimaginowane, to tak bardzo realne. Tak bardzo kuszące, na nowo rozbudzały nigdy tak naprawdę niezaspokojone pragnienie. Ten głód, który palił jego duszę od środka. Kiedyś bawił się jego zaspokajaniem, lecz teraz zdawało się to przerażającą wizją. — NIE DOTYKAJ MNIE — warknął zaraz, zaciskając powieki, w zasadzie niezależnie od tego, czy rzeczywiście chciała to zrobić. Zacisnął mocniej palce na drzewie. — Idź... Będę w lesie... Nie mogę tu być, zobaczymy się rano... — Trwał jeszcze moment w tym bezruchu, nim wstał gwałtownie i odepchnął się od drzewa i ruszył biegiem w zupełnie drugą stronę.
Nie był pewien, co go pcha. Miał mętlik i pustkę w głowie zaraz i jedyne, czego teraz chciał, to oddalić się od tych wszystkich ludzi, którzy mieszali myśli. Biegł więc i biegł, póki nie potknął się o wystający korzeń, lądując płasko na ziemi. Podparł się rękoma i wypluł ściółkę leśną, krzywiąc się nieprzyjemnie, lecz nie na nią.
— Kretyn... Mogłeś to przewidzieć — prychnął cicho, powoli podnosząc się z ziemi. Trafił na suche miejsce, kamieniste, nie było tak źle. Otrzepał ubranie i rozejrzał się, próbując odetchnąć w tej błogiej ciszy dookoła. Za moment jego wzrok powędrował do góry, a Mif podskoczył, łapiąc pierwszą gałąź. Jeszcze dwie i mógł w spokoju usadowić się na drzewie. Z jakiegoś powodu chyba czuł się na nim trochę pewniej. To głupie, bo i tak nic raczej nie zechce go zjeść. Oparł brodę o kolano i przesunął wzrokiem po okolicy. Zapowiadała się długa noc, podczas której wielu nie zazna spokoju równie mocno co i on.

To było jej pierwsze skojarzenie, chyba nawet nie zakładała, że może być kimś innym, nawet jeśli miał ludzką postać, bo... W końcu to bóg, chyba może mieć każdą postać, czyż nie? Słuchała jednak o nim, o czterech braciach, o porzuceniu go przez ludzi. To chyba miało sens, choć musiała sobie ułożyć wszystko w głowie.
Rozumiała natomiast gniew Wilka na to wszystko, co się stało. Sama pewnie byłaby zła, zła i przerażona, a teraz było już trochę za późno na złość. Zasłuchała się jednak w rozmowę między nim a Wilkiem. Wyobrażała sobie jego tam wtedy, chyba te słowa o zniszczeniu od środka trafiały do niej znacznie bardziej niż wszystkie poprzednie okropności. Zaskoczyło ją jednak, że jedyne, czego chciał At, to zmiana swego postępowania. To takie... proste i trudne zarazem, może dlatego ludzie wolą dostawać kary i konkretne wyzwania jako symbol oczyszczenia, a wcale nie zastanowią się po tym, że najważniejsze, to to, co zrobią ze sbą później. A jednak, choć dostrzegała wiele racji w tej decyzji, to widziała też ryzyko. Przynajmniej z ludzkiego punktu widzenia, w końcu nie było konkretnej gwarancji na to, że Gaspard naprawdę się zmieni. Równie dobrze mógł stać się jeszcze gorszy i choć pewnie szybko by wtedy skończył znów w zaświatach, to jednak przejaw tego i tak by zaistniał. Cena zmarnowanej szansy.
Tak się jednak nie stało. Zerknęła na niego po raz kolejny. Egzekutor? Chyba nigdy nie słyszała o takiej istocie i to w żadnej z religii. Ciekawe. Oraz dziwne. Skoro chciał egzekutora, to gdzie leżała granica jego wybaczenia?
Tutaj też miała zacząć się historia łowcy potworów, a ona w końcu wróciła myślami do wspomnień z shendaarskiej karczmy. To było... bardzo spójne teraz, a zarazem wydawało się tak mało rzeczywiste. Jakby ten Gaspard z opowieści był zupełnie inną osobą niż ten, którego poznała. Właściwie... tak chyba było. Spodziewała się tu końca opowieści, ale nie, tutaj ponownie miało zrobić się dziwnie. At go obserwował. Dlaczego? Niejako rozumiała, dlaczego później, kiedy już jawnie zaczął o nim rozpowiadać, ale z początku? Chciał go pilnować? Właśnie złapała się na zwyczajnym przyznawaniu wiary tej całej historii, ale... Dlaczego miałaby mu nie wierzyć? Nie był szaleńcem, by to zmyślić. Problem w tym, że uwierzenie w tę historię zmuszało ją do zaakceptowania, że Gaspard jest... że był mordercą. I potworem. Że istnieją inni bogowie, i że Wilk osobiście chciał z nim mówić.
Spojrzała w miejsce, gdzie miał ten dziwny symbol, a potem znów utkwiła wzrok w podłodze. Mówił, że nie zasługiwał na nic z tego, a ona chciała zaprzeczyć. Bardzo chciała, choć jednocześnie wciąż miała w głowie tamte obrazy. Czy ktoś taki może zasługiwać na wybaczenie? Ale może powinna zadać sobie zupełnie inne pytanie...
I wtedy jeszcze zaczął mówić o niej. Luna przymknęła oczy. Jaką niby pełniła tu rolę? Wcale nie powiedziałaby, że to było coś wielkiego.
— Robiłam tylko to, co powinnam... A czego inni nie chcieliby zrobić — odparła cicho, z wolna otwierając ślepia, lecz nie patrzyła na niego. Zamiast tego uniosła wzrok na odległy kąt sufitu. — Tam w Shendaar... widziałam trochę speszonego chłopaka z dziwną halabardą, który chciał zrobić coś dobrego... na co nikt inny się nie odważył. — Umilkła na moment. — Twoja historia była taka sama, ale ja cię widziałam właśnie takiego. — Poprawiła sobie ręce obejmujące kolana i popatrzyła na niego z pewnym wahaniem, bo to wszystko wciąż było trochę przytłaczające. A jednak podjęła już jasną decyzję. — Robiłeś w przeszłości straszne rzeczy, ale one tam zostały. Nie zabrałeś ich ze sobą... Jeśli wiesz, co mam na myśli... — Uciekła wzrokiem w dół.
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Admin

Źródło avatara : https://imgur.com/Am3Vl

Powrót do góry Go down

Cień nad Hurushn cz. 2 - Page 2 Empty Re: Cień nad Hurushn cz. 2

Pisanie by Gaspard Anatell Wto Lut 22, 2022 11:04 am

Jej komentarz o oczach tak go zdziwił? Ale przynajmniej wybronił się w miarę poprawnie.
-Jestem milicjatką, przypominam. Przeważnie mam styczność z mordercami i szumowinami organizacji przestępczych.
Odpowiedziała tylko, jakby to wcale nie miało być takie dziwne, że w jej pracy częściej o chama, niżeli poczciwego człowieka. Ale kiedy zaczął znowu dramatyzować na temat swojej boskości, przewróciła oczyma. Doprawdy, chciała spotkać prawdziwego boga, pewnie mniej się nosi z tym kim jest, niż Mifzenaam.
Po pewnym czasie zdecydowali się wracać do chaty. Liczyła, że Viddasala po prostu poszła spać, a jeśli nie śpi, nie gniewa się zbytnio. Eh, oby wszystko jutro się rozwiązało. Z kolei nie rozumiała tylko czemu powoli zwalniali, a pytanie Garretha o jej karierę prawa wydawało się jej takie na odczepke…
-To… mniejsza w sumie. Co Ci jest?
Spytała, zatrzymując się i przyglądając, kiedy zaczął się dziwnie poruszać, a właściwie, wyglądać, jakby coś go gniotło. A za moment, podmuch wiatru pogłaskał jej policzek zarzucając kosmykami włosów, kiedy jego dłoń wbiła się w drzewo obok niej. Oczy Amelie zrobiły się większe, uważnie śledząc demona, kiedy ten zaczął osuwać się na ziemi. Jego zmiana charakteru była drastyczna. Rzucone słowa ją zdezorientowały, chyba nadal nie pojmowała co się właściwie działo. Chciała wyciągnąć w jego kierunku rękę, ale kolejne rzucone słowa skutecznie ją powstrzymały. Cofnęła rękę, mrużąc oczy.
-Jesteś popieprzony…
Wypuściła cicho powietrze, cofając się, aby dać mu możliwość odejścia w las. Jej wzrok zaczął rozglądać się, jakby szukając potencjalnych świadków, ale niczego takiego nie było. Dalej nie wiedziała co właściwie mu się stało, ale chyba zapomniała, że to w końcu demon. No tak, ładnie się uśmiechnie, powie coś głupkowatego, a może zrobi nawet coś miłego, a zaraz Anatell ma problem w racjonalnej ocenie sytuacji. Oby tylko ich ostatecznie nie pozabijał nim dotrą do Korcari…



Zastanawiało go, jak mocno musiała bić się z własnymi myślami, aby uznać, czy mówił prawdę, a może zmyślał. Choć ciężko stworzyć tak zawiłą bajeczkę i opowiadać ją bez zająkniecia. Ale brzmiało to tak inaczej od wszystkiego, że nawet szczera mowa nie wystarczyła, by być całkowicie pewnym. Nie zdziwiłby się, gdyby po tym wszystkim nazwała go kłamcą.
Jednak chyba dopiero teraz przestał nim być przed nią, oraz samym sobą. Przynajmniej, nie musiał ukrywać prawdy o tym kim naprawdę był. Żadnym rycerzykiem, ani nawet uroczym chłopcem, nieskalanym złem. Już dawno powiedział jej, że jako wampir zrobił złe rzeczy, ale to nie to samo co wymieniac po przykładach. Nie to samo, gdy dołączysz do tego historię o bogach…
-Posłuchaj siebie, Luno… naprawdę sądzisz, że to nie Ty jesteś tu większym przykładem do naśladowania?- Zapytał retorycznie, zaraz wsuwając palce w swoje włosy na potylicy, zerkając na nią. Widział jak wszystko przetrawiała, jak ją to dusiło na swój sposób. Na to potrzeba więcej, niż jednej nocy. A odpowiedź… właściwie jej podsumowanie… chyba było wystarczająco neutralne, wymijające. No tak, na to już nic nie poradzi. -Tak… chyba racja… mam nadzieję. Za swoje winy każdy w końcu odpowie. A za dobre uczynki zostanie wynagrodzony. Tak to działa.
Uśmiechnął się lekko. Powinien zostawić ją samą. Aby wypoczęła i… chyba zwalczyła to wszystko. Raczej już nic nie będzie tak samo, ale… stała się w końcu jego strażnikiem tajemnic.



DZIEŃ

Ciemnowłosy elf o zielonych oczach, wokół których rozchodziły się zmarszczki, przyparł palce do podbródka, przyglądając się im z niemym rozbawieniem, jakby obserwował nieporadne dzieci, które mówią bzdury zasłyszane u kolegów w piaskownicy. Odpowiedzialny dorosły powinien chyba rozwiać mylne myślenie.
-Szukacie wiatru w polu..- Uśmiechnął się kpiąco. Kiedy tylko Filavander został powiadomiony o planach Lethalina i reszty, zaprosił ich do swojego gabinetu tylko po to, aby wyśmiać ich w twarz. -Może zamiast szukać przyczyny nie wiadomo gdzie, wróćcie się do miejsca z którego przybyliście…
-Co masz na myśli?
Wtrącił Gaspard, powściągając brwi. Stał na przeciw jego biurka, a u boku Luny. Filavander machnął lekko ręką, jakby chcąc go uciszyć, zaś Lethalin zwrócił się twarzą do okna, przy którym pozostał.
-Wyznajemy Yeamel'ayhi…
-"Starsze Duchy".

Wtrącił Silmerion, aby lepiej pojęli, zaś namiestnik uciekł na niego wzrokiem i powrócił uwagą do ludzi.
-...a nie plugawe istoty, jak te zwierzęta. Może szaman oddalił od siebie podejrzenia…?- Zasugerował, ale widząc tylko ich owcze spojrzenia, zakpił parsknięciem. -No tak, nie powiedzieli wam nic. Słabo się przygotowaliście. Sądzicie, że w co wierzą ci wasi “ben-serat ashale”...? Nasze duchy? Ludzkich bogów…? Dobrotliwe duszki?
-Do czego zmierzasz.
Upomniał go białowłosy, zaciskając pięści i zerkając na Lunę. Lethalin odwrócił się w ich stronę, ale pozostał milczący.
-Te rogate bestie od dawna oddają modły potężnej złej istocie, którą nazywają “Ioregirthrem”... istota tyle co silna, jak też plugawa. Ich szamani od dawna ofiarowują mu swe ciała na żer nazywając siebie “łącznikami”, a umysły wiernych poddanych mącą kłamstwa. Jeśli ktoś odpowiada za klątwę, to sam “M a a z a m”.
Wyjaśnił, zaraz siadając przed biurkiem, zaś Anatell spojrzał znowu na Saffaris, jakby szukał w jej oczach odpowiedzi, czegokolwiek co mogłoby mu powiedzieć coś o tym Ioregirthremie, lecz… może nie powinien tego od niej oczekiwać, sam też nie przejrzał prawdy. Czy Filavander miał na myśli demona? Saaberasi oddawali mu cześć pod postacią boga lub potężnego dobrego ducha? To by tłumaczyło, dlaczego tak łatwo zaakceptowali Mifzenaama… ale czy Viddasala wiedziała? Musiała, ale zapewne nie myślała o tym w tych samych kategoriach, jak przedstawił to ten wyniosły elf. Lub może była manipulowana, wszyscy byli, jeśli Maazam znał prawdziwe oblicze swego “Pana”, a jednak kłamał. Cholera. Kto w końcu rozprowadzał klątwę?!
Gaspard Anatell
Gaspard Anatell

Stan postaci : Wampiryzm / Delikatna blizna przy wardze / Symbol Ata na lewej skroni / Wieczny pech.
Ekwipunek : Uświęcony kordelas palny, pistolet Gasparda, pistolet Gaushina, zakrzywiony sztylet, notes, pióro, amulet "A", zegarek kieszonkowy, torba alchemika.
Źródło avatara : NN

Powrót do góry Go down

Cień nad Hurushn cz. 2 - Page 2 Empty Re: Cień nad Hurushn cz. 2

Pisanie by Mistrz Gry Wto Lut 22, 2022 11:04 pm

Chyba po odespaniu tego wszystkiego, przynajmniej trochę, czuła się nieco lepiej ze swoimi myślami. Co prawda nie wyspała się tak jak mogła, ale jedna zarwana noc jeszcze nikogo nie zabiła i sama Luna nie dawała niczego takiego po sobie poznać. Była natomiast spokojniejsza niż tam wtedy, w tym pokoju, kiedy wszystkie obrazy i myśli tworzyły w jej głowie upiorny chaos. Teraz nadszedł czas, by to ułożyć i przemyśleć, choć swojego zdania z wczoraj nie zamierzała zmieniać i raczej tego nie zrobi. Samego Gasparda zaś powitała lekkim uśmiechem.
Teraz jednak musiała odsunąć wspomnienia na bok na rzecz rozmowy z Filavanderem. Wyglądał młodziej niż sądziła. Co prawda był elfem, ale oczekiwała chyba pokrytej bliznami twarzy weterana, a nie młodzieńca. Choć oczy go zdradzały, były doświadczone i pełne nabytych uprzedzeń.
Jego kpinę na temat ich nowego celu zbyła milczeniem. Nie musiało mu się to podobać, najważniejsze, że nie zamierzał wchodzić im w drogę. Za chwilę jednak brunet poruszył temat, który mógł okazać się bardziej przydatny. Jej uważne spojrzenie spoczęło na dowódcy, na Lethalinie i znów na ciemnowłosym, kiedy mówił. Irytowało ją, jak bardzo krążył wokół sedna, żeby tylko móc się z nich ponabijać, ale czekała cierpliwie, aż powie to, co chce. Wtedy też oczy kapłanki zmrużyły się delikatnie. Że coś było z tym ich bogiem nie tak, to wiedziała już w Roogosh, teraz jednak miała jasną sugestię, a nawet imię. Ioregirthr... Pewnie coś przekręci, bo brzmiało jak okropny połamaniec, ale mimo wszystko spróbuje to zapamiętać.
Złapała wzrok Gasparda, ale nie umiała odpowiedzieć na jego nieme pytanie. Zdawała się jednak brać to za poważną opcję.
— Nawet jeśli to prawda, to wciąż myślę, że istnieje powód, dla którego to nie Korcari jest w centrum działania klątwy. — Westchnęła cicho. — A jeśli nic nie znajdziemy, to i tak mamy po drodze...
— Jeśli chcecie iść do Maazama z tymi oskarżeniami, bo inaczej tego nie odbierze... — odezwała się Allaheri, która dotąd słuchała, stojąc z tyłu. — To lepiej dobrze się przygotujcie.
— Wiem... — Tylko co mogli przygotować? Awaryjny plan ucieczki, to na pewno. Luna przeniosła wzrok na Filavandera. — Skąd wiecie, że to zła istota? Robiła już coś wcześniej? — dopytała, zawieszając uważne spojrzenie na elfie. To pewnie tylko ich puste wnioski, ale jeśli nie, to każda informacja może być cenna.
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Admin

Źródło avatara : https://imgur.com/Am3Vl

Powrót do góry Go down

Cień nad Hurushn cz. 2 - Page 2 Empty Re: Cień nad Hurushn cz. 2

Pisanie by Gaspard Anatell Wto Lut 22, 2022 11:32 pm

Na słowa Luny elf tylko westchnął, podpierając skroń o własne palce, wolną rękę układając na kartkach na biurku.
-Wedle map, tak, ale możecie tracić czas…. ale wasza śmierć i tak nic nie zmieni, więc róbcie jak uważacie, byle zdała od tego miasta i jego mieszkańców.
Wyraził zgodę, zerkając zaraz na Lethalina, który kiwnięciem głowy podziękował, bo niewiele więcej mógł zrobić. Elficka magia może być przydatna, sam Silmerion nie widział siebie tutaj, gdy obcy idą walczyć o lekarstwo dla ich puszczy.
Gaspard już zignorował ten tupet, zbyt wiele razy spotkał się z chamami o wyższej pozycji, a jeszcze więcej z tymi, którzy przekreślili jego działania. Z pewnością nie zamierzał wracać do elfiego państwa, jeśli nie musiał.
Uwaga Allaheri była trafna, a oni faktycznie nie wiedzieli jak to zrobić. Z drugiej strony, czy powinni o tym decydować? Anatella zastanawiało co na to wszystko powie Mifzenaam. Oraz Viddasala. Ich opinia byłaby konieczna. A raczej, reakcja. Po rogatej nie spodziewał się tej dobrej.
Filavander znowu zawiesił zielone oczy na Saffaris, gdy zadała mu istotne pytanie.
-Czy zła? To absurdalne pytanie, gdy mowa o demonie. Nie mówiąc o tym, że ich widzowie zawsze są pod wpływem tej istoty. Saarebasi to marionetki jego gry, nawet dzicy nieświadomie ulegają tym wpływom. Jesteśmy ostatnią ostoją suwerennej czystości w Teshatomii.
Odpowiedział, ostatecznie nie udzielając takiej odpowiedzi, która byłaby właściwa dla kontekstu pytania. Gaspard wiedział, że niewiele im powie. Ale jego zdaniem operowanie szamanów już samo w sobie było złe.
-Powinniśmy już ruszać.
Zasugerował Lethalin, który nie widział sensu w tej dalszej dyspucie. Raczej on sam znał imię boga rogaczy, a mimo to nie zdradził im tej informacji. Może zwyczajnie sam nie widział w tym źródła klątwy, a sama sprawa nie wydawała mu się istotna, a może też założył, że oni to już wiedzieli.
Tak, czy inaczej, mogli ruszać w drogę, znowu w nieznane.
Gaspard Anatell
Gaspard Anatell

Stan postaci : Wampiryzm / Delikatna blizna przy wardze / Symbol Ata na lewej skroni / Wieczny pech.
Ekwipunek : Uświęcony kordelas palny, pistolet Gasparda, pistolet Gaushina, zakrzywiony sztylet, notes, pióro, amulet "A", zegarek kieszonkowy, torba alchemika.
Źródło avatara : NN

Powrót do góry Go down

Cień nad Hurushn cz. 2 - Page 2 Empty Re: Cień nad Hurushn cz. 2

Pisanie by Mistrz Gry Sro Lut 23, 2022 12:03 am

Jego reakcja i pozwolenie na potencjalne zatracenie życia były... z pewnością niepodrabialne, ale w tym najgorszym sensie. Z jednej strony był zapatrzony w swoje racje niczym arańscy kapłani, a z drugiej ignorował ich jak tylko mógł, jakby stanowili tylko grupkę głupawych dzieci, które i tak nic nie zmienią. No, właściwie sam to powiedział. Miała ochotę stąd po prostu wyjść.
Uwaga Allaheri, choć faktycznie słuszna, to musiała chwilowo zakończyć się na tej krótkiej wymianie zdań. Luna nie miała jeszcze wielkiego pomysłu i również chciała to przedyskutować z resztą. Problem w tym, że było tu o jedną osobę trzecią za dużo na mówienie takich rzeczy, nie miała zamiaru dawać Filavanderowi kolejnych okazji do komentowania ich metod, które były i tak o niebo skuteczniejsze od jego własnych.
Skupiła się na nim, kiedy zaczął odpowiadać na jej pytanie. Z początku brzmiało to dobrze, ale szybko miała przyjść kolejna garść rozczarowania. Miała ochotę uprzejmie mu wytłumaczyć, że nie pytała o to, jak działa demon, a skąd ten wie, że faktycznie nim jest, ale ugryzła się w język. Jak on tu w ogóle rządzi? Choć nie, no dobrze, przecież są tylko głupimi ludźmi.
Zerknęła na Lethalina, który zareagował na czas.
— Tak, chodźmy. — Jej wzrok wzrok wrócił zaraz na drugiego elfa. — Dziękuję — rzuciła uprzejmie, choć Gaspard mógł zauważyć tę różnicę w głosie, mówiła po prostu oficjalnie i z przyzwoitości. Może nawet miała być to etyczna szpila dla ciemnowłosego.
— Poczekam na was na dole... — Allaheri wyszła pierwsza, kierując się do wyższego pomostu, gdzie czekał jej gryf. Oczywiście, że zamierzała zabrać Maetha ze sobą, był jej nieodłącznym towarzyszem i już nie jeden raz jego obecność okazała się pomocna, a nawet zbawienna. Będzie też mogła skutecznie pełnić rolę przedniej straży.
— Nareszcie... — wymruczała cicho Luna, kiedy znaleźli się poza siedzibą dowódcy. — Tak jak sobie życzył, bardzo chętnie znajdę się z dala od tego miasta...
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Admin

Źródło avatara : https://imgur.com/Am3Vl

Powrót do góry Go down

Cień nad Hurushn cz. 2 - Page 2 Empty Re: Cień nad Hurushn cz. 2

Pisanie by Gaspard Anatell Sro Lut 23, 2022 12:31 am

Gaspard nie spodziewał się, że Luna będzie tak wrogo nastawiona względem wszystkich tekstów Filavandera, nawet jeśli więcej mówiły jej oczy, niż słowa. Ale domyślił się, że w przeciwieństwie do niego, nie była przyzwyczajona to takiego zachowania. Na swój sposób ciekawie było widzieć te jej drugie oblicze, choć nawet w tym stanie wyglądała mu bardziej na zezłoszczonego króliczka, niż wnerwioną tygrysice. Amelie na jej miejscu by go pewnie jeszcze zwyzywała, ale całe szczęście dręczyła Garretha i Viddasale.
Gdy znaleźli się znów na kładkach i pomostach z dobrym widokiem na piękne miasto, lecz zepsute poglądy, objął wzrokiem kobietę.
-Teraz doceniam Kossitha.- Mruknął na wstępie i obejrzał się na horyzont. -Saarebasi chętnie widzieliby Ciebie wśród swoich.
Dodał że szczyptą żartu, a wtedy też pojawił się Lethalin, który do nich dołączył.
-Wybaczcie to. Nie wszędzie tak jest, to miasto po prostu… widziało dużo krzywd.
Próbował usprawiedliwić stan rzeczy, a to nawet nie dziwiło Gasparda. Lojalny swoim do końca, nawet jeśli zdawał się nielicznym otwartym umysłem w okolicy.
-Co sądzisz o demonie?
Zapytał go w końcu, zaś Silmerion opuścił głowę.
-To istota myśląca i czująca, jak my. Niezależnie od tego w jaki sposób żyje względem swojej natury, pomógł ben-serat i faktycznie pełni wyznaczone sobie zadanie. Jest potężny, ale nie słyszałem o tym, by kiedykolwiek zagrażał własnym wyznawcom. Jego złe intencje są mierzone w nas lub to po prostu przyzwolenie na szerzącą się niechęć. Myślę nawet, że w jakiś najmniejszy sposób współczuł Pierwszemu Maazamowi. Gdyby miał chcieć wedrzeć się do naszego świata w taki sposób, jakiego się można obawiać, miał na to kilka stuleci.
Wyjaśnił, a ocena Arcymaga była zaskakująca. Filavander wyraźnie wyrażał się źle o demonach, zaś Silmerion mówił tak, jakby widział w nich żywe stworzenia, niezależnie w jakiej formie. Jemu zajęło to dosyć długo, aby nawet na Mifzenaama spojrzeć łagodniej.
-Ale opętuje maazamów… czemu robi coś takiego?
Zapytał, a Lethalin zerknął na nich.
-Taka już natura demonów. Niehlubny to sposób bytu, ale tylko taki mają. Czy jest sens winić drapieżnika, gdy ten rodzi się z instynktem łowcy? Czy powinniśmy potępić każdego tygrysa za to, że ściga słabszą zwierzynę?
Zapytał, ale nie oczekiwał odpowiedzi, po prostu ruszył przed siebie. Gaspard opuścił wzrok, trochę nad tym myśląc. Przypomniało mu to rozmowę o Pożeraczach, ale… to zupełnie inna kategoria. Chciałby się zgodzić z Lethalinem, łatwo tak sądzić, ale gorzej gdy wiesz, że twoja przyjaciółka ma być nowym pokarmem. Jednak już nie wyrażał swoich obaw, bo zaraz dołączyli do elfki. Podróż z gryfem w asekuracji trochę go uspokajała.
Gaspard Anatell
Gaspard Anatell

Stan postaci : Wampiryzm / Delikatna blizna przy wardze / Symbol Ata na lewej skroni / Wieczny pech.
Ekwipunek : Uświęcony kordelas palny, pistolet Gasparda, pistolet Gaushina, zakrzywiony sztylet, notes, pióro, amulet "A", zegarek kieszonkowy, torba alchemika.
Źródło avatara : NN

Powrót do góry Go down

Cień nad Hurushn cz. 2 - Page 2 Empty Re: Cień nad Hurushn cz. 2

Pisanie by Mistrz Gry Sro Lut 23, 2022 2:11 pm

Im dalej szli, tym las wydawał się spokojniejszy, choć ten spokój nie przynosił spokoju ducha. Mijali coraz to nowe wynaturzenia w postaci zdeformowanych roślin, wystających z ziemi kości o tajemniczych kształtach czy stworzeń obserwujących ich z bezpiecznej odległości. Zazwyczaj, bo Luna miała wrażenie, że ciągle się zbliżają, po kawałku systematycznie, by ich okrążyć. Parę razy udało jej się dostrzec wzrok któregoś z nich. Miały taki dziwnie inteligentny i bolesny wyraz, od którego dostawała ciarki.
Obecność gryfa była również skutecznym straszakiem na większość dziennych stworzeń. Allaheri raz po raz znikała im z oczu, wylatując do przodu czy w bok i mogli tylko śledzić delikatny szelest skrzydeł lub uciekających zwierząt. Raz tylko napatoczyło się na nich coś większego, jednak wykręcone wężowate ciało z nierówną liczbą kończyn nie nadawało się do skutecznego polowania. To zresztą było widać, brunatna istota stanowiła ledwie skórę, kości i trochę skurczonych trzewi.
Luna zastanawiała się nad słowami Lethalina. Z jednej strony podobało jej się to podejście, było rozsądne i patrzyło z zupełnie innej strony niż większość. Z drugiej jednak wiedziała, że uprzedzenia nie biorą się znikąd i choć istnieje wiele wyjątków, parę nawet zna osobiście, to jednak wciąż są wyjątkami. Choć nie mogli kierować się pustą nienawiścią nawet do tej rasy, to jednak wolała mieć się na baczności. Ostatecznie wcale nie znali tego demona ani jego intencji, zwłaszcza długoterminowych. Czy mógłby robić coś dobrego tylko po to, żeby na końcu egoistycznie na tym zyskać? Chyba nie umiała znaleźć konkretnego przykładu, ale nie odrzucała tego. To w końcu nieśmiertelna istota, te kilkaset lat mogło być dla niej niczym.
Czas jakiś błądzili wśród drzew, nim wynaturzenie całkowicie wyparło normalną roślinność, gdzie też skierowała ich Allaheri. Nie było wcale łatwo znaleźć to miejsce, stanowiło coś jak duży zagajnik położony w niewielkiej dolince. Elfka zeszła na ziemię, kiedy splątane ze sobą pnie i gałęzie uniemożliwiły lot. Wciąż jednak siedziała na grzbiecie Maetha, chyba czując się z tego faktu pewniej. No i miała większą kontrolę nad jego zachowaniem.
— Słyszycie?... — rzuciła cicho i rozejrzała się.
— Ciszę? — spytała Luna po chwili, nie mogąc znaleźć tu nic innego.
— Tak. Nie ma zwierząt... — Alli rozejrzała się wokół. Miała dziwne wrażenie, że gdyby dobrze poszukali, to miejsce okazałoby się cmentarzyskiem. — Maeth?...
Idący przodem gryf zatrzymał się nagle i potrząsnął głową w niezadowoleniu, jakby wyczuł coś niewłaściwego.
— Co się stało?
Maeth cofnął się o krok i zaburczał nisko, kładąc po sobie uszy. Elfka zeskoczyła na ziemię i podeszła bliżej. Początkowo niewiele mogła znaleźć wśród ciemnych łodyg i ziemi, lecz po odgarnięciu kilku z nich znalazła szereg barwionych na biało kamieni. Układały się w alchemiczny symbol wody.
— A to skąd... — wymruczała, wstając i dopiero teraz zwróciła uwagę, że takich tworów było wśród zarośli więcej.
Wymijając kilka podobnych symboli Saaffaris zaś natrafiła na kilka w miarę ciągłych linii, które zdawały się biec znacznie dalej w las.
— To wygląda jak... Olbrzymi krąg z alchemicznymi runami... — rzuciła cicho, zaraz uciekając wzrokiem do pozostałych, bo niewiele z tego rozumiała.
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Admin

Źródło avatara : https://imgur.com/Am3Vl

Powrót do góry Go down

Cień nad Hurushn cz. 2 - Page 2 Empty Re: Cień nad Hurushn cz. 2

Pisanie by Sponsored content


Sponsored content


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Powrót do góry


 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach