Północna dzielnica
+8
Rudolf Isarbeck
Oriana
NPC
Cerbin Amenadiel
Killian Falone
Xentis Venatori
Melissa Aife
Mistrz Gry
12 posters
Mundus :: Medevar - rok 1869 :: Południowa Senema :: Hedroth
Strona 7 z 10
Strona 7 z 10 • 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10
Re: Północna dzielnica
Rudolf jeszcze chwilę rozmawiał z Fridem, głównie dlatego, że ten nie chciał się odczepić. Dowiedział się jednak, że klienci Daevida przychodzą raczej za dnia, co było jego zdaniem oczywiste, bo nie zwracają wtedy szczególnej uwagi sąsiadów. Ale oczywiście zawsze mógł się znaleźć wyjątek, osłona nocy jest kusząca dla wszystkich. Ustalili również miejsce, gdzie będzie można go znaleźć, po czym, po skończonym posiłku, ruszyli znowu na ulice miasta.
Rudolf nie był pewien, czy to dobry pomysł zabierać ze sobą Ori. Wręcz przeciwnie, był przekonany, że to fatalny pomysł. A jednak za nic nie chciał jej zostawić z tym facetem, który był równie złą opcją. Należało więc ułożyć plan awaryjny. I uświadomić ją w realiach.
— Posłłuchaj, O-ori — zaczął spokojnie, rzucając okiem po uliczce, jaką szli. — Nie wwiem, co się dok-ł-ładnie stanie, kkiedy tam wejdżziemy. Ten człowwiek może chćcieć mnie zzabić. Ale ttylko on... międzdzy innymi, możże wiedzieć, g-dź-ie jest moja mmatka. Dlatego muszszę się z nim zob-aczyć. — Umilkł na chwilę, układając w głowie tę trudniejszą część. Wyjął nóż i jeden z pistoletów, wręczając jej. — Jeśli zrobbi się źl-e... ućciekaj. Karczmmarz powwiedział, że Gasccon La Vvvaqqua mieszka niedaleko rrynku, przszy ulicy Var-sho-ta... — Utkwił wzrok gdzieś przed sobą. — Gdybbym nie wróćcił, weź kkonia i wraccaj do Razikkela...
Zerknął na tabliczkę z nazwą ulicy, niebawem powinni się znaleźć na miejscu.
Rudolf nie był pewien, czy to dobry pomysł zabierać ze sobą Ori. Wręcz przeciwnie, był przekonany, że to fatalny pomysł. A jednak za nic nie chciał jej zostawić z tym facetem, który był równie złą opcją. Należało więc ułożyć plan awaryjny. I uświadomić ją w realiach.
— Posłłuchaj, O-ori — zaczął spokojnie, rzucając okiem po uliczce, jaką szli. — Nie wwiem, co się dok-ł-ładnie stanie, kkiedy tam wejdżziemy. Ten człowwiek może chćcieć mnie zzabić. Ale ttylko on... międzdzy innymi, możże wiedzieć, g-dź-ie jest moja mmatka. Dlatego muszszę się z nim zob-aczyć. — Umilkł na chwilę, układając w głowie tę trudniejszą część. Wyjął nóż i jeden z pistoletów, wręczając jej. — Jeśli zrobbi się źl-e... ućciekaj. Karczmmarz powwiedział, że Gasccon La Vvvaqqua mieszka niedaleko rrynku, przszy ulicy Var-sho-ta... — Utkwił wzrok gdzieś przed sobą. — Gdybbym nie wróćcił, weź kkonia i wraccaj do Razikkela...
Zerknął na tabliczkę z nazwą ulicy, niebawem powinni się znaleźć na miejscu.
Nigdy nie odbieraj człowiekowi wszystkiego, co ma.
Do wszystkiego będzie wtedy zdolny.
Do wszystkiego będzie wtedy zdolny.
Rudolf Isarbeck- Stan postaci : W porządku. || Blizny: kreska w poprzek pierwszych paliczków prawej ręki; niewielka kreska na lewym barku, na lewym ramieniu i prawym udzie; ślad po postrzale na prawym udzie.
Ekwipunek : noże, sztuk 5; sztylet 15 cm, sztuk 2; skalpel; wytrych, sztuk 6; napinacz, sztuk 2; manierka z wodą; pistolet skałkowy, sztuk 2 [jeden zdobiony]; amunicja, sztuk 7; drobiazgi: ołówek, scyzoryk, pilnik, sznurek, krzesiwo, notatnik, proch, siarka, saletra, cukier, żelazne opiłki, pierścień z zielonym okiem, suszone zioła [mięta, rumianek, pokrzywa], maść na gojenie ran, kilka prowizorycznych bandaży.
Ubiór : ubrany na ciemno. Czarna bandana, wysokie buty, rękawiczki bez końcówek palców, czarna płócienna kurtka, ciemno zielona peleryna z kapturem, czarna od wewnątrz, zapinana matową sprzączką. Szczegóły w KP.
Źródło avatara : NN, pinterest
Re: Północna dzielnica
Opuścili gospodę, idąc do tego mężczyzny o którym tak dużo rozmawiali w gospodzie, choć miała złe przeczucia. Lekko opuszczona głową znów uniosła się w górę, na dużo wyższego chłopaka, kiedy zaczął ją… przestrzegać?
Już pierwsze słowa nie brzmiały dobrze. Znowu ktoś będzie chciał skrzywdzić Panicza? Czemu on tak przyciąga te kłopoty, teraz z własnej woli? Ale tym razem, chodziło o coś zupełnie innego. To była kwestia osobista.
-Mama… Panicza…?
Dopytała, opuszczając głowę, lekko nadąsana. Rozumiał, że Panicz szukał swej matki, właściwie, nigdy nie wspomniał nic o swoich rodzicach, choć był tak młody. Jej nie przeszło przez myśl, aby pytać, bo sama nigdy mamy, czy taty nie posiadała. Ale teraz, gdyby się tak zastanowić, to czemu Rudolf żył w podróży? Czemu był z panem Aranaiem o panią Victorią? Skrywał w sobie bardzo dużo, a ona czuła się głupia, bo nie wiedziała prawie nic.
-Rozumiem… dobrze.- Przytaknęła w końcu, ale zaraz, chłopak wcisnął jej nóż i pistolet. Na chwilę się zatrzymała, zaskoczona tym. Co… co ona miała z tym zrobić? Przechować? -Paniczu…- Podjęła, chcąc chyba znegować jego pomysł na ucieczkę w jej wykonaniu, jednak jeśli taki był jego rozkaz…- Dobrze. Ucieknę. Ale tylko jeśli Panicz obieca, że przyjdzie do pana Gascona. Nie opuszczę miasta sama!
Postawiła swój warunek, z grymasem na tej delikatnej buzi. Pójdzie za nim wszędzie, zrobi dla niego wszystko… ale ma żyć. I być przy niej. Przysiągł jej to w Halev, a ona nie zapomina.
Już pierwsze słowa nie brzmiały dobrze. Znowu ktoś będzie chciał skrzywdzić Panicza? Czemu on tak przyciąga te kłopoty, teraz z własnej woli? Ale tym razem, chodziło o coś zupełnie innego. To była kwestia osobista.
-Mama… Panicza…?
Dopytała, opuszczając głowę, lekko nadąsana. Rozumiał, że Panicz szukał swej matki, właściwie, nigdy nie wspomniał nic o swoich rodzicach, choć był tak młody. Jej nie przeszło przez myśl, aby pytać, bo sama nigdy mamy, czy taty nie posiadała. Ale teraz, gdyby się tak zastanowić, to czemu Rudolf żył w podróży? Czemu był z panem Aranaiem o panią Victorią? Skrywał w sobie bardzo dużo, a ona czuła się głupia, bo nie wiedziała prawie nic.
-Rozumiem… dobrze.- Przytaknęła w końcu, ale zaraz, chłopak wcisnął jej nóż i pistolet. Na chwilę się zatrzymała, zaskoczona tym. Co… co ona miała z tym zrobić? Przechować? -Paniczu…- Podjęła, chcąc chyba znegować jego pomysł na ucieczkę w jej wykonaniu, jednak jeśli taki był jego rozkaz…- Dobrze. Ucieknę. Ale tylko jeśli Panicz obieca, że przyjdzie do pana Gascona. Nie opuszczę miasta sama!
Postawiła swój warunek, z grymasem na tej delikatnej buzi. Pójdzie za nim wszędzie, zrobi dla niego wszystko… ale ma żyć. I być przy niej. Przysiągł jej to w Halev, a ona nie zapomina.
Oriana- Stan postaci : Małe blizny na plecach.
Źródło avatara : NN
Re: Północna dzielnica
Skinął tylko głową na wspomnienie matki. Może dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że ona jako hybryda z hodowli mogławłasnej nigdy nie poznać, a może nawet nie myśleć o tym. W końcu tak było zawsze prościej dla przyszłych właścicieli, a i ona pewnie nigdy nie dostałaby od nich pozwolenia, by taką odwiedzić, więc po co w ogóle zaczynać temat. Czy jemu taki by przeszkadzał, nie myślał o tym, na pewno nie teraz.
Jej zdziwienie i zmieszanie na widok broni nie było dla niego zaskakujące. W końcu jakie miała z tym obycie? Wiedziała, jak działa i strzeliła do sarny, Rudolf miał całkowitą pewność, że tego nie użyje. Ale miał też nadzieję, że nie będzie musiała, ewentualnie że sam widok zniechęci napastnika. Chociaż w to drugie chyba też powinien wątpić.
Już miał jej powiedzieć, że tak będzie lepiej, ale zgodziła się sama. Za moment jednak jego brwi powędrowały nieco do góry, chyba bardziej przez to, że Oriana nigdy wcześniej nie mówiła czegoś takiego. Zawahał się na moment i położył rękę na jej łebku i kapturze.
— D-dobrze... Wwięc czekaj ttam na mnnie — odparł cicho i powoli zabrał rękę. No tak, był związany własnym słowem, teraz nawet dwukrotnie. Jeśli jego obawy się ziszczą, będzie musiał to dobrze rozegrać.
Ruszyli dalej, do końca uliczki, gdzie znalazła się właściwa kamienica. Rudolf poszedł przodem, mając jednak Ori tuż obok. Zawsze miał problem ze stwierdzeniem, jaka kolejność jest bezpieczniejsza, ale niech będzie taka. Znalezienie drzwi nie było problemem, generalnie w budynku było bardzo cicho i być może większość mieszkańców spała. Tak myślał do czasu, aż z jednego z wyższych pięter nie odezwał się czyjś męski głos, a za chwilę kobiecy. Kłótnia mało zrozumiała przez ściany, ale wyraźnie żywa.
Zapukał do mieszkania.
Nie musieli długo czekać na kroki za drzwiami, bardziej na ich otworzenie, nim człowiek spoglądający przez wizjer się na to namyślił.
— Czego? — mruknął, uchylając drzwi, zza których błysnęła para ciemnych oczu.
— Jestteś kupccem. Chcciałem coś nabbyć — oznajmił na tyle spokojnie, by jego wymowa nie wydawała się sugestią stresu.
— Skąd to niby wiesz? — mruknął bez przekonania.
— Mmam dost-tatecznie dużo pieńniędzy, żeby wwiedzieć.
Nad tym mężczyzna zastanowił się się nieco dłużej, by wkońcu skinąć głową. Odhaczył łańcuch z drzwi i wpuścił ich do korytarza niedużego mieszkania. W środku czuć było dym, coś jakby papierosowy. Urządzone było mało ciekawie, ale dość czysto, zaś ich gospodarz był człowiekiem po czterdziestce o ciemno brązowych włosach i nieładnym zaroście. Przynajmniej koszulę miał czystą, i rękawiczki, co mogło być dziwne w domu.
— Siądźmy — rzucił i niedbale wskazał otwarty pokój na końcu korytarza, gdzie koło starej sofy stał stolik kawowy i fotel. — Co to za towar?
— Infformmacja — sprecyzował Rudolf, siadając tak, by Ori znalazła się bliżej drzwi. — Znasz koggoś nazwisk-kiem Henrrietta Issarbeck? — Patrzył spokojnie jak ten delikatnie marszczy brwi. — Możże się też przedstawwiać jako H-Havvenlov — dodał, z zaciekawieniem obserwując jego skrywane zaskoczenie.
— Nie znam... — odparł z wolna i potrząsnął głową na potwierdzenie tego. — Nie mam pojęcia, o kim mówisz.
— Kłłamiesz — stwierdził Rudolf spokojnie.
— Co ty mi tu...
— Arnnoldźzie Mastvvaer...
Mężczyzna szerzej otworzył oczy i cofnął się pół kroku, wpatrując się w niego zszokowany.
Jej zdziwienie i zmieszanie na widok broni nie było dla niego zaskakujące. W końcu jakie miała z tym obycie? Wiedziała, jak działa i strzeliła do sarny, Rudolf miał całkowitą pewność, że tego nie użyje. Ale miał też nadzieję, że nie będzie musiała, ewentualnie że sam widok zniechęci napastnika. Chociaż w to drugie chyba też powinien wątpić.
Już miał jej powiedzieć, że tak będzie lepiej, ale zgodziła się sama. Za moment jednak jego brwi powędrowały nieco do góry, chyba bardziej przez to, że Oriana nigdy wcześniej nie mówiła czegoś takiego. Zawahał się na moment i położył rękę na jej łebku i kapturze.
— D-dobrze... Wwięc czekaj ttam na mnnie — odparł cicho i powoli zabrał rękę. No tak, był związany własnym słowem, teraz nawet dwukrotnie. Jeśli jego obawy się ziszczą, będzie musiał to dobrze rozegrać.
Ruszyli dalej, do końca uliczki, gdzie znalazła się właściwa kamienica. Rudolf poszedł przodem, mając jednak Ori tuż obok. Zawsze miał problem ze stwierdzeniem, jaka kolejność jest bezpieczniejsza, ale niech będzie taka. Znalezienie drzwi nie było problemem, generalnie w budynku było bardzo cicho i być może większość mieszkańców spała. Tak myślał do czasu, aż z jednego z wyższych pięter nie odezwał się czyjś męski głos, a za chwilę kobiecy. Kłótnia mało zrozumiała przez ściany, ale wyraźnie żywa.
Zapukał do mieszkania.
Nie musieli długo czekać na kroki za drzwiami, bardziej na ich otworzenie, nim człowiek spoglądający przez wizjer się na to namyślił.
— Czego? — mruknął, uchylając drzwi, zza których błysnęła para ciemnych oczu.
— Jestteś kupccem. Chcciałem coś nabbyć — oznajmił na tyle spokojnie, by jego wymowa nie wydawała się sugestią stresu.
— Skąd to niby wiesz? — mruknął bez przekonania.
— Mmam dost-tatecznie dużo pieńniędzy, żeby wwiedzieć.
Nad tym mężczyzna zastanowił się się nieco dłużej, by wkońcu skinąć głową. Odhaczył łańcuch z drzwi i wpuścił ich do korytarza niedużego mieszkania. W środku czuć było dym, coś jakby papierosowy. Urządzone było mało ciekawie, ale dość czysto, zaś ich gospodarz był człowiekiem po czterdziestce o ciemno brązowych włosach i nieładnym zaroście. Przynajmniej koszulę miał czystą, i rękawiczki, co mogło być dziwne w domu.
— Siądźmy — rzucił i niedbale wskazał otwarty pokój na końcu korytarza, gdzie koło starej sofy stał stolik kawowy i fotel. — Co to za towar?
— Infformmacja — sprecyzował Rudolf, siadając tak, by Ori znalazła się bliżej drzwi. — Znasz koggoś nazwisk-kiem Henrrietta Issarbeck? — Patrzył spokojnie jak ten delikatnie marszczy brwi. — Możże się też przedstawwiać jako H-Havvenlov — dodał, z zaciekawieniem obserwując jego skrywane zaskoczenie.
— Nie znam... — odparł z wolna i potrząsnął głową na potwierdzenie tego. — Nie mam pojęcia, o kim mówisz.
— Kłłamiesz — stwierdził Rudolf spokojnie.
— Co ty mi tu...
— Arnnoldźzie Mastvvaer...
Mężczyzna szerzej otworzył oczy i cofnął się pół kroku, wpatrując się w niego zszokowany.
Nigdy nie odbieraj człowiekowi wszystkiego, co ma.
Do wszystkiego będzie wtedy zdolny.
Do wszystkiego będzie wtedy zdolny.
Rudolf Isarbeck- Stan postaci : W porządku. || Blizny: kreska w poprzek pierwszych paliczków prawej ręki; niewielka kreska na lewym barku, na lewym ramieniu i prawym udzie; ślad po postrzale na prawym udzie.
Ekwipunek : noże, sztuk 5; sztylet 15 cm, sztuk 2; skalpel; wytrych, sztuk 6; napinacz, sztuk 2; manierka z wodą; pistolet skałkowy, sztuk 2 [jeden zdobiony]; amunicja, sztuk 7; drobiazgi: ołówek, scyzoryk, pilnik, sznurek, krzesiwo, notatnik, proch, siarka, saletra, cukier, żelazne opiłki, pierścień z zielonym okiem, suszone zioła [mięta, rumianek, pokrzywa], maść na gojenie ran, kilka prowizorycznych bandaży.
Ubiór : ubrany na ciemno. Czarna bandana, wysokie buty, rękawiczki bez końcówek palców, czarna płócienna kurtka, ciemno zielona peleryna z kapturem, czarna od wewnątrz, zapinana matową sprzączką. Szczegóły w KP.
Źródło avatara : NN, pinterest
Re: Północna dzielnica
Chyba powoli zaczęło do niej docierać, co właśnie powiedziała. Dlaczego to powiedziała? Czy ona właśnie… próbowała wpływać na rozkazy swojego właściciela? Protestowała? To było takie dezorientujące, ale jej własne chęci i obawy, przysłaniały jej bierne poddaństwo. Czuła, że to złe, spodziewała się nawet najgorszej reakcji, albo zignorowania jej, lecz on nie był taki. Ułożył dłoń na jej głowie, wprawiając ją w błogi spokój, jakby znów czuła, że jest bezpieczna i we właściwym miejscu. A jego słowa, jego obietnica, przywracała w niej szczęście. Nie wiedziała dlaczego ją posłuchał, lecz po prostu wystarczyło jej, że obiecał. Bo jeśli nie wróci, ona sama wyjdzie na miasto go szukać, choćby miała zostać napadnięta, czy coś. Nie bała się, w końcu… miała teraz pistolet! I… i… chodziło o Panicza.
-Dobrze.
W drodze do kamienicy, zastanawiała się też nad kwestią tego Gascona. Miała dobrą pamięć, wręcz idealną, spamiętała już wszystkie minięte uliczki i ich tabliczki, nawet jeśli nie potrafiła czytać, pamiętała kształt ich literek. Też była pewna jak La'Vaqqua wygląda, ale nie wiedziała, że był w Hedroth. Pomógł ostatnio Rio, więc i ona nie mogła się doczekać tego spotkania z nim. Był bardzo miły.
W końcu zjawili się przed drzwiami kupca, który otworzył im przejście po krótkiej wymianie zdań. Znów czuła się jak jakiś zbir w niebezpiecznej konspiracji. Miała pistolet i nóż, śmierdziało gangsterskim papierosem, a Panicz miał interes z podejrzanym typem. Była teraz jak jego ochrona, więc przymrużała cały czas oczy, spoglądając po wszystkim z grymasem, jakby chcąc wyglądać groźnie i zbirowato, pasując do otoczenia.
W końcu jednak jej gra aktorska zaczęła słabnąć, gdy po kilku chwilach, dyskusja zrobiła się nieco ostrzejsza. To ten moment, gdzie powinna spodziewać się wszystkiego? Opatuliła dłońmi płaszcz, pod którym trzymała broń. Nie wiedziała czemu to robiła, nie miała przecież walczyć, ale nie chciała też, by znów strzelano w Panicza. Mimo to, po jej głowie ciągle biegały dwa słowa. "Henrietta Isarbeck". I jeszcze jedno. "Havenlov". Mama Panicza.
-Dobrze.
W drodze do kamienicy, zastanawiała się też nad kwestią tego Gascona. Miała dobrą pamięć, wręcz idealną, spamiętała już wszystkie minięte uliczki i ich tabliczki, nawet jeśli nie potrafiła czytać, pamiętała kształt ich literek. Też była pewna jak La'Vaqqua wygląda, ale nie wiedziała, że był w Hedroth. Pomógł ostatnio Rio, więc i ona nie mogła się doczekać tego spotkania z nim. Był bardzo miły.
W końcu zjawili się przed drzwiami kupca, który otworzył im przejście po krótkiej wymianie zdań. Znów czuła się jak jakiś zbir w niebezpiecznej konspiracji. Miała pistolet i nóż, śmierdziało gangsterskim papierosem, a Panicz miał interes z podejrzanym typem. Była teraz jak jego ochrona, więc przymrużała cały czas oczy, spoglądając po wszystkim z grymasem, jakby chcąc wyglądać groźnie i zbirowato, pasując do otoczenia.
W końcu jednak jej gra aktorska zaczęła słabnąć, gdy po kilku chwilach, dyskusja zrobiła się nieco ostrzejsza. To ten moment, gdzie powinna spodziewać się wszystkiego? Opatuliła dłońmi płaszcz, pod którym trzymała broń. Nie wiedziała czemu to robiła, nie miała przecież walczyć, ale nie chciała też, by znów strzelano w Panicza. Mimo to, po jej głowie ciągle biegały dwa słowa. "Henrietta Isarbeck". I jeszcze jedno. "Havenlov". Mama Panicza.
Oriana- Stan postaci : Małe blizny na plecach.
Źródło avatara : NN
Re: Północna dzielnica
Mężczyzna zerknął na chwilę na dziewczynę, która zachowywała się dość niepewnie. Dla niego. Nie wiedział, czego ma się po niej spodziewać, z jednej strony wyglądała na niewinne dziecko, z drugiej ta jej mina była niepasująca. Szybko jednak jego uwaga powróciła do chłopaka, który oparł się jedną ręką o sofę obok siebie.
— Kim ty jesteś? — rzucił w końcu, siląc się na oburzenie. — Co ty w ogóle wygadujesz!
Rudolf prychnął z frustracją, jakby facet tylko niepotrzebnie utrudniał. W zasadzie tak właśnie było, a jego pewność siebie chyba tym bardziej konfundowała gospodarza.
— D-dobrze wiesz. D-domyślasz się i słłusznie. A tteraz pow-wiedz mi g-gdzie ona jest. N-nie mam c-całej no-cy — odparł, zawieszając na nim chłodne spojrzenie. Początkowo na twarzy, ale zaraz na rękach faceta.
— Ty pieroński karaluchu... — mruknął wciąż z niedowierzaniem i sięgnął po broń.
Rudolf pchnął Ori na bok i jednocześnie sam się pochylił, by oddać strzał w stronę jego ręki. Właściwie strzelili obaj, a kula Arnolda utkwiła w ścianie za ich plecami. Ten zaraz krzyknął i złapał się za krwawiące ramię. Rudolf nie czekał, przeskoczył przez stół, dobywając noża, lecz jego przeciwnik zdawał się być na to lepiej przygotowany niż wyglądał, a ostrze natychmiast błysnęło w jego ręce, odbijając na bok sztylet. Drugie Isarbeck zablokował kolbą pistoletu, lecz nie na długo, a uwolniony nóż śmignął mu koło łokcia, rozdzierając materiał i barwiąc się na czerwono. Arnold odepchnął go i wyminął nieco, chcąc zagrodzić sobą drogę do drzwi i jednocześnie zbliżyć do dziewczyny, której szybko poszukał wzrokiem.
— Kim ty jesteś? — rzucił w końcu, siląc się na oburzenie. — Co ty w ogóle wygadujesz!
Rudolf prychnął z frustracją, jakby facet tylko niepotrzebnie utrudniał. W zasadzie tak właśnie było, a jego pewność siebie chyba tym bardziej konfundowała gospodarza.
— D-dobrze wiesz. D-domyślasz się i słłusznie. A tteraz pow-wiedz mi g-gdzie ona jest. N-nie mam c-całej no-cy — odparł, zawieszając na nim chłodne spojrzenie. Początkowo na twarzy, ale zaraz na rękach faceta.
— Ty pieroński karaluchu... — mruknął wciąż z niedowierzaniem i sięgnął po broń.
Rudolf pchnął Ori na bok i jednocześnie sam się pochylił, by oddać strzał w stronę jego ręki. Właściwie strzelili obaj, a kula Arnolda utkwiła w ścianie za ich plecami. Ten zaraz krzyknął i złapał się za krwawiące ramię. Rudolf nie czekał, przeskoczył przez stół, dobywając noża, lecz jego przeciwnik zdawał się być na to lepiej przygotowany niż wyglądał, a ostrze natychmiast błysnęło w jego ręce, odbijając na bok sztylet. Drugie Isarbeck zablokował kolbą pistoletu, lecz nie na długo, a uwolniony nóż śmignął mu koło łokcia, rozdzierając materiał i barwiąc się na czerwono. Arnold odepchnął go i wyminął nieco, chcąc zagrodzić sobą drogę do drzwi i jednocześnie zbliżyć do dziewczyny, której szybko poszukał wzrokiem.
Nigdy nie odbieraj człowiekowi wszystkiego, co ma.
Do wszystkiego będzie wtedy zdolny.
Do wszystkiego będzie wtedy zdolny.
Rudolf Isarbeck- Stan postaci : W porządku. || Blizny: kreska w poprzek pierwszych paliczków prawej ręki; niewielka kreska na lewym barku, na lewym ramieniu i prawym udzie; ślad po postrzale na prawym udzie.
Ekwipunek : noże, sztuk 5; sztylet 15 cm, sztuk 2; skalpel; wytrych, sztuk 6; napinacz, sztuk 2; manierka z wodą; pistolet skałkowy, sztuk 2 [jeden zdobiony]; amunicja, sztuk 7; drobiazgi: ołówek, scyzoryk, pilnik, sznurek, krzesiwo, notatnik, proch, siarka, saletra, cukier, żelazne opiłki, pierścień z zielonym okiem, suszone zioła [mięta, rumianek, pokrzywa], maść na gojenie ran, kilka prowizorycznych bandaży.
Ubiór : ubrany na ciemno. Czarna bandana, wysokie buty, rękawiczki bez końcówek palców, czarna płócienna kurtka, ciemno zielona peleryna z kapturem, czarna od wewnątrz, zapinana matową sprzączką. Szczegóły w KP.
Źródło avatara : NN, pinterest
Re: Północna dzielnica
Czuła jego strach, wiedziała że wyglądała groźnie, choć może przesadziła, bo jak ktoś się stresuje to szybko traci nerwy, jak ona kiedyś przed pierwszym pokazem przed publicznością, była tak zła, że nakrzyczała na biedronkę w okienku. To były mroczne czasy i stare "ja", do którego nie chciała wracać.
No i stało się, gość się wkurzył, a Rudolf nie zapanował nad sytuacją. Powiedzmy, bo nagle ten nieznajomy dobył pistolet, lecz refleks chłopaka był idealny, bo zdążył odepchnąć zdezorientowaną Lisiczkę, która wpadła na oparcię jakiegoś fotela, zachowując równowagę. Słysząc huk, schyliła odruchowo głowę. Chyba nigdy się do tego nie przyzwyczai.
Wtedy też, jej oczy szeroko się otworzyły, kiedy Panicz przeskoczył nad stolikiem jak profesjonalista i zaatakował tego złego zbira, wywiązując niezwykły pojedynek pełen bloków i wykorzystania różnej broni! Panicz był taki niezwykły, aż na jej buzię wdzierał się wielki uśmiech, mieszany jednak z niepokojem o niego.
Wtedy też, zbir odepchnął Isarbecka i skierował się na nią, mając dziwne, zdziczałe spojrzenie, jak wściekła małpiatka, a widziała ich wiele. Co miała robić? Nie chciała go krzywdzić, nie była taka. Ale… Panicz… kazał jej uciekać… ale… co jeśli…
Nie wiedziała czemu, ale sięgnęła po pistolet spod płaszcza, ale nie po to by strzelić. Chwyciła go za lufę, po czym zwinnie, jak to cyrkowiec, wskoczyła na fotel, o który się opierała i wyskoczyła na mężczyznę, zamachując się swoją bronią obuchową. Jeśli się na to nie przygotował, dostał w głowę, lecz jeśli choć spróbował się zasłonić, to wystarczyło, aby dostać boleśnie po łapach...
No i stało się, gość się wkurzył, a Rudolf nie zapanował nad sytuacją. Powiedzmy, bo nagle ten nieznajomy dobył pistolet, lecz refleks chłopaka był idealny, bo zdążył odepchnąć zdezorientowaną Lisiczkę, która wpadła na oparcię jakiegoś fotela, zachowując równowagę. Słysząc huk, schyliła odruchowo głowę. Chyba nigdy się do tego nie przyzwyczai.
Wtedy też, jej oczy szeroko się otworzyły, kiedy Panicz przeskoczył nad stolikiem jak profesjonalista i zaatakował tego złego zbira, wywiązując niezwykły pojedynek pełen bloków i wykorzystania różnej broni! Panicz był taki niezwykły, aż na jej buzię wdzierał się wielki uśmiech, mieszany jednak z niepokojem o niego.
Wtedy też, zbir odepchnął Isarbecka i skierował się na nią, mając dziwne, zdziczałe spojrzenie, jak wściekła małpiatka, a widziała ich wiele. Co miała robić? Nie chciała go krzywdzić, nie była taka. Ale… Panicz… kazał jej uciekać… ale… co jeśli…
Nie wiedziała czemu, ale sięgnęła po pistolet spod płaszcza, ale nie po to by strzelić. Chwyciła go za lufę, po czym zwinnie, jak to cyrkowiec, wskoczyła na fotel, o który się opierała i wyskoczyła na mężczyznę, zamachując się swoją bronią obuchową. Jeśli się na to nie przygotował, dostał w głowę, lecz jeśli choć spróbował się zasłonić, to wystarczyło, aby dostać boleśnie po łapach...
Oriana- Stan postaci : Małe blizny na plecach.
Źródło avatara : NN
Re: Północna dzielnica
Szybko złapał równowagę w dość wyuczonych krokach, dzięki którym przestał wpadać na stoliki w karczmie w Ymnakil. W każdym razie to dało jego przeciwnikowi dostatecznie dużo czasu, by minąć stół i dopaść do fotela, przy którym była dziewczyna. Arnold nadal nie szufladkował tej osóbki, ale to nie przeszkadzało mu spróbować postawić jej w roli ofiary. Plan był prosty, z pozoru dobry, lecz jej wyciągnięcie broni natychmiast go zaalarmowało. Uchylił się nieco, by sięgnąć ręką do jej pistoletu, na którym trochę niewprawnie, ale mocno zacisnął palce. Wtedy też mogła dostrzec, że wcale nie trzymał on swoich noży, te były przymocowane do dolnej części rękawic skrytej dotychczas pod rękawami koszuli. Jedno z tych ostrzy właśnie przejechało jej po przedramieniu, kiedy mężczyzna próbował odebrać jej broń szarpnięciem w bok.
Wtedy też kurek nie wytrzymał miętoszenia i skałkowiec wystrzelił, lecz ciężko było stwierdzić, gdzie był skierowany. Te ułamki sekund poprzedzały ponowne zjawienie się Rudolfa tuż obok, który pochwycił drugą rękę mężczyzny, odwodząc ją maksymalnie w górę, chcąc podciąć mu pachę chwyconym na odlew sztyletem. Tę rękę, lewą, miał już ranną, więc nie było to szczególnie trudne, kiedy wbił palce w miejsce postrzału.
Wtedy też kurek nie wytrzymał miętoszenia i skałkowiec wystrzelił, lecz ciężko było stwierdzić, gdzie był skierowany. Te ułamki sekund poprzedzały ponowne zjawienie się Rudolfa tuż obok, który pochwycił drugą rękę mężczyzny, odwodząc ją maksymalnie w górę, chcąc podciąć mu pachę chwyconym na odlew sztyletem. Tę rękę, lewą, miał już ranną, więc nie było to szczególnie trudne, kiedy wbił palce w miejsce postrzału.
Nigdy nie odbieraj człowiekowi wszystkiego, co ma.
Do wszystkiego będzie wtedy zdolny.
Do wszystkiego będzie wtedy zdolny.
Rudolf Isarbeck- Stan postaci : W porządku. || Blizny: kreska w poprzek pierwszych paliczków prawej ręki; niewielka kreska na lewym barku, na lewym ramieniu i prawym udzie; ślad po postrzale na prawym udzie.
Ekwipunek : noże, sztuk 5; sztylet 15 cm, sztuk 2; skalpel; wytrych, sztuk 6; napinacz, sztuk 2; manierka z wodą; pistolet skałkowy, sztuk 2 [jeden zdobiony]; amunicja, sztuk 7; drobiazgi: ołówek, scyzoryk, pilnik, sznurek, krzesiwo, notatnik, proch, siarka, saletra, cukier, żelazne opiłki, pierścień z zielonym okiem, suszone zioła [mięta, rumianek, pokrzywa], maść na gojenie ran, kilka prowizorycznych bandaży.
Ubiór : ubrany na ciemno. Czarna bandana, wysokie buty, rękawiczki bez końcówek palców, czarna płócienna kurtka, ciemno zielona peleryna z kapturem, czarna od wewnątrz, zapinana matową sprzączką. Szczegóły w KP.
Źródło avatara : NN, pinterest
Re: Północna dzielnica
To prawda, że Oriana nawet nie myślała o takich rzeczach jak naładowany pistolet, był to po prostu przedmiot swojej wagi, którym mogłaby mu trzepnąć w ten głupi łep! Może szczęściem jednak było, że pochwycił pistolet i nie doszło do uderzenia, które mogłoby uruchomić spus. Ale tylko na wstępnie, bo mężczyzna zaczął się z nią szarpać. Była hybrydą, miała więcej siły, ale w porównaniu z tym człowiekiem, była malutka.
Zawarczała na niego, chyba odruchowo, wciąż się siląc, aż nagle została zraniona przez jedno z ostrzy na rękawiczce tego zbira. Syknęła cicho, kiedy krew zaczęła kapać z jej przedramienia, ale w tej szamotaninie nawet nie było czasu o tym myśleć. Kaptur zsunął się z jej głowy, zaś duże lisie uszy zwinęły się do tyłu, jak do walki. Bo w końcu, to miało miejsce.
W końcu jednak broń wystrzeliła, a dziewczyna cofnęła się. W tym czasie, Rudolf pojawił się, podcinając pachę faceta i obalając go, boleśnie kłując go swoim dotykiem w ranę postrzałową. Kula minęła Orianę, ale tylko o włos, więc było o krok od tragedii.
Jej uszy znów się wyprostowały, choć łagodnie i powoli, zaś dziewczyna lekko chwyciła się za przedramię, które było ranne. To nic, czasem Pan Samala nawet bił i ciął mocniej. Widząc jednak całego Panicza, odetchnęła z wielką ulgą, uśmiechając się do siebie. Nic mu nie było, lecz szybko posmutniała. Nie posłuchała jego wcześniejszego rozkazu. Czy będzie na nią bardzo zły…? Chciała mu pomóc… eh…
Lisiczka podniosła swój pistolet, przykładając go do piersi i obserwując sytuację. Był bardzo nagrzany. To nawet teraz było miłe.
Zawarczała na niego, chyba odruchowo, wciąż się siląc, aż nagle została zraniona przez jedno z ostrzy na rękawiczce tego zbira. Syknęła cicho, kiedy krew zaczęła kapać z jej przedramienia, ale w tej szamotaninie nawet nie było czasu o tym myśleć. Kaptur zsunął się z jej głowy, zaś duże lisie uszy zwinęły się do tyłu, jak do walki. Bo w końcu, to miało miejsce.
W końcu jednak broń wystrzeliła, a dziewczyna cofnęła się. W tym czasie, Rudolf pojawił się, podcinając pachę faceta i obalając go, boleśnie kłując go swoim dotykiem w ranę postrzałową. Kula minęła Orianę, ale tylko o włos, więc było o krok od tragedii.
Jej uszy znów się wyprostowały, choć łagodnie i powoli, zaś dziewczyna lekko chwyciła się za przedramię, które było ranne. To nic, czasem Pan Samala nawet bił i ciął mocniej. Widząc jednak całego Panicza, odetchnęła z wielką ulgą, uśmiechając się do siebie. Nic mu nie było, lecz szybko posmutniała. Nie posłuchała jego wcześniejszego rozkazu. Czy będzie na nią bardzo zły…? Chciała mu pomóc… eh…
Lisiczka podniosła swój pistolet, przykładając go do piersi i obserwując sytuację. Był bardzo nagrzany. To nawet teraz było miłe.
Oriana- Stan postaci : Małe blizny na plecach.
Źródło avatara : NN
Re: Północna dzielnica
Nie słyszał krzyku po postrzale, to było jedyne, co zdołał zarejestrować podczas szarpaniny z mężczyzną, który zaraz oparł się plecami o jakiś kredens. Szklanki za szybą zatrzęsły się i zadzwoniły niebezpiecznie, a lewa ręka napastnika powędrowała do góry półwładna. On jednak nie zamierzał się poddawać, może z upartości, a może z konkretną intencją, ale skorzystał ze swego drugiego ostrza, umazanego krwią lisiczki.
Rudolf zdążył strącić nóż z niebezpiecznego toru, lecz nie uchronił się całkiem na tak krótkim dystansie. Wciąż powinien popracować nad refleksem, o czym boleśnie uświadomiło go ostrze gładko wchodzące w jego prawy bark. Syknął przez zaciśnięte zęby i przyłożył do gardła mężczyzny jego lewe ostrze, prawą rękę mocno przytrzymując tam, gdzie właśnie była. Nóż Rudolfa tymczasem zadzwonił na podłodze, ale chyba nie był potrzebny. Miał ich jeszcze trochę, a Arnold znieruchomiał, czując chłód metalu na krtani.
— Nie zabijesz mnie... Potrzebujesz tych informacji... — powiedział trochę mniej pewnie niż zamierzał.
— Nie jjjesteś jed-dynym źród-łem — odparł Rudolf, wwiercając w niego wzrok.
Mastvaer zawahał się, na moment zerkając w stronę dziewczyny, by ostatecznie skrzywić się pod nosem.
— Klasztor Juveritek, jeden z zakonów Kokoro...
— Gdździe to jjest?
Na usta Arnolda wpełzł delikatny uśmieszek.
— Gdzieś pod Sear — odparł niedbale, by zaraz pochwycić chłodny wzrok Isarbecka. — Nie wiem dokładnie... Ludzie ci tam powiedzą.
— Zap-pomnij o mnje — rozkazał po chwili i odchylił jego rękę, by schować ostrze. To samo zrobił z drugim, które jednak z lekkim oporem wysunęło się z ciała, lecz Rudolf tylko lekko się skrzywił.
Sięgnął po kolejny sztylet, lecz nie skierował go ostrzem, a głowicą, którą mocno uderzył w głowę Arnolda, by ten osunął się na ziemię. Pozbierał broń szybko i skierował wzrok na Orianę.
— Pokkaż... — Sięgnął po jej rękę i jeden z bandaży, by prowizorycznie przewiązać ranę. Bark przy każdym ruchu bolał niemiłosiernie, ale Rudolf starał się to ignorować. — T-to było niesłe. — Uśmiechnął się pod nosem, mając na myśli jej napad na mężczyznę wraz z małym pokazem akrobatycznym.
Za moment rzucił okiem na nieprzytomnego. Jego postrzał nadal krwawił, więc wziąwszy jakąś szmatę, również tam zawiązał. Dopiero wtedy spojrzał na własne ramię, gdzie ubranie powoli mokło od krwi. Nie bardzo miał czas ściągać koszulę, toteż przyłożywszy zwitek do rany, który Ori miała przytrzymać, przywiązał go od zewnątrz i zakrył nieco peleryną.
— Sprawwdźdź schcho-dy — rzucił do niej, by samemu rozejrzeć się jeszcze pobieżnie po mieszkaniu i kieszeniach Arnolda. Czy zauważy zniknięcie tych paru banknotów? Chyba był mu to winien, w końcu Rudolf chciał porozmawiać po dobroci. Jakaś mikstura, na pewno się przyda. O proszę, narkotyki. Te jednak zostawił. Ale coś jeszcze zaprzątało jego myśli. Te ostrza.
Rozpiął je i zsunął sprawnie z rąk mężczyzny, ale nie zakładał na razie. Prawie na pewno musiałby spędzić chwilę na dopasowaniu każdego paska, a nie mieli na to czasu, więc tylko przytroczył je do paska i ruszył do Oriany, by wyjść z mieszkania, a potem i z budynku.
Cieszył się, że nie musiał wychodzić inną drogą. Jego ręka przytknięta do barku była dostatecznie wymowna. Paradoksalnie jak dociskał opatrunek, to miał lepsze wrażenie, niż gdyby tego nie robił. Przynajmniej miał tę pewność, że nic się nie przesunie. Ale do kliniki dzielił ich kawałek drogi przez miasto, toteż zaraz przystanął i naładował pistolet, by zagłębić się w kolejny przesmyk między kamienicami. Musieli stąd znikać. Nie był pewien czy jego groźba podziała, ani czy milicja nie stanęłaby po stronie Arnolda, jednak... w to chyba wątpił, mając w domu tyle nielegalnych rzeczy, nie chciałby zwracać na siebie uwagi.
Kiedy wyszli zza rogu którejś uliczki, znaleźli się w ciemnym zakręcie między tyłami kamienic. Jego intuicja złodzieja wróżyła kłopoty i nie pomylił się, bo już zaraz wzrok wylądował na postaci wychodzącej z cienia drzewka po lewej.
— Nie zgubiliśmy się przypadkiem?
Miał pewne uzasadnione obawy, ale jednak nie znał tego głosu, a to dobrze. To bardzo dobrze.
— Nie ruszszaj śsię — szepnął do Ori stanowczo, kładąc jej jedną dłoń na ramieniu.
Isarbeck stał i czekał, obserwując zbliżającego się mężczyznę, w którego ręku błysnął nóż. Ale jego uwaga skupiona była na czym innym, podczas życia na ulicy zdążył poznać kilka zagrań, które były na tyle efektywne, by stać się też popularne. Dobre do nękania nieobytych, prostych obywateli, ale w ciemniejszych kręgach świadczące o byciu żółtodziobem. Bo czy on wyglądał na mieszczanina?
Odwrócił się gwałtownie, dobywając jeden ze sztyletów i machnął nim po twarzy drugiego rzezimieszka, który skradał się za nimi. Ten krzyknął i złapał się za ranę, co dało Rudolfowi czas, by go szarpnąć i użyć jako zasłony przed drugim rabusiem. Tamten ledwo zdążył wyhamować. Jego pechowy kolega jęczał i obłapiał oburącz sztylet wbity pod obojczykiem, którym Rudolf go trzymał.
— Uć-ć-ciekaj — rozkazał Isarbeck do bandyty, lecz tamten sięgnął po broń.
Był na to przygotowany, może nawet lepiej, choć naprawdę miał nadzieję, że ten posłucha. W każdym razie, Rudolf strzelił pierwszy, wykorzystując brzuch trzymanego złodzieja jako tłumik dla wystrzału, by dać sobie więcej czasu. Zresztą, kto by o takiej porze posyłał kogoś na milicję, tylko patrol mógł im przeszkodzić. Drugi facet złapał się za pierś i upadł na ziemię, próbując konwulsyjnie złapać oddech. Isarbeck poderżnął gardło temu pierwszemu, potem szybko podszedł i to samo zrobił z drugim, uciszając jego ruchy. I tak nie miał już szans. Patrzył przez chwilę na niego, na to jak rosła kałuża krwi pod jego szyją, próbował zebrać myśli, ale chyba nie bardzo potrafił, aż jedna z nich się wybiła. Ori.
Zerknął na lisiczkę, może trochę z obawą o jej reakcję, lecz nie mogli tutaj zostać.
Przeszukał pospiesznie ich kieszenie, zabierając kilka sztuk amunicji, jakieś pieniądze i... Nie powinien brać tego srebrnego wisiorka, ale jakoś tak ręka sama powędrowała do kieszeni. Lewej. Przynajmniej miał pewność, że... byli... przypadkowymi ludźmi... Sam nie wiedział, czy go to cieszyło, czy wręcz przeciwnie. Schował pistolet, zabrał nóż z trupa i zerknął na swoją rękę, która zdawała się średnio władna. A może to tylko wrażenie od bólu, ale cały jego rękaw kurtki, koszuli i pewnie już kawałek płaszcza były we krwi. No i jeszcze inne miejsca, ale to już nie była jego krew.
— Szybb-ko — rzucił cicho, chyba nawet unikając wzroku Ori.
Owinął się płaszczem, zacisnął ręką ranę po ostrzu, sycząc głośno i jak najszybciej ruszyli do Gascona. Wilgotne powietrze szybko przerodziło się w mżawkę, a ta w deszcz. Skrzywił się pod nosem i przyspieszył jeszcze kroku, uważając na tempo lisiczki. Ale z drugiej strony może to dobrze. Może przynajmniej zmyje krew z jego butów, było tak ciemno, że nie umiał jej odróżnić od błota. Zerkał od czasu do czasu na ludzi mijanych w pewnej odległości, ale nie próbował nawet zwracać na siebie uwagi. Zresztą chyba ze wzajemnością. Mieszkańcy Hedroth nie lubili przypadkowych kontaktów po zmroku. Parę razy nawet minęli milicjanta przy latarni, lecz w stosownej odległości, a ten tylko spojrzał za nimi. Tutaj też deszcz działał na jego korzyść, mógł bezkarnie chodzić w kapturze i nie wyglądać zbytnio podejrzanie. Minęli rynek, rzucając tylko przeciągłe spojrzenie Gospodzie Pod Wisielcem, by zaraz skupić się na tabliczkach przybitych do budynków. Musieli przejść kawałek brzegiem placu, by znaleźć właściwą ulicę, ale w końcu stanęła przed nimi, a tam już tylko kilkanaście metrów dzieliło od drzwi podpisanych jako klinika.
Rudolf wpuścił Ori jako pierwszą, po części też dlatego, że niewygodnie mu było w ogóle otwierać drzwi w tej chwili.
— Doktorze La'Vaqqua?... — rzucił, rozglądając się po korytarzu, ręką wciąż przyciskając zmaltretowany opatrunek do ramienia. Miał szczerą nadzieję, że będą tutaj sami...
Rudolf zdążył strącić nóż z niebezpiecznego toru, lecz nie uchronił się całkiem na tak krótkim dystansie. Wciąż powinien popracować nad refleksem, o czym boleśnie uświadomiło go ostrze gładko wchodzące w jego prawy bark. Syknął przez zaciśnięte zęby i przyłożył do gardła mężczyzny jego lewe ostrze, prawą rękę mocno przytrzymując tam, gdzie właśnie była. Nóż Rudolfa tymczasem zadzwonił na podłodze, ale chyba nie był potrzebny. Miał ich jeszcze trochę, a Arnold znieruchomiał, czując chłód metalu na krtani.
— Nie zabijesz mnie... Potrzebujesz tych informacji... — powiedział trochę mniej pewnie niż zamierzał.
— Nie jjjesteś jed-dynym źród-łem — odparł Rudolf, wwiercając w niego wzrok.
Mastvaer zawahał się, na moment zerkając w stronę dziewczyny, by ostatecznie skrzywić się pod nosem.
— Klasztor Juveritek, jeden z zakonów Kokoro...
— Gdździe to jjest?
Na usta Arnolda wpełzł delikatny uśmieszek.
— Gdzieś pod Sear — odparł niedbale, by zaraz pochwycić chłodny wzrok Isarbecka. — Nie wiem dokładnie... Ludzie ci tam powiedzą.
— Zap-pomnij o mnje — rozkazał po chwili i odchylił jego rękę, by schować ostrze. To samo zrobił z drugim, które jednak z lekkim oporem wysunęło się z ciała, lecz Rudolf tylko lekko się skrzywił.
Sięgnął po kolejny sztylet, lecz nie skierował go ostrzem, a głowicą, którą mocno uderzył w głowę Arnolda, by ten osunął się na ziemię. Pozbierał broń szybko i skierował wzrok na Orianę.
— Pokkaż... — Sięgnął po jej rękę i jeden z bandaży, by prowizorycznie przewiązać ranę. Bark przy każdym ruchu bolał niemiłosiernie, ale Rudolf starał się to ignorować. — T-to było niesłe. — Uśmiechnął się pod nosem, mając na myśli jej napad na mężczyznę wraz z małym pokazem akrobatycznym.
Za moment rzucił okiem na nieprzytomnego. Jego postrzał nadal krwawił, więc wziąwszy jakąś szmatę, również tam zawiązał. Dopiero wtedy spojrzał na własne ramię, gdzie ubranie powoli mokło od krwi. Nie bardzo miał czas ściągać koszulę, toteż przyłożywszy zwitek do rany, który Ori miała przytrzymać, przywiązał go od zewnątrz i zakrył nieco peleryną.
— Sprawwdźdź schcho-dy — rzucił do niej, by samemu rozejrzeć się jeszcze pobieżnie po mieszkaniu i kieszeniach Arnolda. Czy zauważy zniknięcie tych paru banknotów? Chyba był mu to winien, w końcu Rudolf chciał porozmawiać po dobroci. Jakaś mikstura, na pewno się przyda. O proszę, narkotyki. Te jednak zostawił. Ale coś jeszcze zaprzątało jego myśli. Te ostrza.
Rozpiął je i zsunął sprawnie z rąk mężczyzny, ale nie zakładał na razie. Prawie na pewno musiałby spędzić chwilę na dopasowaniu każdego paska, a nie mieli na to czasu, więc tylko przytroczył je do paska i ruszył do Oriany, by wyjść z mieszkania, a potem i z budynku.
Cieszył się, że nie musiał wychodzić inną drogą. Jego ręka przytknięta do barku była dostatecznie wymowna. Paradoksalnie jak dociskał opatrunek, to miał lepsze wrażenie, niż gdyby tego nie robił. Przynajmniej miał tę pewność, że nic się nie przesunie. Ale do kliniki dzielił ich kawałek drogi przez miasto, toteż zaraz przystanął i naładował pistolet, by zagłębić się w kolejny przesmyk między kamienicami. Musieli stąd znikać. Nie był pewien czy jego groźba podziała, ani czy milicja nie stanęłaby po stronie Arnolda, jednak... w to chyba wątpił, mając w domu tyle nielegalnych rzeczy, nie chciałby zwracać na siebie uwagi.
Kiedy wyszli zza rogu którejś uliczki, znaleźli się w ciemnym zakręcie między tyłami kamienic. Jego intuicja złodzieja wróżyła kłopoty i nie pomylił się, bo już zaraz wzrok wylądował na postaci wychodzącej z cienia drzewka po lewej.
— Nie zgubiliśmy się przypadkiem?
Miał pewne uzasadnione obawy, ale jednak nie znał tego głosu, a to dobrze. To bardzo dobrze.
— Nie ruszszaj śsię — szepnął do Ori stanowczo, kładąc jej jedną dłoń na ramieniu.
Isarbeck stał i czekał, obserwując zbliżającego się mężczyznę, w którego ręku błysnął nóż. Ale jego uwaga skupiona była na czym innym, podczas życia na ulicy zdążył poznać kilka zagrań, które były na tyle efektywne, by stać się też popularne. Dobre do nękania nieobytych, prostych obywateli, ale w ciemniejszych kręgach świadczące o byciu żółtodziobem. Bo czy on wyglądał na mieszczanina?
Odwrócił się gwałtownie, dobywając jeden ze sztyletów i machnął nim po twarzy drugiego rzezimieszka, który skradał się za nimi. Ten krzyknął i złapał się za ranę, co dało Rudolfowi czas, by go szarpnąć i użyć jako zasłony przed drugim rabusiem. Tamten ledwo zdążył wyhamować. Jego pechowy kolega jęczał i obłapiał oburącz sztylet wbity pod obojczykiem, którym Rudolf go trzymał.
— Uć-ć-ciekaj — rozkazał Isarbeck do bandyty, lecz tamten sięgnął po broń.
Był na to przygotowany, może nawet lepiej, choć naprawdę miał nadzieję, że ten posłucha. W każdym razie, Rudolf strzelił pierwszy, wykorzystując brzuch trzymanego złodzieja jako tłumik dla wystrzału, by dać sobie więcej czasu. Zresztą, kto by o takiej porze posyłał kogoś na milicję, tylko patrol mógł im przeszkodzić. Drugi facet złapał się za pierś i upadł na ziemię, próbując konwulsyjnie złapać oddech. Isarbeck poderżnął gardło temu pierwszemu, potem szybko podszedł i to samo zrobił z drugim, uciszając jego ruchy. I tak nie miał już szans. Patrzył przez chwilę na niego, na to jak rosła kałuża krwi pod jego szyją, próbował zebrać myśli, ale chyba nie bardzo potrafił, aż jedna z nich się wybiła. Ori.
Zerknął na lisiczkę, może trochę z obawą o jej reakcję, lecz nie mogli tutaj zostać.
Przeszukał pospiesznie ich kieszenie, zabierając kilka sztuk amunicji, jakieś pieniądze i... Nie powinien brać tego srebrnego wisiorka, ale jakoś tak ręka sama powędrowała do kieszeni. Lewej. Przynajmniej miał pewność, że... byli... przypadkowymi ludźmi... Sam nie wiedział, czy go to cieszyło, czy wręcz przeciwnie. Schował pistolet, zabrał nóż z trupa i zerknął na swoją rękę, która zdawała się średnio władna. A może to tylko wrażenie od bólu, ale cały jego rękaw kurtki, koszuli i pewnie już kawałek płaszcza były we krwi. No i jeszcze inne miejsca, ale to już nie była jego krew.
— Szybb-ko — rzucił cicho, chyba nawet unikając wzroku Ori.
Owinął się płaszczem, zacisnął ręką ranę po ostrzu, sycząc głośno i jak najszybciej ruszyli do Gascona. Wilgotne powietrze szybko przerodziło się w mżawkę, a ta w deszcz. Skrzywił się pod nosem i przyspieszył jeszcze kroku, uważając na tempo lisiczki. Ale z drugiej strony może to dobrze. Może przynajmniej zmyje krew z jego butów, było tak ciemno, że nie umiał jej odróżnić od błota. Zerkał od czasu do czasu na ludzi mijanych w pewnej odległości, ale nie próbował nawet zwracać na siebie uwagi. Zresztą chyba ze wzajemnością. Mieszkańcy Hedroth nie lubili przypadkowych kontaktów po zmroku. Parę razy nawet minęli milicjanta przy latarni, lecz w stosownej odległości, a ten tylko spojrzał za nimi. Tutaj też deszcz działał na jego korzyść, mógł bezkarnie chodzić w kapturze i nie wyglądać zbytnio podejrzanie. Minęli rynek, rzucając tylko przeciągłe spojrzenie Gospodzie Pod Wisielcem, by zaraz skupić się na tabliczkach przybitych do budynków. Musieli przejść kawałek brzegiem placu, by znaleźć właściwą ulicę, ale w końcu stanęła przed nimi, a tam już tylko kilkanaście metrów dzieliło od drzwi podpisanych jako klinika.
Rudolf wpuścił Ori jako pierwszą, po części też dlatego, że niewygodnie mu było w ogóle otwierać drzwi w tej chwili.
— Doktorze La'Vaqqua?... — rzucił, rozglądając się po korytarzu, ręką wciąż przyciskając zmaltretowany opatrunek do ramienia. Miał szczerą nadzieję, że będą tutaj sami...
Nigdy nie odbieraj człowiekowi wszystkiego, co ma.
Do wszystkiego będzie wtedy zdolny.
Do wszystkiego będzie wtedy zdolny.
Rudolf Isarbeck- Stan postaci : W porządku. || Blizny: kreska w poprzek pierwszych paliczków prawej ręki; niewielka kreska na lewym barku, na lewym ramieniu i prawym udzie; ślad po postrzale na prawym udzie.
Ekwipunek : noże, sztuk 5; sztylet 15 cm, sztuk 2; skalpel; wytrych, sztuk 6; napinacz, sztuk 2; manierka z wodą; pistolet skałkowy, sztuk 2 [jeden zdobiony]; amunicja, sztuk 7; drobiazgi: ołówek, scyzoryk, pilnik, sznurek, krzesiwo, notatnik, proch, siarka, saletra, cukier, żelazne opiłki, pierścień z zielonym okiem, suszone zioła [mięta, rumianek, pokrzywa], maść na gojenie ran, kilka prowizorycznych bandaży.
Ubiór : ubrany na ciemno. Czarna bandana, wysokie buty, rękawiczki bez końcówek palców, czarna płócienna kurtka, ciemno zielona peleryna z kapturem, czarna od wewnątrz, zapinana matową sprzączką. Szczegóły w KP.
Źródło avatara : NN, pinterest
Re: Północna dzielnica
Lisiczka przyglądała się im, podczas tego przesłuchania dotyczącego matki. Rudolf był ranny, ale nie mogła z tym nic zrobić, oboje byli, choć on bardziej. Mimo to, zachętą był fakt, że facet zaczął gadać. Klasztor gdzieś pod Sear… gdzie to leżało? Te Sear? Niestety, nie miała wiele styczności z mapami, ani nie znała szlaków. Możliwe, że kiedyś tam była, jeśli cyrk tam chciał zarabiać, ale raczej nie mogła być pewna.
Z ulgą odetchnęła, kiedy ogłuszył mężczyznę, zamiast go zabijać. Był zły, ale nie zasługiwał na coś takiego. Mimo to, uwaga chłopaka przeniosła się na nią, na co lekko poruszyła uszami.
-To nic…- Mruknęła, kiedy chciał zobaczyć jej ranę, która mimo wszystko, wyglądała niegroźnie przy jego stanie. Ale przekazała mu swoją rękę, aby mógł ją zabandażować. Wtedy, znów na niego zerknęła, kiedy ją pochwalił, a mimowolnie, na jej buzię spłynął uśmiech szczęścia. -Naprawdę?!
Dopytała, machając ogonem pod swoim długim płaszczem. Była przydatna! To co zrobiła, okazało się niezłe! Wypadła na dzielną i wcale nie był na nią zły! Może pomogła nawet Paniczowi! Oh, przepełniała ją teraz duma z samej siebie, choć tak naprawdę, nie zrobiła za wiele. Lecz taki głupi komplement potrafił ją wprawić w stan skowronka.
Otrzymała polecenie, więc kiwnęła głową i ruszyła z powrotem do drzwi, uprzednio oddając mu pistolet, choć zapomniała całkiem o nożu, który wciąż trzymała. Zaczęła zerkać na schody, tak długo, aż Panicz był w pełni gotowy do wyjścia. To przebiegło bezproblemowo, więc kierowali się po chwili przez miasto, aż wtedy, zostali zaskoczeni przez jakiś dwóch mężczyzn. Serce Lisiczki stanęło. To się znowu działo. Co to za niebezpieczne miasto?
-Pa…
Zdążyła tylko mruknąć, bo wtedy, doszło do walki chłopaka z mężczyznami, a sama niemo wycofał się o kilka kroków, mogąc wyłącznie obserwować tę sytuację. Miała nadal nóż, ale nie chciała nim nikogo ranić, więc pozostawała bierna na bieżącą sytuację. Ranili Panicza, lecz nawet te myśli musiały umknąć gdzieś na bok, gdy… padł stłumiony strzał, w brzuch jednego z rzezimieszków. Dziewczyna zamarła, a jej oczy zadrżały, by po chwili, po masie zwinnych ruchów, drugi mężczyzna skończył z poderżniętym gardłem. Oriana zasłoniła swoje usta dłońmi, jakby nie wiedząc co się właśnie stało. Chwilę temu oszczędził Arnolda, a teraz, zabił tę dwójkę. Panicz… zabił ich, nie dał im żadnych szans… skrzywdził ludzi, którzy wybrali błędnie ich, ale może nawet sami nie planowali ich zabijać… nie wiedzieli tego, lecz…
Opuściła dłonie, a wzrok uwięziła w kałuży krwi, która była coraz bliżej jej bucików, lecz nie odzywała się nadal, nawet nie wiedząc kiedy Isarbeck skończył zbierać swoje łupy i pociągnął ją za sobą. Naciągnęła kaptur na oczy, nie wiedząc nawet, co zrobić we własnym spojrzeniem, po prostu biegła, a deszcz zdawał się ich atakować. Nie mogła przestać myśleć o tym, że właśnie ujrzała najprawdziwszą śmierć, może nie pierwszą w swoim krótkim życiu, lecz z rąk jej Panicza! Dlaczego… po prostu… nie darował im życia…
Może dobrze, że padało. Przynajmniej jej łzy współczucia dla nich, gubiły się w kroplach, które moczyły cały płaszcz i jej twarz. Milczała, tylko pociągając nosem i biegnąc dalej. Chyba przestała zupełnie przejmować się rzeczywistością.
Jednak dotarli do kliniki, przed drzwi doktora Gascona. Oriana spojrzała po jego ranach, ściągając kaptur z głowy i odsłaniając uszy.
-Proszę się nie przemęczać, Paniczu.
Poprosiła i nawet nie musiał nic mówić, aby i tak otworzyła wejście, przechodząc jako pierwsza. Wtedy, od biurka wstał La’Vaqqua, zerkając po nich zaskoczony.
-Rudolf? Oriana?
Minęło kilka chwil, zaś rany Isarbecka zostały opatrzone przez lekarza. Lisiczka w tym czasie czekała na kanapie, wpatrując się we własne palce, a zaraz, w zabandażowane przedramię. Myślała, że spotka znów Gascona w milszych okolicznościach, niż poprzednio, ale chyba nie było im to przeznaczone.
-Możesz już się ubrać.- Rzucił wampir, odchodząc od chłopaka, zerkając po zmartwionej dziewczynie. -Co się Wam stało…?
Dopytał, bo sam był tym zdziwiony. Poprzednio byli u An’Dorala, a teraz, w opłakanym stanie w jego gabinecie. Ta dwójka lubiła chyba przyciągać kłopoty.
Z ulgą odetchnęła, kiedy ogłuszył mężczyznę, zamiast go zabijać. Był zły, ale nie zasługiwał na coś takiego. Mimo to, uwaga chłopaka przeniosła się na nią, na co lekko poruszyła uszami.
-To nic…- Mruknęła, kiedy chciał zobaczyć jej ranę, która mimo wszystko, wyglądała niegroźnie przy jego stanie. Ale przekazała mu swoją rękę, aby mógł ją zabandażować. Wtedy, znów na niego zerknęła, kiedy ją pochwalił, a mimowolnie, na jej buzię spłynął uśmiech szczęścia. -Naprawdę?!
Dopytała, machając ogonem pod swoim długim płaszczem. Była przydatna! To co zrobiła, okazało się niezłe! Wypadła na dzielną i wcale nie był na nią zły! Może pomogła nawet Paniczowi! Oh, przepełniała ją teraz duma z samej siebie, choć tak naprawdę, nie zrobiła za wiele. Lecz taki głupi komplement potrafił ją wprawić w stan skowronka.
Otrzymała polecenie, więc kiwnęła głową i ruszyła z powrotem do drzwi, uprzednio oddając mu pistolet, choć zapomniała całkiem o nożu, który wciąż trzymała. Zaczęła zerkać na schody, tak długo, aż Panicz był w pełni gotowy do wyjścia. To przebiegło bezproblemowo, więc kierowali się po chwili przez miasto, aż wtedy, zostali zaskoczeni przez jakiś dwóch mężczyzn. Serce Lisiczki stanęło. To się znowu działo. Co to za niebezpieczne miasto?
-Pa…
Zdążyła tylko mruknąć, bo wtedy, doszło do walki chłopaka z mężczyznami, a sama niemo wycofał się o kilka kroków, mogąc wyłącznie obserwować tę sytuację. Miała nadal nóż, ale nie chciała nim nikogo ranić, więc pozostawała bierna na bieżącą sytuację. Ranili Panicza, lecz nawet te myśli musiały umknąć gdzieś na bok, gdy… padł stłumiony strzał, w brzuch jednego z rzezimieszków. Dziewczyna zamarła, a jej oczy zadrżały, by po chwili, po masie zwinnych ruchów, drugi mężczyzna skończył z poderżniętym gardłem. Oriana zasłoniła swoje usta dłońmi, jakby nie wiedząc co się właśnie stało. Chwilę temu oszczędził Arnolda, a teraz, zabił tę dwójkę. Panicz… zabił ich, nie dał im żadnych szans… skrzywdził ludzi, którzy wybrali błędnie ich, ale może nawet sami nie planowali ich zabijać… nie wiedzieli tego, lecz…
Opuściła dłonie, a wzrok uwięziła w kałuży krwi, która była coraz bliżej jej bucików, lecz nie odzywała się nadal, nawet nie wiedząc kiedy Isarbeck skończył zbierać swoje łupy i pociągnął ją za sobą. Naciągnęła kaptur na oczy, nie wiedząc nawet, co zrobić we własnym spojrzeniem, po prostu biegła, a deszcz zdawał się ich atakować. Nie mogła przestać myśleć o tym, że właśnie ujrzała najprawdziwszą śmierć, może nie pierwszą w swoim krótkim życiu, lecz z rąk jej Panicza! Dlaczego… po prostu… nie darował im życia…
Może dobrze, że padało. Przynajmniej jej łzy współczucia dla nich, gubiły się w kroplach, które moczyły cały płaszcz i jej twarz. Milczała, tylko pociągając nosem i biegnąc dalej. Chyba przestała zupełnie przejmować się rzeczywistością.
Jednak dotarli do kliniki, przed drzwi doktora Gascona. Oriana spojrzała po jego ranach, ściągając kaptur z głowy i odsłaniając uszy.
-Proszę się nie przemęczać, Paniczu.
Poprosiła i nawet nie musiał nic mówić, aby i tak otworzyła wejście, przechodząc jako pierwsza. Wtedy, od biurka wstał La’Vaqqua, zerkając po nich zaskoczony.
-Rudolf? Oriana?
Minęło kilka chwil, zaś rany Isarbecka zostały opatrzone przez lekarza. Lisiczka w tym czasie czekała na kanapie, wpatrując się we własne palce, a zaraz, w zabandażowane przedramię. Myślała, że spotka znów Gascona w milszych okolicznościach, niż poprzednio, ale chyba nie było im to przeznaczone.
-Możesz już się ubrać.- Rzucił wampir, odchodząc od chłopaka, zerkając po zmartwionej dziewczynie. -Co się Wam stało…?
Dopytał, bo sam był tym zdziwiony. Poprzednio byli u An’Dorala, a teraz, w opłakanym stanie w jego gabinecie. Ta dwójka lubiła chyba przyciągać kłopoty.
Oriana- Stan postaci : Małe blizny na plecach.
Źródło avatara : NN
Re: Północna dzielnica
Radość Oriany pojawiała się i znikała, choć to drugie znacznie częściej. Nie dziwił się, dobrze wiedział, jak zareaguje na to wszystko. Nie powinien był jej w to wplątywać. Ale co innego miałby zrobić, siedzieli w tym razem, odkąd ją uwolnił. I miał tylko nadzieję, że razem to dokończą.
— Dździękuję — odparł tylko cicho, by zaraz sięgnąć po koszulę, którą ubrał trochę ostrożnie. Dalej bolało, ale mniej niż wcześniej, no i było w znacznie lepszym stanie.
Zerknął na Orianę, jednak tylko na moment. Dotychczas jej towarzystwo poprawiało mu nastrój i odciągało troski z głowy przynajmniej na chwilę. Taka okruszyna szczęścia z puchatymi uszkami. Właściwie to się nie zmieniło, ale zostało przysłonięte przez paskudne uczucie gdzieś w samym środku, jakaś wina. Jakby wcale na nią nie zasługiwał. Jakby ją zawiódł. Widział przecież jej zszokowany wyraz twarzy tam na ulicy, nawet mimo ciemności, widział go aż za dobrze. I pewnie długo nie zapomni. Ale co innego miał zrobić. Ryzykować? Przecież nie mógł im zaufać, to byłaby głupota, która mogłaby doprowadzić do tragedii, a tego tym bardziej by sobie nie wybaczył.
— Co? — Podniósł wzrok na Gascona, jeszcze raz analizując zadane pytanie. — C-cóż... Byliśmmy u człow-wieka, który mnje... Który praccuje dla kkogoś, k-to mnie nien-nawwidzi — odparł z namysłem. — W dużżym skrócie. — Powoli przeniósł wzrok na lisiczkę. — O-Ori?... — Zdecydował się zaryzykować. Najwyżej nie odpowie, wyjdzie czy coś. Właściwie już by chyba wolał, żeby na niego nakrzyczała, ale tego prawie na pewno nie zrobi.
— Dździękuję — odparł tylko cicho, by zaraz sięgnąć po koszulę, którą ubrał trochę ostrożnie. Dalej bolało, ale mniej niż wcześniej, no i było w znacznie lepszym stanie.
Zerknął na Orianę, jednak tylko na moment. Dotychczas jej towarzystwo poprawiało mu nastrój i odciągało troski z głowy przynajmniej na chwilę. Taka okruszyna szczęścia z puchatymi uszkami. Właściwie to się nie zmieniło, ale zostało przysłonięte przez paskudne uczucie gdzieś w samym środku, jakaś wina. Jakby wcale na nią nie zasługiwał. Jakby ją zawiódł. Widział przecież jej zszokowany wyraz twarzy tam na ulicy, nawet mimo ciemności, widział go aż za dobrze. I pewnie długo nie zapomni. Ale co innego miał zrobić. Ryzykować? Przecież nie mógł im zaufać, to byłaby głupota, która mogłaby doprowadzić do tragedii, a tego tym bardziej by sobie nie wybaczył.
— Co? — Podniósł wzrok na Gascona, jeszcze raz analizując zadane pytanie. — C-cóż... Byliśmmy u człow-wieka, który mnje... Który praccuje dla kkogoś, k-to mnie nien-nawwidzi — odparł z namysłem. — W dużżym skrócie. — Powoli przeniósł wzrok na lisiczkę. — O-Ori?... — Zdecydował się zaryzykować. Najwyżej nie odpowie, wyjdzie czy coś. Właściwie już by chyba wolał, żeby na niego nakrzyczała, ale tego prawie na pewno nie zrobi.
Nigdy nie odbieraj człowiekowi wszystkiego, co ma.
Do wszystkiego będzie wtedy zdolny.
Do wszystkiego będzie wtedy zdolny.
Rudolf Isarbeck- Stan postaci : W porządku. || Blizny: kreska w poprzek pierwszych paliczków prawej ręki; niewielka kreska na lewym barku, na lewym ramieniu i prawym udzie; ślad po postrzale na prawym udzie.
Ekwipunek : noże, sztuk 5; sztylet 15 cm, sztuk 2; skalpel; wytrych, sztuk 6; napinacz, sztuk 2; manierka z wodą; pistolet skałkowy, sztuk 2 [jeden zdobiony]; amunicja, sztuk 7; drobiazgi: ołówek, scyzoryk, pilnik, sznurek, krzesiwo, notatnik, proch, siarka, saletra, cukier, żelazne opiłki, pierścień z zielonym okiem, suszone zioła [mięta, rumianek, pokrzywa], maść na gojenie ran, kilka prowizorycznych bandaży.
Ubiór : ubrany na ciemno. Czarna bandana, wysokie buty, rękawiczki bez końcówek palców, czarna płócienna kurtka, ciemno zielona peleryna z kapturem, czarna od wewnątrz, zapinana matową sprzączką. Szczegóły w KP.
Źródło avatara : NN, pinterest
Re: Północna dzielnica
Chciała zaszczepić go pozytywną energią, oczywiście że tak, ale nie była chyba w stanie na tę chwilę wykazać się czymś więcej. To już nie było strzelanie do saren, czy nocne koszmary. To chodziło o coś więcej. Nie mogła przestać ich żałować, choć nie była głupia, tłumaczyła sobie to samoobroną, ale przecież życie nie sprowadza się do odbierania go innym. Ludzie czynią krzywdę, lecz jest w nim miejsce na litość. Może jej Panicz tego nie rozumiał, ale...wierzyła w niego. Wiedziała, że stać go na inne metody rozwiązań. Miał też ją, więc nie był w tym sam. To sobie pragnęła obiecać. Że pomoże mu. Nie opuści go i będzie za nim kroczyć nawet najmroczniejszymi ścieżkami. Ale chciała być jego iskierką dobra, która cały czas nie pozwala mu dać się temu pochłonąć. Nie pozwala mu zapomnieć jak wspaniałą jest osobą, tak jak sama go widzi, odkąd to on jej uratował życie. Po prostu był dla niej zbyt ważny, aby pozwoliła sobie patrzeć, jak ten cierpi. Jeśli gryzł go jej smutek, to tylko udowadniało, że był kochany i… sam może być taką iskierką.
Wierzyła w swojego Panicza.
Dlatego spojrzała na niego, kiedy przywołał zdrobnienie jej imienia, wyłapując wcześniejsze, niezgrabne wyjaśnienia, by wyprostować krótkie nogi i z poważną miną, zawiesić złote oczy na lekarzu.
-Panicz musiał wyjaśnić pewną sprawę u złego człowieka, choć kierował się dobrymi intencjami. Ten człowiek rzucił się na nas, ale Panicz mnie uratował. Potem, kiedy tu szliśmy, znów nas zaatakowano. Panicz poraz kolejny mnie uratował. Zawsze ratuje. To rany bitewne.
Uśmiechnęła się słodko, a La'Vaqqua przyłożył palce do ust, chyba w zastanowieniu. To brzmiało tak… ciepło i dobrze. Stanowczo postawiła go w jasnym świetle.
-Należą Ci się więc pochwały chłopcze, że tak o nią dbasz. Masz szczęście, Oriano.
-Wiem to, panie doktorze.
Przeniosła wzrok na Isarbecka, uśmiechając się dalej, dając mu własne ciepło i wiarę, które nagromadziło się w niej w tej krótkiej chwili.
Nie zapomniała co zrobił. Nigdy nie zapomni. Lecz jeśli może, będzie jego siłą, tak długo jak żyje. A może i ten kiedyś zaufa jej i zawierzy swoje życie.
Tak też, doktor w końcu poszedł przygotować coś ciepłego do picia, a oni, mogli odpocząć, przynajmniej przed kolejnym, dużo większym wyjazdem. Do Shendaar.
Z/T 2x
Wierzyła w swojego Panicza.
Dlatego spojrzała na niego, kiedy przywołał zdrobnienie jej imienia, wyłapując wcześniejsze, niezgrabne wyjaśnienia, by wyprostować krótkie nogi i z poważną miną, zawiesić złote oczy na lekarzu.
-Panicz musiał wyjaśnić pewną sprawę u złego człowieka, choć kierował się dobrymi intencjami. Ten człowiek rzucił się na nas, ale Panicz mnie uratował. Potem, kiedy tu szliśmy, znów nas zaatakowano. Panicz poraz kolejny mnie uratował. Zawsze ratuje. To rany bitewne.
Uśmiechnęła się słodko, a La'Vaqqua przyłożył palce do ust, chyba w zastanowieniu. To brzmiało tak… ciepło i dobrze. Stanowczo postawiła go w jasnym świetle.
-Należą Ci się więc pochwały chłopcze, że tak o nią dbasz. Masz szczęście, Oriano.
-Wiem to, panie doktorze.
Przeniosła wzrok na Isarbecka, uśmiechając się dalej, dając mu własne ciepło i wiarę, które nagromadziło się w niej w tej krótkiej chwili.
Nie zapomniała co zrobił. Nigdy nie zapomni. Lecz jeśli może, będzie jego siłą, tak długo jak żyje. A może i ten kiedyś zaufa jej i zawierzy swoje życie.
Tak też, doktor w końcu poszedł przygotować coś ciepłego do picia, a oni, mogli odpocząć, przynajmniej przed kolejnym, dużo większym wyjazdem. Do Shendaar.
Z/T 2x
Oriana- Stan postaci : Małe blizny na plecach.
Źródło avatara : NN
Re: Północna dzielnica
Zapewne niemałym zaskoczeniem było dla mieszkańców Hedroth widzieć przejeżdżającą karocę, z Xentisem, oraz dziewczynką będącą kocią hybrydą. Wielu śmiało by się, że złapał zająca, lecz miał to gdzieś. Właściwie, nie wiedział co się podziało dzisiaj. Przed wyjazdem z Adren, kupił Felicję od rodziców trzeciej ofiary, co było chyba wymuszone przez chwilę słabości. Nie chciał, aby żyła w kiepskich warunkach, ale w zamian za to, zapłacił niemałe pieniądze, oraz zobowiązał się do utrzymania jej. Kurwa mać…
-Felicjo… nie wiem jak traktowali Cię w poprzednim domu, lecz wiedz, że nie będę postrzegał Cię jak swoją własność. Chcę byś… czuła swobodę. Patrz na mnie jak na swojego opiekuna, czy… coś takiego.
Próbował wyjaśnić, ale nie szło mu to najlepiej. Jak to przekazać? Nigdy nie miał hybrydy, z pewnością nie miał też potrzeby mieć niewolnika.
-Mam… w domu psa. Pan Svibbins. Stary jest, może nie jakoś bardzo, ale potulny… polubicie się….
Podrapał się po głowie. Może dobrze, że zrobił ten remont.
W końcu dojechali do rezydencji, zwanej przez innych Sękatym Domostwem, gdzie też zostali powitani przez szczęśliwego i stęsknionego kundla, który ewidentnie miał dość wyłącznego kontaktu z Gasconem. Venatori zabrał wszystkie rzeczy Felicji do środka, wraz z dokumentami na nią i schował w biurku. Wtedy też, pojawiła się Nina, która cudem trafiła z czasem. Zapewne dziewczynki były sobą wzajemnie zaskoczone, ale mimo to, dało mu do myślenia.
Elf wpadł na iście genialny plan oprowadzenia ich obu po całym domostwie, za wyjątkiem jednego pokoju na końcu korytarza i poprosił je obie, aby zajęły się Panem Svibbinsem, z kolei kundla poprosił, by zajął się nimi. Przygotował im trochę jedzenia, które kupił przejeżdżając przez Hedroth, w tym dla psa, oraz dał im pełną swobodę w poruszaniu się po rezydencji, oraz robieniu tego co chcą. Na chwilę obecną mógł odwlec inne potencjalne problemy, machnięciem ręki.
Wrócił do miasta, sam, cały zdezorientowany, próbując za wszelką cenę powrócić myślami do śledztwa. Teraz, było ono priorytetem, a każdy dzień zwłoki był zagrożeniem dla innych.
Wpadł do Wisielca, gdzie zaraz zjawił się przy starym dobrym Bou.
-Wiesz coś o tych morderstwach? Jestem ciekaw co ludzie mówią. Ledwo co jedna sprawa zamknięta…- Westchnął i opróżnił kieliszek. -Oraz wiesz gdzie znajdę Mię? Tę hybrydkę, której porwano dziecko...
-Felicjo… nie wiem jak traktowali Cię w poprzednim domu, lecz wiedz, że nie będę postrzegał Cię jak swoją własność. Chcę byś… czuła swobodę. Patrz na mnie jak na swojego opiekuna, czy… coś takiego.
Próbował wyjaśnić, ale nie szło mu to najlepiej. Jak to przekazać? Nigdy nie miał hybrydy, z pewnością nie miał też potrzeby mieć niewolnika.
-Mam… w domu psa. Pan Svibbins. Stary jest, może nie jakoś bardzo, ale potulny… polubicie się….
Podrapał się po głowie. Może dobrze, że zrobił ten remont.
W końcu dojechali do rezydencji, zwanej przez innych Sękatym Domostwem, gdzie też zostali powitani przez szczęśliwego i stęsknionego kundla, który ewidentnie miał dość wyłącznego kontaktu z Gasconem. Venatori zabrał wszystkie rzeczy Felicji do środka, wraz z dokumentami na nią i schował w biurku. Wtedy też, pojawiła się Nina, która cudem trafiła z czasem. Zapewne dziewczynki były sobą wzajemnie zaskoczone, ale mimo to, dało mu do myślenia.
Elf wpadł na iście genialny plan oprowadzenia ich obu po całym domostwie, za wyjątkiem jednego pokoju na końcu korytarza i poprosił je obie, aby zajęły się Panem Svibbinsem, z kolei kundla poprosił, by zajął się nimi. Przygotował im trochę jedzenia, które kupił przejeżdżając przez Hedroth, w tym dla psa, oraz dał im pełną swobodę w poruszaniu się po rezydencji, oraz robieniu tego co chcą. Na chwilę obecną mógł odwlec inne potencjalne problemy, machnięciem ręki.
Wrócił do miasta, sam, cały zdezorientowany, próbując za wszelką cenę powrócić myślami do śledztwa. Teraz, było ono priorytetem, a każdy dzień zwłoki był zagrożeniem dla innych.
Wpadł do Wisielca, gdzie zaraz zjawił się przy starym dobrym Bou.
-Wiesz coś o tych morderstwach? Jestem ciekaw co ludzie mówią. Ledwo co jedna sprawa zamknięta…- Westchnął i opróżnił kieliszek. -Oraz wiesz gdzie znajdę Mię? Tę hybrydkę, której porwano dziecko...
Xentis Venatori- Stan postaci : Liczne blizny wszędzie.
Ekwipunek : Pistolet skałkowy, szabla, pugio, ostrze sprężynowe, kusza sprężynowa.
Ubiór : Uniform z ciemnej skóry, kamizelka, czarny płaszcz, materiałowe spodnie, karwasze i wysokie, wygodne buty.
Źródło avatara : Nipuni
Re: Północna dzielnica
Już samo to, że ten dziwny człowiek, to znaczy elf, ją kupił, było niezrozumiałe, ale kiedy pojechali karocą, a on zaczął mówić... To było już całkiem dezorientujące. Nie będzie jej postrzegać jak własność? To znaczy jak wtedy? I dlaczego? Czemu jej to mówił? Wodziła zielonymi oczyma po jego twarzy, ale niewiele umiała z tego zrozumieć. Mimo to skinęła głową.
— Dobrze, proszę pana — odparła cicho i spojrzała na swoje buty. A potem znów na niego. Piesek? Na jej buzi pojawił się delikatny uśmiech. Pani Amelia też miała pieska i był całkiem miły. — Na pewno, proszę pana — zapewniła z cichym zapałem i przeniosła wzrok za okno, lekko machając nóżkami.
No i dojechali. Rzeczy kotka nie miała wiele, zmieściły się w jednej walizce. Jej reakcja na duży dom i ciemny las wokół była dwojaka. Z początku zdawała się niepokoić, potem jednak ciekawość przejmowała górę. No i przecież była tu z Łowcą Potworów, więc na pewno żaden z nich nie kręcił się w pobliżu. Pan Svibbins przywitał z entuzjazmem i zaciekawieniem nową osobę, a za chwilę też Ninę, która przyszła ich odwiedzić. Cała trójka została poinstruowana i pozostawiona samym sobie. Doskonały pomysł, Xentisie. No ale śledztwo samo się nie zrobi.
Bou powitał go uśmiechem i trunkiem, jak to miał w zwyczaju.
— Których? To od łyżek i... Pijaczyna, nie? Znaczy z morderstw to ostatnie, bo taka jedna babuszka to jednak na zawał zeszła. No ale. — Podsunął sobie krzesło i również polał szklaneczkę. — Ten kupiec podobno miał jakiś trefny towar. Może niekoniecznie kradziony, bo tego już mu nie udowodnią, ale sprzedawany pokątnie czy z odzysku to na pewno. Jego kramu nie widziałem, ale ci co widzieli, mówili, że szmelc, a inni, że ciekawy drobiazg się może trafić. W każdym razie, stanął sobie wozem na noc, tam, gdzie go znaleźli. Sąsiedzi mówili, że słyszeli jakieś jęki i krzyki... Tyle że to południowa dzielnica. Jak ktoś krzyczy, to nie wychodzisz z domu. No a potem było to bardziej zrozumiałe, ten facet krzyczał coś, że w końcu może się tego pozbyć, że co ona sobie wyobrażała, do tego wiele wyzwisk i takie tam. No a potem się uciszyło, pewnie jak go zabili. Czy tam zabił, czort go wie, to był duży, ciężki facet. — Podrapał się po głowie. — Jest sporo plotek o tym rzekomym dziecku, nawet taka, że morderca je zjadł, ale... Ktoś twierdził, że do sierocińca poszło, ktoś, że do świątyni, a inny, że milicjant je przypadkiem zabił i to zamietli pod dywan... No kurwa, jak można przypadkiem zabiź dziecko? — Machnął ręką. — Co by tu jeszcze... Ah, pijak. Otóż był sobie taki gość z tartaku, który nie zarabiał wiele, a i tak wi€kszość przepijał w tanich tawernach. Lubił się przy tym awanturować, kiedyś nawet siedział miesiąc za obrazę funkcjonariusza... Mówią, że to był przypadek, że wcale nie żaden Zając, a ktoś z karczmu mu dokopał za mocno. Brzmi chyba wiarygodnie. No bo co, mało takich elementów umie tulipana zrobić? A zwolennicy listów gończych mówią o, no... wyglądzie zwłok. Podobno przez krew nie dało się rozpoznać twarzy. Dobrze że gość miał papiery w portfelu. — Zastanowił się chwilę. — O, to była ciekawa teoria. On ma służkę, znaczy miał. Słyszałem, że miałaby się za co mścić. Aa, wracając do twojego pytania, ona i ta druga są na komisariacie. CAN chciało je zabrać, ale jak sprawą zajęli się Łowcy, tak je uziemiono i urzędasy siedzą cicho.
— Był jeszcze list... — rzuciła dziewczyna, która właśnie wyszła z zaplecza baru i skierowała na Xentisa swoje złoto-błękitne oczy. Na jej głowie spoczywała chusta kelnerska, chroniąc włosy przed spadaniem. Ines zaraz jednak wróciła myślami do niesionej tacy i ruszyła ku stolikom.
— Faktycznie — podjął Bou. — Dziwna sprawa, spójrz. Znalazłem to na ladzie ze dwa dni temu.
Podał mu złożony świstek papieru, gdzie węglem wypisano koślawo jedno zdanie: "Przyjdź nad ranem na Krwawy Plac, jeśliś odważny, Łowco Potworów."
— Dobrze, proszę pana — odparła cicho i spojrzała na swoje buty. A potem znów na niego. Piesek? Na jej buzi pojawił się delikatny uśmiech. Pani Amelia też miała pieska i był całkiem miły. — Na pewno, proszę pana — zapewniła z cichym zapałem i przeniosła wzrok za okno, lekko machając nóżkami.
No i dojechali. Rzeczy kotka nie miała wiele, zmieściły się w jednej walizce. Jej reakcja na duży dom i ciemny las wokół była dwojaka. Z początku zdawała się niepokoić, potem jednak ciekawość przejmowała górę. No i przecież była tu z Łowcą Potworów, więc na pewno żaden z nich nie kręcił się w pobliżu. Pan Svibbins przywitał z entuzjazmem i zaciekawieniem nową osobę, a za chwilę też Ninę, która przyszła ich odwiedzić. Cała trójka została poinstruowana i pozostawiona samym sobie. Doskonały pomysł, Xentisie. No ale śledztwo samo się nie zrobi.
Bou powitał go uśmiechem i trunkiem, jak to miał w zwyczaju.
— Których? To od łyżek i... Pijaczyna, nie? Znaczy z morderstw to ostatnie, bo taka jedna babuszka to jednak na zawał zeszła. No ale. — Podsunął sobie krzesło i również polał szklaneczkę. — Ten kupiec podobno miał jakiś trefny towar. Może niekoniecznie kradziony, bo tego już mu nie udowodnią, ale sprzedawany pokątnie czy z odzysku to na pewno. Jego kramu nie widziałem, ale ci co widzieli, mówili, że szmelc, a inni, że ciekawy drobiazg się może trafić. W każdym razie, stanął sobie wozem na noc, tam, gdzie go znaleźli. Sąsiedzi mówili, że słyszeli jakieś jęki i krzyki... Tyle że to południowa dzielnica. Jak ktoś krzyczy, to nie wychodzisz z domu. No a potem było to bardziej zrozumiałe, ten facet krzyczał coś, że w końcu może się tego pozbyć, że co ona sobie wyobrażała, do tego wiele wyzwisk i takie tam. No a potem się uciszyło, pewnie jak go zabili. Czy tam zabił, czort go wie, to był duży, ciężki facet. — Podrapał się po głowie. — Jest sporo plotek o tym rzekomym dziecku, nawet taka, że morderca je zjadł, ale... Ktoś twierdził, że do sierocińca poszło, ktoś, że do świątyni, a inny, że milicjant je przypadkiem zabił i to zamietli pod dywan... No kurwa, jak można przypadkiem zabiź dziecko? — Machnął ręką. — Co by tu jeszcze... Ah, pijak. Otóż był sobie taki gość z tartaku, który nie zarabiał wiele, a i tak wi€kszość przepijał w tanich tawernach. Lubił się przy tym awanturować, kiedyś nawet siedział miesiąc za obrazę funkcjonariusza... Mówią, że to był przypadek, że wcale nie żaden Zając, a ktoś z karczmu mu dokopał za mocno. Brzmi chyba wiarygodnie. No bo co, mało takich elementów umie tulipana zrobić? A zwolennicy listów gończych mówią o, no... wyglądzie zwłok. Podobno przez krew nie dało się rozpoznać twarzy. Dobrze że gość miał papiery w portfelu. — Zastanowił się chwilę. — O, to była ciekawa teoria. On ma służkę, znaczy miał. Słyszałem, że miałaby się za co mścić. Aa, wracając do twojego pytania, ona i ta druga są na komisariacie. CAN chciało je zabrać, ale jak sprawą zajęli się Łowcy, tak je uziemiono i urzędasy siedzą cicho.
— Był jeszcze list... — rzuciła dziewczyna, która właśnie wyszła z zaplecza baru i skierowała na Xentisa swoje złoto-błękitne oczy. Na jej głowie spoczywała chusta kelnerska, chroniąc włosy przed spadaniem. Ines zaraz jednak wróciła myślami do niesionej tacy i ruszyła ku stolikom.
— Faktycznie — podjął Bou. — Dziwna sprawa, spójrz. Znalazłem to na ladzie ze dwa dni temu.
Podał mu złożony świstek papieru, gdzie węglem wypisano koślawo jedno zdanie: "Przyjdź nad ranem na Krwawy Plac, jeśliś odważny, Łowco Potworów."
Trudno jest mieć serce, jeśli zatrzymało się tak wiele innych.
Mistrz Gry- Admin
- Źródło avatara : https://imgur.com/Am3Vl
Re: Północna dzielnica
Łowca w spokoju wysłuchiwał barmana, który zaczął od ofiary czwartej, kupcu i hybrydy, której skradziono dziecko. Co prawda, nie był wielce zaskoczony faktem, że jego towar mógł być lewy, bardzo często osoby handlujące w podłych dzielnicach nie mogły poszczycić się niczym lepszym. A krzyki… mogły to być kłótnie, w końcu, ofiara była podobno najebana w trzy dupy, a nie zdziwiłby się, jeśli nie krzyczałby na Mię. Zwłaszcza, że “może się tego pozbyć, że co ona sobie wyobrażała” jest dosyć jednoznaczne. Brak ingerencji mieszkańców go nie zdziwił, ci nawet nie raczyli zainteresować się cierpieniem Tili, która konała w uliczce, wcale nie takiej złej części miasta. I tu na to się nie łudził.
-Stanowczo sprawa samego niemowlęcia jest tu najbardziej dziwna.
Wtrącił się w jego historię, ale bardziej powiedział to do siebie. Zjedzone? Morderca do tej pory nie wykazywał się takimi skłonnościami, zaś fakt zabicia przypadkiem przez milicję, też mu nie brzmiał tak wiarygodnie. Zawsze znajdzie się fan teorii spiskowych. Porwanie wydawało się logiczne, ale… po co?
Natomiast odnośnie piątej ofiary, pijaczka, był w stanie zrozumieć co Bou chciał mu przekazać. Każdy awanturnik zrobi tulipana, to prawda, ale doza okrucieństwa z jaką zadano obrażenia, już bardziej pasowała do Zająca, który mógł nawet nabrać wprawy w swoim mordzie. Lecz uczepił się ostatnich jego słów.
-Służka? Wiesz coś o niej?
Dopytał, bo jeśli nie, to podpyta w tartaku. Jego plan i tak zakładał teraz wizytę u Gascona, żeby wystawił własny profil mordercy, pogadanie z Mią, odwiedziny współpracowników ostatniej ofiary, oraz wizytę w lokalu, gdzie doszło do ostatniej ingerencji Zająca. Przynajmniej informacja, że świadek jest na komisariacie wiele ułatwiała, nie musiał jej nigdzie szukać. Ale…
-”Ta druga”?
Dodał jeszcze o to, bo nie pamięta w dokumentacji wzmianki o kimś jeszcze. Może był posiadaczem dwóch hybryd, a to kolejna para uszu. Zobaczymy
Wydawało mu się, że to wszystko co Bou mógł mu przekazać, ale wtedy padły słowa, które wyłapały jego szpiczaste uszy, zaś fiołkowe oczy z początku chłodno spoczęły na kobiecie, która wyszła do nich, to zaraz, jego wzrok momentalnie złagodniał, zmieniając się w swoiste zaskoczenie. Ines. To ona. Nie wyjechała z Hedroth, chyba… tu pracowała, wnosząc po ubiorze. To było zaskakujące, ale nie zdążył odezwać się słowem, bo barman podjął temat dalej. List.
Venatori przejął kartkę i wczytał się w jego treść. Był to pierwszy znany mu przekaz ze strony, być może, Zająca, lecz nie znał czegoś takiego jak “Krwawy Plac”. Brzmiało jak metafora, albo podpuszczająca złośliwość. Skoro znalazł go dwa dni temu, to nadawca myślał o dniu wczorajszym, gdy był Adren, lecz jakby się go spodziewał…? I czemu adresował to właśnie do niego…?
-W tym mieście wszystko jest popieprzone.- Sapnął z westchnieniem, chowając list do kieszonki płaszcza. -Dzięki, Bou.
Dodał jeszcze, odwracając się od lady. Powinien teraz iść do La’Vaqqua, może przeanalizować z nim to wszystko, wyrzucić myśli, oraz zastanawić się bardziej nad listem, lecz… przed tym, jego wzrok znów uciekł na Ines, która chyba sprzątała jakieś puste kufle. Poczuł dziwny skręt w żołądku. Nienawidził wyrzutów sumienia.
Powoli, podszedł do kobiety, aby chrząknięciem, zasygnalizować swoją obecność w pobliżu.
-Ines… panno Giroud…- Odwrócił głowę, nie wiedząc jak się do niej zwracać, a chyba samo to co chciał powiedzieć, już go zmieszało. -...widzę, że zostałaś tu jednak…- Zacisnął zęby. Kurwa, Venatori, nie to miałeś powiedzieć. -...to dobrze, cieszę się, znaczy nie, znaczy…- Lekko odwrócił się zakładając rękę za głowę, aby znów ją opuścić i spojrzeć na nią. -...chciałem tylko powiedzieć, że moje zachowanie z poprzedniego razu było złe. Nie powinienem, był to trudny moment i… a pomogłaś mi wtedy i…- Zaczął stykać własne palce ze sobą, lecz wyglądał na twarzy, jakby z tej frustracji nad samym sobą, chciał rozpierdolić jakiś najbliższy stolik. -Czy dasz się zaprosić na domowy obiad, w najbliższym czasie?- Spytał w końcu, patrząc prosto na nią. Jednak jego oczy otworzyły się nieco bardziej, a mimika była niepewna. -Znaczy, w ramach przeprosin, ja… posprzątałem w domostwie, jest tam przytulniej… mam psa.- PO CO TO MÓWISZ?! -Nie… nieważne, zapomnij…
Stchórzył i odwrócił się, chcąc chyba pokierować się do drzwi, dusząc się chyba samym sobą...
-Stanowczo sprawa samego niemowlęcia jest tu najbardziej dziwna.
Wtrącił się w jego historię, ale bardziej powiedział to do siebie. Zjedzone? Morderca do tej pory nie wykazywał się takimi skłonnościami, zaś fakt zabicia przypadkiem przez milicję, też mu nie brzmiał tak wiarygodnie. Zawsze znajdzie się fan teorii spiskowych. Porwanie wydawało się logiczne, ale… po co?
Natomiast odnośnie piątej ofiary, pijaczka, był w stanie zrozumieć co Bou chciał mu przekazać. Każdy awanturnik zrobi tulipana, to prawda, ale doza okrucieństwa z jaką zadano obrażenia, już bardziej pasowała do Zająca, który mógł nawet nabrać wprawy w swoim mordzie. Lecz uczepił się ostatnich jego słów.
-Służka? Wiesz coś o niej?
Dopytał, bo jeśli nie, to podpyta w tartaku. Jego plan i tak zakładał teraz wizytę u Gascona, żeby wystawił własny profil mordercy, pogadanie z Mią, odwiedziny współpracowników ostatniej ofiary, oraz wizytę w lokalu, gdzie doszło do ostatniej ingerencji Zająca. Przynajmniej informacja, że świadek jest na komisariacie wiele ułatwiała, nie musiał jej nigdzie szukać. Ale…
-”Ta druga”?
Dodał jeszcze o to, bo nie pamięta w dokumentacji wzmianki o kimś jeszcze. Może był posiadaczem dwóch hybryd, a to kolejna para uszu. Zobaczymy
Wydawało mu się, że to wszystko co Bou mógł mu przekazać, ale wtedy padły słowa, które wyłapały jego szpiczaste uszy, zaś fiołkowe oczy z początku chłodno spoczęły na kobiecie, która wyszła do nich, to zaraz, jego wzrok momentalnie złagodniał, zmieniając się w swoiste zaskoczenie. Ines. To ona. Nie wyjechała z Hedroth, chyba… tu pracowała, wnosząc po ubiorze. To było zaskakujące, ale nie zdążył odezwać się słowem, bo barman podjął temat dalej. List.
Venatori przejął kartkę i wczytał się w jego treść. Był to pierwszy znany mu przekaz ze strony, być może, Zająca, lecz nie znał czegoś takiego jak “Krwawy Plac”. Brzmiało jak metafora, albo podpuszczająca złośliwość. Skoro znalazł go dwa dni temu, to nadawca myślał o dniu wczorajszym, gdy był Adren, lecz jakby się go spodziewał…? I czemu adresował to właśnie do niego…?
-W tym mieście wszystko jest popieprzone.- Sapnął z westchnieniem, chowając list do kieszonki płaszcza. -Dzięki, Bou.
Dodał jeszcze, odwracając się od lady. Powinien teraz iść do La’Vaqqua, może przeanalizować z nim to wszystko, wyrzucić myśli, oraz zastanawić się bardziej nad listem, lecz… przed tym, jego wzrok znów uciekł na Ines, która chyba sprzątała jakieś puste kufle. Poczuł dziwny skręt w żołądku. Nienawidził wyrzutów sumienia.
Powoli, podszedł do kobiety, aby chrząknięciem, zasygnalizować swoją obecność w pobliżu.
-Ines… panno Giroud…- Odwrócił głowę, nie wiedząc jak się do niej zwracać, a chyba samo to co chciał powiedzieć, już go zmieszało. -...widzę, że zostałaś tu jednak…- Zacisnął zęby. Kurwa, Venatori, nie to miałeś powiedzieć. -...to dobrze, cieszę się, znaczy nie, znaczy…- Lekko odwrócił się zakładając rękę za głowę, aby znów ją opuścić i spojrzeć na nią. -...chciałem tylko powiedzieć, że moje zachowanie z poprzedniego razu było złe. Nie powinienem, był to trudny moment i… a pomogłaś mi wtedy i…- Zaczął stykać własne palce ze sobą, lecz wyglądał na twarzy, jakby z tej frustracji nad samym sobą, chciał rozpierdolić jakiś najbliższy stolik. -Czy dasz się zaprosić na domowy obiad, w najbliższym czasie?- Spytał w końcu, patrząc prosto na nią. Jednak jego oczy otworzyły się nieco bardziej, a mimika była niepewna. -Znaczy, w ramach przeprosin, ja… posprzątałem w domostwie, jest tam przytulniej… mam psa.- PO CO TO MÓWISZ?! -Nie… nieważne, zapomnij…
Stchórzył i odwrócił się, chcąc chyba pokierować się do drzwi, dusząc się chyba samym sobą...
Xentis Venatori- Stan postaci : Liczne blizny wszędzie.
Ekwipunek : Pistolet skałkowy, szabla, pugio, ostrze sprężynowe, kusza sprężynowa.
Ubiór : Uniform z ciemnej skóry, kamizelka, czarny płaszcz, materiałowe spodnie, karwasze i wysokie, wygodne buty.
Źródło avatara : Nipuni
Re: Północna dzielnica
Bou podrapał się po głowie na wzmiankę o służce. Minę miał średnią, ale z pewnością coś sobie przypomniał.
— Zwierzak kolejny. Chyba wilk? Kiedyś pracowała też w tartaku, ale potem miała jakiś wypadek i ją zwolnili. No i ona jest tą drugą, co ją na komisariacie trzymają — wyjaśnił pokrótce.
Przyszedł temat listu, a Xen słusznie skomentował zarówno kartkę, jak i całą sytuację. Barman pokiwał głową i życzył mu powodzenia, zabierając szklanki z blatu. Zerknął jeszcze raz za nim, kiedy zauważył, że ten podchodzi do Ines.
Słysząc odchrząknięcie, drgnęła lekko i obejrzała się przez ramię, prosto na Xentisa, którego widok, jak i mina trochę ją zaskoczyły. I jeszcze to, co mówił... całkiem zwyczajne, ale brzmiące tak, jakby nie umiał pozbierać myśli.
— Bou dał mi pracę i pokój, póki nie pozbieram na coś lepszego — odparła z lekkim uśmiechem, który zaraz przygasł, kiedy ten odwrócił głowę. Wysłuchała jego wyjaśnień, a na jej buzi zjawił się ciepły wyraz, choć może troszkę zakłopotany. — Ja... to nic nie szkodzi — zapewniła cicho, chwytając oburącz za krawędź pustej tacy. A wtedy zaczął mówić dalej, a ona słuchała jak zaczarowana, czując tylko, jak delikatnie rumienią jej się policzki. — Um... — Chyba musiała to sobie przetrawić. Przeprosiny, pies, posprzątane... Czekaj co. — Nie, zaczekaj! — rzuciła za nim, starając się ignorować zestresowane serduszko. — Bardzo chętnie przyjdę. — Uśmiechnęła się, próbując ukryć tym zakłopotanie całą sytuacją, które nadal się jej usilnie trzymało. Zaraz też dziewczyna umknęła z powrotem do stolika i zebrała puste kufle na tacę. — To... do zobaczenia. — Rzuciła mu ostatnie spojrzenie i poszła na zaplecze.
Bou tylko uśmiechnął się pod nosem.
— Zwierzak kolejny. Chyba wilk? Kiedyś pracowała też w tartaku, ale potem miała jakiś wypadek i ją zwolnili. No i ona jest tą drugą, co ją na komisariacie trzymają — wyjaśnił pokrótce.
Przyszedł temat listu, a Xen słusznie skomentował zarówno kartkę, jak i całą sytuację. Barman pokiwał głową i życzył mu powodzenia, zabierając szklanki z blatu. Zerknął jeszcze raz za nim, kiedy zauważył, że ten podchodzi do Ines.
Słysząc odchrząknięcie, drgnęła lekko i obejrzała się przez ramię, prosto na Xentisa, którego widok, jak i mina trochę ją zaskoczyły. I jeszcze to, co mówił... całkiem zwyczajne, ale brzmiące tak, jakby nie umiał pozbierać myśli.
— Bou dał mi pracę i pokój, póki nie pozbieram na coś lepszego — odparła z lekkim uśmiechem, który zaraz przygasł, kiedy ten odwrócił głowę. Wysłuchała jego wyjaśnień, a na jej buzi zjawił się ciepły wyraz, choć może troszkę zakłopotany. — Ja... to nic nie szkodzi — zapewniła cicho, chwytając oburącz za krawędź pustej tacy. A wtedy zaczął mówić dalej, a ona słuchała jak zaczarowana, czując tylko, jak delikatnie rumienią jej się policzki. — Um... — Chyba musiała to sobie przetrawić. Przeprosiny, pies, posprzątane... Czekaj co. — Nie, zaczekaj! — rzuciła za nim, starając się ignorować zestresowane serduszko. — Bardzo chętnie przyjdę. — Uśmiechnęła się, próbując ukryć tym zakłopotanie całą sytuacją, które nadal się jej usilnie trzymało. Zaraz też dziewczyna umknęła z powrotem do stolika i zebrała puste kufle na tacę. — To... do zobaczenia. — Rzuciła mu ostatnie spojrzenie i poszła na zaplecze.
Bou tylko uśmiechnął się pod nosem.
Trudno jest mieć serce, jeśli zatrzymało się tak wiele innych.
Mistrz Gry- Admin
- Źródło avatara : https://imgur.com/Am3Vl
Re: Północna dzielnica
Wilk, psowaty. Hybryda, będąca pracownicą tartaku. Przynajmniej także znajdowała się na komisariacie, lecz dlaczego ją zatrzymali? Milicja ją podejrzewała? Cóż, ciężko to teraz stwierdzić, lecz miała motyw. Kwestia, czy sprawy można powiązać. Zobaczymy.
Lecz teraz, chyba po głowie elfa chodziła setka innych myśli. Bou zapewnił jej prosty byt, który można było nazwać porządnym startem, na standardy Hedroth, gdzie łatwo było skończyć w paskudnych dokach lub na ulicy. Mimo, że ją przestrzegał przed tym miejscem, ale może mając na myśli coś lepszego, mówiła o innych miastach. Też możliwe.
A choć jej zdaniem nic nie szkodziło, to jemu owszem, bo miał swoją dumę i myślał, że to wszystko odkręci, że udowodni jej, że wcale nie jest jakiś najgorszy, że… w sumie nie wiedział o co mu chodziło, po prostu chciał to zrobić, a teraz, wszystkie jego mięśnie nakazały mu się wycofać, po prostu być jak najdalej i zapomnieć o tym poniżeniu, gdy… usłyszał jej zawołanie.
Venatori zatrzymał się i odwrócił w jej stronę, zawieszając fiołkowe oczy na jej rumianych policzkach. Była cholernie urocza. Psiakrew, nie myśl o tym!
-Naprawdę?- Wyrwało mu się, z dziwnym zaskoczeniem i nadzieją w głosie, na czym się przyłapał, zakrywając usta i pokasłując. -Znaczy…- Próbował na szybko zebrać myśli, biegając wzrokiem od lewej do prawej. -...odezwę się, gdy tylko będę miał już czas… ja…- Zerknął na nią, jak zabierała kufle. -...do zobaczenia.
Dodał cicho, patrząc jak ta uciekła na zaplecze. Wtedy jego spojrzenie zatrzymało się na Bou, który się uśmiechał.
-Spróbuj o tym wspomnieć…
Warknął przez zęby, po czym szybko wyszedł z Wisielca. Musiał zapalić, nie, potrzebował tego. To wszystko było takie dziwne…
Po pewnym czasie, Xentis znalazł się w klinice doktora Gascona, który chyba też miał dużo przygód w ostatnim czasie, ale nie czas było na to, żeby je omawiać. Elf miał swoje priorytety, dlatego streścił mu cały przebieg śledztwa i swoich odkryć, licząc na jakiś jego mądry komentarz, bo to zawsze on z ich dwójki był tym bardziej inteligentnym.
-...poza tym, pomyślałem, że możesz coś dodać do profilu mordercy, na podstawie obrażeń zamordowanych. Po rozmowie z innymi lekarzami doszedłem tylko do tego, że Zając nie jest wysoki, ale za to, stosunkowo silny...
Lecz teraz, chyba po głowie elfa chodziła setka innych myśli. Bou zapewnił jej prosty byt, który można było nazwać porządnym startem, na standardy Hedroth, gdzie łatwo było skończyć w paskudnych dokach lub na ulicy. Mimo, że ją przestrzegał przed tym miejscem, ale może mając na myśli coś lepszego, mówiła o innych miastach. Też możliwe.
A choć jej zdaniem nic nie szkodziło, to jemu owszem, bo miał swoją dumę i myślał, że to wszystko odkręci, że udowodni jej, że wcale nie jest jakiś najgorszy, że… w sumie nie wiedział o co mu chodziło, po prostu chciał to zrobić, a teraz, wszystkie jego mięśnie nakazały mu się wycofać, po prostu być jak najdalej i zapomnieć o tym poniżeniu, gdy… usłyszał jej zawołanie.
Venatori zatrzymał się i odwrócił w jej stronę, zawieszając fiołkowe oczy na jej rumianych policzkach. Była cholernie urocza. Psiakrew, nie myśl o tym!
-Naprawdę?- Wyrwało mu się, z dziwnym zaskoczeniem i nadzieją w głosie, na czym się przyłapał, zakrywając usta i pokasłując. -Znaczy…- Próbował na szybko zebrać myśli, biegając wzrokiem od lewej do prawej. -...odezwę się, gdy tylko będę miał już czas… ja…- Zerknął na nią, jak zabierała kufle. -...do zobaczenia.
Dodał cicho, patrząc jak ta uciekła na zaplecze. Wtedy jego spojrzenie zatrzymało się na Bou, który się uśmiechał.
-Spróbuj o tym wspomnieć…
Warknął przez zęby, po czym szybko wyszedł z Wisielca. Musiał zapalić, nie, potrzebował tego. To wszystko było takie dziwne…
Po pewnym czasie, Xentis znalazł się w klinice doktora Gascona, który chyba też miał dużo przygód w ostatnim czasie, ale nie czas było na to, żeby je omawiać. Elf miał swoje priorytety, dlatego streścił mu cały przebieg śledztwa i swoich odkryć, licząc na jakiś jego mądry komentarz, bo to zawsze on z ich dwójki był tym bardziej inteligentnym.
-...poza tym, pomyślałem, że możesz coś dodać do profilu mordercy, na podstawie obrażeń zamordowanych. Po rozmowie z innymi lekarzami doszedłem tylko do tego, że Zając nie jest wysoki, ale za to, stosunkowo silny...
Xentis Venatori- Stan postaci : Liczne blizny wszędzie.
Ekwipunek : Pistolet skałkowy, szabla, pugio, ostrze sprężynowe, kusza sprężynowa.
Ubiór : Uniform z ciemnej skóry, kamizelka, czarny płaszcz, materiałowe spodnie, karwasze i wysokie, wygodne buty.
Źródło avatara : Nipuni
Re: Północna dzielnica
Gascon westchnął cicho i odłożył trzymane dokumenty na blat biurka. Przetarł czoło w zamyśleniu, zbierając znane sobie fakty i próbując nie rozwodzić się nad niepotrzebnymi im emocjami.
— Zaskakujące, do czego ludzie się tu posuwają... — Pokręcił głową i zerknął na Xentisa. — Silny... to prawda, z poprzednich akt by tak wynikało. Z przypadków z Hedroth nie... Ale to pewnie przypadek. Co prawda łyżka jest tępa, ale pewnie wielu zdołałoby ją wbić, zwłaszcza w amoku... Zresztą, co ci będę truł, czytałeś to. — Zastukał palcami o biurko. — Nie wiem, czy to planował, ale moim zdaniem nie... Praktycznie w każdym przypadku napastnik miał ze sobą broń, tym razem nie, złapał to, co było na miejscu pod ręką, a nie mógł być pewien, że coś takiego znajdzie. Kiedy mnie tam wezwano, to wyglądało tak, jakby Manbaen był w trakcie kolacji. Z talerza właśnie pochodził jeden sztuciec, ten widelec wbity w ramię. No właśnie, wiemy ze śladów, że ofiara broniła się laską, skoro więc to była pierwsza broń, zapewne zablokowana na chwilę, podejrzewam, że Zając jest praworęczny. Ludzie odruchowo używają wygodniejszej ręki, do wbicia w lewy bark miał bliżej, a kiedy utknęli w zwarciu, sięgnął lewą ręką po inną broń. — Pogładził podbródek w zamyśleniu. — Ta kotka, Mia, wszystko widziała. On też miał sporo czasu, by zrobić z nią cokolwiek, ale nawet nie otworzył klatki, w której była. To też jest ciekawe, bo kłódka do klatki była porządna, ciężko było ją otworzyć bez klucza i ostatecznie poproszono czarodzieja, bo prościej. Wóz został obrabowany, myślę, że Zając był ostatnią osobą, która widziała te klucze. Nie wiem tylko, dlaczego się ich pozbył, skoro do Mii nie odezwał się nawet słowem.
Umilkł na chwilę, by zalać sobie nową herbatę. Dosypał cukru i zamieszał, jeszcze moment przyglądając się wirującemu złotemu płynowi, którego przyjemny zapach ponownie rozniósł się po gabinecie.
— Co do drugiej ofiary, piątej w zasadzie... "Pod Krukiem" to podła melina, do której nikogo bym nie wysyłał. Ludzie przychodzą tam zwykle upić się w sztok i zapomnieć, że żyją, albo też złowić jakiegoś naiwniaka... Równie dobrze mógł być wśród klientów, pewnie nikt by nie zauważył. — Obrócił szklankę na blacie. — Sądząc po badaniach, ten człowiek zataczał się z kąta w kąt, kiedy został napadnięty, byle dziecko powaliłoby go na ziemię, to chyba... najłatwiejsze z tych morderstw, że tak powiem. Z rozmowy z barmanem ustalono, że butelka w jego twarzy, to była ta sama, którą sam kupił i wyniósł ze sobą na zaplecze. Nikt niczego nie słyszał i nie dziwi mnie to, bo we wnętrzu panował gwar, a sam Thealsten... — Pokręcił głową. — Nawet jeśli przeżył kilka pierwszych uderzeń, nie miał szans krzyczeć z gardłem pełnym krwi. Butelka... — Skrzywił się trochę i poprawił w fotelu. — Była złamana bardzo nierówno i napastnik chyba to zauważył, bo obracał ją w dłoni przynajmniej trzy razy. W efekcie najdłuższy fragment szkła wbił się do wnętrza ust, w policzek, w oko... I tak dalej, reszta to był kompletny chaos i nie jestem w stanie powiedzieć, ile razy go uderzył. Kilka zębów odłamało się na kościach i tam utkwiło. Jeśli myślisz, że douczał się na kolejnych celach, to ja ci mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że sadyzmu miał tyle samo. — Upił herbaty. — Ta hybryda wilka, Kela, należała do Tealstena. Zdaniem milicji jest podejrzana, sama ponoć mówiła, że była gdzie indziej, ale... słyszałem, że człowiek, którego wskazała, nie chce tego potwierdzić. Pewnie sama powie ci więcej, ja ją tylko badałem. Trzeźwa, trochę zaniedbana. — Wzruszył ramionami.
— Zaskakujące, do czego ludzie się tu posuwają... — Pokręcił głową i zerknął na Xentisa. — Silny... to prawda, z poprzednich akt by tak wynikało. Z przypadków z Hedroth nie... Ale to pewnie przypadek. Co prawda łyżka jest tępa, ale pewnie wielu zdołałoby ją wbić, zwłaszcza w amoku... Zresztą, co ci będę truł, czytałeś to. — Zastukał palcami o biurko. — Nie wiem, czy to planował, ale moim zdaniem nie... Praktycznie w każdym przypadku napastnik miał ze sobą broń, tym razem nie, złapał to, co było na miejscu pod ręką, a nie mógł być pewien, że coś takiego znajdzie. Kiedy mnie tam wezwano, to wyglądało tak, jakby Manbaen był w trakcie kolacji. Z talerza właśnie pochodził jeden sztuciec, ten widelec wbity w ramię. No właśnie, wiemy ze śladów, że ofiara broniła się laską, skoro więc to była pierwsza broń, zapewne zablokowana na chwilę, podejrzewam, że Zając jest praworęczny. Ludzie odruchowo używają wygodniejszej ręki, do wbicia w lewy bark miał bliżej, a kiedy utknęli w zwarciu, sięgnął lewą ręką po inną broń. — Pogładził podbródek w zamyśleniu. — Ta kotka, Mia, wszystko widziała. On też miał sporo czasu, by zrobić z nią cokolwiek, ale nawet nie otworzył klatki, w której była. To też jest ciekawe, bo kłódka do klatki była porządna, ciężko było ją otworzyć bez klucza i ostatecznie poproszono czarodzieja, bo prościej. Wóz został obrabowany, myślę, że Zając był ostatnią osobą, która widziała te klucze. Nie wiem tylko, dlaczego się ich pozbył, skoro do Mii nie odezwał się nawet słowem.
Umilkł na chwilę, by zalać sobie nową herbatę. Dosypał cukru i zamieszał, jeszcze moment przyglądając się wirującemu złotemu płynowi, którego przyjemny zapach ponownie rozniósł się po gabinecie.
— Co do drugiej ofiary, piątej w zasadzie... "Pod Krukiem" to podła melina, do której nikogo bym nie wysyłał. Ludzie przychodzą tam zwykle upić się w sztok i zapomnieć, że żyją, albo też złowić jakiegoś naiwniaka... Równie dobrze mógł być wśród klientów, pewnie nikt by nie zauważył. — Obrócił szklankę na blacie. — Sądząc po badaniach, ten człowiek zataczał się z kąta w kąt, kiedy został napadnięty, byle dziecko powaliłoby go na ziemię, to chyba... najłatwiejsze z tych morderstw, że tak powiem. Z rozmowy z barmanem ustalono, że butelka w jego twarzy, to była ta sama, którą sam kupił i wyniósł ze sobą na zaplecze. Nikt niczego nie słyszał i nie dziwi mnie to, bo we wnętrzu panował gwar, a sam Thealsten... — Pokręcił głową. — Nawet jeśli przeżył kilka pierwszych uderzeń, nie miał szans krzyczeć z gardłem pełnym krwi. Butelka... — Skrzywił się trochę i poprawił w fotelu. — Była złamana bardzo nierówno i napastnik chyba to zauważył, bo obracał ją w dłoni przynajmniej trzy razy. W efekcie najdłuższy fragment szkła wbił się do wnętrza ust, w policzek, w oko... I tak dalej, reszta to był kompletny chaos i nie jestem w stanie powiedzieć, ile razy go uderzył. Kilka zębów odłamało się na kościach i tam utkwiło. Jeśli myślisz, że douczał się na kolejnych celach, to ja ci mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że sadyzmu miał tyle samo. — Upił herbaty. — Ta hybryda wilka, Kela, należała do Tealstena. Zdaniem milicji jest podejrzana, sama ponoć mówiła, że była gdzie indziej, ale... słyszałem, że człowiek, którego wskazała, nie chce tego potwierdzić. Pewnie sama powie ci więcej, ja ją tylko badałem. Trzeźwa, trochę zaniedbana. — Wzruszył ramionami.
Trudno jest mieć serce, jeśli zatrzymało się tak wiele innych.
Mistrz Gry- Admin
- Źródło avatara : https://imgur.com/Am3Vl
Re: Północna dzielnica
Gascon jak to Gascon, rozgadał się niemiłosiernie i Xentis samym wzrokiem musiał upominać go, aby czasem streszczał się lub przypominał mu, do czego ostatecznie zmierzają. Doceniał zaangażowanie, lecz w tej chwili liczył się czas, zwłaszcza że tajemniczy liścik był pozostawiony dosyć niedawno, a tak nie ma pewności, co dokładnie może planować Zając. Choć jego ataki były chaotyczne, wydawały się w jakiś sposób zamierzone. Kto komu wchodzi przypadkiem w czasie kolacji do powozu?
Choć w większości przebieg znał, nową informacją była praworęczność Zająca, choć to też nie takie pomocne, gdyż tym szczyci się większość osób. Z kolei fakt, że Mia widziała “wszystko”, czyniło ją mocnym świadkiem. Może była w stanie powiedzieć coś więcej o samym wyglądzie zabójcy, niżeli Molly? To się zobaczy.
Lecz znowu Zając nie zabił świadka. Choć mógł, nie zrobił tego. Jakby jego ataki faktycznie były ukierunkowane w konkretne persony. Lecz co łączyło zamordowanych? Jak do tej pory, jedyne co zauważył, to hybrydy. Każda ofiara, za wyjątkiem drugiej, miała hybrydę lub hybrydy. Czy to ważne? Trzeba mieć na uwadze, bo chwilowo nic bardziej interesującego, nie splatało ich ze sobą. Sadyzm mordercy poświadczał o tym, że ataki mogły być celowe. Ciężko było to znegować.
-Z jakiegoś powodu nie zależy mu na tym, aby być niezauważonym. Mia to nie jedyna oszczędzona.
Skomentował jego słowa, słuchając dalej.
Lokal i tak miał zamiar odwiedzić na samym końcu, podejrzewając, że morderca obserwował ostatnią ofiarę ze środka, choć jeśli było tam pełno osób, barman mógłby mieć problemy, który zakapior był bardziej podejrzany od drugiego. Lecz w tym wypadku, wyjątek był taki, że o mord chcieli oskarżyć konkretnie Kele, która nie mogła mieć wiele wspólnego z poprzednimi trupami. Jeśli zabiła, należałoby wtedy to morderstwo oddzielić od sprawy, lecz z drugiej strony, wystarczył jej motyw, aby milicja uczyniła ją kozłem ofiarnym. Żeby to raz tak było.
-Dzięki, Gascon. Idę na komisariat, może tam powiedzą mi więcej.- Powiedział, wstając, aby za chwilę, zatrzymać się przy drzwiach, zerkając po nim. -Swoją drogą, przyjechałem tu z dzieckiem. Felicja, mieszka u mnie. Miła dziewczyna.
Dodał jeszcze i szybko wyszedł.
Po pożegnaniu ostatecznie udał się na komisariat, gdzie uprosił się o dwa pokoje przesłuchań. W pierwszej kolejności miało paść właśnie na Mię, więc kiedy tylko ta już czekała na niego w środku, elf pojawił się, zamykając drzwi.
-Jestem Xentis Venatori, Cesarski Łowca. Chciałbym z Tobą porozmawiać o Twoim właścicielu. Lecz nie tylko.- Podjął, dobierając sobie krzesło, aby móc usiąść tuż przed nią. Zastanowił się chwilę, spoglądając po niej. -Współczuję Ci obecnej sytuacji. Wiesz dlaczego zabrał on Twoje dziecko? Gdzie zabrał? Cokolwiek, co się z nim stało…?
Dopytał, ze spokojem w głosie. Zapewne było jej trudno po utracie dziecka, dlatego wiedział, że to bardzo delikatna sprawa. Chcąc nie chcąc, po tym temacie musiał przejść dalej.
-Podobno widziałaś cały przebieg. Lecz, czy rzucił Ci się w oczy sam morderca? Mogłabyś mi o nim coś więcej powiedzieć…?
Choć w większości przebieg znał, nową informacją była praworęczność Zająca, choć to też nie takie pomocne, gdyż tym szczyci się większość osób. Z kolei fakt, że Mia widziała “wszystko”, czyniło ją mocnym świadkiem. Może była w stanie powiedzieć coś więcej o samym wyglądzie zabójcy, niżeli Molly? To się zobaczy.
Lecz znowu Zając nie zabił świadka. Choć mógł, nie zrobił tego. Jakby jego ataki faktycznie były ukierunkowane w konkretne persony. Lecz co łączyło zamordowanych? Jak do tej pory, jedyne co zauważył, to hybrydy. Każda ofiara, za wyjątkiem drugiej, miała hybrydę lub hybrydy. Czy to ważne? Trzeba mieć na uwadze, bo chwilowo nic bardziej interesującego, nie splatało ich ze sobą. Sadyzm mordercy poświadczał o tym, że ataki mogły być celowe. Ciężko było to znegować.
-Z jakiegoś powodu nie zależy mu na tym, aby być niezauważonym. Mia to nie jedyna oszczędzona.
Skomentował jego słowa, słuchając dalej.
Lokal i tak miał zamiar odwiedzić na samym końcu, podejrzewając, że morderca obserwował ostatnią ofiarę ze środka, choć jeśli było tam pełno osób, barman mógłby mieć problemy, który zakapior był bardziej podejrzany od drugiego. Lecz w tym wypadku, wyjątek był taki, że o mord chcieli oskarżyć konkretnie Kele, która nie mogła mieć wiele wspólnego z poprzednimi trupami. Jeśli zabiła, należałoby wtedy to morderstwo oddzielić od sprawy, lecz z drugiej strony, wystarczył jej motyw, aby milicja uczyniła ją kozłem ofiarnym. Żeby to raz tak było.
-Dzięki, Gascon. Idę na komisariat, może tam powiedzą mi więcej.- Powiedział, wstając, aby za chwilę, zatrzymać się przy drzwiach, zerkając po nim. -Swoją drogą, przyjechałem tu z dzieckiem. Felicja, mieszka u mnie. Miła dziewczyna.
Dodał jeszcze i szybko wyszedł.
Po pożegnaniu ostatecznie udał się na komisariat, gdzie uprosił się o dwa pokoje przesłuchań. W pierwszej kolejności miało paść właśnie na Mię, więc kiedy tylko ta już czekała na niego w środku, elf pojawił się, zamykając drzwi.
-Jestem Xentis Venatori, Cesarski Łowca. Chciałbym z Tobą porozmawiać o Twoim właścicielu. Lecz nie tylko.- Podjął, dobierając sobie krzesło, aby móc usiąść tuż przed nią. Zastanowił się chwilę, spoglądając po niej. -Współczuję Ci obecnej sytuacji. Wiesz dlaczego zabrał on Twoje dziecko? Gdzie zabrał? Cokolwiek, co się z nim stało…?
Dopytał, ze spokojem w głosie. Zapewne było jej trudno po utracie dziecka, dlatego wiedział, że to bardzo delikatna sprawa. Chcąc nie chcąc, po tym temacie musiał przejść dalej.
-Podobno widziałaś cały przebieg. Lecz, czy rzucił Ci się w oczy sam morderca? Mogłabyś mi o nim coś więcej powiedzieć…?
Xentis Venatori- Stan postaci : Liczne blizny wszędzie.
Ekwipunek : Pistolet skałkowy, szabla, pugio, ostrze sprężynowe, kusza sprężynowa.
Ubiór : Uniform z ciemnej skóry, kamizelka, czarny płaszcz, materiałowe spodnie, karwasze i wysokie, wygodne buty.
Źródło avatara : Nipuni
Re: Północna dzielnica
Z pewnością Xentisowi jeszcze na długo utkwi w głowie wyraz zadziwienia na twarzy Gascona, kiedy wspomniał mu o Felicji. Nie dał jednak lekarzowi czasu na odpowiedź, a swoje kroki pokierował na komisariat, gdzie przyjęto go chłodno, ale dość grzecznie.
Niezłomnego kapitana Ledvicka nie było na miejscu, gdyż pełnił służbę na mieście. Pozostali tym bardziej więc nie mieli powodu spierać się z jakimikolwiek prośbami Łowcy. Pokoje i świadkowie zostali przygotowani, a po chwili Xentis znalazł w jednej z niewielkich i surowych w wyglądzie sal.
Siedziała na krześle przy stoliku, w dość przeciętnej koszuli i spodniach, które wyglądały na nieczęsto noszone, więc mogły pochodzić z milicyjnego magazynu. A to oznaczało, że jej własne ubrania były w kiepskim stanie. Była skulona, z kolanami podciągniętymi pod brodę, które owinęła rękoma i ogonem. Spomiędzy popielatych włosów wystawała para trójkątnych uszu, a żółtej barwy oczy wpatrywały się w stolik.
Nie spojrzała na Łowcę, kiedy się odezwał, czy siadał, przez chwilę wręcz mógł odnieść wrażenie, że go nie słyszy.
— Moje maleństwo... — szepnęła w końcu i wysiliła się na głośniejszy ton. — Manbaen je zabrał. Jak tylko się urodziło... Nie chciał go, mówił, że... jest mu niepo-trzebne... Byłam na końcu wozu, on je zabrał na zewnątrz. — Zacisnęła ślepia, lekko kręcąc głową. — Słyszałam tylko jego płacz, a... potem... nic już... — Schowała twarz przy kolanach i skuliła uszy. Nie tak powinna się zachowywać, wiedziała o tym dobrze, ale chwilowo było jej wszystko jedno. Na kolejne pytania milczała chwilę, ale powoli podniosła wzrok, znowu wbijając go w stolik. Tym razem pojawił się też gniew. — Morderca... Gdybym mogła, sama zabiłabym Manbaena — prychnęła z pogardą. Wzięła głębszy oddech i przymknęła ślepia, co pomagało jej się zastanowić. — W... Wskoczył do wozu chwilę po tym, wpychając Manbaena do środka... Złapał coś ze stolika z jedzeniem, jakiś sztuciec, tamten się bronił swoją laską, ale wpadł... wpadli na komodę, aż wszystko się zatrzęsło... Łapał jakieś rzeczy i w niego wbijał, a on krzyczał, aż w końcu... Zabił go. — Odetchnęła głębiej. — Odwrócił się do mnie i patrzył chwilę, a potem... Schylił się nad nim i wyszedł. Tak po prostu. Zniknął. — Zawahała się. — Ja... Pamiętam, że był ubrany na czarno, miał białą maskę i królicze uszy... Um... — Kolejna pauza. — Kiedy na mnie spojrzał, to... Je stulił, do tyłu... Poczułam się dziwnie...
Zerknęła w bok.
Niezłomnego kapitana Ledvicka nie było na miejscu, gdyż pełnił służbę na mieście. Pozostali tym bardziej więc nie mieli powodu spierać się z jakimikolwiek prośbami Łowcy. Pokoje i świadkowie zostali przygotowani, a po chwili Xentis znalazł w jednej z niewielkich i surowych w wyglądzie sal.
Siedziała na krześle przy stoliku, w dość przeciętnej koszuli i spodniach, które wyglądały na nieczęsto noszone, więc mogły pochodzić z milicyjnego magazynu. A to oznaczało, że jej własne ubrania były w kiepskim stanie. Była skulona, z kolanami podciągniętymi pod brodę, które owinęła rękoma i ogonem. Spomiędzy popielatych włosów wystawała para trójkątnych uszu, a żółtej barwy oczy wpatrywały się w stolik.
Nie spojrzała na Łowcę, kiedy się odezwał, czy siadał, przez chwilę wręcz mógł odnieść wrażenie, że go nie słyszy.
— Moje maleństwo... — szepnęła w końcu i wysiliła się na głośniejszy ton. — Manbaen je zabrał. Jak tylko się urodziło... Nie chciał go, mówił, że... jest mu niepo-trzebne... Byłam na końcu wozu, on je zabrał na zewnątrz. — Zacisnęła ślepia, lekko kręcąc głową. — Słyszałam tylko jego płacz, a... potem... nic już... — Schowała twarz przy kolanach i skuliła uszy. Nie tak powinna się zachowywać, wiedziała o tym dobrze, ale chwilowo było jej wszystko jedno. Na kolejne pytania milczała chwilę, ale powoli podniosła wzrok, znowu wbijając go w stolik. Tym razem pojawił się też gniew. — Morderca... Gdybym mogła, sama zabiłabym Manbaena — prychnęła z pogardą. Wzięła głębszy oddech i przymknęła ślepia, co pomagało jej się zastanowić. — W... Wskoczył do wozu chwilę po tym, wpychając Manbaena do środka... Złapał coś ze stolika z jedzeniem, jakiś sztuciec, tamten się bronił swoją laską, ale wpadł... wpadli na komodę, aż wszystko się zatrzęsło... Łapał jakieś rzeczy i w niego wbijał, a on krzyczał, aż w końcu... Zabił go. — Odetchnęła głębiej. — Odwrócił się do mnie i patrzył chwilę, a potem... Schylił się nad nim i wyszedł. Tak po prostu. Zniknął. — Zawahała się. — Ja... Pamiętam, że był ubrany na czarno, miał białą maskę i królicze uszy... Um... — Kolejna pauza. — Kiedy na mnie spojrzał, to... Je stulił, do tyłu... Poczułam się dziwnie...
Zerknęła w bok.
Trudno jest mieć serce, jeśli zatrzymało się tak wiele innych.
Mistrz Gry- Admin
- Źródło avatara : https://imgur.com/Am3Vl
Re: Północna dzielnica
Widok kobiety, jak i jej pierwsze słowa, to dźgało w serce i wywoływało rodzaj współczucia dla niej. Rodzicielstwo wśród hybryd to rzecz tak rzadka, że ciężko w takich wypadkach szukać dobrego zakończenia. Dzieci odbierane rodzicom przez panów… a ona, była tego doskonałym przykładem. Niektórzy pewnie nawet pozbyliby się jej, kiedy tylko zrozumiała, że jest brzemienna.
-Obiecuje zrobić co w mojej mocy, aby to rozwiązać.
Odparł tylko w kwestii dziecka, bo nie było słów, które mogłyby ją pocieszyć. Teraz jednak wychodziło na to, że tajemnice niemowlęcia zna wyłącznie Zająć, o ile to nie on je zabrał. Lecz czemu? Oszczędził matkę, więc czemu go nie oddał? W plotki wierzyć nie chciał, to nie był śmieć zamieciony pod dywan.
Z kolei dalszy przebieg ataku był mu znany, lecz wysłuchał tego raz jeszcze, doszukując się nowości i… znalazł je. Opis wyglądu.
Nieznacznie otworzył szerzej oczy. Uniform był typowy, lecz uszy… poruszał nimi. Więc nie były elementem maski. Najpewniej miał do czynienia z prawdziwą hybrydą zająca. Lecz czy to potwierdzało jego przypuszczenia? Hybryda atakująca okrutnych panów…? W dodatku sama jego reakcja na widok Mii. Nie zabijał na oślep. Dobierał cel.
-Zapewne ubiór był szczelny. Lecz… czy masz przypuszczenia jakiej mógł być płci?- Dopytał jeszcze, bo nawet sugestia byłaby wskazana. -Dziękuję Ci. Bardzo mi pomagasz. Odezwę się od razu, kiedy dowiem się trochę więcej w związku z Twoim dzieckiem. Do tego czasu nikt Cię nie zabierze.
Zagwarantował jej, bo nie było nic gorszego, niż odejść w niewiedzy. Musiał spróbować.
Elf wszedł do drugiej sali, gdzie miała czekać na niego Kela. Tym razem nie był to świadek, a podejrzany, lecz nie zamierzał chwytać za zastosowania siłowe. Stan hybrydki sam w sobie powinien ją skłonić do wyjawienia wszelkich tajemnic.
-Znałaś może jakieś osoby, które mogły chcieć go skrzywdzić?- Dopytał w związku z ostatnią ofiarą, ale niezależnie od odpowiedzi, zdecydował się kontynuować. -Śledczy posądzają Ciebie, ponieważ podobno miałaś motyw, a Twoje alibi jest niepewne…- Nachylił się lekko do przodu. -Widzę jak wyglądasz. I wierzę, że ten skurwiel nie był dla Ciebie dobry. I przez takich ludzi, często ofiarom nakłada się łatkę sprawcy. Pomóż mi więc zrozumieć, a może też pomóc samej sobie, po przez zamknięcie sprawy. Chcę usłyszeć raz jeszcze jak wyglądała Twoja relacja z właścicielem, co stało się w tartaku i gdzie byłaś w dzień zabójstwa...
-Obiecuje zrobić co w mojej mocy, aby to rozwiązać.
Odparł tylko w kwestii dziecka, bo nie było słów, które mogłyby ją pocieszyć. Teraz jednak wychodziło na to, że tajemnice niemowlęcia zna wyłącznie Zająć, o ile to nie on je zabrał. Lecz czemu? Oszczędził matkę, więc czemu go nie oddał? W plotki wierzyć nie chciał, to nie był śmieć zamieciony pod dywan.
Z kolei dalszy przebieg ataku był mu znany, lecz wysłuchał tego raz jeszcze, doszukując się nowości i… znalazł je. Opis wyglądu.
Nieznacznie otworzył szerzej oczy. Uniform był typowy, lecz uszy… poruszał nimi. Więc nie były elementem maski. Najpewniej miał do czynienia z prawdziwą hybrydą zająca. Lecz czy to potwierdzało jego przypuszczenia? Hybryda atakująca okrutnych panów…? W dodatku sama jego reakcja na widok Mii. Nie zabijał na oślep. Dobierał cel.
-Zapewne ubiór był szczelny. Lecz… czy masz przypuszczenia jakiej mógł być płci?- Dopytał jeszcze, bo nawet sugestia byłaby wskazana. -Dziękuję Ci. Bardzo mi pomagasz. Odezwę się od razu, kiedy dowiem się trochę więcej w związku z Twoim dzieckiem. Do tego czasu nikt Cię nie zabierze.
Zagwarantował jej, bo nie było nic gorszego, niż odejść w niewiedzy. Musiał spróbować.
Elf wszedł do drugiej sali, gdzie miała czekać na niego Kela. Tym razem nie był to świadek, a podejrzany, lecz nie zamierzał chwytać za zastosowania siłowe. Stan hybrydki sam w sobie powinien ją skłonić do wyjawienia wszelkich tajemnic.
-Znałaś może jakieś osoby, które mogły chcieć go skrzywdzić?- Dopytał w związku z ostatnią ofiarą, ale niezależnie od odpowiedzi, zdecydował się kontynuować. -Śledczy posądzają Ciebie, ponieważ podobno miałaś motyw, a Twoje alibi jest niepewne…- Nachylił się lekko do przodu. -Widzę jak wyglądasz. I wierzę, że ten skurwiel nie był dla Ciebie dobry. I przez takich ludzi, często ofiarom nakłada się łatkę sprawcy. Pomóż mi więc zrozumieć, a może też pomóc samej sobie, po przez zamknięcie sprawy. Chcę usłyszeć raz jeszcze jak wyglądała Twoja relacja z właścicielem, co stało się w tartaku i gdzie byłaś w dzień zabójstwa...
Xentis Venatori- Stan postaci : Liczne blizny wszędzie.
Ekwipunek : Pistolet skałkowy, szabla, pugio, ostrze sprężynowe, kusza sprężynowa.
Ubiór : Uniform z ciemnej skóry, kamizelka, czarny płaszcz, materiałowe spodnie, karwasze i wysokie, wygodne buty.
Źródło avatara : Nipuni
Re: Północna dzielnica
Milczała chwilę, zastanawiając się nad postawionym pytaniem, jak i pewnie wcześniejszą obietnicą. Czy naprawdę mógłby to zrobić? Znaleźć jej małe kociątko? Może... Ale przynajmniej spróbuje.
— Um... Raczej... mężczyzna? Ale piersi można ukryć... Hm, i jeszcze... — Zawahała się na chwilę i podniosła wzrok, wodząc po pomieszczeniu dookoła. Powoli rozplotła ręce i zeszła z krzesła, by zbliżyć się do drzwi. Stanęła przy framudze i wystawiła dłoń delikatnie ponad swoją głowę. — Chyba... tego wzrostu. Jak Manbaen. Chyba. Bez uszu. — Popatrzyła na Xena, jeszcze chwilę trzymając rękę na pułapie około 170 centymetrów, by ostatecznie wrócić na krzesło i złożyć dłonie na kolanach. Nie odpowiedziała już nic, tylko kiwnęła głową na znak, że słyszy i rozumie.
W drugim pokoju, bliźniaczo podobnym, siedziała dziewczyna o kruczych włosach, jako tako ułożonych i zawiązanych na karku. Jej duże wilcze uszy były lekko odchylone do tyłu, a kita spoczywała na kolanach. Była chyba w swojej własnej burej sukience, która kilka lat temu powinna pójść w odstawkę, mimo to była cierpliwie cerowana. Była chyba w wieku Mii, około 20 lat, a może trochę więcej, bo po zmęczonej twarzy i resztkach makijażu ciężko było to ustalić. Lewą ręką opatulała przedramię prawej, gdzie brakowało dłoni. Zerknęła na Xentisa złotymi oczyma, ale zaraz spojrzała gdzieś w bok z niechęcią.
— Takiego awanturnika? — powtórzyła z pogardą w cichym głosie. — Równie dobrze mógł się pożreć z innym pijakiem. Nic mi nie mówił. — Umilkła na moment. — Wiem — padło tylko na wzmiankę o oskarżeniach. Jednak na kolejne słowa Xentisa jedno z jej uszu drgnęło lekko. Popatrzyła na niego jak na dziwoląga, który zaczął wygadywać rzeczy wyssane z bajek dla dzieci, ale słuchała uważnie. — Hm. — Przeniosła wzrok na stolik. — Pracowałam w tartaku przy cięciu mniejszych kawałków drzew. Z jednej strony nic trudnego, z drugiej jakimś sposobem wypadki zawsze się zdarzają. Piła się zacięła i klocek utknął. Chciałam go wyciągnąć. To była taka tania piła do nakręcania wielkim kołowrotem, co jakiś czas trzeba było ją od nowa napisać i pomyślałam, że się znowu wysłużyła, ale nie, to... Zanudzam cię. Kiedy ruszyłam klocek, pękła ośka i piła odskoczyła mi w rękę. To było prawie rok temu. — Wzruszyła ramionami. — No i nie mogłam już pracować, ale ten szczur stwierdził, że mam na siebie zarabiać albo wyrzuci mnie na ulicę. Ostatecznie i tak wylądowałam na ulicy... — Zerknęła na niego. — Jeśli wiesz, co mam na myśli. Zresztą sam się do tego dorzucał. Chcesz wiedzieć, jaki był? Obleśny. Wszystko, co zarobił, szedł przepijać w swoich spelunach, a jak miał siły wrócić do domu, robił sobie ze mnie laleczkę do wyładowania frustracji własnym pokurwionym bytem. Jak przynosiłam jedzenie zamiast pieniędzy, mówił, że go okradam, jak próbowałam zniknąć, skarżył się straży, jak ja się skarżyłam, robił ze mnie kłamliwą idiotkę. Wiesz, że są sposoby, żeby kogoś uderzyć i nie zostawić siniaków? — Spojrzała w bok. — Tamtej nocy byłam z Arminem Jeffersem, na tym wysypisku, które nazywają Ogródkiem. Oczywiście, że zaprzeczy. Który idiota by się przyznał do... — Umilkła, czując, że oczy jej się szklą.
Kela milczała, jeśli tylko nie padło żadne konkretne pytanie. Wciąż jednak chodziły jej po głowie jego słowa. Czy ten naprawdę chciał jej pomóc? Wierzył jej? Choć z drugiej strony, co ona takiego miała do stracenia.
— Ktoś ze mną rozmawiał — rzuciła nagle. — Chyba chciał pomóc, ale teraz też jestem w dupie, więc... Jakieś dwa dni przed śmiercią dziada spotkałam cygańskiego chłopaka na ulicy. Miał na sobie jakieś szmaty, kaptur czy coś, nie przyglądałam się. Jakiś metr siedemdziesiąt, chłopięce rysy, ciemne oczy. Pytał, czemu to robię. Nawet mi zapłacił za historię, to opowiedziałam. Może to jego jakiś kumpel. — Wzruszyła ramionami i zerknęła na Xentisa.
— Um... Raczej... mężczyzna? Ale piersi można ukryć... Hm, i jeszcze... — Zawahała się na chwilę i podniosła wzrok, wodząc po pomieszczeniu dookoła. Powoli rozplotła ręce i zeszła z krzesła, by zbliżyć się do drzwi. Stanęła przy framudze i wystawiła dłoń delikatnie ponad swoją głowę. — Chyba... tego wzrostu. Jak Manbaen. Chyba. Bez uszu. — Popatrzyła na Xena, jeszcze chwilę trzymając rękę na pułapie około 170 centymetrów, by ostatecznie wrócić na krzesło i złożyć dłonie na kolanach. Nie odpowiedziała już nic, tylko kiwnęła głową na znak, że słyszy i rozumie.
W drugim pokoju, bliźniaczo podobnym, siedziała dziewczyna o kruczych włosach, jako tako ułożonych i zawiązanych na karku. Jej duże wilcze uszy były lekko odchylone do tyłu, a kita spoczywała na kolanach. Była chyba w swojej własnej burej sukience, która kilka lat temu powinna pójść w odstawkę, mimo to była cierpliwie cerowana. Była chyba w wieku Mii, około 20 lat, a może trochę więcej, bo po zmęczonej twarzy i resztkach makijażu ciężko było to ustalić. Lewą ręką opatulała przedramię prawej, gdzie brakowało dłoni. Zerknęła na Xentisa złotymi oczyma, ale zaraz spojrzała gdzieś w bok z niechęcią.
— Takiego awanturnika? — powtórzyła z pogardą w cichym głosie. — Równie dobrze mógł się pożreć z innym pijakiem. Nic mi nie mówił. — Umilkła na moment. — Wiem — padło tylko na wzmiankę o oskarżeniach. Jednak na kolejne słowa Xentisa jedno z jej uszu drgnęło lekko. Popatrzyła na niego jak na dziwoląga, który zaczął wygadywać rzeczy wyssane z bajek dla dzieci, ale słuchała uważnie. — Hm. — Przeniosła wzrok na stolik. — Pracowałam w tartaku przy cięciu mniejszych kawałków drzew. Z jednej strony nic trudnego, z drugiej jakimś sposobem wypadki zawsze się zdarzają. Piła się zacięła i klocek utknął. Chciałam go wyciągnąć. To była taka tania piła do nakręcania wielkim kołowrotem, co jakiś czas trzeba było ją od nowa napisać i pomyślałam, że się znowu wysłużyła, ale nie, to... Zanudzam cię. Kiedy ruszyłam klocek, pękła ośka i piła odskoczyła mi w rękę. To było prawie rok temu. — Wzruszyła ramionami. — No i nie mogłam już pracować, ale ten szczur stwierdził, że mam na siebie zarabiać albo wyrzuci mnie na ulicę. Ostatecznie i tak wylądowałam na ulicy... — Zerknęła na niego. — Jeśli wiesz, co mam na myśli. Zresztą sam się do tego dorzucał. Chcesz wiedzieć, jaki był? Obleśny. Wszystko, co zarobił, szedł przepijać w swoich spelunach, a jak miał siły wrócić do domu, robił sobie ze mnie laleczkę do wyładowania frustracji własnym pokurwionym bytem. Jak przynosiłam jedzenie zamiast pieniędzy, mówił, że go okradam, jak próbowałam zniknąć, skarżył się straży, jak ja się skarżyłam, robił ze mnie kłamliwą idiotkę. Wiesz, że są sposoby, żeby kogoś uderzyć i nie zostawić siniaków? — Spojrzała w bok. — Tamtej nocy byłam z Arminem Jeffersem, na tym wysypisku, które nazywają Ogródkiem. Oczywiście, że zaprzeczy. Który idiota by się przyznał do... — Umilkła, czując, że oczy jej się szklą.
Kela milczała, jeśli tylko nie padło żadne konkretne pytanie. Wciąż jednak chodziły jej po głowie jego słowa. Czy ten naprawdę chciał jej pomóc? Wierzył jej? Choć z drugiej strony, co ona takiego miała do stracenia.
— Ktoś ze mną rozmawiał — rzuciła nagle. — Chyba chciał pomóc, ale teraz też jestem w dupie, więc... Jakieś dwa dni przed śmiercią dziada spotkałam cygańskiego chłopaka na ulicy. Miał na sobie jakieś szmaty, kaptur czy coś, nie przyglądałam się. Jakiś metr siedemdziesiąt, chłopięce rysy, ciemne oczy. Pytał, czemu to robię. Nawet mi zapłacił za historię, to opowiedziałam. Może to jego jakiś kumpel. — Wzruszyła ramionami i zerknęła na Xentisa.
Trudno jest mieć serce, jeśli zatrzymało się tak wiele innych.
Mistrz Gry- Admin
- Źródło avatara : https://imgur.com/Am3Vl
Re: Północna dzielnica
Tak, zeznania Mii były bardzo pomocne. Około 170cm wzrostu potwierdziło słowa lekarza biegłego i dawało mu pewność, ale czy mógł się sugerować płcią…? Mógł to być mężczyzna, ale uwaga była trafna. Wszystko da się ukryć.
Z kolei jeśli chodzi o Kele… cóż, nie dziwił go jej sceptycyzm, miała też ostry język, ale chciała mówić. Jej ucięta dłoń zwróciła jego uwagę. Z pewnością Zającem nie była, ale to za mało, aby wybronić ją z ostatniego morderstwa na podstawie praworęczności, atak butelką mógł być zadany lewą ręką. Bez osoby trzeciej, jest ciężko.
Historia z kolei potwierdziła, że i ostatnia ofiara mogła być zrównana do potwora, który kieruje się bestialstwem. Po wypadku, zrobić z niewolnicy prostytutkę? Mimo to, uczepił się rzuconego imienia i nazwiska. To był ten, który nie chciał się przyznać do korzystania z usług. Kiedy jej oczy zaszkliły się, jego chłodne spojrzenie odbiegło na bok w przemyśleniu. On był jedyną jej szansą. Ale to dalej nie pomagało w kwestii śledztwa.
Aż wtedy, Kela dorzuciła coś nowego, co było rewelacją, o ile można było to ze sobą połączyć. Znów usłyszał ten sam wzrost, ale powiedziała, że był rasy cygańskiej. Nie hybrydziej. Więc były to dwie różne osoby? Znali się? A może to informator, który gotów jest płacić za odkrycie zbrodni hybrydzich panów. Lecz to już znacząco komplikowało śledztwo. Nic o nim nie wiedziała, ani on, nie mógł go znaleźć. Możliwe, aby pod kapturem krył uszy? Wzrost pasował, byłaby to niecodzienna mieszanka rasowa. Lecz warto na chwilę obecną to zapamiętać, póki nie znajdzie czegoś, co nakieruje jego myśli.
-Dziękuję Ci za szczerość.- Wstał. -Porozmawiam sobie jutro z Arminem Jeffersem. Moimi metodami.
Zapewnił ją, po czym wyszedł.
Na koniec tego dnia, zapuścił się do groszej dzielnicy Hedroth, odnajdując swój ostatni trop, mianowicie - lokal "Pod Krukiem".
Elf wszedł do środka i zlokalizował barmana, któremu się wylegitymował.
-Wiem, że był tłok, lecz czy zauważyłeś kogoś podejrzanego, kto obserwował ofiarę? Mógł mieć nawet kaptur lub inne nakrycie głowy.
Dopytał, bo tylko pytanie o klientelę mu pozostało. To w końcu ostatnie miejsce, w którym morderca postawił swe krwawe kroki.
-Ewentualnie jakiś młodzieniec o cygańskiej urodzie...
Z kolei jeśli chodzi o Kele… cóż, nie dziwił go jej sceptycyzm, miała też ostry język, ale chciała mówić. Jej ucięta dłoń zwróciła jego uwagę. Z pewnością Zającem nie była, ale to za mało, aby wybronić ją z ostatniego morderstwa na podstawie praworęczności, atak butelką mógł być zadany lewą ręką. Bez osoby trzeciej, jest ciężko.
Historia z kolei potwierdziła, że i ostatnia ofiara mogła być zrównana do potwora, który kieruje się bestialstwem. Po wypadku, zrobić z niewolnicy prostytutkę? Mimo to, uczepił się rzuconego imienia i nazwiska. To był ten, który nie chciał się przyznać do korzystania z usług. Kiedy jej oczy zaszkliły się, jego chłodne spojrzenie odbiegło na bok w przemyśleniu. On był jedyną jej szansą. Ale to dalej nie pomagało w kwestii śledztwa.
Aż wtedy, Kela dorzuciła coś nowego, co było rewelacją, o ile można było to ze sobą połączyć. Znów usłyszał ten sam wzrost, ale powiedziała, że był rasy cygańskiej. Nie hybrydziej. Więc były to dwie różne osoby? Znali się? A może to informator, który gotów jest płacić za odkrycie zbrodni hybrydzich panów. Lecz to już znacząco komplikowało śledztwo. Nic o nim nie wiedziała, ani on, nie mógł go znaleźć. Możliwe, aby pod kapturem krył uszy? Wzrost pasował, byłaby to niecodzienna mieszanka rasowa. Lecz warto na chwilę obecną to zapamiętać, póki nie znajdzie czegoś, co nakieruje jego myśli.
-Dziękuję Ci za szczerość.- Wstał. -Porozmawiam sobie jutro z Arminem Jeffersem. Moimi metodami.
Zapewnił ją, po czym wyszedł.
Na koniec tego dnia, zapuścił się do groszej dzielnicy Hedroth, odnajdując swój ostatni trop, mianowicie - lokal "Pod Krukiem".
Elf wszedł do środka i zlokalizował barmana, któremu się wylegitymował.
-Wiem, że był tłok, lecz czy zauważyłeś kogoś podejrzanego, kto obserwował ofiarę? Mógł mieć nawet kaptur lub inne nakrycie głowy.
Dopytał, bo tylko pytanie o klientelę mu pozostało. To w końcu ostatnie miejsce, w którym morderca postawił swe krwawe kroki.
-Ewentualnie jakiś młodzieniec o cygańskiej urodzie...
Xentis Venatori- Stan postaci : Liczne blizny wszędzie.
Ekwipunek : Pistolet skałkowy, szabla, pugio, ostrze sprężynowe, kusza sprężynowa.
Ubiór : Uniform z ciemnej skóry, kamizelka, czarny płaszcz, materiałowe spodnie, karwasze i wysokie, wygodne buty.
Źródło avatara : Nipuni
Re: Północna dzielnica
"Pod Krukiem" wyglądało dokładnie tak, jak je przedstawiali. Brudna podłoga skrzypiała pod nogami, a ściany były szare od oparów z jedzenia i dymu papierosowego. Niewielkie stoliki były w większości okupowane przez klientelę o niezachęcającym ubiorze i spojrzeniach. Te z niechęcią i niezdrowym zainteresowaniem lądowały na Xentisie, kiedy szedł przez salę, ale nikt go nie zaczepił.
Barman, który właśnie wrócił z zaplecza, wysłuchał tożsamości i przeczochrał palcem czarny wąs.
— Nie, raczej... nie przyglądam się im. Nie ma po co — odparł krótko i rzeczowo. — Cygana też nie widziałem, a na pewno nic nie zamawiał. Mógł siedzieć przy drzwiach albo krążyć wokół budynku, to nie jest duży bar. — Pociągnął nosem i oparł się o blat lady, zerkając po zainteresowanych spojrzeniach. — Jakby się upar, to by pewnie mógł śledzić oba wyjścia naraz. Z jednego dachu na rogu na przykład, no ale ja nie wiem.
Wzruszył tylko ramionami i ponownie zawiesił na Xentisie wzrok. Chyba byłby szczęśliwszy, gdyby ten po prostu coś zamówił. Sprawa morderstw niewiele go obchodziła, zwłaszcza, że nie czuł się w żaden sposób z nimi powiązany.
Barman, który właśnie wrócił z zaplecza, wysłuchał tożsamości i przeczochrał palcem czarny wąs.
— Nie, raczej... nie przyglądam się im. Nie ma po co — odparł krótko i rzeczowo. — Cygana też nie widziałem, a na pewno nic nie zamawiał. Mógł siedzieć przy drzwiach albo krążyć wokół budynku, to nie jest duży bar. — Pociągnął nosem i oparł się o blat lady, zerkając po zainteresowanych spojrzeniach. — Jakby się upar, to by pewnie mógł śledzić oba wyjścia naraz. Z jednego dachu na rogu na przykład, no ale ja nie wiem.
Wzruszył tylko ramionami i ponownie zawiesił na Xentisie wzrok. Chyba byłby szczęśliwszy, gdyby ten po prostu coś zamówił. Sprawa morderstw niewiele go obchodziła, zwłaszcza, że nie czuł się w żaden sposób z nimi powiązany.
Trudno jest mieć serce, jeśli zatrzymało się tak wiele innych.
Mistrz Gry- Admin
- Źródło avatara : https://imgur.com/Am3Vl
Re: Północna dzielnica
Wiedział, aby nie spodziewać się za wiele, lecz nie sądził, że kompletnie nic. Zając mógł nawet nie być w środku, to dosyć dogodne, ale skoro poświęcił się obserwacji, to z pewnością los Keli nie był mu obojętny.
-Rozumiem. W takim razie to wszystko. Bywaj.
Rzucił na odchodne, po czym z zawodem i zniechęceniem, opuścił lokal.
Co wysnuł z trzech dni śledztwa i męczenia się z ludźmi? Morderca był praworęczny, około 170cm wzrostu, silny, przypuszczalnie był też hybrydą zająca, bo poruszał uszami. Mógł być młody, jak też ciemnej karnacji, mylącej z cyganem, oraz mieć brązowe oczy, jeśli założyć, że osobnik w kapturze z ulicy to ta sama persona. To niemały postęp. A motyw? Nie wykluczał, że chodziło o idealistyczne poglądy, skoro ktoś płaci za informację o gościu, który dwa dni później umiera. I zawsze w grę wchodziły hybrydy. Zając zabijał podłych panów, jakby pomagając udręczonym, nie krzywdził też świadków. Czy była to jakaś osobista wendetta? Walka z niesprawiedliwością?
Lecz czym był Krwawy Plac i od jak dawna, śledzi on jego kroki?
Tak, czy inaczej, teraz czas był odpocząć. Iść na rynek, potem do domu. Przed nim jeszcze bardziej osobiste wyzwanie.
Z/T 2x
-Rozumiem. W takim razie to wszystko. Bywaj.
Rzucił na odchodne, po czym z zawodem i zniechęceniem, opuścił lokal.
Co wysnuł z trzech dni śledztwa i męczenia się z ludźmi? Morderca był praworęczny, około 170cm wzrostu, silny, przypuszczalnie był też hybrydą zająca, bo poruszał uszami. Mógł być młody, jak też ciemnej karnacji, mylącej z cyganem, oraz mieć brązowe oczy, jeśli założyć, że osobnik w kapturze z ulicy to ta sama persona. To niemały postęp. A motyw? Nie wykluczał, że chodziło o idealistyczne poglądy, skoro ktoś płaci za informację o gościu, który dwa dni później umiera. I zawsze w grę wchodziły hybrydy. Zając zabijał podłych panów, jakby pomagając udręczonym, nie krzywdził też świadków. Czy była to jakaś osobista wendetta? Walka z niesprawiedliwością?
Lecz czym był Krwawy Plac i od jak dawna, śledzi on jego kroki?
Tak, czy inaczej, teraz czas był odpocząć. Iść na rynek, potem do domu. Przed nim jeszcze bardziej osobiste wyzwanie.
Z/T 2x
Xentis Venatori- Stan postaci : Liczne blizny wszędzie.
Ekwipunek : Pistolet skałkowy, szabla, pugio, ostrze sprężynowe, kusza sprężynowa.
Ubiór : Uniform z ciemnej skóry, kamizelka, czarny płaszcz, materiałowe spodnie, karwasze i wysokie, wygodne buty.
Źródło avatara : Nipuni
Strona 7 z 10 • 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10
Mundus :: Medevar - rok 1869 :: Południowa Senema :: Hedroth
Strona 7 z 10
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|