Dziedziniec
+2
Cerbin Amenadiel
Mistrz Gry
6 posters
Mundus :: Medevar - rok 1869 :: Góry Koronne :: Sadah :: Dworek Mernstein
Strona 7 z 9
Strona 7 z 9 • 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9
Re: Dziedziniec
Od razu zmarszczyłam brwi kiedy zobaczyłam spojrzenie mężczyzny, nie mogłam go nie odwzajemnić. Zrozumiałam skąd ma takie podejście do mnie, po chwili z resztą sam się genialnie pochwalił, tym co myśli. Sugerował coś czego nie robiliśmy, ale to nie miało znaczenia, co robiliśmy, a czego nie. Takich rzeczy się nie mówi na głos.
Wzdrygnęłam się słysząc kruszone szkło, szybko spojrzałam w stronę źródła dźwięku, którym okazała się być dłoń mojego gospodarza. Z zaskoczeniem przyglądałam się mu kiedy podchodził do zuchwałego gościa. Przeszło mi przez głowę, aby drakuletę złapać, jakoś powstrzymać, jednak patrzyłam na tę scenę, jak zaczarowana. Czy mi to imponowało? Było miłe, ale jednocześnie głupie. Wierzę jednak, że Altair wiedział co robi, bo nie rzuciłby się raczej na króla, nawet gdyby ten mnie obraził, wiedział, że wygra. Na to liczę, nie chce się dowiedzieć później, że w sumie, to mógł zginąć. Zastanawiało mnie jednak czy byłby naprawdę gotów spełnić groźbę. Ma swoje lata, potrafi walczyć, ale nigdy nie zastanawiałam się nad tym ile osób zabił. Nieco upiorne.
Zmierzyłam mężczyznę ostrym spojrzeniem. Wypadałoby przyjąć przeprosiny, ale nie powiedziałam, ani słowa. Nie lubię go i mam nadzieję, że go już nigdy więcej nie spotkam. Odprowadziłam wysłańców wzrokiem, aż wyszli z pokoju, po czym szybko podeszłam do chłopaka. Odstawiłam kielich na stół i chwyciłam w ręce jego dłoń.
-Chodź do łazienki, zajmę się tym.-cofnęłam się, ciągnąć za sobą Altaira. Liczyłam, że się nie będzie stawiać, ale jeśli to robił, to go do niczego nie zmuszałam, żeby go jeszcze bardziej nie denerwować. O ile miałam taką szansę, to pomogłam mu w wydłubywaniu szkła. Czyli, to nasz wspólny relaks, przed snem, co? No dobra, niech będzie.
Wzdrygnęłam się słysząc kruszone szkło, szybko spojrzałam w stronę źródła dźwięku, którym okazała się być dłoń mojego gospodarza. Z zaskoczeniem przyglądałam się mu kiedy podchodził do zuchwałego gościa. Przeszło mi przez głowę, aby drakuletę złapać, jakoś powstrzymać, jednak patrzyłam na tę scenę, jak zaczarowana. Czy mi to imponowało? Było miłe, ale jednocześnie głupie. Wierzę jednak, że Altair wiedział co robi, bo nie rzuciłby się raczej na króla, nawet gdyby ten mnie obraził, wiedział, że wygra. Na to liczę, nie chce się dowiedzieć później, że w sumie, to mógł zginąć. Zastanawiało mnie jednak czy byłby naprawdę gotów spełnić groźbę. Ma swoje lata, potrafi walczyć, ale nigdy nie zastanawiałam się nad tym ile osób zabił. Nieco upiorne.
Zmierzyłam mężczyznę ostrym spojrzeniem. Wypadałoby przyjąć przeprosiny, ale nie powiedziałam, ani słowa. Nie lubię go i mam nadzieję, że go już nigdy więcej nie spotkam. Odprowadziłam wysłańców wzrokiem, aż wyszli z pokoju, po czym szybko podeszłam do chłopaka. Odstawiłam kielich na stół i chwyciłam w ręce jego dłoń.
-Chodź do łazienki, zajmę się tym.-cofnęłam się, ciągnąć za sobą Altaira. Liczyłam, że się nie będzie stawiać, ale jeśli to robił, to go do niczego nie zmuszałam, żeby go jeszcze bardziej nie denerwować. O ile miałam taką szansę, to pomogłam mu w wydłubywaniu szkła. Czyli, to nasz wspólny relaks, przed snem, co? No dobra, niech będzie.
Baqara- Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-przekłute uszy
Obrażenia tymczasowe:
-
Ekwipunek : Info w KP.
Ubiór : Info w KP.
Źródło avatara : ArtStation, Zumi Draws
Re: Dziedziniec
ALTAIR OLIGARCHII
Wciąż pobudzony, wyjmował zakrwawione kawałki, aż podeszła do niego Baqara, próbując go odciągnąć, ale ten zaparł się nogami o podłoże, nie chcąc się stąd ruszać.
-Jest w porządku…
Powiedział, dłubiąc dalej, ale zaraz, wampirzyca zaczęła mu w tym pomagać. Za kilka chwil, pojawiła się służka z bandażami i odkażaczem. Kiedy udało im się wydobyć wszystkie kawałki, Oligarchii sam przejął butelkę i polał sobie dłoń, z potwornym pieczeniem, aby zaraz ją odstawić i chwycić bandaże. Zaczął owijać swoją rękę, zdając się na Baqare, przy dokończeniu wiązania.
-Przepraszam Cię, za jego słowa…
Mruknął do niej, ale nie zdążył się nawet wypowiedzieć bardziej, bo wtem, Gregory powrócił, cały roztrzęsiony, może bardziej, niż sam Altair.
-Mój panie, jeden z gości… zabił wartownika.
Przekazał Gregory, na co Altair zrobił wielkie oczy, zaś jego twarz wyrażała coś w rodzaju szoku i przerażenia. Co?! Czyli taki miał być odwet?!
-Moja kusza…!- Spojrzał na swoją zranioną dłoń. -Naładuj mi ją!
Rozkazał, na co sługa szybko wybiegł z pomieszczenia, zaś Oligarchii obrzucił spojrzeniem Baqare, jakby jego wzrok mógł powiedzieć, że ma się stąd za żadne skarby nie ruszać. Kolejno, sam wyszedł na korytarz, gdzie dostrzegł Gregory’ego, ładującego bełt. Kiedy skończył, draculeta odebrał mu kuszę i go wyminął, lecz sługa ruszył szybkim truchtem zaraz za nim.
-Panie, to niebezpieczne…!
-Zaatakował mój ród! W moim domu! To wojna!
Krzyknął prawie na cały korytarz i podszedł do drzwi wyjściowych z takim impetem, że służąca Karren, która widziała zdarzenie z okna, natychmiast odskoczyła na bok. Wampir wyszedł na zewnątrz, machając kuszą w powietrzu, trzymając ją w zdrowej ręce. Deszcz padał siarczyście, lecz już z dziedzińca widział znów te dwa przeklęte wampiry. Lect pochylał się nad martwym Garrym, z kolei Filip trzymał Huberta, jak zakładnika, wykrzywiając paskudny uśmiech. Altair zatrzymał się gdzieś pośrodku drogi, wlepiając w nich surowy wzrok. Wtedy Lect wyprostował się, przechodząc nad ciałem wartownika, skierowanym w stronę gospodarza włości Mernstein.
-To kara za zniewagę królewskich wysłanników! Oligarchii chyba zapomnieli, kto…!
Wtem Altair błyskawicznie wyciągnął jedną ręką kuszę przed siebie i wystrzelił, a krótki świst powietrza, oznajmił lot bełtu, który trafił Lecta w pierś, przebijając jego serce. Ten zdezorientowany, jeszcze chwilę podtrzymał się na własnych nogach, nim padł na ziemię. Kiedy Filip zorientował się, co się właśnie stało, dostrzegł jak arystokrata ładuje już drugi pocisk, pomimo tego, że krew ze świeżych ran, przeciekała przez bandaże z okropnym bólem, ten jednak tylko zacisnął zęby. Wysłannik odepchnął Huberta od siebie i przemienił się w chmarę nietoperzy, chcąc uciec, lecz niezrażony tym Altair wymierzył w powietrze, oddając drugi strzał, zaś sam bełt trafił jednego nietoperza, rozsypując go w pył, nim reszta stada zniknęła za ścianą deszczu. Będzie miał pamiątkę…
Hubert ciężko doczołgał się do Garry’ego, obracając go bardziej na plecy i badając, czy aby na pewno nie żyje. Wtedy, podszedł Oligarchii, kołysząc kuszą wzdłuż swoich nóg. Niebieskie oczy spoczęły na martwym wartowniku, a ocalały, kiwnięciem głowy potwierdził jego zgon. Brwi chłopaka zmarszczyły się, a same oczy wydawały zasmucone.
Bez słowa, obrócił się w stronę dworku, w którego stronę zaczął iść, po drodze nadeptując na ciało Lecta...
Wciąż pobudzony, wyjmował zakrwawione kawałki, aż podeszła do niego Baqara, próbując go odciągnąć, ale ten zaparł się nogami o podłoże, nie chcąc się stąd ruszać.
-Jest w porządku…
Powiedział, dłubiąc dalej, ale zaraz, wampirzyca zaczęła mu w tym pomagać. Za kilka chwil, pojawiła się służka z bandażami i odkażaczem. Kiedy udało im się wydobyć wszystkie kawałki, Oligarchii sam przejął butelkę i polał sobie dłoń, z potwornym pieczeniem, aby zaraz ją odstawić i chwycić bandaże. Zaczął owijać swoją rękę, zdając się na Baqare, przy dokończeniu wiązania.
-Przepraszam Cię, za jego słowa…
Mruknął do niej, ale nie zdążył się nawet wypowiedzieć bardziej, bo wtem, Gregory powrócił, cały roztrzęsiony, może bardziej, niż sam Altair.
-Mój panie, jeden z gości… zabił wartownika.
Przekazał Gregory, na co Altair zrobił wielkie oczy, zaś jego twarz wyrażała coś w rodzaju szoku i przerażenia. Co?! Czyli taki miał być odwet?!
-Moja kusza…!- Spojrzał na swoją zranioną dłoń. -Naładuj mi ją!
Rozkazał, na co sługa szybko wybiegł z pomieszczenia, zaś Oligarchii obrzucił spojrzeniem Baqare, jakby jego wzrok mógł powiedzieć, że ma się stąd za żadne skarby nie ruszać. Kolejno, sam wyszedł na korytarz, gdzie dostrzegł Gregory’ego, ładującego bełt. Kiedy skończył, draculeta odebrał mu kuszę i go wyminął, lecz sługa ruszył szybkim truchtem zaraz za nim.
-Panie, to niebezpieczne…!
-Zaatakował mój ród! W moim domu! To wojna!
Krzyknął prawie na cały korytarz i podszedł do drzwi wyjściowych z takim impetem, że służąca Karren, która widziała zdarzenie z okna, natychmiast odskoczyła na bok. Wampir wyszedł na zewnątrz, machając kuszą w powietrzu, trzymając ją w zdrowej ręce. Deszcz padał siarczyście, lecz już z dziedzińca widział znów te dwa przeklęte wampiry. Lect pochylał się nad martwym Garrym, z kolei Filip trzymał Huberta, jak zakładnika, wykrzywiając paskudny uśmiech. Altair zatrzymał się gdzieś pośrodku drogi, wlepiając w nich surowy wzrok. Wtedy Lect wyprostował się, przechodząc nad ciałem wartownika, skierowanym w stronę gospodarza włości Mernstein.
-To kara za zniewagę królewskich wysłanników! Oligarchii chyba zapomnieli, kto…!
Wtem Altair błyskawicznie wyciągnął jedną ręką kuszę przed siebie i wystrzelił, a krótki świst powietrza, oznajmił lot bełtu, który trafił Lecta w pierś, przebijając jego serce. Ten zdezorientowany, jeszcze chwilę podtrzymał się na własnych nogach, nim padł na ziemię. Kiedy Filip zorientował się, co się właśnie stało, dostrzegł jak arystokrata ładuje już drugi pocisk, pomimo tego, że krew ze świeżych ran, przeciekała przez bandaże z okropnym bólem, ten jednak tylko zacisnął zęby. Wysłannik odepchnął Huberta od siebie i przemienił się w chmarę nietoperzy, chcąc uciec, lecz niezrażony tym Altair wymierzył w powietrze, oddając drugi strzał, zaś sam bełt trafił jednego nietoperza, rozsypując go w pył, nim reszta stada zniknęła za ścianą deszczu. Będzie miał pamiątkę…
Hubert ciężko doczołgał się do Garry’ego, obracając go bardziej na plecy i badając, czy aby na pewno nie żyje. Wtedy, podszedł Oligarchii, kołysząc kuszą wzdłuż swoich nóg. Niebieskie oczy spoczęły na martwym wartowniku, a ocalały, kiwnięciem głowy potwierdził jego zgon. Brwi chłopaka zmarszczyły się, a same oczy wydawały zasmucone.
Bez słowa, obrócił się w stronę dworku, w którego stronę zaczął iść, po drodze nadeptując na ciało Lecta...
NPC- Stan postaci : ---
Źródło avatara : theartofanimation.tumblr.com
Re: Dziedziniec
Popatrzyłam na niego wzrokiem, w którym kryło się pytanie ,,Czy naprawdę myślisz, że ci uwierzę?". Darowałam mu pójście do łazienki, ale nie bandażowanie się, tym zajęłam się ja, kiedy już opłukał sobie łapę. Obwiązałam go elegancko i pogłaskałam lekko bandaże, żeby załagodzić ból.
Gdy zaczął mnie przepraszać, chciałam zaprzeczyć, ale nie zdążyłam. Wartownik nie żyje? Spojrzałam na Altaira, na Gregor'ego, nie mogąc jeszcze kilka sekund pojąć tej całej sytuacji. Ocknęłam się dopiero kiedy wyłapałam spojrzenie wampira. Mam tutaj zostać?
-Czek..-zaczęłam, ale darowałam sobie nawoływanie. Chwyciłam moją kiecę, zadarłam ją trochę w górę, aby mi nie przeszkadzała i pobiegłam za chłopakiem. Ludzi mordują, a on chce się pchać w sam środek tego. Dopadłam do drzwi głównych i wypadłam na podwórko pomimo prób powstrzymania mnie przez służącą. Jak coś się mu stanie, to go zleję. Uniosłam wzrok na chłopaka, akurat gdy wystrzelił pierwszy bełt. Zatrzymałam się i niepewnie patrzyłam na dalszy rozwój wypadków. Prawdą było też to, że trochę oniemiałam widząc śmierć na własne oczy i to taką prostą. Sama kiedyś zabiłam, ale nie lubię tego wspominać, jednak teraz gdy to widziałam, trudno było mi się do tego odnieść. Gdy drugi raz strzelił, ruszyłam się w końcu w jego stronę, w pewnym momencie po prostu do niego biegnąc. Zahamowałam tuż przed nim, ale i tak wpadłam na niego, od razu go obejmując.
-Głupek!-krzyknęłam do niego, ściskając go mocno. Dopiero co wszystko się ułożyło, ale ja jeszcze nie wiem kiedy on ma przewagę, a kiedy nie, więc się martwię za każdym razem. Odkleiłam się od niego i pchnęłam go w stronę ciepłego wnętrza rezydencji.-Wracaj do domu, a nie po deszczu chodzisz!-ofukałam go głośno, żeby mieć pewność, że usłyszy mnie przez ten cały szum.
Pobiegłam truchtem w stronę wartowników, tak, aby nie zbliżać się do ciała służącego Ardamira. Zbliżyłam się do Huberta.
-Wszystko w porządku?-liczyłam, że będzie cały i zdrowy, bo...-Musimy go stąd zabrać. Nie może tu tak leżeć.- poinstruowałam mężczyznę. Nie ważne, czy z jego pomocą czy bez niej, zabrałam się za podnoszenie ciężkiego ciała. Dam radę. Wartownik jest cięższy niż Altair, ale może ktoś ze środka, ze służby pofatyguje się, aby mi pomóc. Sapnęłam ciężko i starałam się nie patrzeć na krew, oraz nie myśleć, że to ciało, martwe, bez ducha. To tylko ciałko, nic takiego, nic nie zrobi. Szkoda, że nie żyje, nic na to nie poradzę, ale chociaż po śmierci mogę mu jakoś pomóc.
Gdy zaczął mnie przepraszać, chciałam zaprzeczyć, ale nie zdążyłam. Wartownik nie żyje? Spojrzałam na Altaira, na Gregor'ego, nie mogąc jeszcze kilka sekund pojąć tej całej sytuacji. Ocknęłam się dopiero kiedy wyłapałam spojrzenie wampira. Mam tutaj zostać?
-Czek..-zaczęłam, ale darowałam sobie nawoływanie. Chwyciłam moją kiecę, zadarłam ją trochę w górę, aby mi nie przeszkadzała i pobiegłam za chłopakiem. Ludzi mordują, a on chce się pchać w sam środek tego. Dopadłam do drzwi głównych i wypadłam na podwórko pomimo prób powstrzymania mnie przez służącą. Jak coś się mu stanie, to go zleję. Uniosłam wzrok na chłopaka, akurat gdy wystrzelił pierwszy bełt. Zatrzymałam się i niepewnie patrzyłam na dalszy rozwój wypadków. Prawdą było też to, że trochę oniemiałam widząc śmierć na własne oczy i to taką prostą. Sama kiedyś zabiłam, ale nie lubię tego wspominać, jednak teraz gdy to widziałam, trudno było mi się do tego odnieść. Gdy drugi raz strzelił, ruszyłam się w końcu w jego stronę, w pewnym momencie po prostu do niego biegnąc. Zahamowałam tuż przed nim, ale i tak wpadłam na niego, od razu go obejmując.
-Głupek!-krzyknęłam do niego, ściskając go mocno. Dopiero co wszystko się ułożyło, ale ja jeszcze nie wiem kiedy on ma przewagę, a kiedy nie, więc się martwię za każdym razem. Odkleiłam się od niego i pchnęłam go w stronę ciepłego wnętrza rezydencji.-Wracaj do domu, a nie po deszczu chodzisz!-ofukałam go głośno, żeby mieć pewność, że usłyszy mnie przez ten cały szum.
Pobiegłam truchtem w stronę wartowników, tak, aby nie zbliżać się do ciała służącego Ardamira. Zbliżyłam się do Huberta.
-Wszystko w porządku?-liczyłam, że będzie cały i zdrowy, bo...-Musimy go stąd zabrać. Nie może tu tak leżeć.- poinstruowałam mężczyznę. Nie ważne, czy z jego pomocą czy bez niej, zabrałam się za podnoszenie ciężkiego ciała. Dam radę. Wartownik jest cięższy niż Altair, ale może ktoś ze środka, ze służby pofatyguje się, aby mi pomóc. Sapnęłam ciężko i starałam się nie patrzeć na krew, oraz nie myśleć, że to ciało, martwe, bez ducha. To tylko ciałko, nic takiego, nic nie zrobi. Szkoda, że nie żyje, nic na to nie poradzę, ale chociaż po śmierci mogę mu jakoś pomóc.
Baqara- Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-przekłute uszy
Obrażenia tymczasowe:
-
Ekwipunek : Info w KP.
Ubiór : Info w KP.
Źródło avatara : ArtStation, Zumi Draws
Re: Dziedziniec
ALTAIR OLIGARCHII
Jego myśli biegły po najróżniejszych drogach. Stało się. Ardamir już wiedział o buncie, jak też o zdradzie Oligarchii. Spokój i sielanka, zostały ukrócone, a wojna znów o sobie przypomniała. Choćby chciał, nie ucieknie. To go porażało. Czy w takim razie, pomylił się?
Zara jego wzrok uniósł się znad mokrych kosmyków włosów, na widok podbiegającej Baqary, która objęła go, zarazem wyzywając za nieodpowiedzialność. Chyba w pierwszej chwili to do niego nie docierało, lecz zaraz przymknął oczy. Chyba dopiero teraz cała złość z niego uchodziła. Stracił kontrolę, zbyt łatwo…
Za moment, został pognany do domu i nawet nie miał zamiaru z tym walczyć, po prostu wznawiając swój ponury marsz w kierunku dworku.
Hubert uniósł spojrzenie na wampirzycę, która podbiegła pośpiesznie, zaś sam miał nieciekawy wyraz twarzy.
-Mi nic nie jest, Pani… ale Garry…- Odparł, spoglądając na ciało, by zaraz znów zerknąć na nią, kiedy zechciała pomóc, lekko zaskoczony. -Tak… tak, oczywiście.
Dodał i razem z kobietą, pochwycili martwego wartownika za kończyny, aby zabrać go do wewnątrz, pozostawiając na dziedzińcu wyłącznie zwłoki Lecta…
Niedługo później, Altair siedział na swojej czerwonej kanapie, pochylając się lekko nad własnymi kolanami, z wystawioną ręką bardziej do przodu, którą Gregory znów odkażał, wymieniając mu opatrunek.
-Garry został umieszczony w jednej nieużywanej komnacie.
-Rozumiem…
Odpowiedział tylko, wpatrując się w ślepy punkt, pogrążony własnymi przemyśleniami. Jednak w końcu uniósł spojrzenie na swojego sługę.
-Gregory, muszę wyjechać do Neraspis, z Baqarą.
-To zrozumiałe, Panie. Król Ardamir może chcieć odwetu. Lecz jakie pozostają nasze obowiązki?
Zapytał, zaś Oligarchii odwrócił wzrok na kominek, bo to też był swego rodzaju problem. 72 służących i jeden wartownik… jeśli zostaną, tyran nakaże ich pozabijać…
-Najpierw niech służba przygotuje powozy. Trzeba zabrać rzeczy osobiste, garderobę i najlepiej kosztowności. Mernstein może paść ofiarą najazdu.
-Bardzo rozsądnie, Panie. Wydam zaraz takie polecenie. Co zaś z dokumentami? Albo depozytami bankowymi…?
Dopytał, a Altair pokiwał sprzecznie głową.
-Nie ma tutaj dokumentów bankowych, te pozostały w skrytce. Majątek jest bezpieczny. Reszta papierów nawet nie jest nic warta, informacji tajnych też tu nie znajdzie. Byłem na to przygotowany od dawna…
Wyjaśnił, na co Gregory kiwnął głową z uznaniem, by skończyć węzeł na dłoni panicza.
-A służba?
-Bardziej doświadczeni, niech stopniowo wylatują w kierunku Neraspis. Reszta… musi po prostu gdzieś się skryć i przeczekać ten chaos. Mernstein musi opustoszeć z dnia na dzień.
-Tak przekażę, lecz zastrzegam, że poprowadzę powóz, Panie, aby mieć pewność, że dotrzecie bezpiecznie.- Odparł, na co Altair przystał, zaś zaraz Gregory wstał, otrzepując lekko spodnie. -Zacznę już przygotowania.
Dodał jeszcze i opuścił salon, pozostawiając samego Oligarchii, który nieco bardziej opuścił głowę. Nie wiedział jak na to wszystko zareaguje Adelaira. Cerbin. Killian. A jeszcze, musiał porozmawiać z Baqarą...
Jego myśli biegły po najróżniejszych drogach. Stało się. Ardamir już wiedział o buncie, jak też o zdradzie Oligarchii. Spokój i sielanka, zostały ukrócone, a wojna znów o sobie przypomniała. Choćby chciał, nie ucieknie. To go porażało. Czy w takim razie, pomylił się?
Zara jego wzrok uniósł się znad mokrych kosmyków włosów, na widok podbiegającej Baqary, która objęła go, zarazem wyzywając za nieodpowiedzialność. Chyba w pierwszej chwili to do niego nie docierało, lecz zaraz przymknął oczy. Chyba dopiero teraz cała złość z niego uchodziła. Stracił kontrolę, zbyt łatwo…
Za moment, został pognany do domu i nawet nie miał zamiaru z tym walczyć, po prostu wznawiając swój ponury marsz w kierunku dworku.
Hubert uniósł spojrzenie na wampirzycę, która podbiegła pośpiesznie, zaś sam miał nieciekawy wyraz twarzy.
-Mi nic nie jest, Pani… ale Garry…- Odparł, spoglądając na ciało, by zaraz znów zerknąć na nią, kiedy zechciała pomóc, lekko zaskoczony. -Tak… tak, oczywiście.
Dodał i razem z kobietą, pochwycili martwego wartownika za kończyny, aby zabrać go do wewnątrz, pozostawiając na dziedzińcu wyłącznie zwłoki Lecta…
Niedługo później, Altair siedział na swojej czerwonej kanapie, pochylając się lekko nad własnymi kolanami, z wystawioną ręką bardziej do przodu, którą Gregory znów odkażał, wymieniając mu opatrunek.
-Garry został umieszczony w jednej nieużywanej komnacie.
-Rozumiem…
Odpowiedział tylko, wpatrując się w ślepy punkt, pogrążony własnymi przemyśleniami. Jednak w końcu uniósł spojrzenie na swojego sługę.
-Gregory, muszę wyjechać do Neraspis, z Baqarą.
-To zrozumiałe, Panie. Król Ardamir może chcieć odwetu. Lecz jakie pozostają nasze obowiązki?
Zapytał, zaś Oligarchii odwrócił wzrok na kominek, bo to też był swego rodzaju problem. 72 służących i jeden wartownik… jeśli zostaną, tyran nakaże ich pozabijać…
-Najpierw niech służba przygotuje powozy. Trzeba zabrać rzeczy osobiste, garderobę i najlepiej kosztowności. Mernstein może paść ofiarą najazdu.
-Bardzo rozsądnie, Panie. Wydam zaraz takie polecenie. Co zaś z dokumentami? Albo depozytami bankowymi…?
Dopytał, a Altair pokiwał sprzecznie głową.
-Nie ma tutaj dokumentów bankowych, te pozostały w skrytce. Majątek jest bezpieczny. Reszta papierów nawet nie jest nic warta, informacji tajnych też tu nie znajdzie. Byłem na to przygotowany od dawna…
Wyjaśnił, na co Gregory kiwnął głową z uznaniem, by skończyć węzeł na dłoni panicza.
-A służba?
-Bardziej doświadczeni, niech stopniowo wylatują w kierunku Neraspis. Reszta… musi po prostu gdzieś się skryć i przeczekać ten chaos. Mernstein musi opustoszeć z dnia na dzień.
-Tak przekażę, lecz zastrzegam, że poprowadzę powóz, Panie, aby mieć pewność, że dotrzecie bezpiecznie.- Odparł, na co Altair przystał, zaś zaraz Gregory wstał, otrzepując lekko spodnie. -Zacznę już przygotowania.
Dodał jeszcze i opuścił salon, pozostawiając samego Oligarchii, który nieco bardziej opuścił głowę. Nie wiedział jak na to wszystko zareaguje Adelaira. Cerbin. Killian. A jeszcze, musiał porozmawiać z Baqarą...
NPC- Stan postaci : ---
Źródło avatara : theartofanimation.tumblr.com
Re: Dziedziniec
Altair nie protestował, co mnie ucieszyło, bo jedno zmartwienie z głowy miałam. Podeszłam do Huberta, który nie wygląda za dobrze, ale było to zrozumiałe, w końcu zabili mu znajomego i do tego ten okropny deszcz. Wzięliśmy Garrego i zanieśliśmy do środka, do jednej z nieużywanych komnat. Służba się nim zajmie, bo może i z podwórka zabrany, ale dalej ma na sobie krew i jest przemoczony. Wyszłam powoli z pokoju i ze zniesmaczeniem popatrzyłam na ubrudzoną krwią i wilgotną suknię. Krew niby zawsze fajna, ale teraz czułam obrzydzenie na jej widok, a nie głód. Cóż dzisiaj za emocje różne. Liczę, że już nic złego się nie zdarzy, bo to chyba dość rzeczy, jak na jedną noc.
Schowałam się na chwilę w swoim pokoju, żeby się przebrać. Nikogo nie pocieszę poprawnie, będąc w czerwonych plamach wszędzie. Zmieniłam sukienkę, wytarłam kopyta i włosy, po czym opuściłam komnatę, aby poszukać Altaira, którym najpewniej się ktoś zajął.
Nie załapałam się niestety na rozmowę drakulety ze swoim głównym sługą, chociaż sama nie wiem czy ten polityczny bełkot by mi powiedział coś więcej poza tym, że coś nam grozi. Skinęłam głową Gregor'emu, gdy wychodził z salonu. Popatrzyłam kilka sekund na chłopaka i podeszłam do niego, zajmując miejsce na kanapie. Westchnęłam głęboko, patrząc się przed siebie. Popatrzyłam na jego rękę, ponownie opatrzoną, widocznie mój opatrunek musiał nie wytrzymać. Sięgnęłam do niego i ostrożnie złapałam go za dłoń. Jedna noga drgała mi trochę nerwowo i dopiero teraz czułam, jak całe emocje zaczynają się rozchodzić po kościach.
-To...chcesz mi coś powiedzieć?-zerknęłam na niego, dalej trzymając go za dłoń, aby dodać otuchy i mi i jemu. Jeśli nie chce nic mówić, to zrozumiem, sama nie jestem w najlepszym nastroju do słuchania, ale jeśli trzeba, to trzeba.
Schowałam się na chwilę w swoim pokoju, żeby się przebrać. Nikogo nie pocieszę poprawnie, będąc w czerwonych plamach wszędzie. Zmieniłam sukienkę, wytarłam kopyta i włosy, po czym opuściłam komnatę, aby poszukać Altaira, którym najpewniej się ktoś zajął.
Nie załapałam się niestety na rozmowę drakulety ze swoim głównym sługą, chociaż sama nie wiem czy ten polityczny bełkot by mi powiedział coś więcej poza tym, że coś nam grozi. Skinęłam głową Gregor'emu, gdy wychodził z salonu. Popatrzyłam kilka sekund na chłopaka i podeszłam do niego, zajmując miejsce na kanapie. Westchnęłam głęboko, patrząc się przed siebie. Popatrzyłam na jego rękę, ponownie opatrzoną, widocznie mój opatrunek musiał nie wytrzymać. Sięgnęłam do niego i ostrożnie złapałam go za dłoń. Jedna noga drgała mi trochę nerwowo i dopiero teraz czułam, jak całe emocje zaczynają się rozchodzić po kościach.
-To...chcesz mi coś powiedzieć?-zerknęłam na niego, dalej trzymając go za dłoń, aby dodać otuchy i mi i jemu. Jeśli nie chce nic mówić, to zrozumiem, sama nie jestem w najlepszym nastroju do słuchania, ale jeśli trzeba, to trzeba.
Baqara- Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-przekłute uszy
Obrażenia tymczasowe:
-
Ekwipunek : Info w KP.
Ubiór : Info w KP.
Źródło avatara : ArtStation, Zumi Draws
Re: Dziedziniec
ALTAIR OLIGARCHII
Zetknął na Baqare, gdy weszła do salonu, on zaś pozostał w swojej pozycji, niczym rzeźba, po chwili, może dłuższej chwili milczenia, odczuć uścisk jej dłoni w swoich palcach. Odwzajemnił go, zerkając na nią, jakby dziękując za wsparcie.
-Tak… pamiętasz jak wspominałem, że sytuacja królestwa wampirów w Medevarze jest skomplikowana…? No… to jest… wojna domowa.- Westchnął, kręcąc głową. -Ardamir już wie po której stronie stoję, więc Mernstein zostanie zaatakowane. Jedyne co mogę, to ratować co mam, oraz ewakuować służbę. Do dwóch dni, zostaną tu tylko puste sale, korytarze, pozamykane drzwi…
Przekazał i oparł się plecami o kanapę, wciąż ściskając jej dłoń. Czy zaczynał się obwiniać? Chyba już dawno. Przez ten wybryk, czeka go żywot arystokraty na wygnaniu, bez domu. Mógł to odwlec.
-Jestem członkiem Izby Lordów, na dworze króla Killiana. Powinienem pełnić moje obowiązki jako lorda, lecz zamiast tego… uciekłem tutaj, licząc na spokój. Poznałem Ciebie i… jakoś tak się zapomniałem.- Uśmiechnął się tylko na moment, zerkając na nią. -Ale nie ucieknę przed wojną, nie z moim statusem. Większość wampirów nie ucieknie. Jedynym azylem jest… Neraspis. Dla mnie i dla Ciebie.- Nie odwracał wzroku. -Dla Twojego męża, sądzę że też, jak i dla części służby. Chcąc uniknąć rzezi tyrana, musimy nazajutrz wyjechać. Obiecałaś mi zostać tu ze mną, lecz muszę Cię prosić, byś zechciała ruszyć u mego boku. Z własnej winy doprowadziłem do tej sytuacji…
Dokończył, wiodąc wzrokiem gdzieś na bok, wzdychając ciężko. Do ich wyczulonych uszu, już dobiegały dźwięki szybkich kroków służby po korytarzach, zbieranych bibelotów, czy zalążki paniki, co u niektórych. Przymknął oczy.
Zaczęło się. Ewakuacja.
-Przynajmniej Lecta pochłonie słońce…
Zetknął na Baqare, gdy weszła do salonu, on zaś pozostał w swojej pozycji, niczym rzeźba, po chwili, może dłuższej chwili milczenia, odczuć uścisk jej dłoni w swoich palcach. Odwzajemnił go, zerkając na nią, jakby dziękując za wsparcie.
-Tak… pamiętasz jak wspominałem, że sytuacja królestwa wampirów w Medevarze jest skomplikowana…? No… to jest… wojna domowa.- Westchnął, kręcąc głową. -Ardamir już wie po której stronie stoję, więc Mernstein zostanie zaatakowane. Jedyne co mogę, to ratować co mam, oraz ewakuować służbę. Do dwóch dni, zostaną tu tylko puste sale, korytarze, pozamykane drzwi…
Przekazał i oparł się plecami o kanapę, wciąż ściskając jej dłoń. Czy zaczynał się obwiniać? Chyba już dawno. Przez ten wybryk, czeka go żywot arystokraty na wygnaniu, bez domu. Mógł to odwlec.
-Jestem członkiem Izby Lordów, na dworze króla Killiana. Powinienem pełnić moje obowiązki jako lorda, lecz zamiast tego… uciekłem tutaj, licząc na spokój. Poznałem Ciebie i… jakoś tak się zapomniałem.- Uśmiechnął się tylko na moment, zerkając na nią. -Ale nie ucieknę przed wojną, nie z moim statusem. Większość wampirów nie ucieknie. Jedynym azylem jest… Neraspis. Dla mnie i dla Ciebie.- Nie odwracał wzroku. -Dla Twojego męża, sądzę że też, jak i dla części służby. Chcąc uniknąć rzezi tyrana, musimy nazajutrz wyjechać. Obiecałaś mi zostać tu ze mną, lecz muszę Cię prosić, byś zechciała ruszyć u mego boku. Z własnej winy doprowadziłem do tej sytuacji…
Dokończył, wiodąc wzrokiem gdzieś na bok, wzdychając ciężko. Do ich wyczulonych uszu, już dobiegały dźwięki szybkich kroków służby po korytarzach, zbieranych bibelotów, czy zalążki paniki, co u niektórych. Przymknął oczy.
Zaczęło się. Ewakuacja.
-Przynajmniej Lecta pochłonie słońce…
NPC- Stan postaci : ---
Źródło avatara : theartofanimation.tumblr.com
Re: Dziedziniec
A więc czas zamienić się w słuch. Wojny domowe i rebelie zdawały się być zawsze tak daleko ode mnie. Schowana w lesie interesowałam się tylko baśniami, bo nic innego mnie nie dotyczyło. Teraz najwidoczniej czasy się zmieniły.
Oparłam się o oparcie razem z nim i również nie puszczałam jego dłoni. Może to nie jest wiele, ale czułam, że pomaga. Było dużo raźniej. Rozejrzałam się po salonie. To wszystko trzeba będzie porzucić. Czy jeszcze kiedyś tutaj wrócimy? Będziemy żyć z założenia wiecznie, więc pewnie tak, ale mimo tego, opuszczanie hrabstwa nawet dla mnie nie było przyjemne. Przyzwyczaiłam się do bycia tutaj, a teraz czeka nas wymuszona przeprowadzka. Służby jest dużo, czy wszyscy dadzą radę się przenieść odpowiednio szybko? Przecież podróż do tego zamku jest długa, z tego co mi kiedyś Altair mówił.
Odwzajemniłam lekki uśmiech. To było miłe, że zapomniał o obowiązkach przeze mnie, ale to było też nieodpowiedzialne, ale dalej miłe, więc... nie mogę być zła.
Neraspis, to ten cały zamek? Ciekawa nazwa, ale nie nazwa jest istotna, a to, czy będziemy nam naprawdę bezpieczni.
-Pojadę z tobą.-zrobię to bo chcę, ale i nie mam za bardzo innej opcji. Wysłannik Ardamira mnie poznał, nie mówię, że nagle stałam się jakąś ważną personą, po prostu, jeśli Ardamir chce zabić wszystkich, to ja też się wliczam do tej grupy pechowców.
Siedzieliśmy chwilę w ciszy i słuchaliśmy jak wszyscy dookoła się zbierają. Westchnęłam cicho i spojrzałam na chłopaka.
-Chodź.-poleciłam, wstając z kanapy i ciągnąc go za rękę.-Jak mamy wyjechać szybko, to powinniśmy pomóc w pakowaniu się.-może i nie pomożemy w wielu kwestiach, ale możemy służbę odciążyć chociaż z pakowania naszych rzeczy osobistych z sypialni. Będę się musiała zastanowić, jakie książki chcę ze sobą zabrać, bo niestety wszystkich nie dam rady, choćbym chciała. Liczyłam, że nawet jeśli rozpoczną się tutaj jakieś walki, to chociaż biblioteka zostanie oszczędzona.
Oparłam się o oparcie razem z nim i również nie puszczałam jego dłoni. Może to nie jest wiele, ale czułam, że pomaga. Było dużo raźniej. Rozejrzałam się po salonie. To wszystko trzeba będzie porzucić. Czy jeszcze kiedyś tutaj wrócimy? Będziemy żyć z założenia wiecznie, więc pewnie tak, ale mimo tego, opuszczanie hrabstwa nawet dla mnie nie było przyjemne. Przyzwyczaiłam się do bycia tutaj, a teraz czeka nas wymuszona przeprowadzka. Służby jest dużo, czy wszyscy dadzą radę się przenieść odpowiednio szybko? Przecież podróż do tego zamku jest długa, z tego co mi kiedyś Altair mówił.
Odwzajemniłam lekki uśmiech. To było miłe, że zapomniał o obowiązkach przeze mnie, ale to było też nieodpowiedzialne, ale dalej miłe, więc... nie mogę być zła.
Neraspis, to ten cały zamek? Ciekawa nazwa, ale nie nazwa jest istotna, a to, czy będziemy nam naprawdę bezpieczni.
-Pojadę z tobą.-zrobię to bo chcę, ale i nie mam za bardzo innej opcji. Wysłannik Ardamira mnie poznał, nie mówię, że nagle stałam się jakąś ważną personą, po prostu, jeśli Ardamir chce zabić wszystkich, to ja też się wliczam do tej grupy pechowców.
Siedzieliśmy chwilę w ciszy i słuchaliśmy jak wszyscy dookoła się zbierają. Westchnęłam cicho i spojrzałam na chłopaka.
-Chodź.-poleciłam, wstając z kanapy i ciągnąc go za rękę.-Jak mamy wyjechać szybko, to powinniśmy pomóc w pakowaniu się.-może i nie pomożemy w wielu kwestiach, ale możemy służbę odciążyć chociaż z pakowania naszych rzeczy osobistych z sypialni. Będę się musiała zastanowić, jakie książki chcę ze sobą zabrać, bo niestety wszystkich nie dam rady, choćbym chciała. Liczyłam, że nawet jeśli rozpoczną się tutaj jakieś walki, to chociaż biblioteka zostanie oszczędzona.
Baqara- Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-przekłute uszy
Obrażenia tymczasowe:
-
Ekwipunek : Info w KP.
Ubiór : Info w KP.
Źródło avatara : ArtStation, Zumi Draws
Re: Dziedziniec
ALTAIR OLIGARCHII
I on naprawdę nie chciał ją w to wciągać, lecz odwlekał to zbyt długo, przez co efekt był jeden. Mógł to przeprowadzić inaczej, ale nie. Pytanie tylko, jak go powitają na zamku. Z utęsknieniem, czy gniewem? Wszystkie opcje wchodziły w grę. Ale chyba najbardziej obawiał się Adelairy, której ten dom, też jest jej. Ale idąc na wojnę, powinna się tego spodziewać. Tak… tak jej powie, w razie czego. To dobra linia obrony.
-Spodoba Ci się tam. Wiele młodych wampirów tam trafia, szukając dla siebie miejsca. Będzie idealne. Co prawda, można pogubić się w takim skupisku wielu twarzy, oraz nie ma wszystkich luksusów, lecz… z pewnością poznasz tam interesujące osoby. Nie tylko mnie, bo byś się znudziła.- Zaśmiał się, odzyskując jakieś namiastki humoru, nim pozwolił sobie wstać, wraz z nią, puszczając po chwili jej dłoń. -Tak, zabierzmy się do roboty.
Dodał, aby i oni opuścili salon. Musieli zabrać swoje rzeczy, powozy powinny zgarnąć ile mogły, zaś i dla nich będzie karoca. Miał nadzieję, że woda w zalewisku opadła, bo nie wyobrażał sobie transportowania wszystkiego łódką.
Tak miała zlecieć im reszta nocy, jak i następny dzień, by wieczorem, w nieco bardziej pustawym hrabstwie, zabrali wszystko, w celu wyjazdu. Hubert po raz ostatni otworzył bramę, którą wyjechały dwa powozy, w różnych odstępach czasu, a na koniec, karoca z Altairem, Baqarą, oraz Garemem, prowadzona przez Gregory’ego. Tak jak witała ich mgła, tak też i tym razem, miała żegnać…
z/t wszyscy
I on naprawdę nie chciał ją w to wciągać, lecz odwlekał to zbyt długo, przez co efekt był jeden. Mógł to przeprowadzić inaczej, ale nie. Pytanie tylko, jak go powitają na zamku. Z utęsknieniem, czy gniewem? Wszystkie opcje wchodziły w grę. Ale chyba najbardziej obawiał się Adelairy, której ten dom, też jest jej. Ale idąc na wojnę, powinna się tego spodziewać. Tak… tak jej powie, w razie czego. To dobra linia obrony.
-Spodoba Ci się tam. Wiele młodych wampirów tam trafia, szukając dla siebie miejsca. Będzie idealne. Co prawda, można pogubić się w takim skupisku wielu twarzy, oraz nie ma wszystkich luksusów, lecz… z pewnością poznasz tam interesujące osoby. Nie tylko mnie, bo byś się znudziła.- Zaśmiał się, odzyskując jakieś namiastki humoru, nim pozwolił sobie wstać, wraz z nią, puszczając po chwili jej dłoń. -Tak, zabierzmy się do roboty.
Dodał, aby i oni opuścili salon. Musieli zabrać swoje rzeczy, powozy powinny zgarnąć ile mogły, zaś i dla nich będzie karoca. Miał nadzieję, że woda w zalewisku opadła, bo nie wyobrażał sobie transportowania wszystkiego łódką.
Tak miała zlecieć im reszta nocy, jak i następny dzień, by wieczorem, w nieco bardziej pustawym hrabstwie, zabrali wszystko, w celu wyjazdu. Hubert po raz ostatni otworzył bramę, którą wyjechały dwa powozy, w różnych odstępach czasu, a na koniec, karoca z Altairem, Baqarą, oraz Garemem, prowadzona przez Gregory’ego. Tak jak witała ich mgła, tak też i tym razem, miała żegnać…
z/t wszyscy
NPC- Stan postaci : ---
Źródło avatara : theartofanimation.tumblr.com
Re: Dziedziniec
Podparł się ciężko o ścianę, na której z każdym chwiejnym krokiem, zaczął zostawiać smugę krwawego śladu, który ciągnął się zaraz za nim. Prawie potknął się o ciało jednego z ludzi Savrasque, ponieważ nie widział go dobrze. Krwawa dziura w prawym oczodole nie pomagała w zachowaniu odpowiedniego dystansu, hahaha…
Zakaszlał, by zaraz znów podjąć ruch do przodu, lecz zza zakrętu wyłonił się jeden z wampirów, gotów do ataku na Altaira, lecz ten uniósł Wicher w górę, parując jego zamach, zaraz odrzucając jego broń na bok i nie tracąc czasu, przyszpilając go szablą do ściany.
Oddychał ciężko, gdy z przeciwnika uchodziło życie, próbując się o niego podeprzeć. Było mu słabo… to pewnie przez otwartą ranę, którą zawdzięczał jednemu oponentowi ze srebrnym sztyletem. To takie śmieszne. Wyjechał z Neraspis, aby odbić swój dom, a ledwo stawiając kroki w posiadłości, już został dźgnięty. Takim przegrywem mógł być tylko on, prawda?
Zaśmiał się cicho i wysunął miecz o rubinowym oku, aby znów spróbować iść przed siebie, próbując wolną ręką chwytać się każdej najbliższej przeszkody. Nawet nie myślał, by w tej chwili używać chmary, najpewniej nie potrafiłby nią koordynować. Chyba. Nie wiedział. Nigdy nie stracił oka, to jego pierwszy raz.
Oligarchii przebił się na taras, centralnej części dworku, skąd mógł mieć widok na zewnętrzny pierścień murów, baszt, jak i dziedzińca. Wszyscy walczyli, jego rośliny były deptane, a w środku nikt nie dbał o wazony, dywany, czy obrazy. Jego małe Mernstein było po prostu dewastowane…! Ale… wygrywali chyba, tak…? Było ich więcej, nawet Laerthim im pomagał, więc…
-Dlatego nosiliśmy hełmy…
Rozbrzmiał głos Cerbina za jego plecami, który stał w swojej zbroi, cały we krwi, lecz wbrew temu co powiedział, wcale żadnego hełmu nie miał. Trochę pobladły nastolatek oparł się łokciem o balustradę, jakby wcale nie działo się piekło tuż pod nim.
-Jeszcze jakieś rady od pana rycerza…?
Spytał wpychając szeroki uśmiech na twarz, na co Amenadiel tylko postawił kilka kroków do przodu.
-Jedną. Jak chcesz dorwać Filipa Honzela, radziłbym szukać w bawialni.
Odparł, po czym przekształcił się w chmarę, ruszając na pomoc reszcie na dziedzińcu, aby dobić pozostałości wroga, natomiast Altair zacisnął palce na poręczy, gdy przetworzył tę informację. Filip. Ten drań, który nazwał Baqarę zwierzęciem. Który zapoczątkował ten chaos.
Przełknął ślinę, zmuszając się do ostatniego wysiłku, odbijając od balustrady i ruszając truchtem z powrotem do środka dworku, próbując na wpaść na nic po drodze.
Zakaszlał, by zaraz znów podjąć ruch do przodu, lecz zza zakrętu wyłonił się jeden z wampirów, gotów do ataku na Altaira, lecz ten uniósł Wicher w górę, parując jego zamach, zaraz odrzucając jego broń na bok i nie tracąc czasu, przyszpilając go szablą do ściany.
Oddychał ciężko, gdy z przeciwnika uchodziło życie, próbując się o niego podeprzeć. Było mu słabo… to pewnie przez otwartą ranę, którą zawdzięczał jednemu oponentowi ze srebrnym sztyletem. To takie śmieszne. Wyjechał z Neraspis, aby odbić swój dom, a ledwo stawiając kroki w posiadłości, już został dźgnięty. Takim przegrywem mógł być tylko on, prawda?
Zaśmiał się cicho i wysunął miecz o rubinowym oku, aby znów spróbować iść przed siebie, próbując wolną ręką chwytać się każdej najbliższej przeszkody. Nawet nie myślał, by w tej chwili używać chmary, najpewniej nie potrafiłby nią koordynować. Chyba. Nie wiedział. Nigdy nie stracił oka, to jego pierwszy raz.
Oligarchii przebił się na taras, centralnej części dworku, skąd mógł mieć widok na zewnętrzny pierścień murów, baszt, jak i dziedzińca. Wszyscy walczyli, jego rośliny były deptane, a w środku nikt nie dbał o wazony, dywany, czy obrazy. Jego małe Mernstein było po prostu dewastowane…! Ale… wygrywali chyba, tak…? Było ich więcej, nawet Laerthim im pomagał, więc…
-Dlatego nosiliśmy hełmy…
Rozbrzmiał głos Cerbina za jego plecami, który stał w swojej zbroi, cały we krwi, lecz wbrew temu co powiedział, wcale żadnego hełmu nie miał. Trochę pobladły nastolatek oparł się łokciem o balustradę, jakby wcale nie działo się piekło tuż pod nim.
-Jeszcze jakieś rady od pana rycerza…?
Spytał wpychając szeroki uśmiech na twarz, na co Amenadiel tylko postawił kilka kroków do przodu.
-Jedną. Jak chcesz dorwać Filipa Honzela, radziłbym szukać w bawialni.
Odparł, po czym przekształcił się w chmarę, ruszając na pomoc reszcie na dziedzińcu, aby dobić pozostałości wroga, natomiast Altair zacisnął palce na poręczy, gdy przetworzył tę informację. Filip. Ten drań, który nazwał Baqarę zwierzęciem. Który zapoczątkował ten chaos.
Przełknął ślinę, zmuszając się do ostatniego wysiłku, odbijając od balustrady i ruszając truchtem z powrotem do środka dworku, próbując na wpaść na nic po drodze.
*****
"Nie spodziewałem się okazania miłosierdzia ludzkiego serca, wobec czystej postaci grzechu..."
"Nie spodziewałem się okazania miłosierdzia ludzkiego serca, wobec czystej postaci grzechu..."
Cerbin Amenadiel- Stan postaci : Wampiryzm / Charakterystyczne blizny na twarzy i szyi
Ekwipunek : "Effusae", pistolet, trzy ukryte noże, oraz torba z fiolkami krwi w danych okolicznościach.
Ubiór : Biały uniform z czarnymi wstawkami, peleryną, wysokim kołnierzem, oraz metalowymi elementami zdobniczymi, typu pas, czy naramienniki / Elegancka czarna szata królewskiego doradcy ze złotymi zdobieniami i diadem z topazem / Smocza Zbroja
Źródło avatara : NN
Re: Dziedziniec
Mernstein jako kolejne miało spłynąć wampirzą krwią. Przynajmniej tyle dobrze, że nie musieli się przed nikim tłumaczyć. W dodatku większość stacjonujących tu osób nie była zwykłymi cywilami, Ardamir zdecydowanie chciał zrobić sobie z dworu podręczną twierdzę. Nie dziwota zresztą, w końcu takiej też była budowy. Dobra do obrony, jeśli ktoś nie znał jej słabych punktów, a któż znałby się lepiej, niż jej prawowity właściciel.
Jeszcze przez ułamek sekundy chciał wyszarpnąć sztylet z piersi przeciwnika, ale za moment ten skończył jako żywa, a właściwie martwa już, tarcza przeciwko ciosowi, jaki miał nadejść od przejścia. Kolejnego oponenta przebiła na wylot szabla. Falone odepchnął obydwu i szybko rzucił okiem wokoło. Jeden z towarzyszących mu Pomiotów dobił dwóch drabów, w czasie gdy król już prowadził ich dalej, wgłąb dworku, aż do galerii, gdzie chciano ich zatrzymać w wejściu, lecz sytuacja szybko przerodziła się w powietrzny kocioł nietoperzy. Jeden z Pomiotów zapoczątkował powtórne stawanie na ziemi, gdzie zazgrzytał metal i padło kilka strzałów. Jakaś zbłąkana kula stłukła obraz, a w kawałkach szkła wylądował pierwszy z drakuletów, z którego gardła wypływał strumień krwi. Jak on uwielbiał ten zapach.
Odwrócił się błyskawicznie, gładkim cięciem pozbawiając przeciwnika broni razem z palcami. Rozpłatał mu brzuch i popchnął na innego, który zginął od ostrza Pomiota. Kolejny otrzymał dziurą w czaszce, lecz nim Falone wyszarpnął sztylet, musiał pozbyć się innego wroga, z którym wymienili kilka ciosów w metal. Wsadził mu szablę między żebra i wysunął gładko, zaraz odpychając butem tego poprzedniego. Kątem oka mignęły mu drzwi prowadzące do bawialni, lecz nie ona była jego głównym celem, skoro już znaleźli się tam jego ludzie.
Rzucił okiem po urządzonej przez nich krwawej łaźni. Pod maską zjawił się lekki uśmiech, lecz nie dawał im wiele czasu na oddech.
Ruszyli schodami na górę, gdzie wciąż słychać było niespokojne kroki i odgłosy walki. Tam zapewne najprędzej szukali drogi ucieczki, znalazłszy się w głównym holu, Killian już widział problem. Walka o wyjście na mniejszy taras, lecz nie było ich wielu. Podbiegł pierwszy do jednego z drakuletów, blokując jego wyprowadzany właśnie cios, co na moment zdezorientowało mężczyznę. To wystarczyło, by padł trupem, a jego śladem potoczyli się kolejni. Falone szybko jednak zniknął z pomieszczenia, wyfrunął zaraz za wampirem, który chciał przemknąć niepostrzeżenie. Dwie chmary nietoperzy splotły się ze sobą wysoko nad dachem warowni, by po chwili zacząć spadać w dół, szarpiąc pazurami i wbijając zęby, coraz szybciej i swobodniej, kiedy żaden już nie zaprzątał sobie głowy machaniem skrzydłami.
Piski i furkot powietrza zwieńczyło głuche gruchnięcie, kiedy ciało nabiło się na iglicę u końca dachu, która weszła w mięso i połamała kości. Po czernionej powierzchni zaczęły spływać strumyczki krwi, dostając się w końcu do dachówek i rynien.
Falone ponownie stanął na balkonie i rzucił okiem na swoje dzieło. Rano nie pozostanie po nim wiele, tymczasem musiał wracać i sprawdzić jak wygląda sytuacja w środku. Mając swoich z jednej i z drugiej strony, Pomioty poradziły sobie bardzo szybko, pod nogami króla właśnie wylądował jeden z ostatnich wampirów. Kolejny umknął do pokoju obok, gdzie dogonił go wraz z paroma towarzyszami. Uciekający cel był wręcz żałośnie prosty, szkoda tylko dywanu, który zaczął plamić.
Jego uwagę odwrócił cichy pisk, niepasujący do wszystkiego, co dotychczas się tu działo. Killian zareagował odruchowo, choć pchany raczej ciekawością niż ludzkim odruchem, wystawił szablę poziomo, zatrzymując na niej ostrze Pomiota. Wampir szybko rozłączył bronie i cofnął się pół kroku, a spojrzenie Falone'a wylądowało na skulonej pod ścianą istotce, schowanej pod płaszczem sług Ardamira, który zapewne ukradła. Bezsprzecznie ukradła, nie daliby tak drogiej tkaniny komuś, kto był przykuty łańcuchem do szafy. Piórem szabli ostrożnie ściągnął jej kaptur, odsłaniając drobne lico pokryte płowo-zielonkawym futrem, z dwojgiem sarnich uszu wystających spomiędzy ciemniejszych splątanych włosów. Zaraz skuliła się bardziej, schowała pod płaszcz racice i zakryła twarz dłońmi, a zarówno na nich, jak i na szyi znaleźć się dało charakterystyczne strupy.
— To tylko ofiara... Zostawcie. — Odstąpił od hybrydy i przeniósł wzrok na Pomiota. — Pilnuj jej.
Falone ruszył na rekonesans po piętrze, a potem z powrotem w dół, tym razem do bawialni, gdzie zapewne czekał trup.
Jeszcze przez ułamek sekundy chciał wyszarpnąć sztylet z piersi przeciwnika, ale za moment ten skończył jako żywa, a właściwie martwa już, tarcza przeciwko ciosowi, jaki miał nadejść od przejścia. Kolejnego oponenta przebiła na wylot szabla. Falone odepchnął obydwu i szybko rzucił okiem wokoło. Jeden z towarzyszących mu Pomiotów dobił dwóch drabów, w czasie gdy król już prowadził ich dalej, wgłąb dworku, aż do galerii, gdzie chciano ich zatrzymać w wejściu, lecz sytuacja szybko przerodziła się w powietrzny kocioł nietoperzy. Jeden z Pomiotów zapoczątkował powtórne stawanie na ziemi, gdzie zazgrzytał metal i padło kilka strzałów. Jakaś zbłąkana kula stłukła obraz, a w kawałkach szkła wylądował pierwszy z drakuletów, z którego gardła wypływał strumień krwi. Jak on uwielbiał ten zapach.
Odwrócił się błyskawicznie, gładkim cięciem pozbawiając przeciwnika broni razem z palcami. Rozpłatał mu brzuch i popchnął na innego, który zginął od ostrza Pomiota. Kolejny otrzymał dziurą w czaszce, lecz nim Falone wyszarpnął sztylet, musiał pozbyć się innego wroga, z którym wymienili kilka ciosów w metal. Wsadził mu szablę między żebra i wysunął gładko, zaraz odpychając butem tego poprzedniego. Kątem oka mignęły mu drzwi prowadzące do bawialni, lecz nie ona była jego głównym celem, skoro już znaleźli się tam jego ludzie.
Rzucił okiem po urządzonej przez nich krwawej łaźni. Pod maską zjawił się lekki uśmiech, lecz nie dawał im wiele czasu na oddech.
Ruszyli schodami na górę, gdzie wciąż słychać było niespokojne kroki i odgłosy walki. Tam zapewne najprędzej szukali drogi ucieczki, znalazłszy się w głównym holu, Killian już widział problem. Walka o wyjście na mniejszy taras, lecz nie było ich wielu. Podbiegł pierwszy do jednego z drakuletów, blokując jego wyprowadzany właśnie cios, co na moment zdezorientowało mężczyznę. To wystarczyło, by padł trupem, a jego śladem potoczyli się kolejni. Falone szybko jednak zniknął z pomieszczenia, wyfrunął zaraz za wampirem, który chciał przemknąć niepostrzeżenie. Dwie chmary nietoperzy splotły się ze sobą wysoko nad dachem warowni, by po chwili zacząć spadać w dół, szarpiąc pazurami i wbijając zęby, coraz szybciej i swobodniej, kiedy żaden już nie zaprzątał sobie głowy machaniem skrzydłami.
Piski i furkot powietrza zwieńczyło głuche gruchnięcie, kiedy ciało nabiło się na iglicę u końca dachu, która weszła w mięso i połamała kości. Po czernionej powierzchni zaczęły spływać strumyczki krwi, dostając się w końcu do dachówek i rynien.
Falone ponownie stanął na balkonie i rzucił okiem na swoje dzieło. Rano nie pozostanie po nim wiele, tymczasem musiał wracać i sprawdzić jak wygląda sytuacja w środku. Mając swoich z jednej i z drugiej strony, Pomioty poradziły sobie bardzo szybko, pod nogami króla właśnie wylądował jeden z ostatnich wampirów. Kolejny umknął do pokoju obok, gdzie dogonił go wraz z paroma towarzyszami. Uciekający cel był wręcz żałośnie prosty, szkoda tylko dywanu, który zaczął plamić.
Jego uwagę odwrócił cichy pisk, niepasujący do wszystkiego, co dotychczas się tu działo. Killian zareagował odruchowo, choć pchany raczej ciekawością niż ludzkim odruchem, wystawił szablę poziomo, zatrzymując na niej ostrze Pomiota. Wampir szybko rozłączył bronie i cofnął się pół kroku, a spojrzenie Falone'a wylądowało na skulonej pod ścianą istotce, schowanej pod płaszczem sług Ardamira, który zapewne ukradła. Bezsprzecznie ukradła, nie daliby tak drogiej tkaniny komuś, kto był przykuty łańcuchem do szafy. Piórem szabli ostrożnie ściągnął jej kaptur, odsłaniając drobne lico pokryte płowo-zielonkawym futrem, z dwojgiem sarnich uszu wystających spomiędzy ciemniejszych splątanych włosów. Zaraz skuliła się bardziej, schowała pod płaszcz racice i zakryła twarz dłońmi, a zarówno na nich, jak i na szyi znaleźć się dało charakterystyczne strupy.
— To tylko ofiara... Zostawcie. — Odstąpił od hybrydy i przeniósł wzrok na Pomiota. — Pilnuj jej.
Falone ruszył na rekonesans po piętrze, a potem z powrotem w dół, tym razem do bawialni, gdzie zapewne czekał trup.
Kto się oburza na prawdę, pragnie żyć w kłamstwie.
Killian Falone- Stan postaci : Na lewej ręce, barku i w paru miejscach tułowia, mniej więcej równomiernie rozłożone jest kilka bliznowatych rys i plam po poparzeniu. Na prawym przedramieniu biegnie po skosie blada szrama po cięciu.
Ekwipunek : krzesiwo, piersiówka z whisky, bukłak z wodą, zegarek z dewizką, srebrny sztylet, smoczy sztylet z czerwonej stali, posrebrzana szabla, pistolet i kule [po opisy rzeczy dreptać do KP]
Ubiór : lekkie ubranie, peleryna z kapturem, rękawiczki, sygnet z literą F i sakwa na drobiazgi
Źródło avatara : pinterest.com/pin/7881368090703941/
Re: Dziedziniec
Altair próbował przebić się przez korytarze własnej posiadłości, co rusz wpadając na jakieś zamieszanie, choć nie był sam, więc dużo łatwiej było przetrwać. Najgorzej było ze schodami, więc trzymał się poręczy. Już na parterze, pognał do bawialni, gdzie bez pomyślunku, wparował głównym wejściem. Parkiet utoczył się krwią, zaś jego oczom ukazał się obraz nadziewanego Pomiota na szablę Filipa Honzela. Pierwsze co dostrzegł, to że ten miał rozszarpane ucho. Parsknął na to.
-Widzę, że masz pamiątkę po posrebrzanym grocie mojego bełtu.
Rzucił z rozbawieniem, wsuwając Wicher do sprzączki, zaraz dobywając swojej kuszy, którą miał wcześniej przewieszoną na plecach. Ruch ładowania był błyskawiczny, lecz wystrzał nie nastąpił, gdy usłyszał śmiech przeciwnika.
-Szkoda, że oko, a nie jęzor. Wszyscy mieliśmy już dość Twojego pierdolenia.- Podjął Filip, zwracając się bardziej w jego stronę. -Trafisz mnie? Z jednym okiem? Czy może stracisz szansę, gdy strzał minie cel?
Spytał, a Oligarchii przełknął ślinę. Faktycznie, jego wyczucie odległości i kierunku wymagało koordynacji, lecz Honzel nie był taki uprzejmy poczekać, więc po prostu zaryzykował i strzelił. Prosto w czoło Filipa, który padł na deski. Zwykły fart.
-Życie to nie bajka. Typ ma kusze to uciekaj.
Mruknął i wypuścił głębokie powietrze, padając na kolana, tuląc swoją kusze do piersi. Dobrze, że ta batalia się kończy, już ma dość wojny...
***
W Mernstein zapanował spokój, zaś wampiry mogły opatrzeć rany, oraz odetchnąć, bo kolejna potyczka była wygrana, zwłaszcza w tak otwartej walce, w porównaniu do wydarzeń z Sear. Lecz Cerbin i Killian, jako głowy tej operacji, nie mogli od tak odetchnąć, więc poszli do biblioteki, aby obmyślić dalszy plan działania.
-Sadah.- Mruknął Amenadiel, opierając się o szeroki i duży stół na którym rozłożył starą mapę. Dotyczyła ona głównie obszarów Gór Koronnych, zaś ich linia sił stosunkowo przepychały się na zachód, będąc blisko hrabstwa Lenthstein. -Tylko ono powstrzymuje nas przed dostaniem się do Lenth od pleców Ardamira. Nie możemy wydać się ze swoją obecnością na tym etapie, inaczej mój plan pójdzie się pieprzyć…
Sapnął, a miał oczywiście na myśli strategie cichego zdobycia Jaskółczego Gniazda, w co wtajemniczył Falone wcześniej. Nic nie mogło podziać się szybciej, ani później, po prostu musiało chodzić jak w zegarku.
-Myślę, że mogę przybyć z wybawieniem.
Nagle rozbrzmiał głos Altaira, który uchylił wejście do biblioteki. Miał na głowie i twarzy bandaże, które zakryły jego pusty, prawy oczodół. Czuł się mimo wszystko lepiej po zażyciu mikstury życia i paczce fajek.
Cerbin wyprostował się i pociągnął nosem, zdając sobie sprawę, że czuje zapach niepodobny do wampira, a wcale nie chodziło o wchodzącego do środka Oligarchii, a osobę zaraz za nim, która ostrożnie zjawiła się w bibliotece. Był to młody mężczyzna o brązowych włosach z opadającą grzywką, gładko ogolonej twarzy i oczach w kolorze bursztynu. Był elegancko ubrany, choć jego frak zdawał się znoszony, zaś przy pasie miał szablę i pistolet skałkowy. Towarzyszyły mu dwa Pomioty, które czujnie go pilnowały, choć słychać było sensację jego obecnością już z korytarza, lecz w celu uciszenia głosów, zamknięto drzwi.
Altair, oraz nieznajomy, podeszli bliżej, a wtedy, ten drugi przyłożył rękę do piersi, delikatnie kłaniając się Killianowi.
-Wasza Wysokość.- Zerknął na Cerbina. -Panie Amenadielu.
Kiwnął głową, zaś zainteresowany tym srebrnowłosy, skupił wpierw wzrok na Oligarchii, a dopiero po tym, na nim.
-Jak się nazywasz?
-Ezaliah Agarthamaalar.
Odpowiedział od razu, a elf uniósł brwi, słysząc te przedziwne nazwisko, którego nie mógł z niczym skojarzyć.
-Ezaliah zna dobrze zakamarki Sadah, oraz ma dobre znajomości z tamtejszymi ludźmi, pomyślałem, że przyda nam się w dostępie do ważniejszych punktów, bez skupiania na sobie uwagi.
Objaśnił Altair, a zaraz brązowowłosy objął się jedną ręką, by przyłożyć palce tej drugiej do własnego podbródka.
-Przyznam, że w normalnych warunkach nie uwierzyłbym Altairowi w tak niecodzienną sytuację, lecz widząc jego… rozległą ranę, gotów byłem zaufać. Wampirza inwazja brzmi dosyć groźnie. Mogę więc pomóc, ile zdołam, a może dzięki temu ograniczymy zbędne straty w osobach postronnych…
-Widzę, że masz pamiątkę po posrebrzanym grocie mojego bełtu.
Rzucił z rozbawieniem, wsuwając Wicher do sprzączki, zaraz dobywając swojej kuszy, którą miał wcześniej przewieszoną na plecach. Ruch ładowania był błyskawiczny, lecz wystrzał nie nastąpił, gdy usłyszał śmiech przeciwnika.
-Szkoda, że oko, a nie jęzor. Wszyscy mieliśmy już dość Twojego pierdolenia.- Podjął Filip, zwracając się bardziej w jego stronę. -Trafisz mnie? Z jednym okiem? Czy może stracisz szansę, gdy strzał minie cel?
Spytał, a Oligarchii przełknął ślinę. Faktycznie, jego wyczucie odległości i kierunku wymagało koordynacji, lecz Honzel nie był taki uprzejmy poczekać, więc po prostu zaryzykował i strzelił. Prosto w czoło Filipa, który padł na deski. Zwykły fart.
-Życie to nie bajka. Typ ma kusze to uciekaj.
Mruknął i wypuścił głębokie powietrze, padając na kolana, tuląc swoją kusze do piersi. Dobrze, że ta batalia się kończy, już ma dość wojny...
***
W Mernstein zapanował spokój, zaś wampiry mogły opatrzeć rany, oraz odetchnąć, bo kolejna potyczka była wygrana, zwłaszcza w tak otwartej walce, w porównaniu do wydarzeń z Sear. Lecz Cerbin i Killian, jako głowy tej operacji, nie mogli od tak odetchnąć, więc poszli do biblioteki, aby obmyślić dalszy plan działania.
-Sadah.- Mruknął Amenadiel, opierając się o szeroki i duży stół na którym rozłożył starą mapę. Dotyczyła ona głównie obszarów Gór Koronnych, zaś ich linia sił stosunkowo przepychały się na zachód, będąc blisko hrabstwa Lenthstein. -Tylko ono powstrzymuje nas przed dostaniem się do Lenth od pleców Ardamira. Nie możemy wydać się ze swoją obecnością na tym etapie, inaczej mój plan pójdzie się pieprzyć…
Sapnął, a miał oczywiście na myśli strategie cichego zdobycia Jaskółczego Gniazda, w co wtajemniczył Falone wcześniej. Nic nie mogło podziać się szybciej, ani później, po prostu musiało chodzić jak w zegarku.
-Myślę, że mogę przybyć z wybawieniem.
Nagle rozbrzmiał głos Altaira, który uchylił wejście do biblioteki. Miał na głowie i twarzy bandaże, które zakryły jego pusty, prawy oczodół. Czuł się mimo wszystko lepiej po zażyciu mikstury życia i paczce fajek.
Cerbin wyprostował się i pociągnął nosem, zdając sobie sprawę, że czuje zapach niepodobny do wampira, a wcale nie chodziło o wchodzącego do środka Oligarchii, a osobę zaraz za nim, która ostrożnie zjawiła się w bibliotece. Był to młody mężczyzna o brązowych włosach z opadającą grzywką, gładko ogolonej twarzy i oczach w kolorze bursztynu. Był elegancko ubrany, choć jego frak zdawał się znoszony, zaś przy pasie miał szablę i pistolet skałkowy. Towarzyszyły mu dwa Pomioty, które czujnie go pilnowały, choć słychać było sensację jego obecnością już z korytarza, lecz w celu uciszenia głosów, zamknięto drzwi.
Altair, oraz nieznajomy, podeszli bliżej, a wtedy, ten drugi przyłożył rękę do piersi, delikatnie kłaniając się Killianowi.
-Wasza Wysokość.- Zerknął na Cerbina. -Panie Amenadielu.
Kiwnął głową, zaś zainteresowany tym srebrnowłosy, skupił wpierw wzrok na Oligarchii, a dopiero po tym, na nim.
-Jak się nazywasz?
-Ezaliah Agarthamaalar.
Odpowiedział od razu, a elf uniósł brwi, słysząc te przedziwne nazwisko, którego nie mógł z niczym skojarzyć.
-Ezaliah zna dobrze zakamarki Sadah, oraz ma dobre znajomości z tamtejszymi ludźmi, pomyślałem, że przyda nam się w dostępie do ważniejszych punktów, bez skupiania na sobie uwagi.
Objaśnił Altair, a zaraz brązowowłosy objął się jedną ręką, by przyłożyć palce tej drugiej do własnego podbródka.
-Przyznam, że w normalnych warunkach nie uwierzyłbym Altairowi w tak niecodzienną sytuację, lecz widząc jego… rozległą ranę, gotów byłem zaufać. Wampirza inwazja brzmi dosyć groźnie. Mogę więc pomóc, ile zdołam, a może dzięki temu ograniczymy zbędne straty w osobach postronnych…
*****
"Nie spodziewałem się okazania miłosierdzia ludzkiego serca, wobec czystej postaci grzechu..."
"Nie spodziewałem się okazania miłosierdzia ludzkiego serca, wobec czystej postaci grzechu..."
Cerbin Amenadiel- Stan postaci : Wampiryzm / Charakterystyczne blizny na twarzy i szyi
Ekwipunek : "Effusae", pistolet, trzy ukryte noże, oraz torba z fiolkami krwi w danych okolicznościach.
Ubiór : Biały uniform z czarnymi wstawkami, peleryną, wysokim kołnierzem, oraz metalowymi elementami zdobniczymi, typu pas, czy naramienniki / Elegancka czarna szata królewskiego doradcy ze złotymi zdobieniami i diadem z topazem / Smocza Zbroja
Źródło avatara : NN
Re: Dziedziniec
Taki już był los tych najważniejszych. Żyjesz sobie w luksusie, ale jak coś się dzieje, to jesteś pierwszym, który nie śpi, a także pierwszym, w kolejce do oskarżenia. Nie brzmi to kusząco, jak się tak zastanowić, ale było w tym wszystkim coś jeszcze. Jak to mówią, jeśli chcesz, żeby coś było zrobione dobrze, zrób to samemu. Nawet jeśli chodzi o królestwo. Ale zdążył zapalić, to już było pocieszające. Co prawda w międzyczasie opatrywania ran, których wcześniej chyba nawet nie zauważył, więc ciężko mówić o chwili relaksu. Potem przyszedł raport o stratach, a w końcu Cerbin i jego biblioteka. No dobrze, wracamy do życia, odpocznie po śmierci.
Przeniósł wzrok na miasteczko zaznaczone mniej więcej pośrodku mapy. Wolnym krokiem przeszedł pod dłuższy bok stołu i słuchał towarzysza, spalając kolejnego papierosa.
— Ardamir z pewnością patroluje tak bliskie okolice, aż taki głupi nie jest — rzucił z namysłem. — Trzeba zlokalizować straż i ustalić kolejność celów, która nie zaalarmuje nikogo...
Słysząc głos Altaira, odwrócił się z wolna w jego stronę i delikatnie uniósł brwi, czekając na kontynuację tej propozycji. On również wyczuł obecność obcej osoby, której zapach nie pasował do reszty. Zaraz też przybysz się pokazał z całą swoją przyjemną dla oka aparycją bogatego cwaniaka. Falone nieznacznie skinął głową w odpowiedzi na powitanie. Ezaliah Agarthamaalar. Ciekawe nazwisko, choć w swoich myślach ujął to mniej kulturalnie. Samo to słowo coś mu przypominało. Agarthamaalar. Hum...
Spojrzał na Altaira, a potem znów na ich nowego znajomego.
— Jak sam zauważyłeś, to wampirza wojna. Nie chciałbym, żeby ucierpieli niczego nieświadomi mieszkańcy Sadah czy okolic — odparł, topiąc papierosa w popielniczce, gdyż wiele i tak z niego nie zostało. — Trzeba nam szybko i cicho przejąć kontrolę nad miastem. Co więc proponujesz, Ezaliahu? — zapytał, a choć może nie brzmiało to bardzo profesjonalnie, to osobiście lubił znać opinie i pomysły innych, nim przekazał im własne. To zwykle działało znacznie lepiej niż krzyczenie na lewo i prawo, że moja racja jest najmojsza.
Przeniósł wzrok na miasteczko zaznaczone mniej więcej pośrodku mapy. Wolnym krokiem przeszedł pod dłuższy bok stołu i słuchał towarzysza, spalając kolejnego papierosa.
— Ardamir z pewnością patroluje tak bliskie okolice, aż taki głupi nie jest — rzucił z namysłem. — Trzeba zlokalizować straż i ustalić kolejność celów, która nie zaalarmuje nikogo...
Słysząc głos Altaira, odwrócił się z wolna w jego stronę i delikatnie uniósł brwi, czekając na kontynuację tej propozycji. On również wyczuł obecność obcej osoby, której zapach nie pasował do reszty. Zaraz też przybysz się pokazał z całą swoją przyjemną dla oka aparycją bogatego cwaniaka. Falone nieznacznie skinął głową w odpowiedzi na powitanie. Ezaliah Agarthamaalar. Ciekawe nazwisko, choć w swoich myślach ujął to mniej kulturalnie. Samo to słowo coś mu przypominało. Agarthamaalar. Hum...
Spojrzał na Altaira, a potem znów na ich nowego znajomego.
— Jak sam zauważyłeś, to wampirza wojna. Nie chciałbym, żeby ucierpieli niczego nieświadomi mieszkańcy Sadah czy okolic — odparł, topiąc papierosa w popielniczce, gdyż wiele i tak z niego nie zostało. — Trzeba nam szybko i cicho przejąć kontrolę nad miastem. Co więc proponujesz, Ezaliahu? — zapytał, a choć może nie brzmiało to bardzo profesjonalnie, to osobiście lubił znać opinie i pomysły innych, nim przekazał im własne. To zwykle działało znacznie lepiej niż krzyczenie na lewo i prawo, że moja racja jest najmojsza.
Kto się oburza na prawdę, pragnie żyć w kłamstwie.
Killian Falone- Stan postaci : Na lewej ręce, barku i w paru miejscach tułowia, mniej więcej równomiernie rozłożone jest kilka bliznowatych rys i plam po poparzeniu. Na prawym przedramieniu biegnie po skosie blada szrama po cięciu.
Ekwipunek : krzesiwo, piersiówka z whisky, bukłak z wodą, zegarek z dewizką, srebrny sztylet, smoczy sztylet z czerwonej stali, posrebrzana szabla, pistolet i kule [po opisy rzeczy dreptać do KP]
Ubiór : lekkie ubranie, peleryna z kapturem, rękawiczki, sygnet z literą F i sakwa na drobiazgi
Źródło avatara : pinterest.com/pin/7881368090703941/
Re: Dziedziniec
Cerbin domyślił się, że Altair ma długi język i pewnie wtajemniczył ich gościa we wszystko. Ale jakby się tak zastanowić… kim on właściwie był? Skąd go Oligarchii wytrzasnął? Jak na śmiertelnika, wydawał się, jakby to wszystko było dla niego naturalne.
Ale nie odezwał się, bo król pierwszy rzucił własnym komentarzem, skupiając na sobie bursztynowe spojrzenie Ezaliaha.
-Tak, jeśli zginą niewinni, sprawą zainteresują się Cesarscy Łowcy, a to mogłoby skomplikować wszystko.- Zastanowił się, podążając spojrzeniem za gaszonym petem w popielniczce, zdając się odpływać, ale mimo wszystko słuchając słów Falone. -Gdyby to ode mnie zależało, miałbym dwa pomysły. Pierwszy... najpewniej skorzystałbym z przynęty. Rzuciłbym hrabiemu Von Niftenhaum interesującym kawałkiem mięsa, poza obszarem Sadah, aby wywabić jego najbliżej stacjonujące jednostki. Wtedy łatwiej się wślizgnąć, zająć wszystko, a powracających żołnierzy powitać przyjęciem niespodzianką. Drugi zaś pomysł, jest czymś na zasadzie prezentu. Żołnierze to żołnierze, nie znają wszystkich, a wojna to otwarty konflikt, jak mniemam. Można wysłać najmniej rozpoznawalne twarze w celu ich chęci dołączenia w szeregi Ardamira, a w rzeczywistości, zmasakrować ich od środka. Tak, czy inaczej, droga do Lenth będzie otwarta…- Przedstawił, wyłapując wzrok Cerbina. -...cóż, nie muszę mówić, że Altair lubi sobie pogadać. Plan nie jest mi obcy. Tak, czy inaczej, mogę też zadbać, aby ulice były mniej patrolowane przez milicję.
Uśmiechnął się odruchowo, a Amenadiel westchnął, bo była to najwidoczniej prawda. Nie jego jednak decyzja, jaką taktykę zastosuje Killian, więc pozostaje inna kwestia.
-Rozumiem, że znasz tamtejsze ważniejsze osobistości, które byłyby dla nas interesujące…?
Dopytał, bo może i to będzie potrzebne królowi do podjęcia jakiś działań, a nie samo doradztwo strategiczne. Ezaliah mimo to, przekrzywił głowę na bok.
-Powiedzmy, że po prostu znam wiele osób.
Uśmiechnął się, a Cerbin odczuł, jakby nie tylko Sadah i okolice miał na myśli. Zerknął jednak kontrolnie na Altaira, by znów powrócić do interesującego go osobnika.
-Jak na śmiertelnika, sporo ryzykujesz, wnikając w sprawy ponad wasze prawo… nawet życiem...
Zasugerował, zaś Agarthamaalar założył ręce na piersi.
-Palenie też zabija, a mam z tym nałogiem problem od kilku lat. Chyba niełatwo człowieka zmusić do rozsądnych decyzji.- Zerknął na Oligarchii. -Gorsza jest jednak bierność i unikanie prawdy.
Ale nie odezwał się, bo król pierwszy rzucił własnym komentarzem, skupiając na sobie bursztynowe spojrzenie Ezaliaha.
-Tak, jeśli zginą niewinni, sprawą zainteresują się Cesarscy Łowcy, a to mogłoby skomplikować wszystko.- Zastanowił się, podążając spojrzeniem za gaszonym petem w popielniczce, zdając się odpływać, ale mimo wszystko słuchając słów Falone. -Gdyby to ode mnie zależało, miałbym dwa pomysły. Pierwszy... najpewniej skorzystałbym z przynęty. Rzuciłbym hrabiemu Von Niftenhaum interesującym kawałkiem mięsa, poza obszarem Sadah, aby wywabić jego najbliżej stacjonujące jednostki. Wtedy łatwiej się wślizgnąć, zająć wszystko, a powracających żołnierzy powitać przyjęciem niespodzianką. Drugi zaś pomysł, jest czymś na zasadzie prezentu. Żołnierze to żołnierze, nie znają wszystkich, a wojna to otwarty konflikt, jak mniemam. Można wysłać najmniej rozpoznawalne twarze w celu ich chęci dołączenia w szeregi Ardamira, a w rzeczywistości, zmasakrować ich od środka. Tak, czy inaczej, droga do Lenth będzie otwarta…- Przedstawił, wyłapując wzrok Cerbina. -...cóż, nie muszę mówić, że Altair lubi sobie pogadać. Plan nie jest mi obcy. Tak, czy inaczej, mogę też zadbać, aby ulice były mniej patrolowane przez milicję.
Uśmiechnął się odruchowo, a Amenadiel westchnął, bo była to najwidoczniej prawda. Nie jego jednak decyzja, jaką taktykę zastosuje Killian, więc pozostaje inna kwestia.
-Rozumiem, że znasz tamtejsze ważniejsze osobistości, które byłyby dla nas interesujące…?
Dopytał, bo może i to będzie potrzebne królowi do podjęcia jakiś działań, a nie samo doradztwo strategiczne. Ezaliah mimo to, przekrzywił głowę na bok.
-Powiedzmy, że po prostu znam wiele osób.
Uśmiechnął się, a Cerbin odczuł, jakby nie tylko Sadah i okolice miał na myśli. Zerknął jednak kontrolnie na Altaira, by znów powrócić do interesującego go osobnika.
-Jak na śmiertelnika, sporo ryzykujesz, wnikając w sprawy ponad wasze prawo… nawet życiem...
Zasugerował, zaś Agarthamaalar założył ręce na piersi.
-Palenie też zabija, a mam z tym nałogiem problem od kilku lat. Chyba niełatwo człowieka zmusić do rozsądnych decyzji.- Zerknął na Oligarchii. -Gorsza jest jednak bierność i unikanie prawdy.
*****
"Nie spodziewałem się okazania miłosierdzia ludzkiego serca, wobec czystej postaci grzechu..."
"Nie spodziewałem się okazania miłosierdzia ludzkiego serca, wobec czystej postaci grzechu..."
Cerbin Amenadiel- Stan postaci : Wampiryzm / Charakterystyczne blizny na twarzy i szyi
Ekwipunek : "Effusae", pistolet, trzy ukryte noże, oraz torba z fiolkami krwi w danych okolicznościach.
Ubiór : Biały uniform z czarnymi wstawkami, peleryną, wysokim kołnierzem, oraz metalowymi elementami zdobniczymi, typu pas, czy naramienniki / Elegancka czarna szata królewskiego doradcy ze złotymi zdobieniami i diadem z topazem / Smocza Zbroja
Źródło avatara : NN
Re: Dziedziniec
Jego pochodzenie i sama osoba oczywiście też były interesujące, ale Killian postanowił skupić się najpierw na sednie sprawy. Jeszcze będą mieli chwilę, by o sobie porozmawiać, tymczasem pozostawało zaufać Altairowi. W końcu wybrali go na lorda, może bywał nieodpowiedzialnym dzieciakiem, ale zdawało się, że tylko wtedy, gdy nie dzieje się nic wielkiego. W każdym razie Agarthamaalar zaczął mówić, skupiając na sobie uwagę wszystkich wokół, w szczególności samego króla.
I kiedy spojrzał jeszcze raz na jego twarz, zdał sobie sprawę z tego, co go tknęło tuż po tym, jak Ezaliah wszedł do pomieszczenia. Co drażniło myśli. To nie jego nazwisko, choć ono też na swój sposób, ale właśnie ta twarz. Lecz to nie dawało ani trochę więcej zrozumienia dla samego siebie. Dlaczego poczuł zazdrość, skoro jej nawet nie było w pobliżu? Falone, ogarnij się.
Złapał się na chęci zerknięcia na lewy skraj mapy, ale zrezygnował. Przecież i tak kończyła się za wcześnie, a oni mieli... co innego na głowie. Wabik albo podrzutek. Tak tak, nie dziwiło go, że został wtajemniczony w całe przedsięwzięcie. To wiele ułatwiało, a jego wiązało ostatecznie, skoro już słyszał zbyt wiele.
Zerknął na Cerbina, a potem znów na bursztynookiego, który nie udzielił zbyt konkretnej odpowiedzi. Nota bene wszyscy tutaj znali wiele osób. Jego następne słowa były ciekawe, podchodził do wszystkiego dość lekkodusznie.
— Nie lubisz mówić wprost o swoich motywacjach, prawda? — Nieznacznie uniósł kącik ust. — Choć porzucanie rozsądku dla wyboru lepszej strony jest odważne, szanuję to.
Wracając jednak do Sadah.
— Służby porządkowe i tak są zaalarmowane na północ i zachód stąd, Ardamir o to zadbał. Podrzucenie naszych ludzi do armii będzie pewniejszym wyjściem — stwierdził, zawieszając znów wzrok na Ezaliahu. — Muszę wiedzieć, gdzie stoją jego pionki, dowódcy i kontakty, od tego zależy przebieg planu. Jeden nasz nierozważny ruch, a byle jaki posłaniec poleci do Ardamira z nowiną... — Umilkł na moment, znów zerkając na mapę. — Może dobrze byłoby wybić ich za dnia...
Dzięki, Lis.
I kiedy spojrzał jeszcze raz na jego twarz, zdał sobie sprawę z tego, co go tknęło tuż po tym, jak Ezaliah wszedł do pomieszczenia. Co drażniło myśli. To nie jego nazwisko, choć ono też na swój sposób, ale właśnie ta twarz. Lecz to nie dawało ani trochę więcej zrozumienia dla samego siebie. Dlaczego poczuł zazdrość, skoro jej nawet nie było w pobliżu? Falone, ogarnij się.
Złapał się na chęci zerknięcia na lewy skraj mapy, ale zrezygnował. Przecież i tak kończyła się za wcześnie, a oni mieli... co innego na głowie. Wabik albo podrzutek. Tak tak, nie dziwiło go, że został wtajemniczony w całe przedsięwzięcie. To wiele ułatwiało, a jego wiązało ostatecznie, skoro już słyszał zbyt wiele.
Zerknął na Cerbina, a potem znów na bursztynookiego, który nie udzielił zbyt konkretnej odpowiedzi. Nota bene wszyscy tutaj znali wiele osób. Jego następne słowa były ciekawe, podchodził do wszystkiego dość lekkodusznie.
— Nie lubisz mówić wprost o swoich motywacjach, prawda? — Nieznacznie uniósł kącik ust. — Choć porzucanie rozsądku dla wyboru lepszej strony jest odważne, szanuję to.
Wracając jednak do Sadah.
— Służby porządkowe i tak są zaalarmowane na północ i zachód stąd, Ardamir o to zadbał. Podrzucenie naszych ludzi do armii będzie pewniejszym wyjściem — stwierdził, zawieszając znów wzrok na Ezaliahu. — Muszę wiedzieć, gdzie stoją jego pionki, dowódcy i kontakty, od tego zależy przebieg planu. Jeden nasz nierozważny ruch, a byle jaki posłaniec poleci do Ardamira z nowiną... — Umilkł na moment, znów zerkając na mapę. — Może dobrze byłoby wybić ich za dnia...
Dzięki, Lis.
Kto się oburza na prawdę, pragnie żyć w kłamstwie.
Killian Falone- Stan postaci : Na lewej ręce, barku i w paru miejscach tułowia, mniej więcej równomiernie rozłożone jest kilka bliznowatych rys i plam po poparzeniu. Na prawym przedramieniu biegnie po skosie blada szrama po cięciu.
Ekwipunek : krzesiwo, piersiówka z whisky, bukłak z wodą, zegarek z dewizką, srebrny sztylet, smoczy sztylet z czerwonej stali, posrebrzana szabla, pistolet i kule [po opisy rzeczy dreptać do KP]
Ubiór : lekkie ubranie, peleryna z kapturem, rękawiczki, sygnet z literą F i sakwa na drobiazgi
Źródło avatara : pinterest.com/pin/7881368090703941/
Re: Dziedziniec
Gdyby tylko mógł czytać w myślach, zapewne byłby niemało poruszony myślami króla wampirów, ale może to szczęście, że nie dane mu było posiadać tak nadnaturalnej zdolności. Mimo to, sam Ezaliah był bardziej skupiony na swoim planie lub planach, ciekaw tego, czy to co mówi, ma właściwie sens. Setki razy powtórzył sobie wszystko co powiedział, rozważając możliwe reakcje. Jednak zaskoczyć go miała zupełnie inna uwaga, gdyż Killian przemilczał wstęp, od razu odnosząc się do słów Cerbina, który obserwował to wszystko jak czujny strażnik więzienny, choć nie było właściwie czego strzec, a tylko taką ponurą teraz miał twarz.
Na słowa Falone zwyczajnie zaśmiał się cicho, odwracając wzrok.
-Powiedzmy, że z natury bywam powściągliwą osobą i nie rozdrabniam się w szczegółach.- Uśmiechnął się i znów zbłądził spojrzeniem na monarchę, gdy ten go zaraz pochwalił. -Odwaga lub głupota, czasem nie wiem co bardziej do mnie przemawia.- Przewrócił oczyma. -Staram się być neutralny kiedy tylko mogę, bo nie mówię, że lepsza strona, znaczy ta dobra, ale z pewnością nie chciałbym paść ofiarą wampira jako smaczny posiłek.
Dodał jeszcze, choć wiedział dobrze, że powinien przyjąć uznanie i zamknąć się, lecz zwykł dorzucać swoje trzy drachmy, oraz czasem postawić na swoim. Z pewnością Amenadielowi nie uszły ostatnie słowa.
-Racjonalizm, szczerość. Dobre cechy.
Mruknął z uniesieniem brwi, zaś Altair przysunął sobie krzesło, by na nim usiąść. Nie był zbyt rozmowny, ale chyba ból całkowicie odcinał go od świata.
-Operacja za dnia brzmi bezpiecznie, nikt nie ucieknie z nowiną. O ile macie armię dhampirów. A pewnie nie.- Jedną nogą objął swoją drugą, stojąc niczym żuraw w stawie. Brakowało tylko papierosa w łapie. -Lub najemnicy. Czemu nikt nigdy nie myśli o wynajęciu najemników do brudnej roboty? Zawsze tylko są tymi złymi.- Zerknął na Killiana. -Ale to kosztuje. Możecie posłać też wtykę, która zinfiltruje szeregi wroga. Wtedy nasz prezent pułapka byłby skuteczny. To też kosztuje, nie pieniądze, a czas.
Mruknął nieco zamyślony. Po prawdzie nie mógł o tym zdecydować, więc dalej rzucał możliwościami. Oczywiście, znał niektóre wampiry w Sadah, ale ci nie dopuściliby go do swoich struktur wewnętrznych. Potrzebowali szpiega z prawdziwego zdarzenia.
-A więc jesteśmy w dupie?- Rozbrzmiał nagle głos Cerbina, który bardziej się wyprostował. -Czas, albo pieniądze. Czego mamy więcej?
Zerknął na Falone.
-Nie byłbym od razu takim czarnowróżem.- Wtrącił nagle Agarthamaalar. -Nie ma nigdy sytuacji bez wyjścia, trzeba tylko być kreatywnym. Czemu nie złapiecie jednego z wampirów i nie wyciągnięcie z niego informacji? Mogę nawet dać namiary.- Zastukał palcem w podbródek. -Faktycznie, to ja to powinienem wcześniej zasugerować...
Na słowa Falone zwyczajnie zaśmiał się cicho, odwracając wzrok.
-Powiedzmy, że z natury bywam powściągliwą osobą i nie rozdrabniam się w szczegółach.- Uśmiechnął się i znów zbłądził spojrzeniem na monarchę, gdy ten go zaraz pochwalił. -Odwaga lub głupota, czasem nie wiem co bardziej do mnie przemawia.- Przewrócił oczyma. -Staram się być neutralny kiedy tylko mogę, bo nie mówię, że lepsza strona, znaczy ta dobra, ale z pewnością nie chciałbym paść ofiarą wampira jako smaczny posiłek.
Dodał jeszcze, choć wiedział dobrze, że powinien przyjąć uznanie i zamknąć się, lecz zwykł dorzucać swoje trzy drachmy, oraz czasem postawić na swoim. Z pewnością Amenadielowi nie uszły ostatnie słowa.
-Racjonalizm, szczerość. Dobre cechy.
Mruknął z uniesieniem brwi, zaś Altair przysunął sobie krzesło, by na nim usiąść. Nie był zbyt rozmowny, ale chyba ból całkowicie odcinał go od świata.
-Operacja za dnia brzmi bezpiecznie, nikt nie ucieknie z nowiną. O ile macie armię dhampirów. A pewnie nie.- Jedną nogą objął swoją drugą, stojąc niczym żuraw w stawie. Brakowało tylko papierosa w łapie. -Lub najemnicy. Czemu nikt nigdy nie myśli o wynajęciu najemników do brudnej roboty? Zawsze tylko są tymi złymi.- Zerknął na Killiana. -Ale to kosztuje. Możecie posłać też wtykę, która zinfiltruje szeregi wroga. Wtedy nasz prezent pułapka byłby skuteczny. To też kosztuje, nie pieniądze, a czas.
Mruknął nieco zamyślony. Po prawdzie nie mógł o tym zdecydować, więc dalej rzucał możliwościami. Oczywiście, znał niektóre wampiry w Sadah, ale ci nie dopuściliby go do swoich struktur wewnętrznych. Potrzebowali szpiega z prawdziwego zdarzenia.
-A więc jesteśmy w dupie?- Rozbrzmiał nagle głos Cerbina, który bardziej się wyprostował. -Czas, albo pieniądze. Czego mamy więcej?
Zerknął na Falone.
-Nie byłbym od razu takim czarnowróżem.- Wtrącił nagle Agarthamaalar. -Nie ma nigdy sytuacji bez wyjścia, trzeba tylko być kreatywnym. Czemu nie złapiecie jednego z wampirów i nie wyciągnięcie z niego informacji? Mogę nawet dać namiary.- Zastukał palcem w podbródek. -Faktycznie, to ja to powinienem wcześniej zasugerować...
*****
"Nie spodziewałem się okazania miłosierdzia ludzkiego serca, wobec czystej postaci grzechu..."
"Nie spodziewałem się okazania miłosierdzia ludzkiego serca, wobec czystej postaci grzechu..."
Cerbin Amenadiel- Stan postaci : Wampiryzm / Charakterystyczne blizny na twarzy i szyi
Ekwipunek : "Effusae", pistolet, trzy ukryte noże, oraz torba z fiolkami krwi w danych okolicznościach.
Ubiór : Biały uniform z czarnymi wstawkami, peleryną, wysokim kołnierzem, oraz metalowymi elementami zdobniczymi, typu pas, czy naramienniki / Elegancka czarna szata królewskiego doradcy ze złotymi zdobieniami i diadem z topazem / Smocza Zbroja
Źródło avatara : NN
Re: Dziedziniec
Zawiesił na nim spojrzenie, kiedy ten odpowiedział cichym śmiechem. Twarz Falone nie wyrażała dezaprobaty za to, raczej zaciekawienie słowami, które mogły nadejść i faktycznie nadeszły. Z początku lakoniczne jak i poprzednie, ale za chwilę trochę bardziej rozwinął swój opis. Chyba się polubią. Zerknął na Cerbina, który rzucił własnym komentarzem, by zaraz to podsumować.
— Oczywiście — odparł tylko i mogli się domyślać, czy ma na myśli jego łatwe do odgadnięcia słowa, czy raczej zapewnia, że tak się nie stanie.
Rzucił krótko okiem w stronę Altaira, ale tylko dlatego, że ten zaczął się ruszać. Niech sobie siedzi, swoje właściwie już zrobił. Przeszli do sugestii Killiana, czy może raczej jego myśli rzuconej na głos. Działanie za dnia było korzystne, ale miało jeden poważny mankament.
— Nie tak dużą, jakbym chciał — mruknął.
Mogli ściągnąć dhampiry z okolic Morteny, zresztą i tak będą musieli się stamtąd prawdopodobnie wynieść na jakiś czas. Najemnicy. Na to słowo pochwycił jego spojrzenie, ale nie wyglądał na przekonanego. Zerknął na Cerbina. Tak, Cerb, jesteśmy w dupie.
— Właściwsze pytanie brzmi: kto ma więcej. W obenej chwili nie przelicytujemy Ardamira, to może być spora luka przy najemnikach — zauważył, nie bawiąc się w ukrywanie ich możliwości. Nie byli biedni, ale Neraspis stało puste, podczas gdy Niftenhaum gromadził pieniądze swoich podatników. Za moment Killian uśmiechnął się pod nosem. — Czego jeszcze zapomniałeś zasugerować? — Nie był złośliwy... przynajmniej nie chciał być, zaraz też spoważniał z powrotem. — Kogo? — Pauza. — Będzie trzeba działać szybko, zniknięcie nawet jednej istotnej osoby wyda się podejrzane...
— Oczywiście — odparł tylko i mogli się domyślać, czy ma na myśli jego łatwe do odgadnięcia słowa, czy raczej zapewnia, że tak się nie stanie.
Rzucił krótko okiem w stronę Altaira, ale tylko dlatego, że ten zaczął się ruszać. Niech sobie siedzi, swoje właściwie już zrobił. Przeszli do sugestii Killiana, czy może raczej jego myśli rzuconej na głos. Działanie za dnia było korzystne, ale miało jeden poważny mankament.
— Nie tak dużą, jakbym chciał — mruknął.
Mogli ściągnąć dhampiry z okolic Morteny, zresztą i tak będą musieli się stamtąd prawdopodobnie wynieść na jakiś czas. Najemnicy. Na to słowo pochwycił jego spojrzenie, ale nie wyglądał na przekonanego. Zerknął na Cerbina. Tak, Cerb, jesteśmy w dupie.
— Właściwsze pytanie brzmi: kto ma więcej. W obenej chwili nie przelicytujemy Ardamira, to może być spora luka przy najemnikach — zauważył, nie bawiąc się w ukrywanie ich możliwości. Nie byli biedni, ale Neraspis stało puste, podczas gdy Niftenhaum gromadził pieniądze swoich podatników. Za moment Killian uśmiechnął się pod nosem. — Czego jeszcze zapomniałeś zasugerować? — Nie był złośliwy... przynajmniej nie chciał być, zaraz też spoważniał z powrotem. — Kogo? — Pauza. — Będzie trzeba działać szybko, zniknięcie nawet jednej istotnej osoby wyda się podejrzane...
Kto się oburza na prawdę, pragnie żyć w kłamstwie.
Killian Falone- Stan postaci : Na lewej ręce, barku i w paru miejscach tułowia, mniej więcej równomiernie rozłożone jest kilka bliznowatych rys i plam po poparzeniu. Na prawym przedramieniu biegnie po skosie blada szrama po cięciu.
Ekwipunek : krzesiwo, piersiówka z whisky, bukłak z wodą, zegarek z dewizką, srebrny sztylet, smoczy sztylet z czerwonej stali, posrebrzana szabla, pistolet i kule [po opisy rzeczy dreptać do KP]
Ubiór : lekkie ubranie, peleryna z kapturem, rękawiczki, sygnet z literą F i sakwa na drobiazgi
Źródło avatara : pinterest.com/pin/7881368090703941/
Re: Dziedziniec
A więc plan z najemnikami odpadał, bo nie mieli funduszy, a przynajmniej, nie takich jak Ardamir i jego skarbiec. Więc pozostała jeszcze opcja z wtyką, lecz tutaj też sytuacja nie przedstawiała się dobrze.
-Tym bliżej gniazda, tym gorzej…
Mruknął Amenadiel, odwracając się od nich i zakładając ręce na piersi. Altair dalej milczał, zaś Ezaliah powiódł wzrokiem na króla, kiedy ten skupił się na nim, zadając całkiem dobre pytanie, ale mimo uśmieszku, miał wrażenie, że to nie było takie sympatyczne. Nic dziwnego, sytuacja była stresująca, a obecnie wysłuchiwali jakiegoś zwykłego człowieka przyprowadzonego z miasta, który rzuca słowami na lewo i prawo, wcale nie takimi pomocnymi. Uświadamiał ich tylko jak beznadziejne mają opcje do wyboru.
-Nie… wydaje mi się, że powiedziałem wszystko.- Odparł trochę nieśmiało, zakładając ręce za siebie, jakby był w wojsku, lecz może był to tylko odruch. Szybko zechciał więc przeskoczyć do tej kolejnej części. -Constantin Saelii. To nosferatu. Przeważnie nie udziela się zbytnio, ale przewijają mu się różne wampiry pod jego dachem. Mogę dać koordynaty.- Chrząknął cicho i odwrócił na moment wzrok. -Moim zdaniem, najrozsądniej będzie go uprowadzić, albo nawet zajść na miejscu, wydobyć wszystkie informacje, po czym wpuścić prezent pułapkę. Znając nazwiska, oraz ich pozycje, łatwo będzie zlikwidować wszystkich wewnątrz. Nie sądzę też, aby specjalnie ktoś się przejął Constantinem…
Urwał, bo Cerbin raczył się odwrócić.
-Nosferatu? W Sadah?
-Tak, mieszka u pewnego draculeckiego arystokraty, jest sługą. Dla nie pozoru wmówiono ludziom, że uległ kiedyś wypadkowi i musi chodzić w bandażach, które wszystko zakrywają. Arystokrata, Riordian, wyjechał w jakąś podróż, więc zapewne Saelii pilnuje jego domostwa. Wiecie, sługa zawsze słyszy najwięcej, widzi też najwięcej, a jego, prawie nikt.
Zasugerował, a wtedy, wszyscy spojrzeli po Falone.
-Tym bliżej gniazda, tym gorzej…
Mruknął Amenadiel, odwracając się od nich i zakładając ręce na piersi. Altair dalej milczał, zaś Ezaliah powiódł wzrokiem na króla, kiedy ten skupił się na nim, zadając całkiem dobre pytanie, ale mimo uśmieszku, miał wrażenie, że to nie było takie sympatyczne. Nic dziwnego, sytuacja była stresująca, a obecnie wysłuchiwali jakiegoś zwykłego człowieka przyprowadzonego z miasta, który rzuca słowami na lewo i prawo, wcale nie takimi pomocnymi. Uświadamiał ich tylko jak beznadziejne mają opcje do wyboru.
-Nie… wydaje mi się, że powiedziałem wszystko.- Odparł trochę nieśmiało, zakładając ręce za siebie, jakby był w wojsku, lecz może był to tylko odruch. Szybko zechciał więc przeskoczyć do tej kolejnej części. -Constantin Saelii. To nosferatu. Przeważnie nie udziela się zbytnio, ale przewijają mu się różne wampiry pod jego dachem. Mogę dać koordynaty.- Chrząknął cicho i odwrócił na moment wzrok. -Moim zdaniem, najrozsądniej będzie go uprowadzić, albo nawet zajść na miejscu, wydobyć wszystkie informacje, po czym wpuścić prezent pułapkę. Znając nazwiska, oraz ich pozycje, łatwo będzie zlikwidować wszystkich wewnątrz. Nie sądzę też, aby specjalnie ktoś się przejął Constantinem…
Urwał, bo Cerbin raczył się odwrócić.
-Nosferatu? W Sadah?
-Tak, mieszka u pewnego draculeckiego arystokraty, jest sługą. Dla nie pozoru wmówiono ludziom, że uległ kiedyś wypadkowi i musi chodzić w bandażach, które wszystko zakrywają. Arystokrata, Riordian, wyjechał w jakąś podróż, więc zapewne Saelii pilnuje jego domostwa. Wiecie, sługa zawsze słyszy najwięcej, widzi też najwięcej, a jego, prawie nikt.
Zasugerował, a wtedy, wszyscy spojrzeli po Falone.
*****
"Nie spodziewałem się okazania miłosierdzia ludzkiego serca, wobec czystej postaci grzechu..."
"Nie spodziewałem się okazania miłosierdzia ludzkiego serca, wobec czystej postaci grzechu..."
Cerbin Amenadiel- Stan postaci : Wampiryzm / Charakterystyczne blizny na twarzy i szyi
Ekwipunek : "Effusae", pistolet, trzy ukryte noże, oraz torba z fiolkami krwi w danych okolicznościach.
Ubiór : Biały uniform z czarnymi wstawkami, peleryną, wysokim kołnierzem, oraz metalowymi elementami zdobniczymi, typu pas, czy naramienniki / Elegancka czarna szata królewskiego doradcy ze złotymi zdobieniami i diadem z topazem / Smocza Zbroja
Źródło avatara : NN
Re: Dziedziniec
Uwaga Cerbina znów była słuszna, z każdym krokiem napotykali coraz więcej przeszkód. Lecz czy kogoś to dziwiło? Nie powinno, wszak wypowiedzieli wojnę miejscowemu imperatorowi, który przez ponad stulecie ciągnął pokoleniową indoktrynację. Tak, stres i presja wisiały w powietrzu.
Nieznacznie skinął głową na jego przeczącą odpowiedź. Może była na swój sposób rozczarowująca, ale nie spodziewał się cudów. Nie przez niego, po prostu jasnym było, że w ich położeniu możliwości mimo wszystko są ograniczone.
Zanotował w głowie podane nazwisko. Nosferatu. Całkiem możliwe, że niewielu się nim przejmie. Przynajmniej nie nim jako takim, prędzej jego zadaniem do wykonania. A może nie...
— W istocie — przyznał mu rację co do ostatnich słów, po czym przeniósł wzrok na Cerbina. — Jeśli warunki nie pozwolą na rozmowę, to go stamtąd zabierzemy...
A jak przebiegnie sama rozmowa, to już od drogiego Constantina zależało. Jako sługa wcale nie musiał ginąć razem ze swoim panem.
Hybrydka siedziała skulona, spoglądając na otaczające ją osoby. Dwie były tu od początku, wampiry odziane w szaty i zbroje, z metalowymi maskami na twarzach. Odzywał się tylko jeden, była praktycznie pewna, że jest mężczyzną. Dziwiło ją na początku, że została rozkuta i pozwolono jej nawet siedzieć na łóżku, ale było tu milej niż na podłodze. A potem padły pytania i rozsypanka niespodziewanych faktów powoli ułożyła się w coś bardziej sensownego. Konflikt. Nie była tylko pewna, jak duży, ale to nie miało dla niej dużego znaczenia. No a potem pojawił się ten trzeci, białowłosy wampir o drapieżnym spojrzeniu. Jego rozpoznała po ubiorze.
— Co dokładnie wiesz o korespondencji Honzela i jego przyjaciół? — zapytał niespodziewanie spokojnie.
Przebiegła wzrokiem po nich wszystkich, by znowu zatrzymać na nim spojrzenie. Zjedzą ją, jeśli nie odpowie?
— Pisał listy co trzeci dzień. Niektóre palił w kominku, ale widziałam jak chowa jakieś do szafy. — Skinęła na mebel.
— Sprawdź — rzucił do wampira w masce i wrócił do niej oczyma. — Coś jeszcze, co mogłoby mnie interesować?
Zastanowiła się, uciekając wzrokiem na podłogę.
— Często rozmawiał z... Ra-fel-ste-nem... Ten drugi mówił coś o jakimś hrabstwie Fassthiel niedaleko...
— Nie ma takiego.
Umilkła na moment.
— Fas... — przygryzła wargę.
— Fasslethmon? — podsunął nazwę włości Edgara, obserwując ją uważnie.
— Tak! — podłapała szybko. — Mówił, że pięknie się tam urządzi, kiedy już pozbędą się niewygodnych ludzi. Mówili coś o przejęciu Morteny, że chce tego jakiś Ar-dmir... i że iście do lasu to głupota.
— Rzuciło ci się w oczy Lenth albo Sadah? A może Jaskółcze Gniazdo?
— Ludzie w Lenth są niespokojni, bo na ulicy pojawiło się więcej milicji niż zwykle, robią przeszukania przyjezdnych. Honzel powiedział, że król przesadza i że to ściągnie uwagę. Podobno był w tamtych okolicach Łowca, ale odjechał... Wspominał o jakimś Gnieździe. To chyba miała być jego siedziba, tego jego króla. Mówił wtedy, że wyciągnięte dhampiry za szybko tam nie wrócą i dobrze im tak. Oni chyba robią za dodatkową milicję.
Podniosła na niego oczy, oczekując dalszych pytań.
Ich rozmowa trwała jeszcze przez chwilę, zaczepiając o drobne szczegóły, które w większości pokrywały się z informacjami od Ezaliaha. Hybryda pozostała w Mernstein pod czujnym okiem jednego z gwardzistów, tymczasem oni mieli przygotowywać się do dalszych działań.
z.t. x2
Nieznacznie skinął głową na jego przeczącą odpowiedź. Może była na swój sposób rozczarowująca, ale nie spodziewał się cudów. Nie przez niego, po prostu jasnym było, że w ich położeniu możliwości mimo wszystko są ograniczone.
Zanotował w głowie podane nazwisko. Nosferatu. Całkiem możliwe, że niewielu się nim przejmie. Przynajmniej nie nim jako takim, prędzej jego zadaniem do wykonania. A może nie...
— W istocie — przyznał mu rację co do ostatnich słów, po czym przeniósł wzrok na Cerbina. — Jeśli warunki nie pozwolą na rozmowę, to go stamtąd zabierzemy...
A jak przebiegnie sama rozmowa, to już od drogiego Constantina zależało. Jako sługa wcale nie musiał ginąć razem ze swoim panem.
Hybrydka siedziała skulona, spoglądając na otaczające ją osoby. Dwie były tu od początku, wampiry odziane w szaty i zbroje, z metalowymi maskami na twarzach. Odzywał się tylko jeden, była praktycznie pewna, że jest mężczyzną. Dziwiło ją na początku, że została rozkuta i pozwolono jej nawet siedzieć na łóżku, ale było tu milej niż na podłodze. A potem padły pytania i rozsypanka niespodziewanych faktów powoli ułożyła się w coś bardziej sensownego. Konflikt. Nie była tylko pewna, jak duży, ale to nie miało dla niej dużego znaczenia. No a potem pojawił się ten trzeci, białowłosy wampir o drapieżnym spojrzeniu. Jego rozpoznała po ubiorze.
— Co dokładnie wiesz o korespondencji Honzela i jego przyjaciół? — zapytał niespodziewanie spokojnie.
Przebiegła wzrokiem po nich wszystkich, by znowu zatrzymać na nim spojrzenie. Zjedzą ją, jeśli nie odpowie?
— Pisał listy co trzeci dzień. Niektóre palił w kominku, ale widziałam jak chowa jakieś do szafy. — Skinęła na mebel.
— Sprawdź — rzucił do wampira w masce i wrócił do niej oczyma. — Coś jeszcze, co mogłoby mnie interesować?
Zastanowiła się, uciekając wzrokiem na podłogę.
— Często rozmawiał z... Ra-fel-ste-nem... Ten drugi mówił coś o jakimś hrabstwie Fassthiel niedaleko...
— Nie ma takiego.
Umilkła na moment.
— Fas... — przygryzła wargę.
— Fasslethmon? — podsunął nazwę włości Edgara, obserwując ją uważnie.
— Tak! — podłapała szybko. — Mówił, że pięknie się tam urządzi, kiedy już pozbędą się niewygodnych ludzi. Mówili coś o przejęciu Morteny, że chce tego jakiś Ar-dmir... i że iście do lasu to głupota.
— Rzuciło ci się w oczy Lenth albo Sadah? A może Jaskółcze Gniazdo?
— Ludzie w Lenth są niespokojni, bo na ulicy pojawiło się więcej milicji niż zwykle, robią przeszukania przyjezdnych. Honzel powiedział, że król przesadza i że to ściągnie uwagę. Podobno był w tamtych okolicach Łowca, ale odjechał... Wspominał o jakimś Gnieździe. To chyba miała być jego siedziba, tego jego króla. Mówił wtedy, że wyciągnięte dhampiry za szybko tam nie wrócą i dobrze im tak. Oni chyba robią za dodatkową milicję.
Podniosła na niego oczy, oczekując dalszych pytań.
Ich rozmowa trwała jeszcze przez chwilę, zaczepiając o drobne szczegóły, które w większości pokrywały się z informacjami od Ezaliaha. Hybryda pozostała w Mernstein pod czujnym okiem jednego z gwardzistów, tymczasem oni mieli przygotowywać się do dalszych działań.
z.t. x2
Kto się oburza na prawdę, pragnie żyć w kłamstwie.
Killian Falone- Stan postaci : Na lewej ręce, barku i w paru miejscach tułowia, mniej więcej równomiernie rozłożone jest kilka bliznowatych rys i plam po poparzeniu. Na prawym przedramieniu biegnie po skosie blada szrama po cięciu.
Ekwipunek : krzesiwo, piersiówka z whisky, bukłak z wodą, zegarek z dewizką, srebrny sztylet, smoczy sztylet z czerwonej stali, posrebrzana szabla, pistolet i kule [po opisy rzeczy dreptać do KP]
Ubiór : lekkie ubranie, peleryna z kapturem, rękawiczki, sygnet z literą F i sakwa na drobiazgi
Źródło avatara : pinterest.com/pin/7881368090703941/
Re: Dziedziniec
Już trochę czasu minęło, odrobinka dosłownie po zakończeniu walk, po balu. Dworek został już całkiem ładnie wyremontowany, tak jakby, jeszcze dużo było pracy, ale najważniejsze pomieszczenia były już względnie gotowe do używania, spiżarnia została na nowo wypełniona, w używanych sypialniach zmieniono pościel i zamieciono kurz. Zaczynało to wyglądać całkiem z sensem, dlatego też uznałam, że w końcu mogę kogoś zaprosić, kogoś specjalnego na swój sposób, więc wzięłam pewnego dnia kartkę i napisałam list do Cerbina. Nie jego zapraszałam, on też jest specjalny, ale nie o nim dzisiaj mowa. List skierowany do Amenadiela zawierał w sobie uprzejmą prośbę o przysłanie do mnie Epafrasa, jaki miałam powód wezwania go? Sprawy osobiste, niezwykle osobiste, jednak w mojej ocenie nosfer nadawał się idealnie do rozwiązania moich problemów. A jakie to były problemy? Byłam baaardzo samotna... Altair gdzieś wyjechał, pracy już miałam dosyć, potrzebowałam urlopu, miałam też problemy, jakie chciałam omówić z kimś, ale z pewnych względów nie mogłam tego zrobić z ukochanym. Dużo czynników się na moje przybicie składa. Poza tym, może Epiś rzuci jakiś pomysł wystroju wnętrz, żeby nie było tak, że całe hrabstwo wygląda tak, jak sobie Słodka Kurwa Panienka Mia zażyczy. Nie powinnam jej tak nazywać, wiem, nie zrobiła nic aż tak złego, ale pierwszy raz w życiu mam okazję być zazdrosna o inną babę, wiec będę na całego!
Nadeszła w końcu noc, którą Epafras miał do mnie przybyć, zapukać w moje wrota, które otworzę dla niego na oścież i zaproszę z przyjemnością do rozgoszczenia się. Niestety nie wiedziałam do końca co mogę uszykować nam do jedzenia. Nosferatu nie mogą jeść wielu rzeczy, nie chcę go truć. Na pewno mam przygotowaną butelkę czystej, zwierzęcej krwi, więc o to się martwić nie musimy. Przygotowałam mu też sypialnię, bo raczej nie zdąży wrócić do siebie przed nastaniem dnia, no i chciałam, żeby też trochę ze mną posiedział.
Uczesana ładnie, w długiej, białej sukni chodziłam po holu z miejsca na miejsce i czekałam na sygnał, że mój znajomy już tutaj przybył. Nie mogłam się doczekać! Pokażę mu tyle rzeczy.
Nadeszła w końcu noc, którą Epafras miał do mnie przybyć, zapukać w moje wrota, które otworzę dla niego na oścież i zaproszę z przyjemnością do rozgoszczenia się. Niestety nie wiedziałam do końca co mogę uszykować nam do jedzenia. Nosferatu nie mogą jeść wielu rzeczy, nie chcę go truć. Na pewno mam przygotowaną butelkę czystej, zwierzęcej krwi, więc o to się martwić nie musimy. Przygotowałam mu też sypialnię, bo raczej nie zdąży wrócić do siebie przed nastaniem dnia, no i chciałam, żeby też trochę ze mną posiedział.
Uczesana ładnie, w długiej, białej sukni chodziłam po holu z miejsca na miejsce i czekałam na sygnał, że mój znajomy już tutaj przybył. Nie mogłam się doczekać! Pokażę mu tyle rzeczy.
Baqara- Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-przekłute uszy
Obrażenia tymczasowe:
-
Ekwipunek : Info w KP.
Ubiór : Info w KP.
Źródło avatara : ArtStation, Zumi Draws
Re: Dziedziniec
Z pewnością sprawy osobiste, nie wydawały się czymś, na co komukolwiek posłużyć miał Epafras, lecz list wydawał się poważny, niżeli żartobliwy, dlatego z czystej ciekawości, Cerbin zgodził się na “pomoc”. Zapewne po to, aby później posłuchać, o co chodziło.
Z kolei nosferatu tym bardziej nie rozumiał dlaczego został odesłany z Jaskółczego Gniazda do niejakiego hrabstwa Mernstein, gdzie miała przebywać poznana na balu Baqara. Mimo to, posłuchał się, poleciał w formie bestii, aby wylądować gdzieś w górach kotliny dworku Oligarchii, z pakunkiem szat do ubrania. Były to jego stare, dobre i znoszone odzienia kapłańskie, wliczając w to różne ozdoby, które ładnie się mieniły. Zaciągnął głęboki kaptur, prawie po same oczy, opatulił się bardziej długimi i szerokimi rękawami, po czym ruszył kamienistą ścieżką na sam dół.
W końcu jednak, Epafras znalazł się przed frontalnym wejściem przez łukowatą bramę, odgrodzoną kratami, gdzie naprzeciw wyszedł mu Hubert, z palcami na rękojeści swojej niedobytej szabli.
-Kim jesteś?
Zapytał, czym zatrzymał kroki lekko zgarbionego kapłana, ale szybko miał dostrzec uśmiech, obnażający ostre zęby. Pociągnął nosem, rozumiejąc, że miał przed sobą śmiertelnika. Ostatni, z którym miał styczność, nie skończył dobrze, lecz teraz, musiał nad sobą panować, na rzecz rozkazu swego pana.
-Zależy co… widzisz przed sobą…
Odparł mu, zaś strażnik już chciał coś odpowiedzieć, gdy nagle na dziedziniec wyszedł Gregory, poprawiając jeszcze mankiety.
-Wpuść go, Hubercie. Panna Baqara zaprosiła gościa.
Poinformował, zaś strażnik wydawał się zaskoczony, jaka to przybłęda stanęła przed ich bramą, lecz mimo to, gwizdnął. Zaraz drugi wartownik zaczął obracać kołowrót, podnosząc kraty.
-Pamiętaj, jesteś w domu hrabiego Oligarchii, może go nie ma, lecz wciąż obowiązuje Cię takt względem jego mieszkańców, czy zasad tam panujących.
Przestrzegł go, zaś Epafras ruszył przed siebie, by na moment, zawiesić na nim złotoczarne spojrzenie gadzich ślepi, podczas wymijania.
-Niech więc podarują chleb i sól... zagubionym duszom w odmętach pustki.
Rzucił do niego, by zaraz już we wnętrznym pierścieniu dworku, powitał go majordomus.
-Zapraszam do środka.
Wskazał ręką drzwi wejściowe, zaś nosferatu nie wychylając się nadto spod kaptura, zwyczajnie nie zwolnił kroku, idąc tam, gdzie też wytyczali mu ścieżki.
Z kolei nosferatu tym bardziej nie rozumiał dlaczego został odesłany z Jaskółczego Gniazda do niejakiego hrabstwa Mernstein, gdzie miała przebywać poznana na balu Baqara. Mimo to, posłuchał się, poleciał w formie bestii, aby wylądować gdzieś w górach kotliny dworku Oligarchii, z pakunkiem szat do ubrania. Były to jego stare, dobre i znoszone odzienia kapłańskie, wliczając w to różne ozdoby, które ładnie się mieniły. Zaciągnął głęboki kaptur, prawie po same oczy, opatulił się bardziej długimi i szerokimi rękawami, po czym ruszył kamienistą ścieżką na sam dół.
W końcu jednak, Epafras znalazł się przed frontalnym wejściem przez łukowatą bramę, odgrodzoną kratami, gdzie naprzeciw wyszedł mu Hubert, z palcami na rękojeści swojej niedobytej szabli.
-Kim jesteś?
Zapytał, czym zatrzymał kroki lekko zgarbionego kapłana, ale szybko miał dostrzec uśmiech, obnażający ostre zęby. Pociągnął nosem, rozumiejąc, że miał przed sobą śmiertelnika. Ostatni, z którym miał styczność, nie skończył dobrze, lecz teraz, musiał nad sobą panować, na rzecz rozkazu swego pana.
-Zależy co… widzisz przed sobą…
Odparł mu, zaś strażnik już chciał coś odpowiedzieć, gdy nagle na dziedziniec wyszedł Gregory, poprawiając jeszcze mankiety.
-Wpuść go, Hubercie. Panna Baqara zaprosiła gościa.
Poinformował, zaś strażnik wydawał się zaskoczony, jaka to przybłęda stanęła przed ich bramą, lecz mimo to, gwizdnął. Zaraz drugi wartownik zaczął obracać kołowrót, podnosząc kraty.
-Pamiętaj, jesteś w domu hrabiego Oligarchii, może go nie ma, lecz wciąż obowiązuje Cię takt względem jego mieszkańców, czy zasad tam panujących.
Przestrzegł go, zaś Epafras ruszył przed siebie, by na moment, zawiesić na nim złotoczarne spojrzenie gadzich ślepi, podczas wymijania.
-Niech więc podarują chleb i sól... zagubionym duszom w odmętach pustki.
Rzucił do niego, by zaraz już we wnętrznym pierścieniu dworku, powitał go majordomus.
-Zapraszam do środka.
Wskazał ręką drzwi wejściowe, zaś nosferatu nie wychylając się nadto spod kaptura, zwyczajnie nie zwolnił kroku, idąc tam, gdzie też wytyczali mu ścieżki.
NPC- Stan postaci : ---
Źródło avatara : theartofanimation.tumblr.com
Re: Dziedziniec
Czekałam i czekałam, aż w końcu wierny sługa Altaira wyszedł, żeby przyprowadzić moją zgubę do domu. Dreptałam za drzwiami wejściowymi, poprawiając jeszcze na szybko ubranie i włosy. Stanęłam dumnie wyprostowana, ale kiedy zobaczyłam Epafrasa wchodzącego do środka, nie mogłam i nawet nie próbowałam się powstrzymać przed szerokim uśmiechem.
-Jesteś!-rzuciłam entuzjastycznie i od razu ruszyłam w jego stronę, łapiąc go w gorące objęcia.-Nie kazałeś na siebie czekać.-noc jeszcze młoda i cała dla nas. Ścisnęłam go jeszcze raz mocniej, aż w końcu go puściłam, mozolnie zabierając dłonie z jego ramion.-Dziękuję, ja się nim od teraz zajmę.-poinformowałam majordomusa i położyłam Epikowi łapkę na plecach, aby pchnąć go subtelnie w przód i zachęcić do spaceru przez dom.-Wybacz lekki bałagan, remonty dalej trwają.-przeprosiłam, chociaż na razie jeszcze nie natrafiliśmy na nic szczególnie zwracającego uwagę.
-Wiem, że pewnie chcesz się już brać za obowiązki, ale najpierw przyjemności.-spojrzałam na niego, licząc, że dojrzę coś więcej spod kaptura niż tylko jego brodę, zwłaszcza, że patrzę na niego z góry, a to jeszcze bardziej ogranicza mi widoczność.-Na co masz ochotę? Chcesz coś zjeść, napić się?-zaczęłam od razu oferować mu dobra jakie mamy w kuchni i jeśli coś sobie zażyczył, to poszliśmy do kuchni. Jeśli nic nie chciał, to i tak złożyłam u sługi zamówienie na butelkę krwi i dwa kieliszki, aby zostały zaniesione do biblioteki.-Tyle pracy nas czeka. Umiesz czytać?-wolałam się upewnić, bo nigdy nie wiadomo.
-Jesteś!-rzuciłam entuzjastycznie i od razu ruszyłam w jego stronę, łapiąc go w gorące objęcia.-Nie kazałeś na siebie czekać.-noc jeszcze młoda i cała dla nas. Ścisnęłam go jeszcze raz mocniej, aż w końcu go puściłam, mozolnie zabierając dłonie z jego ramion.-Dziękuję, ja się nim od teraz zajmę.-poinformowałam majordomusa i położyłam Epikowi łapkę na plecach, aby pchnąć go subtelnie w przód i zachęcić do spaceru przez dom.-Wybacz lekki bałagan, remonty dalej trwają.-przeprosiłam, chociaż na razie jeszcze nie natrafiliśmy na nic szczególnie zwracającego uwagę.
-Wiem, że pewnie chcesz się już brać za obowiązki, ale najpierw przyjemności.-spojrzałam na niego, licząc, że dojrzę coś więcej spod kaptura niż tylko jego brodę, zwłaszcza, że patrzę na niego z góry, a to jeszcze bardziej ogranicza mi widoczność.-Na co masz ochotę? Chcesz coś zjeść, napić się?-zaczęłam od razu oferować mu dobra jakie mamy w kuchni i jeśli coś sobie zażyczył, to poszliśmy do kuchni. Jeśli nic nie chciał, to i tak złożyłam u sługi zamówienie na butelkę krwi i dwa kieliszki, aby zostały zaniesione do biblioteki.-Tyle pracy nas czeka. Umiesz czytać?-wolałam się upewnić, bo nigdy nie wiadomo.
Baqara- Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-przekłute uszy
Obrażenia tymczasowe:
-
Ekwipunek : Info w KP.
Ubiór : Info w KP.
Źródło avatara : ArtStation, Zumi Draws
Re: Dziedziniec
Spokojnie wszedł do środka, lecz nie spodziewał się takiego wesołego zawołania, oraz widoku Bagary, która wyeksponowała swoją kobiecą urodę, po przez ładny ubiór, oraz uszykowanie włosów, by te lśniły, długie i gładkie, spowite czernią.
-Przybyłem jak mnie wez…
Urwał, bo niespodziewanie ta chwyciła go w objęcia, dociskając do siebie. Jego twarz utonęła w miękkości, ale było to bardzo niekomfortowe, oraz utrudniało oddychanie. Mimo to, było to zarazem takie całkiem obce… nie, znał to, lecz chyba zapomniał jak smakowało ciepło bijące z obejmującego go ciała. Mimo to, w końcu rozstał się z tym wrażeniem, czując jak chłód postępuje po jego skórze.
-Dlacze…
Urwał znowu, czując delikatny nacisk na swoich plecach, przez co ruszył przed siebie, będąc najwidoczniej wyprowadzanym. Było to na swój sposób abstrakcyjne.
Choć ona próbowała lepiej na niego spojrzeć, Epafras wręcz przeciwnie, zasłaniał się jeszcze bardziej, obniżając głowę, aby mogła spoglądać z góry tylko na jego zakrytą głowę, oraz szczupłe barki pod grubą warstwą szaty.
-Stan domostwa… jest bez znaczenia… widziałem już miejsca bardziej nagryzione… zębem czasu…- Odpowiedział w kwestii Mernstein, które wyglądało na stare i zaniedbane w jego odczuciu, najpewniej nikt tu nie mieszkał, dlatego tak podupadło. Ale nie jemu oceniać. -Nie.- Dodał zaraz w kwestii żywności. Nie chciał się teraz niczym karmić, zwłaszcza że przybył w konkretnym celu, do którego, najpewniej za chwilę nawiązała, zadając mu pytanie, po którym zaczął się cicho śmiać, dusząc to w sobie. -Przeczytałem setki… starych woluminów, inskrypcji… pieśni, receptur, skryptów… więc w tym tkwi moja odpowiedź…
No i ostatecznie, trafili do biblioteki. Ale co chciała?
-Przybyłem jak mnie wez…
Urwał, bo niespodziewanie ta chwyciła go w objęcia, dociskając do siebie. Jego twarz utonęła w miękkości, ale było to bardzo niekomfortowe, oraz utrudniało oddychanie. Mimo to, było to zarazem takie całkiem obce… nie, znał to, lecz chyba zapomniał jak smakowało ciepło bijące z obejmującego go ciała. Mimo to, w końcu rozstał się z tym wrażeniem, czując jak chłód postępuje po jego skórze.
-Dlacze…
Urwał znowu, czując delikatny nacisk na swoich plecach, przez co ruszył przed siebie, będąc najwidoczniej wyprowadzanym. Było to na swój sposób abstrakcyjne.
Choć ona próbowała lepiej na niego spojrzeć, Epafras wręcz przeciwnie, zasłaniał się jeszcze bardziej, obniżając głowę, aby mogła spoglądać z góry tylko na jego zakrytą głowę, oraz szczupłe barki pod grubą warstwą szaty.
-Stan domostwa… jest bez znaczenia… widziałem już miejsca bardziej nagryzione… zębem czasu…- Odpowiedział w kwestii Mernstein, które wyglądało na stare i zaniedbane w jego odczuciu, najpewniej nikt tu nie mieszkał, dlatego tak podupadło. Ale nie jemu oceniać. -Nie.- Dodał zaraz w kwestii żywności. Nie chciał się teraz niczym karmić, zwłaszcza że przybył w konkretnym celu, do którego, najpewniej za chwilę nawiązała, zadając mu pytanie, po którym zaczął się cicho śmiać, dusząc to w sobie. -Przeczytałem setki… starych woluminów, inskrypcji… pieśni, receptur, skryptów… więc w tym tkwi moja odpowiedź…
No i ostatecznie, trafili do biblioteki. Ale co chciała?
NPC- Stan postaci : ---
Źródło avatara : theartofanimation.tumblr.com
Re: Dziedziniec
Przytuliłam go, aż zaniemówił. Domyśliłam się, że raczej nie aż tak dużo ludzi go dotyka, z resztą widziałam, jakie ma "szerokie" znajomości na balu. Może macanie go nie było do końca odpowiednie, ale nie sprzeciwiał się, nie sztywniał, nie uciekał, po prostu nie wiedział co zrobić, więc to pewnie kwestia przyzwyczajenia.
To, że widział domy w gorszym stanie, nie znaczy, że mój dom ma mieć aż tak nisko postawioną poprzeczkę, ale dobrze, że jak znajdzie jakieś niedopatrzenie, to nie oburzy się na jego widok. Z resztą to mój dom, może wyglądać jakkolwiek chce, a ja akurat chce bałagan.
Odmówił posiłku, ale chwilę po tym jak my weszliśmy do biblioteki, za nami wszedł sługa z napojami, które odstawił równiutko na stolik. Uśmiechnęłam się do Epafrasa, zadowolona, że umie czytać i to jak! Doświadczony mól książkowy, taki mi się przyda.
-Zatem pomożesz mi z układaniem książek. Niechciani goście zrobili tutaj niezły bałagan, a ponieważ to pomieszczenie nie jest tak uszkodzone, jak inne, porządki w nim zostawiliśmy na koniec. Ja jednak nie mogę patrzeć na te wszystkie papiery walające się na ziemi.-nalałam nam po kieliszku krwi, ze swojego od razu upijając łyczka, a drugiego stawiając w pobliżu mężczyzny.-Widzisz ten stos zielonych książek? To wydaje mi się, że jakaś sztuka. Jest tam pięć tomów starej romantyki, problem w tym, że nie mają na sobie numerów, a jedynie tytuły, które nie wiem w jakiej kolejności ułożyć. Zajmiesz się tym. Jeśli byś nie dawał rady, to możesz się zająć tamtą stertą.-wskazałam na ułożone jedna na drugiej książki, obok których leżał kopczyk wyrwanych kartek.-Kartki z nich powypadały. Poszukasz która wypadła z czego i włożysz je na miejsca.-sama podeszłam do innej grupki ksiąg i uklęknęłam przy nich, już łapiąc pierwszą lepszą i zaczynając ją oglądać, czy nic się jej nie stało. Co dam radę, to odłożę już na półkę.
-To mówisz, że dużo w życiu przeczytałeś.-zerknęłam na niego z uśmiechem. Wiem, że rozmowa może go nieco rozproszyć i utrudnić mu pracę, ale to nie szkodzi, nie zezłoszczę się na błędy czy powolność.-Jaki masz gust? Co ci się najbardziej podobało, a co najmniej?-liczyłam, że sie rozgada. Na proste pytania się rozgadywał, to co dopiero na takie skomplikowane.
To, że widział domy w gorszym stanie, nie znaczy, że mój dom ma mieć aż tak nisko postawioną poprzeczkę, ale dobrze, że jak znajdzie jakieś niedopatrzenie, to nie oburzy się na jego widok. Z resztą to mój dom, może wyglądać jakkolwiek chce, a ja akurat chce bałagan.
Odmówił posiłku, ale chwilę po tym jak my weszliśmy do biblioteki, za nami wszedł sługa z napojami, które odstawił równiutko na stolik. Uśmiechnęłam się do Epafrasa, zadowolona, że umie czytać i to jak! Doświadczony mól książkowy, taki mi się przyda.
-Zatem pomożesz mi z układaniem książek. Niechciani goście zrobili tutaj niezły bałagan, a ponieważ to pomieszczenie nie jest tak uszkodzone, jak inne, porządki w nim zostawiliśmy na koniec. Ja jednak nie mogę patrzeć na te wszystkie papiery walające się na ziemi.-nalałam nam po kieliszku krwi, ze swojego od razu upijając łyczka, a drugiego stawiając w pobliżu mężczyzny.-Widzisz ten stos zielonych książek? To wydaje mi się, że jakaś sztuka. Jest tam pięć tomów starej romantyki, problem w tym, że nie mają na sobie numerów, a jedynie tytuły, które nie wiem w jakiej kolejności ułożyć. Zajmiesz się tym. Jeśli byś nie dawał rady, to możesz się zająć tamtą stertą.-wskazałam na ułożone jedna na drugiej książki, obok których leżał kopczyk wyrwanych kartek.-Kartki z nich powypadały. Poszukasz która wypadła z czego i włożysz je na miejsca.-sama podeszłam do innej grupki ksiąg i uklęknęłam przy nich, już łapiąc pierwszą lepszą i zaczynając ją oglądać, czy nic się jej nie stało. Co dam radę, to odłożę już na półkę.
-To mówisz, że dużo w życiu przeczytałeś.-zerknęłam na niego z uśmiechem. Wiem, że rozmowa może go nieco rozproszyć i utrudnić mu pracę, ale to nie szkodzi, nie zezłoszczę się na błędy czy powolność.-Jaki masz gust? Co ci się najbardziej podobało, a co najmniej?-liczyłam, że sie rozgada. Na proste pytania się rozgadywał, to co dopiero na takie skomplikowane.
Baqara- Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-przekłute uszy
Obrażenia tymczasowe:
-
Ekwipunek : Info w KP.
Ubiór : Info w KP.
Źródło avatara : ArtStation, Zumi Draws
Re: Dziedziniec
Zmierzył wzrokiem jeszcze sługę, który przyniósł kielichy, aby zaraz oddalić się posłusznie. Zastanawiało go za to, skąd Baqara ma taką władzę w tym domostwie, skoro zdawała się nie nosić nazwiska gospodarza. Mimo to, cieszyła się tu szacunkiem godnym arystokratki, więc za taką, pozostało mu ją uznawać.
-A więc… układanie zbiorów wiedzy…- Wyszeptał, spoglądając skrycie po regałach, pojmując już swoje zadanie, lecz nie wciąż sens, dlaczego Krowa wezwała właśnie po niego. Jeśli już prosiła Amenadiela, równie dobrze mogła to robić Ramena. Ale nie jemu przesądzać o cudzych decyzjach. -Romantyka…- Mruknął, ignorując podstawiony mu napój, aby podejść do zielonych ksiąg, za moment chwytając jedną, której okładkę pogładził długimi palcami. -...piękno zawarte na papierze… ideały wyśnione… takie trywialne…
Skomentował, a raczej, przedstawił jasny pogląd na ten temat nurtu literatury, z którą wiele w życiu nie obcował. Ciężko było stwierdzić, czy był w stanie określić ich kolejność, bez przeczytania. Ale zamiast tego, pochwycił też cztery pozostałe, aby otworzyć na stoliku ich okładki, dotykając opuszkami ich kartek, oraz złączeń. W czasie, kiedy Baqara ruszyła do swojej części, ten zaczął nachylać się nad tomiszczami, wąchając je, gładząc i sprawdzając stan zużycia. Skoro były częściami, zostały stworzone w różnym czasie. Na tej podstawie, za moment ułożył ja w jednym szeregu, który uznał za odpowiednią kolejność, od najstarszej do najmłodszej, by po chwili, zabrać je do jednego z regałów, układając w rządku na półce.
-Skończyłem.- Poinformował i pochylił głowę, kryjąc ją znów w kapturze, aby odwrócić się, oraz podejść do kolejnych książek, będących jego drugim zadaniem. Otworzył pierwszą z brzegu, przyglądając się naderwanym krawędziom od brzegu książki. -Widziałem stare zwoje w lepszym ssstanie…
Syknął z dezaprobatą, aby zaraz, zaczął palcami przecierać fakturę kartek, tych które wypadły, oraz tych, które ostały się w książkach. Nie był jeszcze w stanie dopasować kartek do odpowiednich stron, choć te były zaznaczone, więc nie miały stanowić problemu w niedalekiej przyszłości. Za to zaś, mógł przypasować odpowiednie stronnice, do odpowiednich ksiąg.
-Pochodzą jeszcze… z Mrocznych Wieków… wtedy wszystko… spisywaliśmy ręcznie… wszystko zawiera… cząstkę czyjejś duszy i potu…
Wyszeptał, rozkładając kartki. Mimo to, zaraz kobieta zaczęła zadawać pytania, chcąc chyba odwrócić jego uwagę, więc na moment poprzestał, odwracając lekko głowę w jej stronę.
-Książki powinny nieść… nauki lub być przypowieścią… zapomnianych historii… mogą też być głosem spoza naszego świata, obdarowując nas wskazówkami… pieśni modłów wzywających coś czego nie pojmujemy… błogosławieństwo które staje się namacalne…- Zachichotał. -...podążałem za wiedzą, aby zbliżyć się… do bogów… uznałem więc ich dzieła za najczystsze… najbardziej przejrzyste, by ujrzeć prawdę… opowiastki wyobraźni ludzkiej, to głupia ułuda… marnotrawstwo...
Dodał zaraz, by powrócić do dobierania kartek.
-A więc… układanie zbiorów wiedzy…- Wyszeptał, spoglądając skrycie po regałach, pojmując już swoje zadanie, lecz nie wciąż sens, dlaczego Krowa wezwała właśnie po niego. Jeśli już prosiła Amenadiela, równie dobrze mogła to robić Ramena. Ale nie jemu przesądzać o cudzych decyzjach. -Romantyka…- Mruknął, ignorując podstawiony mu napój, aby podejść do zielonych ksiąg, za moment chwytając jedną, której okładkę pogładził długimi palcami. -...piękno zawarte na papierze… ideały wyśnione… takie trywialne…
Skomentował, a raczej, przedstawił jasny pogląd na ten temat nurtu literatury, z którą wiele w życiu nie obcował. Ciężko było stwierdzić, czy był w stanie określić ich kolejność, bez przeczytania. Ale zamiast tego, pochwycił też cztery pozostałe, aby otworzyć na stoliku ich okładki, dotykając opuszkami ich kartek, oraz złączeń. W czasie, kiedy Baqara ruszyła do swojej części, ten zaczął nachylać się nad tomiszczami, wąchając je, gładząc i sprawdzając stan zużycia. Skoro były częściami, zostały stworzone w różnym czasie. Na tej podstawie, za moment ułożył ja w jednym szeregu, który uznał za odpowiednią kolejność, od najstarszej do najmłodszej, by po chwili, zabrać je do jednego z regałów, układając w rządku na półce.
-Skończyłem.- Poinformował i pochylił głowę, kryjąc ją znów w kapturze, aby odwrócić się, oraz podejść do kolejnych książek, będących jego drugim zadaniem. Otworzył pierwszą z brzegu, przyglądając się naderwanym krawędziom od brzegu książki. -Widziałem stare zwoje w lepszym ssstanie…
Syknął z dezaprobatą, aby zaraz, zaczął palcami przecierać fakturę kartek, tych które wypadły, oraz tych, które ostały się w książkach. Nie był jeszcze w stanie dopasować kartek do odpowiednich stron, choć te były zaznaczone, więc nie miały stanowić problemu w niedalekiej przyszłości. Za to zaś, mógł przypasować odpowiednie stronnice, do odpowiednich ksiąg.
-Pochodzą jeszcze… z Mrocznych Wieków… wtedy wszystko… spisywaliśmy ręcznie… wszystko zawiera… cząstkę czyjejś duszy i potu…
Wyszeptał, rozkładając kartki. Mimo to, zaraz kobieta zaczęła zadawać pytania, chcąc chyba odwrócić jego uwagę, więc na moment poprzestał, odwracając lekko głowę w jej stronę.
-Książki powinny nieść… nauki lub być przypowieścią… zapomnianych historii… mogą też być głosem spoza naszego świata, obdarowując nas wskazówkami… pieśni modłów wzywających coś czego nie pojmujemy… błogosławieństwo które staje się namacalne…- Zachichotał. -...podążałem za wiedzą, aby zbliżyć się… do bogów… uznałem więc ich dzieła za najczystsze… najbardziej przejrzyste, by ujrzeć prawdę… opowiastki wyobraźni ludzkiej, to głupia ułuda… marnotrawstwo...
Dodał zaraz, by powrócić do dobierania kartek.
NPC- Stan postaci : ---
Źródło avatara : theartofanimation.tumblr.com
Re: Dziedziniec
Dałam mu zadanie i zabrałam się za swoją robotę. Nie spodziewałam się jednak, że Epafras tak szybko upora się z zadaniem, jakie mu powierzyłam. Czyli zatrudnienie go do tej pracy było słuszną decyzją. Chyba będę go pożyczać częściej. Gdybym miała takiego faceta na własność, prace w bibliotece byłyby czystą przyjemnością idącą gładko.
Lampiąc się na niego wielkimi oczami skinęłam głową i patrzyłam, jak zabiera się za kolejną stertę książek. Zaimponował mi niemało.
-Tak, tutaj niestety zanim przybyłam mało kto sięgał po książki. Wszystko było zakurzone, gdy pierwszy raz tutaj przyszłam z Altairem.-uśmiechnęłam się na wspomnienie chłopaka.-No, a później tamci przyszli i poniszczyli bezsensownie wiele rzeczy.-jeśliby spojrzał mógłby zobaczyć brwi ściągnięte w wyrazie dezaprobaty. Wolałabym, żeby te książki sprzedali, niż psuli.
Powiedział coś o mrocznych wiekach i to, że spisywali, oni... Zaczęłam się zastanawiać ile on ma właściwie lat. Nigdy go o to nie pytałam, mało kogo o to pytam, zapominając, że ludzie mają więcej niż to na ile wyglądają. Ja sama przecież mam masę lat na karku, ale w sumie, gdzieś z tyłu głowy mój wygląd pasuje naturalnie do mojego wieku, a tak nie jest, nie powinno być, bo mój móżdżek kłamie mi w żywe oczy.
Wstałam i zaczęłam chodzić przy regałach odkładając książki w dobre miejsca, cały czas słuchając odpowiedzi nosferatu.
-Tu się z tobą nie zgodzę. Chociaż lubię książki przepełnione wiedzą, to takie czyste wyobrażenia są przyjemną odskocznią od świata rzeczywistego. Pokazują czego ludziom brakuje, jakich emocji, nieraz nawet co trzeba jeszcze wynaleźć. Wzmaga kreatywność czytelnika i sprawia, że sam zdobywa siły, aby ruszyć w świat przeżywać przygody takie, jak w książkach.-uśmiechnęłam się do niego, zdmuchując kurz z okładki.-Oczywiście nie każdy pójdzie tą ścieżką, jednak dalej uważam, że życie nie polega tylko i wyłącznie na morałach i nauce, dobrze wpleć w nie zabawę i odrobinę fantazji.-podeszłam do niego i wystawiłam w jego stronę książkę o okładce ze zmatowiałej, czerwonej skórki, z wytłoczonym na niej na żółtawym napisem ,,Złote Jabłko".-Proszę, przeczytaj ją w wolnym czasie, może ci się spodoba. Co prawda są to tylko wyobrażenia, ale nawet w nie autorzy często wpisują morały i nauki, nawet jeśli robią to nieświadomie. Zdolny czytelnik potrafi je odnaleźć.-kłamałabym gdybym powiedziała, że chcę go tylko przekonać do luźnej literatury, bardziej mi chodziło o to, żeby później mieć z kim porozmawiać o książce, jaka mi przypadła do gustu.
-A co do bogów, to brzmisz, jakbyś się dobrze na nich znał. Co wiesz o ślubach? Bo ja się przyznam, że o religii nie wiem aż tak dużo, nie miałam z nią za bardzo styczności. Powinnam to nadrobić.-zrobiłam dziubek, zastanawiając się gdzie mogę dorwać książkę, jaka mi pomoże w tym w sposób łatwy, szybki i przystępny.
Lampiąc się na niego wielkimi oczami skinęłam głową i patrzyłam, jak zabiera się za kolejną stertę książek. Zaimponował mi niemało.
-Tak, tutaj niestety zanim przybyłam mało kto sięgał po książki. Wszystko było zakurzone, gdy pierwszy raz tutaj przyszłam z Altairem.-uśmiechnęłam się na wspomnienie chłopaka.-No, a później tamci przyszli i poniszczyli bezsensownie wiele rzeczy.-jeśliby spojrzał mógłby zobaczyć brwi ściągnięte w wyrazie dezaprobaty. Wolałabym, żeby te książki sprzedali, niż psuli.
Powiedział coś o mrocznych wiekach i to, że spisywali, oni... Zaczęłam się zastanawiać ile on ma właściwie lat. Nigdy go o to nie pytałam, mało kogo o to pytam, zapominając, że ludzie mają więcej niż to na ile wyglądają. Ja sama przecież mam masę lat na karku, ale w sumie, gdzieś z tyłu głowy mój wygląd pasuje naturalnie do mojego wieku, a tak nie jest, nie powinno być, bo mój móżdżek kłamie mi w żywe oczy.
Wstałam i zaczęłam chodzić przy regałach odkładając książki w dobre miejsca, cały czas słuchając odpowiedzi nosferatu.
-Tu się z tobą nie zgodzę. Chociaż lubię książki przepełnione wiedzą, to takie czyste wyobrażenia są przyjemną odskocznią od świata rzeczywistego. Pokazują czego ludziom brakuje, jakich emocji, nieraz nawet co trzeba jeszcze wynaleźć. Wzmaga kreatywność czytelnika i sprawia, że sam zdobywa siły, aby ruszyć w świat przeżywać przygody takie, jak w książkach.-uśmiechnęłam się do niego, zdmuchując kurz z okładki.-Oczywiście nie każdy pójdzie tą ścieżką, jednak dalej uważam, że życie nie polega tylko i wyłącznie na morałach i nauce, dobrze wpleć w nie zabawę i odrobinę fantazji.-podeszłam do niego i wystawiłam w jego stronę książkę o okładce ze zmatowiałej, czerwonej skórki, z wytłoczonym na niej na żółtawym napisem ,,Złote Jabłko".-Proszę, przeczytaj ją w wolnym czasie, może ci się spodoba. Co prawda są to tylko wyobrażenia, ale nawet w nie autorzy często wpisują morały i nauki, nawet jeśli robią to nieświadomie. Zdolny czytelnik potrafi je odnaleźć.-kłamałabym gdybym powiedziała, że chcę go tylko przekonać do luźnej literatury, bardziej mi chodziło o to, żeby później mieć z kim porozmawiać o książce, jaka mi przypadła do gustu.
-A co do bogów, to brzmisz, jakbyś się dobrze na nich znał. Co wiesz o ślubach? Bo ja się przyznam, że o religii nie wiem aż tak dużo, nie miałam z nią za bardzo styczności. Powinnam to nadrobić.-zrobiłam dziubek, zastanawiając się gdzie mogę dorwać książkę, jaka mi pomoże w tym w sposób łatwy, szybki i przystępny.
Baqara- Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-przekłute uszy
Obrażenia tymczasowe:
-
Ekwipunek : Info w KP.
Ubiór : Info w KP.
Źródło avatara : ArtStation, Zumi Draws
Strona 7 z 9 • 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9
Mundus :: Medevar - rok 1869 :: Góry Koronne :: Sadah :: Dworek Mernstein
Strona 7 z 9
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|