Rezydencja Gaushina
+2
Gaspard Anatell
Mistrz Gry
6 posters
Mundus :: Medevar - rok 1869 :: Południowa Senema :: Adren
Strona 3 z 10
Strona 3 z 10 • 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10
Re: Rezydencja Gaushina
Druzgocący chłód nie odstępował mnie na krok, oddech się nie uspokajał. Ciemno mi się zrobiło przed oczami, podparłem się obiema rękoma, żebym przypadkiem nagle nie wyrżnął przed siebie. Mam wrażenie także, jakby ktoś mi wątrobę ściskał. Słabo mi.
Trwałem w względym bezruchu, dysząc, próbując się uspokoić. Dodatkowo to uczucie bezradności mnie całkowicie obejmowało. Nie przypominam sobie podobnego momentu z mojej przeszłości, gdy czułem się porównywalnie, tak jak czuję się w tym momencie. Nie wiedziałem co się dzieje z Gaspardem, czy tamta dziewczyna ożyła. Sam najchętniej zaszyłbym się w tym momencie w swojej sypialni, wpęzł do łóżka i przez długi czas nie wychodził. Po prostu stąd uciekł jak najszybciej bym mógł. Ale z drugiej strony, mam wrażenie, że nogi odmówią mi posłuszeństwa, że wstać nie będę potrafił. Wiem, że nic mi nie będzie i nic złego mi się nie dzieje, a jednak to wrażenie przy mnie pozostało. Fatalne odczucie.
Badałem wzrokiem to Gasparda, to dziewczynę. Doszedłem do wniosku, że skoro ona się kuli na podłodze, to dobrze znaczy. Będzie jej lepiej. W końcu ożyje bardziej, może jeszcze Gaspard nie będzie za nią nadążał. Zobaczymy co przyniesie czas. A mój przyjaciel? Też jakieś tam większe czy mniejsze ruchy wykonywał. Dobrze, żyje. Jest wyczerpany jak ja, co rozumiem doskonale.
Dopiero po kilkuminutowym odsapnięciu zaczęło do mnie docierać, czego właśnie dokonałem. Uśmiechnąłem się lekko do siebie samego. Jestem... Niesamowity. Pierwszy raz wykonuję podobną rzecz i mi wychodzi! Gaspard żyje, Lucrece - żyje! Podniosłem jedną rękę z ziemi i nie przejmując się uzbieranym brudem zmieszanym z mączką kostną, z krwią na opuszkach palców, przesunąłem dłoń po swoim czole - wycierając uzbierany pot - i wędrując dalej w tył i odgarniając nią włosy. Ciekawi mnie, czy gdzieś w historii istniał nekromanta, który dokonał czegoś tak wielkiego jak ja! Bez wcześniejszych ćwiczeń praktycznych, bez mentora. Kto by się spodziewał, że będzie po świecie chodził tak demonicznie dobry nekromanta? Och, jak mi samoocena skoczyła, tym nekromantą jestem ja. Zaśmiałem się w duchu, a z każdą następną myślą mój uśmiech się pogłębiał. Wyglądał może z lekka, na uśmiech osoby obłąkanej. Nie przejmuje mnie to, skąd. Jestem szczęśliwy. Ten rytuał mnie zainspirował i rozbudził większe we mnie chęci do nauki. To uczucie zdecydowanie zaczęło dominować tą durną bezradność.
Powoli się podniosłem z ziemi, widocznie chwiejąc się na boki. Odetchnąłem głęboko i osadziłem obie ręce na własnych biodrach. Jest mi odrobinę lepiej. Odnalazłem prędko wzrokiem swoją laskę i wpierw przysuwając się pod samą ścianę, krocząc tuż przy niej, dotarłem do niej. Z "trzecią nogą" może krzywda mi się nie stanie, gdy będę wracał do swojej sypialni. Zatrzymałem się przy wyjściu. Jedną ręką oparty o laskę, a drugą dalej o ścianę. Pozostała mi kwestia całego bałaganu powstałego tutaj. Nikogo do sprzątania gonić nie będę, służby tutaj nie zwołam... Sam będę musiał zająć się tym miejscem. Przeleciałem wzrokiem raz jeszcze, po wszystkich tutaj zgromadzonych.
-Gaspardzie... Zabierz ją stąd. Ja... Ja jutro tu wrócę i posprzątam wszystko. Ciało tego nieszczęśnika także pozostaw, wiem już co z nim zrobię. - Nie jestem pewien, czy Gaspard mnie wysłuchał, czy nie był dalej obecny. Może sam wpadnie na to, by stąd zabrać tą dziewczynę? Nie miałem w sobie tyle empatii, nie pomyślałem, że sam może mieć z tym problem. W końcu jest również wyczerpany jak ja. -Miłej... Nocy. Życzę... - Pożegnałem ich z pomylonym, małym uśmieszkiem i wyraźnie nieobecnym wzrokiem. Opuściłem piwnicę, ratując się ciągle ścianami. Liczę, że oboje mi wybaczą to, że nagle im uciekam. Nie jestem w stanie teraz przebywać z kimkolwiek. A może inaczej, oni nie są godni doglądać mojego majestatu? Ha, ha, a to żartowniś ze mnie wyłazi.
Z/T
Trwałem w względym bezruchu, dysząc, próbując się uspokoić. Dodatkowo to uczucie bezradności mnie całkowicie obejmowało. Nie przypominam sobie podobnego momentu z mojej przeszłości, gdy czułem się porównywalnie, tak jak czuję się w tym momencie. Nie wiedziałem co się dzieje z Gaspardem, czy tamta dziewczyna ożyła. Sam najchętniej zaszyłbym się w tym momencie w swojej sypialni, wpęzł do łóżka i przez długi czas nie wychodził. Po prostu stąd uciekł jak najszybciej bym mógł. Ale z drugiej strony, mam wrażenie, że nogi odmówią mi posłuszeństwa, że wstać nie będę potrafił. Wiem, że nic mi nie będzie i nic złego mi się nie dzieje, a jednak to wrażenie przy mnie pozostało. Fatalne odczucie.
Badałem wzrokiem to Gasparda, to dziewczynę. Doszedłem do wniosku, że skoro ona się kuli na podłodze, to dobrze znaczy. Będzie jej lepiej. W końcu ożyje bardziej, może jeszcze Gaspard nie będzie za nią nadążał. Zobaczymy co przyniesie czas. A mój przyjaciel? Też jakieś tam większe czy mniejsze ruchy wykonywał. Dobrze, żyje. Jest wyczerpany jak ja, co rozumiem doskonale.
Dopiero po kilkuminutowym odsapnięciu zaczęło do mnie docierać, czego właśnie dokonałem. Uśmiechnąłem się lekko do siebie samego. Jestem... Niesamowity. Pierwszy raz wykonuję podobną rzecz i mi wychodzi! Gaspard żyje, Lucrece - żyje! Podniosłem jedną rękę z ziemi i nie przejmując się uzbieranym brudem zmieszanym z mączką kostną, z krwią na opuszkach palców, przesunąłem dłoń po swoim czole - wycierając uzbierany pot - i wędrując dalej w tył i odgarniając nią włosy. Ciekawi mnie, czy gdzieś w historii istniał nekromanta, który dokonał czegoś tak wielkiego jak ja! Bez wcześniejszych ćwiczeń praktycznych, bez mentora. Kto by się spodziewał, że będzie po świecie chodził tak demonicznie dobry nekromanta? Och, jak mi samoocena skoczyła, tym nekromantą jestem ja. Zaśmiałem się w duchu, a z każdą następną myślą mój uśmiech się pogłębiał. Wyglądał może z lekka, na uśmiech osoby obłąkanej. Nie przejmuje mnie to, skąd. Jestem szczęśliwy. Ten rytuał mnie zainspirował i rozbudził większe we mnie chęci do nauki. To uczucie zdecydowanie zaczęło dominować tą durną bezradność.
Powoli się podniosłem z ziemi, widocznie chwiejąc się na boki. Odetchnąłem głęboko i osadziłem obie ręce na własnych biodrach. Jest mi odrobinę lepiej. Odnalazłem prędko wzrokiem swoją laskę i wpierw przysuwając się pod samą ścianę, krocząc tuż przy niej, dotarłem do niej. Z "trzecią nogą" może krzywda mi się nie stanie, gdy będę wracał do swojej sypialni. Zatrzymałem się przy wyjściu. Jedną ręką oparty o laskę, a drugą dalej o ścianę. Pozostała mi kwestia całego bałaganu powstałego tutaj. Nikogo do sprzątania gonić nie będę, służby tutaj nie zwołam... Sam będę musiał zająć się tym miejscem. Przeleciałem wzrokiem raz jeszcze, po wszystkich tutaj zgromadzonych.
-Gaspardzie... Zabierz ją stąd. Ja... Ja jutro tu wrócę i posprzątam wszystko. Ciało tego nieszczęśnika także pozostaw, wiem już co z nim zrobię. - Nie jestem pewien, czy Gaspard mnie wysłuchał, czy nie był dalej obecny. Może sam wpadnie na to, by stąd zabrać tą dziewczynę? Nie miałem w sobie tyle empatii, nie pomyślałem, że sam może mieć z tym problem. W końcu jest również wyczerpany jak ja. -Miłej... Nocy. Życzę... - Pożegnałem ich z pomylonym, małym uśmieszkiem i wyraźnie nieobecnym wzrokiem. Opuściłem piwnicę, ratując się ciągle ścianami. Liczę, że oboje mi wybaczą to, że nagle im uciekam. Nie jestem w stanie teraz przebywać z kimkolwiek. A może inaczej, oni nie są godni doglądać mojego majestatu? Ha, ha, a to żartowniś ze mnie wyłazi.
Z/T
Geo'Mantis- Stan postaci : Wybitny. Rana w miejscu gdzie powinien się mieścić środkowy palec w prawej ręce całkiem dobrze się zagoiła.
Ekwipunek : Laska-ostrze, mieszek z pieniędzmi, Skórka białego węża w kieszeni, stary, zniszczony "notatnik".
Ubiór : Czarna kamizelka, czarne spodnie, od czasu do czasu i czarny płaszczyk. Przede wszystkim ciemne okulary przeciwsłoneczne zasłaniające oczy.
Źródło avatara : @cha99oo twitter
Re: Rezydencja Gaushina
Obserwował ją cały czas, chcąc dostrzec wszystko, co tylko mogłoby mu pomóc odnaleźć się w tej dziwnej sytuacji. Ciało Yuki poruszało się jak najbardziej prawidłowo, choć z początku wydawała się nieobecna, zdystansowana, to zaraz zaczęła reagować znacznie bardziej energicznie. To z pewnością nie była Yuki, potwierdził to fakt, że zamiast uciekać w strachu, dotknęła świecy, jakby chcąc sprawdzić, czy będą jakiekolwiek doznania. Nie tylko ona była zdziwiona brakiem receptorów bólu, wyglądała jakby jej to nie oparzyło, bardziej zszokowało. To musiała być Lucrece'a. W dodatku przekonał się, że nieumarli nie odczuwają obrażeń, choć to może zależy od nasilenia bólu. Eh.
Gdy na niego spojrzała, w niezrozumieniu, jak na obcego, a jej mięśnie naprężyły się w gotowości na wszystko, wtedy już wiedział wszystko. Nie rozpoznała go. Więc doświadczyła amnezji, o której czytał. Zatraciła wszystkie wspomnienia, czy tylko te związane z żywotem eterycznym? Gaspard poczuł jakieś dziwne ukłucie w sercu. Myśl o tym, że stał się dla niej nikim, wbijała mu szpilki. Utracił dawną Lu…? Czy na zawsze…? Jego wzrok wyrażał chyba zasmucenie, od którego starał się odwrócić jej uwagę łagodnym uśmiechem. Był w zaschniętej krwi, raczej nie wyglądał na osobę godną zaufania. Czuł się i wyglądał jak gówno. Ale sam fakt, że mogła tu być przed nim, w fizycznej postaci, nawet mając inną twarz, dodawał mu otuchy.
Wtedy do jego uszu dotarł głos Geo'Mantisa, który wydał krótkie polecenie i pożegnał ich. Wampir kiwnął tylko głową, na znak zrozumienia, choć łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Faktycznie, przyjacielowi brakowało empatii. Może tak jest ze wszystkimi magami.
Nekromanta opuścił najniższy poziom piwnicy, szukając pewnie upragnionego spokoju, zostawiając ich samych. Niestety, wciąż były tu zwęglone zwłoki bezdomnego. Krwiopijca nie chciał, by na nich skupiła uwagę, dlatego postanowił w końcu zwrócić na siebie całą jej uwagę.
-Cześć, Lu… pewnie wszystko wydaje Ci się bardzo obce i niezrozumiałe… znam to uczucie…- Zaczął, łagodnym i ciepłym tonem głosu, starając się nie pokazać przy tym wydłużonych siekaczy. Nie wiedział jaka była teraz i jak mogła zareagować na jego mroczniejsze wcielenie. -...ja… nazywam się Gaspard. Gaspard Anatell. Jestem Twoim… przyjacielem.
Uśmiechnął się przyjemnie, bawiąc się własnymi palcami. Może było mu trochę niezręcznie. Dziwnie się czuł, mówiąc do Lu, a widząc przed sobą kobietę poznaną kilka godzin temu. Ułatwiało to przynajmniej zachowanie pozorów "pierwszego spotkania". Dla dziewczyny z pewnością takie było. Anatell zaś bił się z samym sobą, aby jej nie przytulić i nie wyznać swoich wszystkich obaw, jakie jej dotyczyły. Nie mógł. Odstraszyłby ją. To było niezwykle trudne.
-Chciałbym Ci wszystko wyjaśnić, ale… nawet nie wiem od czego zacząć…- Powiedział, choć ostatnie słowa przekształcały się w szept, spowodowany lekkim opuszczeniem głowy, by na nowo powrócić do niej wzrokiem. -...muszę wiedzieć… co ostatnie pamiętasz?
Spytał, nie wiedząc nawet jakiej odpowiedzi się spodziewać. Nawet nie wiedział, czy go rozumiała i czy była w stanie mówić. Lecz musiał próbować.
Gdy na niego spojrzała, w niezrozumieniu, jak na obcego, a jej mięśnie naprężyły się w gotowości na wszystko, wtedy już wiedział wszystko. Nie rozpoznała go. Więc doświadczyła amnezji, o której czytał. Zatraciła wszystkie wspomnienia, czy tylko te związane z żywotem eterycznym? Gaspard poczuł jakieś dziwne ukłucie w sercu. Myśl o tym, że stał się dla niej nikim, wbijała mu szpilki. Utracił dawną Lu…? Czy na zawsze…? Jego wzrok wyrażał chyba zasmucenie, od którego starał się odwrócić jej uwagę łagodnym uśmiechem. Był w zaschniętej krwi, raczej nie wyglądał na osobę godną zaufania. Czuł się i wyglądał jak gówno. Ale sam fakt, że mogła tu być przed nim, w fizycznej postaci, nawet mając inną twarz, dodawał mu otuchy.
Wtedy do jego uszu dotarł głos Geo'Mantisa, który wydał krótkie polecenie i pożegnał ich. Wampir kiwnął tylko głową, na znak zrozumienia, choć łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Faktycznie, przyjacielowi brakowało empatii. Może tak jest ze wszystkimi magami.
Nekromanta opuścił najniższy poziom piwnicy, szukając pewnie upragnionego spokoju, zostawiając ich samych. Niestety, wciąż były tu zwęglone zwłoki bezdomnego. Krwiopijca nie chciał, by na nich skupiła uwagę, dlatego postanowił w końcu zwrócić na siebie całą jej uwagę.
-Cześć, Lu… pewnie wszystko wydaje Ci się bardzo obce i niezrozumiałe… znam to uczucie…- Zaczął, łagodnym i ciepłym tonem głosu, starając się nie pokazać przy tym wydłużonych siekaczy. Nie wiedział jaka była teraz i jak mogła zareagować na jego mroczniejsze wcielenie. -...ja… nazywam się Gaspard. Gaspard Anatell. Jestem Twoim… przyjacielem.
Uśmiechnął się przyjemnie, bawiąc się własnymi palcami. Może było mu trochę niezręcznie. Dziwnie się czuł, mówiąc do Lu, a widząc przed sobą kobietę poznaną kilka godzin temu. Ułatwiało to przynajmniej zachowanie pozorów "pierwszego spotkania". Dla dziewczyny z pewnością takie było. Anatell zaś bił się z samym sobą, aby jej nie przytulić i nie wyznać swoich wszystkich obaw, jakie jej dotyczyły. Nie mógł. Odstraszyłby ją. To było niezwykle trudne.
-Chciałbym Ci wszystko wyjaśnić, ale… nawet nie wiem od czego zacząć…- Powiedział, choć ostatnie słowa przekształcały się w szept, spowodowany lekkim opuszczeniem głowy, by na nowo powrócić do niej wzrokiem. -...muszę wiedzieć… co ostatnie pamiętasz?
Spytał, nie wiedząc nawet jakiej odpowiedzi się spodziewać. Nawet nie wiedział, czy go rozumiała i czy była w stanie mówić. Lecz musiał próbować.
"Świadomość życia wiąże się ze świadomością śmierci."
Gaspard Anatell- Stan postaci : Wampiryzm / Delikatna blizna przy wardze / Symbol Ata na lewej skroni / Wieczny pech.
Ekwipunek : Uświęcony kordelas palny, pistolet Gasparda, pistolet Gaushina, zakrzywiony sztylet, notes, pióro, amulet "A", zegarek kieszonkowy, torba alchemika.
Źródło avatara : NN
Re: Rezydencja Gaushina
Nicość, namacalna nicość. Pojawiły się nowe dźwięki z początku te nie miały żadnego sensu i kształtu, obrazując się jako bezsensowny bełkot. Z każdym kolejnym słowem padającym to od jednego to od drugiego zaczęła wyłapywać pojedyncze dźwięki odnajdując ich znaczenie.
Z wolna przesunęła wzrok na osobę przed nią, coś mówiła.
Lu... to ma jakieś znaczenie? Jakie? - Jego dalsze słowa zdawały się mieć więcej sensu. On rozumie? Wie co się dzieje? Ona nie wiedziała... czy powinna zapytać, tylko jak?
Przysunęła dłoń do szyi, tkwiąc chwilę w bezruchu. Beznamiętne spojrzenie powoli przesunęło się na podłoże, a zaraz ponownie na Gasparda
-Nic.. - słowo tak lekkie i bezbarwne wypłynęło z jej ust. To mój głos? Tak właśnie brzmię? Brzmiałam? Dziwne.
Przechyliła głowę w bok, a smoliste spojrzenie wpatrywało się intensywnie w Anatella, aczkolwiek nie niosło wraz ze sobą jakiegokolwiek wyrazu. Była w niejakim szoku, oszołomieniu, nie wiedziała co się dzieje. Co jest prawdą, kim jest on i kim jest ona. Czy on wie? Czy to prawda, czy może śniła? Czy to powinno ją niepokoić?
Czemu było tu tak ciemno? I po co im te świeczki? Z wolna przesunęła spojrzenie na martwego mężczyznę. A On? Czy on śpi czy... on nie żyje?
Powoli wstała, chwiejnie przechodząc do martwego człowieka, siadając na piętach tuż przed nim, aby zaraz delikatnie dźgnąć go palcem w policzek. Chyba nie żył. Czy powinno mnie to niepokoić?
-Kto to? - wypaliła spokojnie, spoglądając na swą drugą dłoń, która dotykała podłoża, a na której pojawiła się krew zebrana z podłoża. Dłuższą chwilę obserwowała szkarłatną ciecz z niejakim niezrozumieniem.
Z wolna przesunęła wzrok na osobę przed nią, coś mówiła.
Lu... to ma jakieś znaczenie? Jakie? - Jego dalsze słowa zdawały się mieć więcej sensu. On rozumie? Wie co się dzieje? Ona nie wiedziała... czy powinna zapytać, tylko jak?
Przysunęła dłoń do szyi, tkwiąc chwilę w bezruchu. Beznamiętne spojrzenie powoli przesunęło się na podłoże, a zaraz ponownie na Gasparda
-Nic.. - słowo tak lekkie i bezbarwne wypłynęło z jej ust. To mój głos? Tak właśnie brzmię? Brzmiałam? Dziwne.
Przechyliła głowę w bok, a smoliste spojrzenie wpatrywało się intensywnie w Anatella, aczkolwiek nie niosło wraz ze sobą jakiegokolwiek wyrazu. Była w niejakim szoku, oszołomieniu, nie wiedziała co się dzieje. Co jest prawdą, kim jest on i kim jest ona. Czy on wie? Czy to prawda, czy może śniła? Czy to powinno ją niepokoić?
Czemu było tu tak ciemno? I po co im te świeczki? Z wolna przesunęła spojrzenie na martwego mężczyznę. A On? Czy on śpi czy... on nie żyje?
Powoli wstała, chwiejnie przechodząc do martwego człowieka, siadając na piętach tuż przed nim, aby zaraz delikatnie dźgnąć go palcem w policzek. Chyba nie żył. Czy powinno mnie to niepokoić?
-Kto to? - wypaliła spokojnie, spoglądając na swą drugą dłoń, która dotykała podłoża, a na której pojawiła się krew zebrana z podłoża. Dłuższą chwilę obserwowała szkarłatną ciecz z niejakim niezrozumieniem.
Lucrece'a Lavelle- Stan postaci : Brak uszczerbków na zdrowiu.
Źródło avatara : Podam jak odnajdę autora
Re: Rezydencja Gaushina
Było gorzej, niż się spodziewał. Dziewczyna była nieobecna, a wszystko wydawało się jej obce, nawet ona sama. W dodatku nie pamiętała niczego, nawet swojej przeszłości sprzed śmierci. Więc amnezja obejmowała… wszystko?
Gaspard w milczeniu patrzył na dziewczynę, nie wiedząc co robić. W dodatku ta wstała i pomimo obaw, podeszła do spalonego ciała bezdomnego. Jeszcze dziwniejsze było to, że dotknęła go w sposób, jakby próbując wzbudzić. Czyżby serio nie wiedziała co widzi przed sobą…?
Wampir wstał z ziemi, mając nogi jak z waty, powoli podszedł do niej i nieboszczka. Obserwował ją jak zwierze w klatce, które skupie coś nieznanego. Zadała mu pytanie, podyktowane ciekawością. Jego szare tęczówki utknęły na zwęglonej twarzy włóczęgi. Nawet nie pamiętał jego imienia. Nic nie znaczył.
-Ktoś kto umarł, abyś Ty żyła, Lucrece.
Odpowiedział, wiedząc że nie ma sensu się nad tym rozwodzić, bo mogła nawet nie rozumieć co mówił. Zresztą, nie powinna temu poświęcaj swojej uwagi. Musiał ją stąd zabrać.
Podszedł bliżej i schylił się, aby delikatnie objąć palcami jej zakrwawioną dłoń. Łagodnie zachęcił ją do wyprostowania się.
-Twoje ubrania są brudne… musisz… mieć czyste ubrania… chodź ze mną. Dam Ci ubrania i… wszystko wyjaśnię.
Uśmiechnął się niepewnie, wodząc po niej wzrokiem. Było mu dziwnie smutno, ale nie chciał tego po sobie pokazać. Lavelle potrzebowała jego pomocy. Była jak dziecko, które przyszło na świat. Jego zadaniem było jej go ukazać i zrozumieć.
-Masz na imię Lucrece'a Lavelle. Tak też będę do Ciebie mówić. Ty mów do mnie Gaspard.
Dodał jeszcze i splótł palce z jej palcami, aby ostrożnie pociągnąć ją za sobą, do wyjścia z tego pomieszczenia. Musiał zabrać ją do swojego pokoju, przetrząsnąć ubrania, zrobić… cokolwiek...
Gaspard w milczeniu patrzył na dziewczynę, nie wiedząc co robić. W dodatku ta wstała i pomimo obaw, podeszła do spalonego ciała bezdomnego. Jeszcze dziwniejsze było to, że dotknęła go w sposób, jakby próbując wzbudzić. Czyżby serio nie wiedziała co widzi przed sobą…?
Wampir wstał z ziemi, mając nogi jak z waty, powoli podszedł do niej i nieboszczka. Obserwował ją jak zwierze w klatce, które skupie coś nieznanego. Zadała mu pytanie, podyktowane ciekawością. Jego szare tęczówki utknęły na zwęglonej twarzy włóczęgi. Nawet nie pamiętał jego imienia. Nic nie znaczył.
-Ktoś kto umarł, abyś Ty żyła, Lucrece.
Odpowiedział, wiedząc że nie ma sensu się nad tym rozwodzić, bo mogła nawet nie rozumieć co mówił. Zresztą, nie powinna temu poświęcaj swojej uwagi. Musiał ją stąd zabrać.
Podszedł bliżej i schylił się, aby delikatnie objąć palcami jej zakrwawioną dłoń. Łagodnie zachęcił ją do wyprostowania się.
-Twoje ubrania są brudne… musisz… mieć czyste ubrania… chodź ze mną. Dam Ci ubrania i… wszystko wyjaśnię.
Uśmiechnął się niepewnie, wodząc po niej wzrokiem. Było mu dziwnie smutno, ale nie chciał tego po sobie pokazać. Lavelle potrzebowała jego pomocy. Była jak dziecko, które przyszło na świat. Jego zadaniem było jej go ukazać i zrozumieć.
-Masz na imię Lucrece'a Lavelle. Tak też będę do Ciebie mówić. Ty mów do mnie Gaspard.
Dodał jeszcze i splótł palce z jej palcami, aby ostrożnie pociągnąć ją za sobą, do wyjścia z tego pomieszczenia. Musiał zabrać ją do swojego pokoju, przetrząsnąć ubrania, zrobić… cokolwiek...
"Świadomość życia wiąże się ze świadomością śmierci."
Gaspard Anatell- Stan postaci : Wampiryzm / Delikatna blizna przy wardze / Symbol Ata na lewej skroni / Wieczny pech.
Ekwipunek : Uświęcony kordelas palny, pistolet Gasparda, pistolet Gaushina, zakrzywiony sztylet, notes, pióro, amulet "A", zegarek kieszonkowy, torba alchemika.
Źródło avatara : NN
Re: Rezydencja Gaushina
Jego pierwsze słowa zdawały się niezrozumiałe. Niby potrafiła odnaleźć znaczenie każdego z nich, aczkolwiek całość zestawiona ze sobą brzmiała dziwnie.
-Dlaczego? - podjęła spokojnie. Chciał umrzeć? uratował ją od czegoś? Jak to się stało, że leży tu martwy?
Smoliste tęczówki powoli przesunęły się na postać Gasparda. Kruczowłosa spojrzała na jego słoń, na jego twarz, a zaraz ponownie na ich ręce.
-Moje ubrania? - przesunęła wzrok na swoje odzienie, nie poświęcając im jednak dużo uwagi. Wzrok wrócił na Gasparda, a ta posłusznie wstała, drepcząc z nim.
-Lu..cre..cee..iya - powtórzyła nieco komicznie własne imię, nadając mu nieco zabawnego brzmienia - Lucre..ce'a - za drugim razem było znacznie lepiej. Nawet brzmienie zdawało się poprawne - Dziwne imię... - dodała nonszalancko.
-Ga...sa...Gasparde...Gaspard... - powtarzała kolejne imię do chwili w której wypowiedziała je poprawnie. Tak się nazywał? Też dziwnie. Czy wszystkie istoty tak dziwnie się nazywają, czy tylko oni?
-Lucrece'a i Gaspard.. - wymruczała, jakoby chciała zapamiętać. Dała się grzecznie prowadzić, obserwując w międzyczasie posadzkę.
Mimo, iż nie znała jegomościa o śnieżnych włosach, nie czuła strachu. Było to zastanawiające, aczkolwiek od kiedy otworzyła oczy, wydawało się to najmniej niepokojącym faktem. Czy powinna się go bać? Czy powinna czuć niepokój?
-Gdzie jestem?
-Dlaczego? - podjęła spokojnie. Chciał umrzeć? uratował ją od czegoś? Jak to się stało, że leży tu martwy?
Smoliste tęczówki powoli przesunęły się na postać Gasparda. Kruczowłosa spojrzała na jego słoń, na jego twarz, a zaraz ponownie na ich ręce.
-Moje ubrania? - przesunęła wzrok na swoje odzienie, nie poświęcając im jednak dużo uwagi. Wzrok wrócił na Gasparda, a ta posłusznie wstała, drepcząc z nim.
-Lu..cre..cee..iya - powtórzyła nieco komicznie własne imię, nadając mu nieco zabawnego brzmienia - Lucre..ce'a - za drugim razem było znacznie lepiej. Nawet brzmienie zdawało się poprawne - Dziwne imię... - dodała nonszalancko.
-Ga...sa...Gasparde...Gaspard... - powtarzała kolejne imię do chwili w której wypowiedziała je poprawnie. Tak się nazywał? Też dziwnie. Czy wszystkie istoty tak dziwnie się nazywają, czy tylko oni?
-Lucrece'a i Gaspard.. - wymruczała, jakoby chciała zapamiętać. Dała się grzecznie prowadzić, obserwując w międzyczasie posadzkę.
Mimo, iż nie znała jegomościa o śnieżnych włosach, nie czuła strachu. Było to zastanawiające, aczkolwiek od kiedy otworzyła oczy, wydawało się to najmniej niepokojącym faktem. Czy powinna się go bać? Czy powinna czuć niepokój?
-Gdzie jestem?
Lucrece'a Lavelle- Stan postaci : Brak uszczerbków na zdrowiu.
Źródło avatara : Podam jak odnajdę autora
Re: Rezydencja Gaushina
Jej pytanie gdzieś utknęło w przestworzach, bo nie wiedział jak najlepiej ubrać to w słowa. Czy jakiekolwiek byłyby najłagodniejsze? Usprawiedliwiające jego okrucieństwo? Pewnie nie, ale wymagało to całości kontekstu.
-Niedługo opowiem Ci wszystko.
Powiedział z uśmiechem, wyprowadzając ją z tego pogożeliska. Gdy zaczęła wymawiać swoje imię, nawet lekko się zaśmiał, bo go to rozczuliło. Dalej wydawała się być tą samą Lu. Tylko ona umiała wzbudzić w nim takie uczucia. Ale ewidentnie potrzebowała czasu, aby wszystko pojąć na nowo. Czy dało się przywrócić jej wspomnienia…? Zaraz się okaże…
-Jesteśmy w podziemiach rezydencji Hrabiego Gaushina. Ten mężczyzna, który wyszedł jako pierwszy… to właściciel domu. Jesteśmy jego gośćmi.- Zaczął, powoli wprowadzając ją do swojego pokoju, który był dużo przytulniejszy, od poziomu niżej. -Tutaj mieszkam. Usiądź na chwilę.
Pokierował ją na swoje łóżko, po czym pośpiesznie podszedł do regału, na którym stała zawsze przygotowana misa z wodą, oraz czysta szmatka. Chwycił obie te rzeczy i podszedł do Lavelle, siadając po jej lewej stronie, a misę kładąc na swoje nogi. Mogła w odbiciu zobaczyć swoją twarz. Niestety na lustro nie było co tu liczyć, wampirowi ono niepotrzebne.
-Nic Ci nie zrobię, Lu.
Wyszeptał, po czym zamoczył szmatkę i chwycił jej dłoń, którą delikatnie zaczął wycierać z krwi. Robić to bardzo dokładnie, bo część już zaschnęła. Gdy była czysta, to samo zaczął robić z drugą. Wtedy znów uwagę zwróciły dziwne tatuaże na jej ramionach. Ciekawe, czy miała ich więcej i co one oznaczały. Cóż, Yuki im już tego nie powie.
Gdy jej rączki były już czyste, zmoczył szmatkę całkowicie, aby następnie przenieść ją na policzek dziewczyny i szyję, gdzie miała ślad po jego kłach. Niestety, zostanie on z nią na zawsze. Martwiące było, kiedy zacznie pytać o ich pochodzenie. No nieistotme teraz. Gaspard wycierał jej szyję z krwi, co chwila patrząc w jej oczy z uśmiechem, aby się nie przejmowała. Ciekawe czy czuła jakikolwiek dotyk, skoro bólu nie. Może spyta o to w swoim czasie.
Gdy zdjął z niej krew, zakrwawioną wodę w misy odstawił na bok, po czym wstał, aby otworzyć szafę. Nie mógł liczyć na damskie ubrania w rezydencji samotnego szlachcica, więc pozostały jego własne rzeczy. Wyjął białą kuszulkę i czarny długi sweter, którym można było nawet związać się w pasie, coś na wzór kardiganu. Wręczył obie te rzeczy kobiecie.
-Przebierz się w to… trzeba wyrzucić to co masz na sobie. Ja… dam Ci prywatność i zaraz wrócę. Wtedy powiem Ci już wszystko co wiem.
Powiedział, odwlekając tę rozmowę jak tylko mógł, było to dla niego cholernie ciężkie. Poza tym sami musieli doprowadzić się do porządku. Anatell wciąż był od jej krwi.
-Zawołaj moje imię, gdy się ubierzesz…
Dodał lekko skrępowany, po czym z powrotem zszedł na dół, aby pogasić świece i zamknąć piwnicę Hrabiego...
-Niedługo opowiem Ci wszystko.
Powiedział z uśmiechem, wyprowadzając ją z tego pogożeliska. Gdy zaczęła wymawiać swoje imię, nawet lekko się zaśmiał, bo go to rozczuliło. Dalej wydawała się być tą samą Lu. Tylko ona umiała wzbudzić w nim takie uczucia. Ale ewidentnie potrzebowała czasu, aby wszystko pojąć na nowo. Czy dało się przywrócić jej wspomnienia…? Zaraz się okaże…
-Jesteśmy w podziemiach rezydencji Hrabiego Gaushina. Ten mężczyzna, który wyszedł jako pierwszy… to właściciel domu. Jesteśmy jego gośćmi.- Zaczął, powoli wprowadzając ją do swojego pokoju, który był dużo przytulniejszy, od poziomu niżej. -Tutaj mieszkam. Usiądź na chwilę.
Pokierował ją na swoje łóżko, po czym pośpiesznie podszedł do regału, na którym stała zawsze przygotowana misa z wodą, oraz czysta szmatka. Chwycił obie te rzeczy i podszedł do Lavelle, siadając po jej lewej stronie, a misę kładąc na swoje nogi. Mogła w odbiciu zobaczyć swoją twarz. Niestety na lustro nie było co tu liczyć, wampirowi ono niepotrzebne.
-Nic Ci nie zrobię, Lu.
Wyszeptał, po czym zamoczył szmatkę i chwycił jej dłoń, którą delikatnie zaczął wycierać z krwi. Robić to bardzo dokładnie, bo część już zaschnęła. Gdy była czysta, to samo zaczął robić z drugą. Wtedy znów uwagę zwróciły dziwne tatuaże na jej ramionach. Ciekawe, czy miała ich więcej i co one oznaczały. Cóż, Yuki im już tego nie powie.
Gdy jej rączki były już czyste, zmoczył szmatkę całkowicie, aby następnie przenieść ją na policzek dziewczyny i szyję, gdzie miała ślad po jego kłach. Niestety, zostanie on z nią na zawsze. Martwiące było, kiedy zacznie pytać o ich pochodzenie. No nieistotme teraz. Gaspard wycierał jej szyję z krwi, co chwila patrząc w jej oczy z uśmiechem, aby się nie przejmowała. Ciekawe czy czuła jakikolwiek dotyk, skoro bólu nie. Może spyta o to w swoim czasie.
Gdy zdjął z niej krew, zakrwawioną wodę w misy odstawił na bok, po czym wstał, aby otworzyć szafę. Nie mógł liczyć na damskie ubrania w rezydencji samotnego szlachcica, więc pozostały jego własne rzeczy. Wyjął białą kuszulkę i czarny długi sweter, którym można było nawet związać się w pasie, coś na wzór kardiganu. Wręczył obie te rzeczy kobiecie.
-Przebierz się w to… trzeba wyrzucić to co masz na sobie. Ja… dam Ci prywatność i zaraz wrócę. Wtedy powiem Ci już wszystko co wiem.
Powiedział, odwlekając tę rozmowę jak tylko mógł, było to dla niego cholernie ciężkie. Poza tym sami musieli doprowadzić się do porządku. Anatell wciąż był od jej krwi.
-Zawołaj moje imię, gdy się ubierzesz…
Dodał lekko skrępowany, po czym z powrotem zszedł na dół, aby pogasić świece i zamknąć piwnicę Hrabiego...
"Świadomość życia wiąże się ze świadomością śmierci."
Gaspard Anatell- Stan postaci : Wampiryzm / Delikatna blizna przy wardze / Symbol Ata na lewej skroni / Wieczny pech.
Ekwipunek : Uświęcony kordelas palny, pistolet Gasparda, pistolet Gaushina, zakrzywiony sztylet, notes, pióro, amulet "A", zegarek kieszonkowy, torba alchemika.
Źródło avatara : NN
Re: Rezydencja Gaushina
Grzecznie szła za nim, słuchając tego co mówił. Kolejne dziwne nazwisko, chociaż wydawało się nieco mniej dziwne od jej własnego imienia. Niemniej jednak nie dane jej było go zapamiętać. W zasadzie poświęciła nazwisku Grycana tyle co podłodze, po której wcześniej przesuwała dłonią, a można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że mniej.
Byli gośćmi... - skierowała wzrok na podłogę,a zaraz na własne nogi.
W spokoju przypatrywała się poczynaniom Gasparda, gdy wprowadził ją do pokoju i dobył misy. Usiadła grzecznie, obserwując to co robił. Jej spojrzenie na moment zawiesiło się na własnym odbiciu w wodzie. Obraz rozmył się z chwilą w której Gaspard zanurzył w niej skrawek materiału. Spokojnym, zdawałoby się sennym spojrzeniem obserwowała jego poczynania. Gdy ten skończył, sama spojrzała na swoje dłonie. Na moment zdawała się zawiesić, nim ponownie odnalazła spojrzeniem Gasparda, który dobywał czegoś z szafy. Posłusznie wstała, podchodząc do niego. Odebrała dane jej rzeczy, a zaraz odprowadziła chłopaka wzrokiem do drzwi. Ponownie spojrzała na rzeczy. Stała tak dłuższą chwilę nim odstawiła je na łóżko.
Ściągnięcie własnych ubrań trochę jej zajęło i okazało się niejako trudnym zadaniem, niemniej jednak poszczególne części garderoby odnajdywały swoje miejsce na podłodze.
Gdy ostatnia część jej odzienia odnalazła swoje miejsce na podłożu, kobieta stanęła przed rzeczami, które dał jej Gaspard. Z początku zawinęła się koszulą, ale wydawało jej się to niewłaściwe, jakby coś zrobiła nie tak, nawet gdy zawiązała rękawy na klatce piersiowej. Każda próba naprawienia tego błędu raczej nie rokowała sukcesem. Spojrzała ponownie na wciąż zapiętą koszulę. Nałożenie odzienia przez głowę również spłynęło na manowce. Co robiła nie tak? Co to w ogóle jest?
Patrzyła na rzeczy ze spokojem i beznamiętnością, nie mając bladego pojęcia jak się za to zabrać, a przynajmniej za tą koszulę.
Spojrzała na sweter, wyglądał bardziej przyjaźnie. Bardziej niż koszula. Narzuciła go na nagie ramiona. To powinno się chyba czymś związać, żeby tak nie latało, tak? ale czym? - spojrzała na koszulę. Nie wyglądała jak coś stworzonego do tego. W zasadzie była dość intrygującym przedmiotem z ładnymi kolistymi zdobieniami wzdłuż niej samej.
Nie wiedząc co ma zrobić, z narzuconym swetrem i tylko swetrem na ramionach, który odsłaniał znacznie więcej niż powinien, aczkolwiek rolą swetra nie było zasłanianie wszystkiego. Szczególnie gdy kruczowłosa nawet nie pokusiła się o zapięcie guzików, które prawdopodobnie wzięła za elementy bardziej zdobne, aniżeli praktyczne, ruszyła do wyjścia. Chciała zapytać o coś, czym mogłaby związać sweter i dopytać czy do tego służy biały przedmiot z rękawami, który przecież również dostała. Gdy otworzył drzwi, chcąc wyjść, wpakowała się na stojącego mężczyznę. Stała chwilę w bezruchu, a mózg prawdopodobnie chciał zakodować co się wydarzyło. Odsunęła się, w całości okazując swój nowy outfit zasłaniający jedynie ramiona i kawałek bioder
-Potrzebuje ...wiąza...sznurka chyba....- podjęła nonszalanckim, niemalże sennym głosem, wykonując wyimaginowany gest sugerujący zasłonięcie się. No.. tylko sugerujący, bo sweter jak odsłaniał, tak dalej odsłaniał.
Byli gośćmi... - skierowała wzrok na podłogę,a zaraz na własne nogi.
W spokoju przypatrywała się poczynaniom Gasparda, gdy wprowadził ją do pokoju i dobył misy. Usiadła grzecznie, obserwując to co robił. Jej spojrzenie na moment zawiesiło się na własnym odbiciu w wodzie. Obraz rozmył się z chwilą w której Gaspard zanurzył w niej skrawek materiału. Spokojnym, zdawałoby się sennym spojrzeniem obserwowała jego poczynania. Gdy ten skończył, sama spojrzała na swoje dłonie. Na moment zdawała się zawiesić, nim ponownie odnalazła spojrzeniem Gasparda, który dobywał czegoś z szafy. Posłusznie wstała, podchodząc do niego. Odebrała dane jej rzeczy, a zaraz odprowadziła chłopaka wzrokiem do drzwi. Ponownie spojrzała na rzeczy. Stała tak dłuższą chwilę nim odstawiła je na łóżko.
Ściągnięcie własnych ubrań trochę jej zajęło i okazało się niejako trudnym zadaniem, niemniej jednak poszczególne części garderoby odnajdywały swoje miejsce na podłodze.
Gdy ostatnia część jej odzienia odnalazła swoje miejsce na podłożu, kobieta stanęła przed rzeczami, które dał jej Gaspard. Z początku zawinęła się koszulą, ale wydawało jej się to niewłaściwe, jakby coś zrobiła nie tak, nawet gdy zawiązała rękawy na klatce piersiowej. Każda próba naprawienia tego błędu raczej nie rokowała sukcesem. Spojrzała ponownie na wciąż zapiętą koszulę. Nałożenie odzienia przez głowę również spłynęło na manowce. Co robiła nie tak? Co to w ogóle jest?
Patrzyła na rzeczy ze spokojem i beznamiętnością, nie mając bladego pojęcia jak się za to zabrać, a przynajmniej za tą koszulę.
Spojrzała na sweter, wyglądał bardziej przyjaźnie. Bardziej niż koszula. Narzuciła go na nagie ramiona. To powinno się chyba czymś związać, żeby tak nie latało, tak? ale czym? - spojrzała na koszulę. Nie wyglądała jak coś stworzonego do tego. W zasadzie była dość intrygującym przedmiotem z ładnymi kolistymi zdobieniami wzdłuż niej samej.
Nie wiedząc co ma zrobić, z narzuconym swetrem i tylko swetrem na ramionach, który odsłaniał znacznie więcej niż powinien, aczkolwiek rolą swetra nie było zasłanianie wszystkiego. Szczególnie gdy kruczowłosa nawet nie pokusiła się o zapięcie guzików, które prawdopodobnie wzięła za elementy bardziej zdobne, aniżeli praktyczne, ruszyła do wyjścia. Chciała zapytać o coś, czym mogłaby związać sweter i dopytać czy do tego służy biały przedmiot z rękawami, który przecież również dostała. Gdy otworzył drzwi, chcąc wyjść, wpakowała się na stojącego mężczyznę. Stała chwilę w bezruchu, a mózg prawdopodobnie chciał zakodować co się wydarzyło. Odsunęła się, w całości okazując swój nowy outfit zasłaniający jedynie ramiona i kawałek bioder
-Potrzebuje ...wiąza...sznurka chyba....- podjęła nonszalanckim, niemalże sennym głosem, wykonując wyimaginowany gest sugerujący zasłonięcie się. No.. tylko sugerujący, bo sweter jak odsłaniał, tak dalej odsłaniał.
Lucrece'a Lavelle- Stan postaci : Brak uszczerbków na zdrowiu.
Źródło avatara : Podam jak odnajdę autora
Re: Rezydencja Gaushina
Hahaha, on myślał, że to wszystko będzie takie proste? Nic bardziej mylnego. Chyba nawet on nie spodziewał się, że Lucrece'a mogła zatracić nawet podstawowe umiejętności, takie jak ubieranie się. Więc gdy pogasił świece i już wracał z powrotem, w progu ujrzał bezradną dziewczynę, która nijak się odziała, co gorsza, była jeszcze bardziej rozebrana. Jego tęczówki zadrgały, a serce zabiło szybciej. Poczuł jak piekące ciepło opanowało jego szyję, klatkę piersiową i policzki. Oderwał się od tego widoku, zamykając oczy i odwracając głowę na bok. Nie wiedział co powiedzieć. Cały czas przed oczami miał… ją. Wyobraźnia będzie go teraz nękać…
-Ja… pomogę Ci…
Odpowiedział, przełykając ślinę i wchodząc z powrotem do środka pokoju, starając się na nią nie patrzeć, bo to byłoby w złym guście i tylko by go rozkojarzało. Wiedział przynajmniej dwie rzeczy. Wybrał jej ładne ciało, a wampiryzm nie pozbawił go podniecenia. Super.
-Lu… to są rękawy, w nie wkładamy ręce…- Zaczął, chwytając ją za nadgarstek i wsuwając jej dłoń do rękawa, aż po całej długości ręki. Zaraz to samo zrobił z drugą. Następnie stanął na przeciwko niej, ciężko wzdychając, oczami biegając na prawo i lewo, krótko tylko rzucając wzrok na element ubioru, próbując z niego nie zboczyć. -A to są guziki… wkładami je w dziurki, aby trzymały nam ubranie tam, gdzie chcemy być okryci…
Tłumaczył, zaczynając jej zapinać guziki najpierw od piersi, po czym schodząc coraz niżej, aż do ostatniego. Wtedy się wyprostował i spojrzał na swoje dzieło. No. Była niska, dla niej ten kardigan był jak sukienka. Musi pogadać z Gaushinem o załatwieniu damskich ubrań.
-Nie możesz nikomu pokazywać swojego ciała. To Twoja prywatna sprawa i dla innych będzie to niestosowne. Po to nam ubrania.
Pouczył ją. Już bał się o to, co będzie dalej, jeśli nie odzyska wspomnień. Cóż. Mieli na to wieczność.
Położył jej dłoń na ramieniu i znowu zaprowadził do łóżka, na którym usiadł wraz z nią, na przeciw do niej. Chyba nadszedł czas na wyjaśnienia. Ciekawe ile zrozumie, a ile zaświta jej w pamięci.
-Zacznę od początku, jeśli coś będzie niejasne to… pytaj. Em… nazywasz się Lucrece'a Lavelle, urodziłaś się dawno temu w pewnej wsi. Cierpiałaś na rzadką chorobę, albinizn. Twoje włosy były jeszcze bielsze od moich, a słońce raniło Twoją skórę. Źli ludzie z Twojej wsi uznali Cię za wiedźmę, co nie było prawdą. Okrutnie Cię torturowali… topili Cię… wypalali Ci na skórze symbole… na końcu zakopali Cię żywcem… umarłaś Lu, z braku tlenu lub pragnienia…- Opowiadał, choć słowa ciężko przechodziły przez jego gardło. To wszystko wciąż go bolało. Ta historia była przerażająca. -...ale nie odeszłaś do zaświatów… zostałaś duchem. Nie wiem jak długo się błąkałaś, aż pewnego dnia… mnie znalazłaś. W moim mieszkaniu. Byłem w szoku, a Ty zachowywałaś się jak nigdy nic…- Parsknął śmiechem na wspomnienia o tym, po czym wzrokiem powędrował na sufit. -...następnego dnia przyniosłaś zakupy, zrobiłaś mi jajecznicę i kawę, a ja wciąż nie wiedziałem kim jesteś… poszliśmy na miasto, bo chciałas mi towarzyszyć w pracy, a potem… zniknęłaś na długo. Następnym razem objawiłaś mi się właśnie tutaj, w tym pokoju, gdy cierpiałem. Przytuliłaś mnie… i… wyznałaś mi wszystko… długo rozmawialiśmy… potem w bibliotece spotkaliśmy Geo'Mantisa, czyli Hrabiego Gaushina, który jest nekromantą. Prawie zabiłaś go żyrandolem, choć nie wiem czemu…- Znowu się zaśmiał, skrywając twarz w dłoniach, aby po tym spojrzeć na nią. -...jest moim przyjacielem i obiecał mi Cię wskrzesić, na co też się zgodziłaś. Tam… na dole, zrobiliśmy rytuał. Ciało w którym jesteś… to ciało w którym umieściliśmy Twoją duszę. A mężczyzna, który zmarł… to była ofiara za wskrzeszenie Cię. Udało nam się, choć nic nie pamiętasz…
Na końcu opuścił głowę, nie wiedząc, czy to cokolwiek dało. Ani co sobie pomyślała. Pominął kwestię wampiryzmu, to i tak było za dużo.
Wtedy coś go olśniło. Nagle wstał z łóżka i podszedł do półki z której zdjął małe pudełeczko. Szybko wrócił do dziewczyny z nim, otwierając jego wieczko i nakręcając mechanizm.
-To pozytywka, słuchaliśmy ją tego dnia, w którym się poznaliśmy… musisz… ją… pamiętać…
Wyszeptał, gdy mechanizm zaczął się zacinać, a po jego policzku spłynęła łza, którą szybko wytarł rękawem. Wtedy trybik zaskoczył, a ze skrzyneczki wydobyła się charakterystyczna melodia...
-Ja… pomogę Ci…
Odpowiedział, przełykając ślinę i wchodząc z powrotem do środka pokoju, starając się na nią nie patrzeć, bo to byłoby w złym guście i tylko by go rozkojarzało. Wiedział przynajmniej dwie rzeczy. Wybrał jej ładne ciało, a wampiryzm nie pozbawił go podniecenia. Super.
-Lu… to są rękawy, w nie wkładamy ręce…- Zaczął, chwytając ją za nadgarstek i wsuwając jej dłoń do rękawa, aż po całej długości ręki. Zaraz to samo zrobił z drugą. Następnie stanął na przeciwko niej, ciężko wzdychając, oczami biegając na prawo i lewo, krótko tylko rzucając wzrok na element ubioru, próbując z niego nie zboczyć. -A to są guziki… wkładami je w dziurki, aby trzymały nam ubranie tam, gdzie chcemy być okryci…
Tłumaczył, zaczynając jej zapinać guziki najpierw od piersi, po czym schodząc coraz niżej, aż do ostatniego. Wtedy się wyprostował i spojrzał na swoje dzieło. No. Była niska, dla niej ten kardigan był jak sukienka. Musi pogadać z Gaushinem o załatwieniu damskich ubrań.
-Nie możesz nikomu pokazywać swojego ciała. To Twoja prywatna sprawa i dla innych będzie to niestosowne. Po to nam ubrania.
Pouczył ją. Już bał się o to, co będzie dalej, jeśli nie odzyska wspomnień. Cóż. Mieli na to wieczność.
Położył jej dłoń na ramieniu i znowu zaprowadził do łóżka, na którym usiadł wraz z nią, na przeciw do niej. Chyba nadszedł czas na wyjaśnienia. Ciekawe ile zrozumie, a ile zaświta jej w pamięci.
-Zacznę od początku, jeśli coś będzie niejasne to… pytaj. Em… nazywasz się Lucrece'a Lavelle, urodziłaś się dawno temu w pewnej wsi. Cierpiałaś na rzadką chorobę, albinizn. Twoje włosy były jeszcze bielsze od moich, a słońce raniło Twoją skórę. Źli ludzie z Twojej wsi uznali Cię za wiedźmę, co nie było prawdą. Okrutnie Cię torturowali… topili Cię… wypalali Ci na skórze symbole… na końcu zakopali Cię żywcem… umarłaś Lu, z braku tlenu lub pragnienia…- Opowiadał, choć słowa ciężko przechodziły przez jego gardło. To wszystko wciąż go bolało. Ta historia była przerażająca. -...ale nie odeszłaś do zaświatów… zostałaś duchem. Nie wiem jak długo się błąkałaś, aż pewnego dnia… mnie znalazłaś. W moim mieszkaniu. Byłem w szoku, a Ty zachowywałaś się jak nigdy nic…- Parsknął śmiechem na wspomnienia o tym, po czym wzrokiem powędrował na sufit. -...następnego dnia przyniosłaś zakupy, zrobiłaś mi jajecznicę i kawę, a ja wciąż nie wiedziałem kim jesteś… poszliśmy na miasto, bo chciałas mi towarzyszyć w pracy, a potem… zniknęłaś na długo. Następnym razem objawiłaś mi się właśnie tutaj, w tym pokoju, gdy cierpiałem. Przytuliłaś mnie… i… wyznałaś mi wszystko… długo rozmawialiśmy… potem w bibliotece spotkaliśmy Geo'Mantisa, czyli Hrabiego Gaushina, który jest nekromantą. Prawie zabiłaś go żyrandolem, choć nie wiem czemu…- Znowu się zaśmiał, skrywając twarz w dłoniach, aby po tym spojrzeć na nią. -...jest moim przyjacielem i obiecał mi Cię wskrzesić, na co też się zgodziłaś. Tam… na dole, zrobiliśmy rytuał. Ciało w którym jesteś… to ciało w którym umieściliśmy Twoją duszę. A mężczyzna, który zmarł… to była ofiara za wskrzeszenie Cię. Udało nam się, choć nic nie pamiętasz…
Na końcu opuścił głowę, nie wiedząc, czy to cokolwiek dało. Ani co sobie pomyślała. Pominął kwestię wampiryzmu, to i tak było za dużo.
Wtedy coś go olśniło. Nagle wstał z łóżka i podszedł do półki z której zdjął małe pudełeczko. Szybko wrócił do dziewczyny z nim, otwierając jego wieczko i nakręcając mechanizm.
-To pozytywka, słuchaliśmy ją tego dnia, w którym się poznaliśmy… musisz… ją… pamiętać…
Wyszeptał, gdy mechanizm zaczął się zacinać, a po jego policzku spłynęła łza, którą szybko wytarł rękawem. Wtedy trybik zaskoczył, a ze skrzyneczki wydobyła się charakterystyczna melodia...
"Świadomość życia wiąże się ze świadomością śmierci."
Gaspard Anatell- Stan postaci : Wampiryzm / Delikatna blizna przy wardze / Symbol Ata na lewej skroni / Wieczny pech.
Ekwipunek : Uświęcony kordelas palny, pistolet Gasparda, pistolet Gaushina, zakrzywiony sztylet, notes, pióro, amulet "A", zegarek kieszonkowy, torba alchemika.
Źródło avatara : NN
Re: Rezydencja Gaushina
Początkowo nie rozumiała o co dla mężczyzny chodzi. Dopiero po chwili zrozumiała, że chyba powinna czuć wstyd. No tak... - spojrzała na siebie, a przynajmniej na tyle ile mogła, by potwierdzić oczywisty fakt, że porusza się nago.
Słuchała jego tłumaczeń półuchem, chociaż po jej minię i sennym spojrzeniu można było wywnioskować, że nie słucha go wcale - mimo iż to była nieprawda.
Gdy doprowadził ją do porządku, przesunęła po sobie dłońmi, jakoby chciała sprawdzić czy wszystko jest na swoim miejscu. Mogło to się wydawać idiotyczne, w końcu nie bardzo wiedziała jak nałożyć koszulę i że te kuliste błyszczące cosie mają zastosowanie praktyczne.
Grzecznie usiadła, słuchając jego wywodu. Jednakże dało się zauważyć, że jego słowa nie robiły na niej żadnego wrażenia. Patrzyła na niego spokojnie, jakby opowiadał o czymś błahym, w dodatku o czymś co jej samej średnio dotyczyło. Zarówno jej historia co ich spotkanie zdawała się nie poskutkować.
Podążyła za nim spojrzeniem prowadząc go do półki i z powrotem. Apatyczne spojrzenie smolistych tęczówek słuchało jego słów w ciszy, nawet brew jej nie drgnęła, nawet minimalny grymas nie pojawił się na jej twarzy. Gdy rozbrzmiała melodia, kruczowłosa powoli przesunęła na nie spojrzenie. Sięgnęła po pozytywkę, odbierając ją Gaspardowi, o ile ten na to zezwolił.
Wpatrywała się w nią dłuższą chwilę, zasłuchując się w melodii, która wypełniła pomieszczenie
-Sugoi.. - szepnęła, przechylając głowę w bok. Melodia rozbrzmiewała, a ta obserwowała przedmiot opustoszałym spojrzeniem. Nic. Nie potrafiła nic sobie przypomnieć. Nie pamiętała ani jego, ani tego co mówił, ani tej pozytywki.
-Dawno to było? - zapytała ze spokojem, jednakże nie przenosząc na niego spojrzenia.
Słuchała jego tłumaczeń półuchem, chociaż po jej minię i sennym spojrzeniu można było wywnioskować, że nie słucha go wcale - mimo iż to była nieprawda.
Gdy doprowadził ją do porządku, przesunęła po sobie dłońmi, jakoby chciała sprawdzić czy wszystko jest na swoim miejscu. Mogło to się wydawać idiotyczne, w końcu nie bardzo wiedziała jak nałożyć koszulę i że te kuliste błyszczące cosie mają zastosowanie praktyczne.
Grzecznie usiadła, słuchając jego wywodu. Jednakże dało się zauważyć, że jego słowa nie robiły na niej żadnego wrażenia. Patrzyła na niego spokojnie, jakby opowiadał o czymś błahym, w dodatku o czymś co jej samej średnio dotyczyło. Zarówno jej historia co ich spotkanie zdawała się nie poskutkować.
Podążyła za nim spojrzeniem prowadząc go do półki i z powrotem. Apatyczne spojrzenie smolistych tęczówek słuchało jego słów w ciszy, nawet brew jej nie drgnęła, nawet minimalny grymas nie pojawił się na jej twarzy. Gdy rozbrzmiała melodia, kruczowłosa powoli przesunęła na nie spojrzenie. Sięgnęła po pozytywkę, odbierając ją Gaspardowi, o ile ten na to zezwolił.
Wpatrywała się w nią dłuższą chwilę, zasłuchując się w melodii, która wypełniła pomieszczenie
-Sugoi.. - szepnęła, przechylając głowę w bok. Melodia rozbrzmiewała, a ta obserwowała przedmiot opustoszałym spojrzeniem. Nic. Nie potrafiła nic sobie przypomnieć. Nie pamiętała ani jego, ani tego co mówił, ani tej pozytywki.
-Dawno to było? - zapytała ze spokojem, jednakże nie przenosząc na niego spojrzenia.
Lucrece'a Lavelle- Stan postaci : Brak uszczerbków na zdrowiu.
Źródło avatara : Podam jak odnajdę autora
Re: Rezydencja Gaushina
Wszystko zdało się na nic. Gaspard spojrzał na nią, jakby jej twarz miała być odpowiedzią, ale niestety, nie odnalazł jej. Cała historia, tak ważna dla niego, została… zignorowana? Wspomnienia nie wróciły, więc nie miała żadnych emocji z nimi powiązanych. Wyglądała, jakby miała zasnąć, jedynie wspomniana pozytywka wywołała jakąkolwiek reakcję. Przejęła ją od niego bez sprzeciwu Wampira, a słówko jakim się posłużyła, było mu obce. Choć jego wybrzmienie było podobne do tego co zdarzało się, że powiedziała Yuki, gdy zapomniała jakiegoś znaczenia po medevarsku. Czyżby Lu podświadomie posiadała wiedzę tej biedaczki? W sumie to na nic, jeśli nijak nie mogła jej wykorzystać, ani nie mogła pomóc w obecnej sytuacji.
Zadała mu pytanie, może tylko po to, aby dać mu znać, że go słuchała, choć znaczenie tej opowieści było trywialne. Wplótł palce w swoje włosy, opierając się łokciem o kolano.
-Chyba… ze dwa miesiące temu… jakoś tak… dużo się działo, dla mnie to jak wieczność…- Odpowiedział, zawieszając wzrok gdzieś w przestrzeni. No nie było co się dziwić jego słowom. W końcu wydarzenia z klifu i rezydencji wydawały się absurdalnie skupione na jednym epizodzie z jego życia. Ostatnio żył, aż nazbyt intensywnie. -Ale… to nieistotne, w sumie…
Dodał, zerkając na Lavelle, która skupiła się na pozytywce. Melodia chyba ją zainteresowała. Pewnie to dlatego, że to jej pierwsza w nowym życiu. Zastanawiał się co teraz będzie. Jak to będzie wyglądać. Czyżby faktycznie stracił dawną Lu? Już nigdy nie będzie jak wcześniej? Niezależnie od przyszłości, teraz był za nią odpowiedzialny. To on chciał jej stworzenia. Może to nawet lepiej, że straciła wspomnienia… odeszły nie tylko te dobre, lecz też te złe. Sam chciałby czasem wymazać własne. Może właśnie tak powinna wyglądać druga szansa dla Lu. Z czystą kartą. Bez brzemienia przeszłości.
-Wiesz co… nie myśl o tym. Zadbamy o to byś miała nowe, dobre wspomnienia.- Uśmiechnął lekko, wciąż w nią wpatrzony. Tak, ważne, że była tutaj. Z nim. -Chcesz zobaczyć rezydencję? Nim nadejdzie świt?
Spytał, wysuwając się z propozycją. Oczywiste jest to, że będzie tu teraz mieszkać, więc powinna poznać nowy dom, coby w przyszłości mniejsze problemy służbie sprawiać. A póki trwała noc, lepiej na tym skorzystać teraz. Właśnie kiedy nie ma tej służby. Przeklęta służba Gaushina...
Zadała mu pytanie, może tylko po to, aby dać mu znać, że go słuchała, choć znaczenie tej opowieści było trywialne. Wplótł palce w swoje włosy, opierając się łokciem o kolano.
-Chyba… ze dwa miesiące temu… jakoś tak… dużo się działo, dla mnie to jak wieczność…- Odpowiedział, zawieszając wzrok gdzieś w przestrzeni. No nie było co się dziwić jego słowom. W końcu wydarzenia z klifu i rezydencji wydawały się absurdalnie skupione na jednym epizodzie z jego życia. Ostatnio żył, aż nazbyt intensywnie. -Ale… to nieistotne, w sumie…
Dodał, zerkając na Lavelle, która skupiła się na pozytywce. Melodia chyba ją zainteresowała. Pewnie to dlatego, że to jej pierwsza w nowym życiu. Zastanawiał się co teraz będzie. Jak to będzie wyglądać. Czyżby faktycznie stracił dawną Lu? Już nigdy nie będzie jak wcześniej? Niezależnie od przyszłości, teraz był za nią odpowiedzialny. To on chciał jej stworzenia. Może to nawet lepiej, że straciła wspomnienia… odeszły nie tylko te dobre, lecz też te złe. Sam chciałby czasem wymazać własne. Może właśnie tak powinna wyglądać druga szansa dla Lu. Z czystą kartą. Bez brzemienia przeszłości.
-Wiesz co… nie myśl o tym. Zadbamy o to byś miała nowe, dobre wspomnienia.- Uśmiechnął lekko, wciąż w nią wpatrzony. Tak, ważne, że była tutaj. Z nim. -Chcesz zobaczyć rezydencję? Nim nadejdzie świt?
Spytał, wysuwając się z propozycją. Oczywiste jest to, że będzie tu teraz mieszkać, więc powinna poznać nowy dom, coby w przyszłości mniejsze problemy służbie sprawiać. A póki trwała noc, lepiej na tym skorzystać teraz. Właśnie kiedy nie ma tej służby. Przeklęta służba Gaushina...
"Świadomość życia wiąże się ze świadomością śmierci."
Gaspard Anatell- Stan postaci : Wampiryzm / Delikatna blizna przy wardze / Symbol Ata na lewej skroni / Wieczny pech.
Ekwipunek : Uświęcony kordelas palny, pistolet Gasparda, pistolet Gaushina, zakrzywiony sztylet, notes, pióro, amulet "A", zegarek kieszonkowy, torba alchemika.
Źródło avatara : NN
Re: Rezydencja Gaushina
-Rozumiem - odparła spokojnie, tkwiąc w niejakim bezruchu. Gdy melodia dobiegła końca, ta dalej wpatrywała się spokojnie w pozytywkę. Melodia była ładna... tak myślała, jednakże miała w sobie problem jak wszystko inne, nie miała charakteru. Kruczowłosa nie potrafiła określić, czy ta była smutna, czy wesoła, gdyż wzbudzała w niej tyle emocji co słowa Gasparda.
Powoli przeniosła na niego wzrok
-Dobrze - przytaknęła nonszalancko, na powrót zastygając w bezruchu. Propozycja zwiedzenia rezydencji brzmiała... po prostu brzmiała. W zasadzie to było jej wszystko jedno.
-Dobrze - przytaknęła po prostu, wstając i oddając mu pozytywkę. Smoliste tęczówki powoli przesunęły się po pokoju, zastygając na drzwiach. Będą chodzić po domu, ma zobaczyć dom. Mogła zobaczyć dom, nie była za, ani przeciwko ów pomysłowi. On po prostu był, istniał, nie niosąc za sobą niczego, jak zresztą wszystko- Kiedyś.. - zaczęła spokojnie - często oglądałam z tatą i młodszym bratem wschód słońca. Siadaliśmy na skraju dachu, obserwując jak miasto budzi się do życia, a pąki wiśni rozchylają swe płatki... - wymruczała sennym, beznamiętnym głosem. Próbowała przywołać sobie obraz twarzy mężczyzny. Wiedziała, że była wtedy szczęśliwa, ale teraz te określenie zdawało się niepojęte, oddalone, obce. Niczym mityczne istoty z odległych krain, wiesz, że istnieją, że są.. że mogą gdzieś tam być, ale ciężko je sobie wyobrazić. Nie są namacalne, są słowem.
Powoli przeniosła na niego wzrok
-Dobrze - przytaknęła nonszalancko, na powrót zastygając w bezruchu. Propozycja zwiedzenia rezydencji brzmiała... po prostu brzmiała. W zasadzie to było jej wszystko jedno.
-Dobrze - przytaknęła po prostu, wstając i oddając mu pozytywkę. Smoliste tęczówki powoli przesunęły się po pokoju, zastygając na drzwiach. Będą chodzić po domu, ma zobaczyć dom. Mogła zobaczyć dom, nie była za, ani przeciwko ów pomysłowi. On po prostu był, istniał, nie niosąc za sobą niczego, jak zresztą wszystko- Kiedyś.. - zaczęła spokojnie - często oglądałam z tatą i młodszym bratem wschód słońca. Siadaliśmy na skraju dachu, obserwując jak miasto budzi się do życia, a pąki wiśni rozchylają swe płatki... - wymruczała sennym, beznamiętnym głosem. Próbowała przywołać sobie obraz twarzy mężczyzny. Wiedziała, że była wtedy szczęśliwa, ale teraz te określenie zdawało się niepojęte, oddalone, obce. Niczym mityczne istoty z odległych krain, wiesz, że istnieją, że są.. że mogą gdzieś tam być, ale ciężko je sobie wyobrazić. Nie są namacalne, są słowem.
Lucrece'a Lavelle- Stan postaci : Brak uszczerbków na zdrowiu.
Źródło avatara : Podam jak odnajdę autora
Re: Rezydencja Gaushina
Wszystko było jej obojętne. Nie była w stanie nawet odbić jego emocji. Jej apatia potrafiła dziwnie na niego oddziaływać. Pewnie, gdyby zaproponował by razem skoczyli z okna, to też by się zgodziła. To było trochę frustrujące, jednak tego nie zmieni.
Już chciał wstawać, gdy nagle ta zaczęła opowiadać o jakimś odległym wspomnieniu, tak bez powodu, zupełnie niepowiązanym z tematem. Wspomniała ojca i brata, ale… nie pamiętał, by wspominała o rodzeństwie. W sumie to… niewiele o niej wiedział. A rzucone wcześniej słowo w obcym mu języku, trochę skomplikowało sytuację. Czemu? Anatell nie miał pojęcia, czy ta wizja należy do Lu, czy Yuki. W książce o duchach nic nie było o posiadaniu wspomnień poprzednika ciała. Chyba, że ta wiedza kryła się w księgach nekromancji, o czym Geo'Mantis go nie poinformował. A może to przeszłość Lavelle wraca tak jak powinna… cokolwiek się działo… coś się działo!
-Pamiętasz gdzie to było?
Spytał, spodziewając się nawet zaprzeczenia. Jeśli jednak wiedziałby co to za miejsce, może by pomogło… eh.
Wampir zrobił tak jak wcześniej zaproponował. Wyprowadził dziewczynę z piwnicy, aby zacząć z nią chodzić po rozległych, pięknych korytarzach rezydencji. Za oknami jeszcze widoczny był księżyc. To dobrze, nie musiał się martwić o palące promienie słoneczne.
-Jesteśmy w Północnym Adren. Obok Selinday, stolicy Medevaru.
Objaśnił, zakładając ręce za plecy, idąc obok niej. Myślami cały czas błądził po jej wcześniejszych słowach. Istniał sposób, by wydobyć takich więcej? Może po prostu czas musi płynąć. Ciekawe, czy dłuższe towarzystwo Gasparda jakkolwiek na nią wpłynie.
Już chciał wstawać, gdy nagle ta zaczęła opowiadać o jakimś odległym wspomnieniu, tak bez powodu, zupełnie niepowiązanym z tematem. Wspomniała ojca i brata, ale… nie pamiętał, by wspominała o rodzeństwie. W sumie to… niewiele o niej wiedział. A rzucone wcześniej słowo w obcym mu języku, trochę skomplikowało sytuację. Czemu? Anatell nie miał pojęcia, czy ta wizja należy do Lu, czy Yuki. W książce o duchach nic nie było o posiadaniu wspomnień poprzednika ciała. Chyba, że ta wiedza kryła się w księgach nekromancji, o czym Geo'Mantis go nie poinformował. A może to przeszłość Lavelle wraca tak jak powinna… cokolwiek się działo… coś się działo!
-Pamiętasz gdzie to było?
Spytał, spodziewając się nawet zaprzeczenia. Jeśli jednak wiedziałby co to za miejsce, może by pomogło… eh.
Wampir zrobił tak jak wcześniej zaproponował. Wyprowadził dziewczynę z piwnicy, aby zacząć z nią chodzić po rozległych, pięknych korytarzach rezydencji. Za oknami jeszcze widoczny był księżyc. To dobrze, nie musiał się martwić o palące promienie słoneczne.
-Jesteśmy w Północnym Adren. Obok Selinday, stolicy Medevaru.
Objaśnił, zakładając ręce za plecy, idąc obok niej. Myślami cały czas błądził po jej wcześniejszych słowach. Istniał sposób, by wydobyć takich więcej? Może po prostu czas musi płynąć. Ciekawe, czy dłuższe towarzystwo Gasparda jakkolwiek na nią wpłynie.
"Świadomość życia wiąże się ze świadomością śmierci."
Gaspard Anatell- Stan postaci : Wampiryzm / Delikatna blizna przy wardze / Symbol Ata na lewej skroni / Wieczny pech.
Ekwipunek : Uświęcony kordelas palny, pistolet Gasparda, pistolet Gaushina, zakrzywiony sztylet, notes, pióro, amulet "A", zegarek kieszonkowy, torba alchemika.
Źródło avatara : NN
Re: Rezydencja Gaushina
Przez moment zdawała się zawiesić, nie reagować na pytanie, które rzecz jasna dotarło do jej uszu. Potrzebowała chwili by zrozumieć to co mówił, jak głupio to mogło nie zabrzmieć. W zasadzie sama miała wrażenie, że coś się nie zgadzało
-Gdzie - powtórzyła pusto, przenosząc na niego mętne, krucze tęczówki. Przez chwilę próbowała się skupić, aby wygrzebać sensowną odpowiedź - Ne wiem... - wydukała jedynie, opatulając się dłońmi.
Gdzie...
Gdy ponownie się odezwał, jej twarz przybrała delikatny grymas, a brwi się zmarszczyły. Tylko na chwilę, zaraz na jej śnieżne lica powrócił spokój, chociaż ciężko było to nazwać spokojem.
-Nie rozumiem - wyznała całkiem szczerze. Nie miała pojęcia gdzie jest, kim ona jest, dlaczego wszystko brzmi tak dziwnie i obco, dlaczego nie poznawała samej siebie? Dlaczego obraz rozpościerający się za oknem był taki obcy? Dlaczego to wszystko tak bardzo jej nie obchodziło?
Gdy tak się zastanowić wszystko wyglądało na zimne i obce, wszystko wraz z nią samą. Czy to przejściowe?
-Domy tu wszystkie są takie dziwne? - wymruczała beznamiętnie, ponownie koncentrując swoje myśli na miejscu w którym się znalazła, przesuwając wzrokiem po ścianie natrafiła na drzwi. W sumie już takowe otwierała,ale nie przywiązywała do nich większej uwagi
- Dlaczego drzwi wyglądają tak dziwnie?
-Gdzie - powtórzyła pusto, przenosząc na niego mętne, krucze tęczówki. Przez chwilę próbowała się skupić, aby wygrzebać sensowną odpowiedź - Ne wiem... - wydukała jedynie, opatulając się dłońmi.
Gdzie...
Gdy ponownie się odezwał, jej twarz przybrała delikatny grymas, a brwi się zmarszczyły. Tylko na chwilę, zaraz na jej śnieżne lica powrócił spokój, chociaż ciężko było to nazwać spokojem.
-Nie rozumiem - wyznała całkiem szczerze. Nie miała pojęcia gdzie jest, kim ona jest, dlaczego wszystko brzmi tak dziwnie i obco, dlaczego nie poznawała samej siebie? Dlaczego obraz rozpościerający się za oknem był taki obcy? Dlaczego to wszystko tak bardzo jej nie obchodziło?
Gdy tak się zastanowić wszystko wyglądało na zimne i obce, wszystko wraz z nią samą. Czy to przejściowe?
-Domy tu wszystkie są takie dziwne? - wymruczała beznamiętnie, ponownie koncentrując swoje myśli na miejscu w którym się znalazła, przesuwając wzrokiem po ścianie natrafiła na drzwi. W sumie już takowe otwierała,ale nie przywiązywała do nich większej uwagi
- Dlaczego drzwi wyglądają tak dziwnie?
Lucrece'a Lavelle- Stan postaci : Brak uszczerbków na zdrowiu.
Źródło avatara : Podam jak odnajdę autora
Re: Rezydencja Gaushina
Było tak jak się spodziewał. Czyli nijak. Lu miała jakieś przebłyski, jakby całkowicie się wyłączała, a zaraz była zupełnie nieświadoma swoich słów, czy nawet wspomnień. Nie przerażało go to, może bardziej budziło współczucie. Zwłaszcza po tym co widział jeszcze całkiem niedawno. Jeśli coś było nie w porządku, to będzie wyłącznie jego wina. On zapoczątkował cały cykl, chcąc oszukać prawa natury i przeznaczenie, jakie ją spotkało.
-Ja też często nie wiem co mi po głowie chodzi.
Odparł z uśmiechem na jej zdezorientowane słowa. Przecież nic więcej nie był w stanie zrobić. Ta bezradność go irytowała. Może czas dostosować się do nowej rzeczywistości i apatycznej przyjaciółki…?
Uniósł brwi, kiedy zadała pytanie. Fakt, że coś ją zainteresowało, było miłą odmianą.
-Obecnie jesteśmy w największym i najładniejszym, w całej okolicy. Powinnaś zobaczyć Selinday. Tam jest dużo więcej dziwnych budynków.- Odparł, zamykając swoje spojrzenie na drzwiach, na których skupiła się Lu. -Aby umożliwiać zamykanie pomieszczeń, lecz zarazem dając możliwość wejścia do nich. Drzwi są różne, niektóre takie jak te, a inne bardzo duże.
Dodał, po czym pociągnął za klamkę, ukazując jej wnętrze jednego z pokoi. W sumie nie było tu nic niezwykłego, zwyczajna sypialnia, jedna z wielu.
-Tak też dbamy o prywatność.
Nadmienił, choć nie wiedział, czy miało to sens, aby jej tłumaczyć takie pierdoły. Albo to wiedziała, albo byłoby to dla niej dziwne. Tak, czy owak, wolał mówić jak najwięcej. W tej chwili opiekował się małym dzieckiem poznającym świat, w ciele dorosłej kobiety. Dziwny ten świat.
-Ja też często nie wiem co mi po głowie chodzi.
Odparł z uśmiechem na jej zdezorientowane słowa. Przecież nic więcej nie był w stanie zrobić. Ta bezradność go irytowała. Może czas dostosować się do nowej rzeczywistości i apatycznej przyjaciółki…?
Uniósł brwi, kiedy zadała pytanie. Fakt, że coś ją zainteresowało, było miłą odmianą.
-Obecnie jesteśmy w największym i najładniejszym, w całej okolicy. Powinnaś zobaczyć Selinday. Tam jest dużo więcej dziwnych budynków.- Odparł, zamykając swoje spojrzenie na drzwiach, na których skupiła się Lu. -Aby umożliwiać zamykanie pomieszczeń, lecz zarazem dając możliwość wejścia do nich. Drzwi są różne, niektóre takie jak te, a inne bardzo duże.
Dodał, po czym pociągnął za klamkę, ukazując jej wnętrze jednego z pokoi. W sumie nie było tu nic niezwykłego, zwyczajna sypialnia, jedna z wielu.
-Tak też dbamy o prywatność.
Nadmienił, choć nie wiedział, czy miało to sens, aby jej tłumaczyć takie pierdoły. Albo to wiedziała, albo byłoby to dla niej dziwne. Tak, czy owak, wolał mówić jak najwięcej. W tej chwili opiekował się małym dzieckiem poznającym świat, w ciele dorosłej kobiety. Dziwny ten świat.
"Świadomość życia wiąże się ze świadomością śmierci."
Gaspard Anatell- Stan postaci : Wampiryzm / Delikatna blizna przy wardze / Symbol Ata na lewej skroni / Wieczny pech.
Ekwipunek : Uświęcony kordelas palny, pistolet Gasparda, pistolet Gaushina, zakrzywiony sztylet, notes, pióro, amulet "A", zegarek kieszonkowy, torba alchemika.
Źródło avatara : NN
Re: Rezydencja Gaushina
Spojrzała na niego, dłuższą chwilę mu się przypatrując.
-Wiem... - oświadczyła spokojnie, gdy wyjaśniał jej funkcje ów przedmiotu. Samo pojęcie tego urządzenia nie było jej obce, raczej jego wygląd, na co wcześniej nie zwróciła uwagi
-Dlaczego nie są rozsuwane? - zapytała w końcu, przeczesując mętnym spojrzeniem otoczenie.
Dziwnie obce wydawało się wszystko, nawet podłoga. Kojarzyła jej się bardziej ze świątynią, aniżeli domem, chociaż też zdawała się daleka od takowego miejsca. Z wolna zastukała w ścianę, tocząc w głowie krótką dyskusje na temat materiału z którego zrobiony jest ów ściana.
Spojrzała na niego, chwilę przystając myślami nad jego imieniem. Gaspard. Wydawało się równie obce i dziwnie brzmiące. Tak nienaturalnie, jakby ów słowa gryzły się z jej własnymi. Czegoś jej brakowało w tym słowie. A jak ona się nazywała? Nie pamiętała.
To było coś dłuższego. Ru... nie, nie tak... Lu. Tak, zdecydowanie powinna skłonić się w tym kierunku. Lu-ko-ri-se. Jakoś tak... Czy to nie była jakaś przyprawa?
Czy to jakiś dziwny sen? Nie potrafiła tego inaczej wyjaśnić, mimo tego co wcześniej powiedział jej towarzysz. Jednakże to wszystko brzmiało jak stare baśni i legendy.
Potrzebowała dłuższej chwili by ustalić pochodzenie swoich myśli, jednak z każdą chwilą zdawało się to łatwiejsze. Starsza kobieta... Yao... tak. Tak jej mówiła. Opowiadała jej często baśnie, przędąc jedwab na kołowrotku.
Ponownie przeniosła spojrzenie na jasnowłosego.
-Dziwnie tu jest... - podsumowała, zaraz przesuwając wzrokiem po korytarzu. Wzrok wolno przesuwał się po ścianach, potem podłodze, zatrzymując się ostatecznie na butach mężczyzny.
-Dlaczego nosisz buty? - zagaiła spokojnie, kucając tuż przy nim, aby lepiej przyjrzeć się ów parze - nie szanujesz właściciela? - dopytała, unosząc na niego spojrzenie.
-Wiem... - oświadczyła spokojnie, gdy wyjaśniał jej funkcje ów przedmiotu. Samo pojęcie tego urządzenia nie było jej obce, raczej jego wygląd, na co wcześniej nie zwróciła uwagi
-Dlaczego nie są rozsuwane? - zapytała w końcu, przeczesując mętnym spojrzeniem otoczenie.
Dziwnie obce wydawało się wszystko, nawet podłoga. Kojarzyła jej się bardziej ze świątynią, aniżeli domem, chociaż też zdawała się daleka od takowego miejsca. Z wolna zastukała w ścianę, tocząc w głowie krótką dyskusje na temat materiału z którego zrobiony jest ów ściana.
Spojrzała na niego, chwilę przystając myślami nad jego imieniem. Gaspard. Wydawało się równie obce i dziwnie brzmiące. Tak nienaturalnie, jakby ów słowa gryzły się z jej własnymi. Czegoś jej brakowało w tym słowie. A jak ona się nazywała? Nie pamiętała.
To było coś dłuższego. Ru... nie, nie tak... Lu. Tak, zdecydowanie powinna skłonić się w tym kierunku. Lu-ko-ri-se. Jakoś tak... Czy to nie była jakaś przyprawa?
Czy to jakiś dziwny sen? Nie potrafiła tego inaczej wyjaśnić, mimo tego co wcześniej powiedział jej towarzysz. Jednakże to wszystko brzmiało jak stare baśni i legendy.
Potrzebowała dłuższej chwili by ustalić pochodzenie swoich myśli, jednak z każdą chwilą zdawało się to łatwiejsze. Starsza kobieta... Yao... tak. Tak jej mówiła. Opowiadała jej często baśnie, przędąc jedwab na kołowrotku.
Ponownie przeniosła spojrzenie na jasnowłosego.
-Dziwnie tu jest... - podsumowała, zaraz przesuwając wzrokiem po korytarzu. Wzrok wolno przesuwał się po ścianach, potem podłodze, zatrzymując się ostatecznie na butach mężczyzny.
-Dlaczego nosisz buty? - zagaiła spokojnie, kucając tuż przy nim, aby lepiej przyjrzeć się ów parze - nie szanujesz właściciela? - dopytała, unosząc na niego spojrzenie.
Lucrece'a Lavelle- Stan postaci : Brak uszczerbków na zdrowiu.
Źródło avatara : Podam jak odnajdę autora
Re: Rezydencja Gaushina
Szczerze, nigdy w życiu nie prowadził tak dziwnej rozmowy, nie wiedząc nawet jak wiele rozumieć może jego rozmówczyni. Jej pytanie dotyczące rozsuwania drzwi, jeszcze bardziej zbiło go z tropu. Czemu spodziewała się rozsuwanych drzwi? Gdzie takowe widziała…?
-Bo… drzwi się… po prostu otwiera lub zamyka…
Odparł, niepewnie, jakby sam zaczynał wątpić w to, czy te drzwi to faktycznie dobre drzwi. Ale ta zbłądzona myśl pojawiła się tylko na moment, bo ich wskrzeszony twór bardzo szybko dał się o sobie przypomnieć, gdy uwaga kobiety spoczęła na umęczonych oficerkach Anatella, przy których kucnęła, jakby były sensacją. Sam na nie spojrzał, gdyż jej pytanie było jeszcze dziwniejsze od poprzedniego.
Dlaczego jej zdaniem noszenie butów było zniewagą? Gaspard nie potrafił z początku na to odpowiedzieć, bo utknął we własnej głowie. Faktycznie było dziwnie. Coraz bardziej dziwnie. Postanowił na szybko to podsumować. Lu zachowywała się, jakby miała przebłyski wspomnień, ale to co cały czas mówiła, było odległe od znanej im rzeczywistości, w której prawdopodobnie sama Lucrecie obcowała. Wtedy na myśl przyszła mu Yuki. Była zza morza. Pamietał stare księgi o obcych kulturach, opowieści ojca, lecz też własne wyprawy żeglarskie. Wszystko to łączyło się w całość, jakoby mowa była o odległej kulturze społecznej, w którą niedawno poznana Yuki się wpasowywała. Ale był jeden problem. Yuki była martwa. Jej duszy tu nie było, jej mózg nie działał. Więc Lu nie mogła mieć wspomnień Yuki. Lecz skoro nie jej, a tylko swoje własne… ale Lavelle nie była przecież kiyami… a co jeśli… jeśli… to nie była jego Lucrecie…?
Gaspard zamarł. Po raz pierwszy pojawiła się myśl, że mogli ściągnąć nie tego ducha. Co jeśli to ktoś zupełnie obcy…? Przecież widział co działo się z duszą Albinoski. Lecz w jakim aspekcie zepsuli rytuał? Co poszło nie tak? Wtedy znowu w jego głowie rozbrzmiało pytanie… tego czegoś. Czy szanował gospodarza. Czy szanował Geo. Hah.
-W tej chwili mam mieszane uczucia względem niego.
Odparł tylko, pusto rzucając słowami i niespodziewanie odchodząc od Nieumarłej, podchodząc do okna na korytarzu. Księżyc emanował bielą na nocnym niebie. Szare oczy Wampira wydawały się nabierać podobnej barwy. Miał wrażenie, jakby coś ostro spierdolił. Z każdą chwilą był pewny tego, że nie udało im się wskrzesić Lu. Może Grycan pomyślał o kimś innym? Może to Gaspard źle ją narysował… KURWA MAĆ.
Wampir uderzył pięścią w framugę okna i opuścił głowę. Cały czas pytał siebie, co mogło stać się z Lu. Czy ona wciąż istnieje. Czemu on ma takie szczęście?! Nie wytrzyma w tej niewiedzy. Niestety Nekromanta będzie wiedzieć niewiele więcej od niego samego. Ale wtedy do głowy przyszła mu jeszcze jedna osoba. Serafina. Autorka książki o duchach. Była specem, może ona była w stanie mu pomóc? Lecz przeczuwał, że powiedzenie jej o dokonaniu obrzydliwego aktu wskrzeszania może zostać źle odebrane. Ale ma inne wyjście? Niestety wiąże się to z opuszczeniem bezpiecznej rezydencji i wystawieniem się na cel organizacji łowców, mundurowych, oraz wilkołaka, który go szuka. Czyli… poznanie prawdy, a może nawet uratowanie Lu… może oznaczać jego koniec. Czuł lęk. Ale nie był w stanie zrezygnować z tego pomysłu. To takie dziwne, ale jej dobro liczyło się dla niego dużo bardziej, niż jego własne. W końcu… tylko ona zajrzała mu w serce. Tak na prawdę. Obiecał jej pomóc. Ibietnic się nie łamie.
-Czeka nas podróż.
Odezwał się w końcu i podszedł do wskrzeszonego ciała Yuki, które łagodnie chwycił za ramiona, by pomóc jej wstać. Muszą wracać do piwnicy. Trzeba ją ubrać. Na wszelki wypadek pójdzie z nim. Musi też pożegnać się z Geo. W razie czego. Hm. Może po prostu zostawi mu liścik. Tak, to lepsze.
Witamy w świecie Gasparda.
Z/T 2x
-Bo… drzwi się… po prostu otwiera lub zamyka…
Odparł, niepewnie, jakby sam zaczynał wątpić w to, czy te drzwi to faktycznie dobre drzwi. Ale ta zbłądzona myśl pojawiła się tylko na moment, bo ich wskrzeszony twór bardzo szybko dał się o sobie przypomnieć, gdy uwaga kobiety spoczęła na umęczonych oficerkach Anatella, przy których kucnęła, jakby były sensacją. Sam na nie spojrzał, gdyż jej pytanie było jeszcze dziwniejsze od poprzedniego.
Dlaczego jej zdaniem noszenie butów było zniewagą? Gaspard nie potrafił z początku na to odpowiedzieć, bo utknął we własnej głowie. Faktycznie było dziwnie. Coraz bardziej dziwnie. Postanowił na szybko to podsumować. Lu zachowywała się, jakby miała przebłyski wspomnień, ale to co cały czas mówiła, było odległe od znanej im rzeczywistości, w której prawdopodobnie sama Lucrecie obcowała. Wtedy na myśl przyszła mu Yuki. Była zza morza. Pamietał stare księgi o obcych kulturach, opowieści ojca, lecz też własne wyprawy żeglarskie. Wszystko to łączyło się w całość, jakoby mowa była o odległej kulturze społecznej, w którą niedawno poznana Yuki się wpasowywała. Ale był jeden problem. Yuki była martwa. Jej duszy tu nie było, jej mózg nie działał. Więc Lu nie mogła mieć wspomnień Yuki. Lecz skoro nie jej, a tylko swoje własne… ale Lavelle nie była przecież kiyami… a co jeśli… jeśli… to nie była jego Lucrecie…?
Gaspard zamarł. Po raz pierwszy pojawiła się myśl, że mogli ściągnąć nie tego ducha. Co jeśli to ktoś zupełnie obcy…? Przecież widział co działo się z duszą Albinoski. Lecz w jakim aspekcie zepsuli rytuał? Co poszło nie tak? Wtedy znowu w jego głowie rozbrzmiało pytanie… tego czegoś. Czy szanował gospodarza. Czy szanował Geo. Hah.
-W tej chwili mam mieszane uczucia względem niego.
Odparł tylko, pusto rzucając słowami i niespodziewanie odchodząc od Nieumarłej, podchodząc do okna na korytarzu. Księżyc emanował bielą na nocnym niebie. Szare oczy Wampira wydawały się nabierać podobnej barwy. Miał wrażenie, jakby coś ostro spierdolił. Z każdą chwilą był pewny tego, że nie udało im się wskrzesić Lu. Może Grycan pomyślał o kimś innym? Może to Gaspard źle ją narysował… KURWA MAĆ.
Wampir uderzył pięścią w framugę okna i opuścił głowę. Cały czas pytał siebie, co mogło stać się z Lu. Czy ona wciąż istnieje. Czemu on ma takie szczęście?! Nie wytrzyma w tej niewiedzy. Niestety Nekromanta będzie wiedzieć niewiele więcej od niego samego. Ale wtedy do głowy przyszła mu jeszcze jedna osoba. Serafina. Autorka książki o duchach. Była specem, może ona była w stanie mu pomóc? Lecz przeczuwał, że powiedzenie jej o dokonaniu obrzydliwego aktu wskrzeszania może zostać źle odebrane. Ale ma inne wyjście? Niestety wiąże się to z opuszczeniem bezpiecznej rezydencji i wystawieniem się na cel organizacji łowców, mundurowych, oraz wilkołaka, który go szuka. Czyli… poznanie prawdy, a może nawet uratowanie Lu… może oznaczać jego koniec. Czuł lęk. Ale nie był w stanie zrezygnować z tego pomysłu. To takie dziwne, ale jej dobro liczyło się dla niego dużo bardziej, niż jego własne. W końcu… tylko ona zajrzała mu w serce. Tak na prawdę. Obiecał jej pomóc. Ibietnic się nie łamie.
-Czeka nas podróż.
Odezwał się w końcu i podszedł do wskrzeszonego ciała Yuki, które łagodnie chwycił za ramiona, by pomóc jej wstać. Muszą wracać do piwnicy. Trzeba ją ubrać. Na wszelki wypadek pójdzie z nim. Musi też pożegnać się z Geo. W razie czego. Hm. Może po prostu zostawi mu liścik. Tak, to lepsze.
Witamy w świecie Gasparda.
Z/T 2x
"Świadomość życia wiąże się ze świadomością śmierci."
Gaspard Anatell- Stan postaci : Wampiryzm / Delikatna blizna przy wardze / Symbol Ata na lewej skroni / Wieczny pech.
Ekwipunek : Uświęcony kordelas palny, pistolet Gasparda, pistolet Gaushina, zakrzywiony sztylet, notes, pióro, amulet "A", zegarek kieszonkowy, torba alchemika.
Źródło avatara : NN
Re: Rezydencja Gaushina
Oczekiwałem gościa. Nie, nie gościa. Nowego lokatora oczekiwałem. Wstałem wcześnie rano, chciałem dopilnować, by wszystko było w jak najlepszym porządku. Może i chłopiec, moja hybryda, którą zakupiłem to w praktyce niewolnik, ale nie chcę, by się tak czuł. Sam nie chciałbym się czuć, jakbym miał niewidzialne kajdany na rękach.
Planowałem na dzisiaj kilka rzeczy. Obiad, obejście domu. Pokazanie chłopcu co i jak. Zapoznanie z najważniejszymi osobami w rezydencji i... Właśnie. Brakowało mi jednej z najważniejszych tutaj osób. Westchnąłem sobie, stojąc na balkonie i kończąc właśnie wypalać papierosa. Rzadko zdarza mi się palić, naprawdę. Stałem sobie na zewnątrz, patrzyłem w dal i zastanawiałem się gdzie mój przyjaciel się wybrał bez słowa ze swoją dziewczyną. No, może nie bez słowa, w końcu zostawił mi list... Ale mógł poczekać do następnego dnia! Mógł mi powiedzieć prosto w twarz, gdzie się wybiera, i że w ogóle gdzieś się wybiera. Nie ukrywam, że martwię się o niego. Znając siebie samego, ochrzanię go, za tą ucieczkę kiedy znów go zobaczę. Liczę, że pod wieczór wróci... Albo w nocy. W tym tygodniu? Ostatecznie, kiedykolwiek, ale chcę, żeby wrócił cały i zdrowy. Gdybym był wierzący, to bym się pomodlił o jego bezpieczny powrót.
Zgasiłem papierosa, wcierając jego rozżarzoną końcówkę w balustradę. Moją uwagę przykuł powóz, który wjechał na mój teren. No proszę, tak myślałem, że Bogd'an prędko się rozprawi z całą sprawą i nie będzie z niczym zwlekać. Odsunąłem się od marmurowej barierki i wróciłem do środka. Musiałem założyć rękawiczki i znaleźć swoją laskę.
W tym czasie, kiedy ja się jeszcze przygotowywałem, Bogd'an wysiadł z wozu, proponując Gide pomoc z wyjściem, oraz znów oferując swoją pomoc w noszeniu rzeczy hybrydy. Jeżeli nie potrzebował pomocy, to nie nalegał. Nie jest osobą, która się ciągle narzuca ze swoją asystą.
Jego zadaniem było wprowadzenie chłopca do środka, pokazanie mu gdzie może swoje rzeczy nawierzchnie odłożyć oraz gdzie może trzymać swoje buty. Oczywiście, tam gdzie i reszta służby trzyma swoje rzeczy. Inne, bardziej prywatne przedmioty, czy ubrania są przez nich przechowywane w ich własnych pokojach.
Tak też, mój kochany lokaj wiedząc o bagażu chłopca, zaproponował mu pokazanie pokoju, w którym będzie spać. Nie spodziewając się odmowy, ruszył przed siebie korytarzem bez zbędnych słów. Kolejnym przystankiem były schody na górę, kolejny kawałek korytarzem. Dzieciak miał szansę przelotem obejrzeć obrazy wiszące na ścianach. Ciekawi mnie, czy mu się spodobają.
Miejscem docelowym był jego pokój, będący na przeciwko mojego. Należał on niegdyś do syna mojego właściciela - Javerta. Duże pomieszczenie, z dwuosobowym łóżkiem z baldachimem, szafą, kilkoma komodami oraz sporą łazienką. Pokój podobny do mojego. Cóż, tam gdzie on spać będzie, były kiedyś również zabawki, które mój właściciel kupował swojemu synowi. Pamiętam, dalej pamiętam bardzo dobrze, jak się mi chwalił co dostawał, kiedy byliśmy oboje młodzi... I oczywiście ja nie mogłem tych rzeczy dotknąć. Te zabawki są obecnie gdzieś teraz pochowane. Może każę je odszukać i dać chłopcu. Niech się ma czym bawić, jak nie będę miał dla niego żadnego zadania.
Będąc w pokoju usłyszałem kroki na zewnątrz. Poprawiłem okulary, stałem ciągle za zamkniętymi drzwiami, wewnątrz swojej sypialni. Czekałem, aż usłyszę kilka zdań, świadczących, że już chłopiec się zapoznał ze swoim pokojem. Czekałem, czekałem... I oto w końcu wyszedłem z swojego pokoju i zajrzałem do nich, do środka, dzierżąc śmiały, przyjazny uśmiech na twarzy.
-Witaj Gide! Jak podróż Ci minęła? Jak się czujesz? Zgaduję, że głodny jesteś. - Oj tak, staram się być jak najbardziej przyjazny się da. Bogd'an mi się ukłonił lekko, na co kiwnąłem głową. Lepszego lokaja mieć nie mogłem. Wszystko za co się weźmie jest zrobione idealnie. Nie przypominam sobie, bym był świadkiem jakiejkolwiek jego wpadki. Pochwalę go za to później.
Zwróciłem znów wzrok na chłopca, oczekując odpowiedzi. Może mi powie coś więcej? Liczę, że powie mi, że tutaj mu się podoba i że moja rezydencja jest ładniejsza, od tej, w której wcześniej przebywał.
Planowałem na dzisiaj kilka rzeczy. Obiad, obejście domu. Pokazanie chłopcu co i jak. Zapoznanie z najważniejszymi osobami w rezydencji i... Właśnie. Brakowało mi jednej z najważniejszych tutaj osób. Westchnąłem sobie, stojąc na balkonie i kończąc właśnie wypalać papierosa. Rzadko zdarza mi się palić, naprawdę. Stałem sobie na zewnątrz, patrzyłem w dal i zastanawiałem się gdzie mój przyjaciel się wybrał bez słowa ze swoją dziewczyną. No, może nie bez słowa, w końcu zostawił mi list... Ale mógł poczekać do następnego dnia! Mógł mi powiedzieć prosto w twarz, gdzie się wybiera, i że w ogóle gdzieś się wybiera. Nie ukrywam, że martwię się o niego. Znając siebie samego, ochrzanię go, za tą ucieczkę kiedy znów go zobaczę. Liczę, że pod wieczór wróci... Albo w nocy. W tym tygodniu? Ostatecznie, kiedykolwiek, ale chcę, żeby wrócił cały i zdrowy. Gdybym był wierzący, to bym się pomodlił o jego bezpieczny powrót.
Zgasiłem papierosa, wcierając jego rozżarzoną końcówkę w balustradę. Moją uwagę przykuł powóz, który wjechał na mój teren. No proszę, tak myślałem, że Bogd'an prędko się rozprawi z całą sprawą i nie będzie z niczym zwlekać. Odsunąłem się od marmurowej barierki i wróciłem do środka. Musiałem założyć rękawiczki i znaleźć swoją laskę.
W tym czasie, kiedy ja się jeszcze przygotowywałem, Bogd'an wysiadł z wozu, proponując Gide pomoc z wyjściem, oraz znów oferując swoją pomoc w noszeniu rzeczy hybrydy. Jeżeli nie potrzebował pomocy, to nie nalegał. Nie jest osobą, która się ciągle narzuca ze swoją asystą.
Jego zadaniem było wprowadzenie chłopca do środka, pokazanie mu gdzie może swoje rzeczy nawierzchnie odłożyć oraz gdzie może trzymać swoje buty. Oczywiście, tam gdzie i reszta służby trzyma swoje rzeczy. Inne, bardziej prywatne przedmioty, czy ubrania są przez nich przechowywane w ich własnych pokojach.
Tak też, mój kochany lokaj wiedząc o bagażu chłopca, zaproponował mu pokazanie pokoju, w którym będzie spać. Nie spodziewając się odmowy, ruszył przed siebie korytarzem bez zbędnych słów. Kolejnym przystankiem były schody na górę, kolejny kawałek korytarzem. Dzieciak miał szansę przelotem obejrzeć obrazy wiszące na ścianach. Ciekawi mnie, czy mu się spodobają.
Miejscem docelowym był jego pokój, będący na przeciwko mojego. Należał on niegdyś do syna mojego właściciela - Javerta. Duże pomieszczenie, z dwuosobowym łóżkiem z baldachimem, szafą, kilkoma komodami oraz sporą łazienką. Pokój podobny do mojego. Cóż, tam gdzie on spać będzie, były kiedyś również zabawki, które mój właściciel kupował swojemu synowi. Pamiętam, dalej pamiętam bardzo dobrze, jak się mi chwalił co dostawał, kiedy byliśmy oboje młodzi... I oczywiście ja nie mogłem tych rzeczy dotknąć. Te zabawki są obecnie gdzieś teraz pochowane. Może każę je odszukać i dać chłopcu. Niech się ma czym bawić, jak nie będę miał dla niego żadnego zadania.
Będąc w pokoju usłyszałem kroki na zewnątrz. Poprawiłem okulary, stałem ciągle za zamkniętymi drzwiami, wewnątrz swojej sypialni. Czekałem, aż usłyszę kilka zdań, świadczących, że już chłopiec się zapoznał ze swoim pokojem. Czekałem, czekałem... I oto w końcu wyszedłem z swojego pokoju i zajrzałem do nich, do środka, dzierżąc śmiały, przyjazny uśmiech na twarzy.
-Witaj Gide! Jak podróż Ci minęła? Jak się czujesz? Zgaduję, że głodny jesteś. - Oj tak, staram się być jak najbardziej przyjazny się da. Bogd'an mi się ukłonił lekko, na co kiwnąłem głową. Lepszego lokaja mieć nie mogłem. Wszystko za co się weźmie jest zrobione idealnie. Nie przypominam sobie, bym był świadkiem jakiejkolwiek jego wpadki. Pochwalę go za to później.
Zwróciłem znów wzrok na chłopca, oczekując odpowiedzi. Może mi powie coś więcej? Liczę, że powie mi, że tutaj mu się podoba i że moja rezydencja jest ładniejsza, od tej, w której wcześniej przebywał.
☂
"Love me, love me whole
Love all the frailties inside this uneventful soul"
Love all the frailties inside this uneventful soul"
Geo'Mantis- Stan postaci : Wybitny. Rana w miejscu gdzie powinien się mieścić środkowy palec w prawej ręce całkiem dobrze się zagoiła.
Ekwipunek : Laska-ostrze, mieszek z pieniędzmi, Skórka białego węża w kieszeni, stary, zniszczony "notatnik".
Ubiór : Czarna kamizelka, czarne spodnie, od czasu do czasu i czarny płaszczyk. Przede wszystkim ciemne okulary przeciwsłoneczne zasłaniające oczy.
Źródło avatara : @cha99oo twitter
Re: Rezydencja Gaushina
Podróż minęła szybko, nie jechaliśmy w końcu jakoś daleko.
Wyjrzałem przez okno, obejrzałem tyle rezydencji ile mogłem. Uśmiechnąłem się delikatnie. Ładnie tutaj było, a ja naprawdę nie mogłem się doczekać aż wejdę do środka i będę mógł dobrze służyć, mojemu właścicielowi.
Złapałem Bogd'ana za dłoń kiedy wysiadałem z walizką. Brakuje mi kilku centymetrów żebym mógł wysiadać i wsiadać do dorożek z całkowitą pewnością, że nie upadnę.
Mojego bagażu nie oddałem. Poszedłem za sługą, dalej się rozglądając tyle ile mogłem, ale z umiarem, żeby się nie potknąć o schodek.
Ostrożnie i nieco nieśmiało zdjąłem płaszczyk i buty. Szybciutko wyjąłem z walizki moje delikatne lakierki i założyłem je na stopy, żeby nie biegać w samych skarpetkach, bo te szybko stałyby się szare. Zamknąłem walizkę i byłem gotów do zwiedzania domu.
Podążałem za sługą, pilnując się, żeby za nim nadążać, by nie musiał na mnie czekać. Znów się rozglądałem. Przyglądałem się drzwiom, ścianom, sufitowi i dywanom, oglądałem na szybko ozdoby wiszące na ścianach, często też zawieszałem wzrok na Bogd'anie, za którym szedłem dwa kroki z tyłu. W myślach wszystko komentowałem, licząc, że mój pluszak potrafi mi czytać w myślach. Chociaż nie, ja wiem, że on na pewno to umie.
Rozejrzałem się po moim nowym pokoju. Był duży. Mógłbym powiedzieć, że nawet był za duży. Taką przestrzeń dzieliłem wcześniej z innymi hybrydami, a teraz mam ją całą dla siebie. Popatrzyłem na wielkie łóżko. Odstawiłem przy nim walizkę. Poprawiłem tunikę. Nie wiedziałem co końca co powiedzieć, poza tym nie czułem się jeszcze aż tak pewnie w tym otoczeniu. Potrzebuję kilku dni żeby się tu na pewno zadomowić. Nie wiedziałem tylko co mam zrobić z taką ilością wolnego miejsca, jednak bardzo podobały mi się okna i widok z nich. Pewnie nie raz będę siedział przy nich i oglądał z przyjacielem wszystko co się dzieje na podwórku.
Poprawiłem tunikę, uśmiechnąłem się do sługi. Zwróciłem się buźką w stronę drzwi kiedy usłyszałem czyjeś kroki. Uśmiech mój się poszerzył. Poznałem tego miłego Pana, który ze mną rozmawiał i zadawał trochę trudne pytania. Wygładziłem ubranie. Zerknąłem na Bogd'ana i tak jak on, ukłoniłem się subtelnie w stronę właściciela. Splotłem ręce za plecami kiedy już się wyprostowałem.
-Dzień dobry, proszę Pana. Podróż minęła spokojnie i czuję się po niej dobrze.-odpowiedziałem szybciutko, żeby się o mnie właściciel nawet nie próbował martwić.-Trochę głodny jestem, proszę Pana, ale jeśli właśnie ominąłem posiłek, to z przyjemnością poczekam na kolejny, żeby go zjeść razem z Panem.-wytłumaczyłem grzecznie, całkiem dumny z siebie, że się nie poplątałem w tych słowach i złożoności zdania.
Przyjrzałem mu się. Wyglądał tak samo ładnie jak ostatnio. Bardzo mi się ten Pan podoba, tak samo jak Pan Bogd'an. Lubię się im przyglądać. Ciekawe ile jeszcze pięknych osób znajduje się w tej rezydencji.
-Ma Pan bardzo ładny dom. Zupełnie inny niż poprzednie domy w których mieszkałem. Podoba mi się Pana gust.-skomplementowałem to krótko, ostatnie zdanie wypowiadając nieco ciszej, nieśmiało. Czy nie brzmię zbyt protekcjonalnie? Nie chcę, żeby było to tak odebrane. Pogładziłem dłonią dłoń i patrzyłem na Pana Gaushina, gotów wykonać jakiekolwiek polecenie mi da.
Wyjrzałem przez okno, obejrzałem tyle rezydencji ile mogłem. Uśmiechnąłem się delikatnie. Ładnie tutaj było, a ja naprawdę nie mogłem się doczekać aż wejdę do środka i będę mógł dobrze służyć, mojemu właścicielowi.
Złapałem Bogd'ana za dłoń kiedy wysiadałem z walizką. Brakuje mi kilku centymetrów żebym mógł wysiadać i wsiadać do dorożek z całkowitą pewnością, że nie upadnę.
Mojego bagażu nie oddałem. Poszedłem za sługą, dalej się rozglądając tyle ile mogłem, ale z umiarem, żeby się nie potknąć o schodek.
Ostrożnie i nieco nieśmiało zdjąłem płaszczyk i buty. Szybciutko wyjąłem z walizki moje delikatne lakierki i założyłem je na stopy, żeby nie biegać w samych skarpetkach, bo te szybko stałyby się szare. Zamknąłem walizkę i byłem gotów do zwiedzania domu.
Podążałem za sługą, pilnując się, żeby za nim nadążać, by nie musiał na mnie czekać. Znów się rozglądałem. Przyglądałem się drzwiom, ścianom, sufitowi i dywanom, oglądałem na szybko ozdoby wiszące na ścianach, często też zawieszałem wzrok na Bogd'anie, za którym szedłem dwa kroki z tyłu. W myślach wszystko komentowałem, licząc, że mój pluszak potrafi mi czytać w myślach. Chociaż nie, ja wiem, że on na pewno to umie.
Rozejrzałem się po moim nowym pokoju. Był duży. Mógłbym powiedzieć, że nawet był za duży. Taką przestrzeń dzieliłem wcześniej z innymi hybrydami, a teraz mam ją całą dla siebie. Popatrzyłem na wielkie łóżko. Odstawiłem przy nim walizkę. Poprawiłem tunikę. Nie wiedziałem co końca co powiedzieć, poza tym nie czułem się jeszcze aż tak pewnie w tym otoczeniu. Potrzebuję kilku dni żeby się tu na pewno zadomowić. Nie wiedziałem tylko co mam zrobić z taką ilością wolnego miejsca, jednak bardzo podobały mi się okna i widok z nich. Pewnie nie raz będę siedział przy nich i oglądał z przyjacielem wszystko co się dzieje na podwórku.
Poprawiłem tunikę, uśmiechnąłem się do sługi. Zwróciłem się buźką w stronę drzwi kiedy usłyszałem czyjeś kroki. Uśmiech mój się poszerzył. Poznałem tego miłego Pana, który ze mną rozmawiał i zadawał trochę trudne pytania. Wygładziłem ubranie. Zerknąłem na Bogd'ana i tak jak on, ukłoniłem się subtelnie w stronę właściciela. Splotłem ręce za plecami kiedy już się wyprostowałem.
-Dzień dobry, proszę Pana. Podróż minęła spokojnie i czuję się po niej dobrze.-odpowiedziałem szybciutko, żeby się o mnie właściciel nawet nie próbował martwić.-Trochę głodny jestem, proszę Pana, ale jeśli właśnie ominąłem posiłek, to z przyjemnością poczekam na kolejny, żeby go zjeść razem z Panem.-wytłumaczyłem grzecznie, całkiem dumny z siebie, że się nie poplątałem w tych słowach i złożoności zdania.
Przyjrzałem mu się. Wyglądał tak samo ładnie jak ostatnio. Bardzo mi się ten Pan podoba, tak samo jak Pan Bogd'an. Lubię się im przyglądać. Ciekawe ile jeszcze pięknych osób znajduje się w tej rezydencji.
-Ma Pan bardzo ładny dom. Zupełnie inny niż poprzednie domy w których mieszkałem. Podoba mi się Pana gust.-skomplementowałem to krótko, ostatnie zdanie wypowiadając nieco ciszej, nieśmiało. Czy nie brzmię zbyt protekcjonalnie? Nie chcę, żeby było to tak odebrane. Pogładziłem dłonią dłoń i patrzyłem na Pana Gaushina, gotów wykonać jakiekolwiek polecenie mi da.
Rhami- Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-wykastrowany (wygląda i brzmi jak dziewczynka itp)
-tatuaż na wnętrzu prawego ramienia
-urokliwa diastema
Obrażenia tymczasowe:
-
-
Ekwipunek : Info w KP.
Ubiór : Patrz w KP.
Źródło avatara : Reddit
Re: Rezydencja Gaushina
Ucieszyło mnie, że chłopiec dobrze się czuje i jakoś na specjalnie zawstydzonego moją obecnością nie wygląda. Pamiętał mnie może? Jeżeli tak, to dobrze. Nie wiem w końcu ile ludzi, poza mną, było go zobaczyć. Jeżeli mnie rozpoznał, to świetnie o nim świadczy! Dobrze mieć kogoś z dobrą pamięcią do twarzy.
-Czekałem z obiadem na Ciebie. Przecież głodny chodzić nie możesz... Chciałem Cię oprowadzić po mojej rezydencji. Nie musisz się dzisiaj martwić o jakiekolwiek obowiązki. Najpierw musisz się zapoznać z wszystkim, co i jak. - Kiedy ja mówiłem, Bogd'an stał potulnie pod ścianą. Nie odzywał się, nie wpychał swoich zdań między moje. On to ma wspaniałe wychowanie, wspaniały lokaj... Mniejsza już o niego. Całkowicie przelałem swoje skupienie na małą kózkę.
Mam nadzieję, że będzie się tutaj czuł dobrze. Zależy mi na tym, w końcu przekłada się to na jakość pracy, czy też nauki. O, tak, chcę, by się uczył dzieciaczek. Nie będę miał nieuka pod dachem. Oparłem się o swoją laskę i uśmiechnąłem się uroczo, słysząc pochwałę mojego gustu. Chciałem to usłyszeć i proszę. Czyżby chłopaczek czytał mi w myślach?
-Bardzo się cieszę, że Ci się podoba. Staram się, żeby wszystko tutaj było zachowane w jak najlepszym stanie. - Mam nadzieję, że i reszta mojego domu się mu spodoba. W końcu ile zwiedził? Zapewne korytarz, miejsce dla służby i swój pokój. -Jeżeli jesteś gotów, to możemy iść do jadalni. Porozmawiamy, zjemy razem obiad. Powiem Ci co i jak, przedstawię Ci zakres Twoich obowiązków. - Oczywiście, że nie zaleję go z góry masą rzeczy. Zapytam go też czym najwięcej się zajmował w przeszłości, czego się mogę po nim spodziewać, czego mogę od razu wymagać od niego na wyższym poziomie.
Jeżeli był gotów i czekać na niego nie musiałem, to wyszedłem z pokoju. Bogd'an poczekał, aż chłopak wyjdzie przed nim i jako ostatni za sobą drzwi zamknął. Znów droga przez korytarz, pięknie oświetlony. Schody w dół, dalej przez korytarz. Minęliśmy drzwi wejściowe. Jeszcze trochę, kawałeczek i weszliśmy do jadalni.
-Napijesz się kawy zbożowej, herbaty? - Przecież takiej kawy jak ja piję mu nie dam. Serducho mu stanie i koniec będzie z mojej hybrydki. Cokolwiek nie powiedział, ja sam kawy chciałem. Bogd'an wiedząc, że to polecenie dla niego, by ją przynieść, prędko zmył się z naszego pola widzenia.
Usiadłem na swoim miejscu przy długim stole, na jednym z jego końców. Pokazałem łagodnym ruchem ręki chłopcu siedzenie obok siebie. Niech tutaj sobie usiądzie. Nie zamierzam go odsuwać od siebie jak najdalej, skoro chcę z nim porozmawiać. Nie chcę, byśmy do siebie nagle zaczęli krzyczeć z dwóch różnych stron pomieszczenia.
-Powiedz mi Gide, czym u wcześniejszych właścicieli się zajmowałeś? - Zagaiłem temat, ciekaw szczerze jak sobie z pracą radzi. Za kilka minut, zapewne Bogd'an przyniesie nasze napoje i obiad. Ewentualnie jakaś służąca, to nie jest ważne. Będziemy mogli zjeść na spokojnie i przejdziemy dalej ze wszystkim. Mam nadzieję tylko, że nie wyjdzie zaraz, że go ciągle pospieszam i nakręcam, by trzymał się mojego tępa.
-Czekałem z obiadem na Ciebie. Przecież głodny chodzić nie możesz... Chciałem Cię oprowadzić po mojej rezydencji. Nie musisz się dzisiaj martwić o jakiekolwiek obowiązki. Najpierw musisz się zapoznać z wszystkim, co i jak. - Kiedy ja mówiłem, Bogd'an stał potulnie pod ścianą. Nie odzywał się, nie wpychał swoich zdań między moje. On to ma wspaniałe wychowanie, wspaniały lokaj... Mniejsza już o niego. Całkowicie przelałem swoje skupienie na małą kózkę.
Mam nadzieję, że będzie się tutaj czuł dobrze. Zależy mi na tym, w końcu przekłada się to na jakość pracy, czy też nauki. O, tak, chcę, by się uczył dzieciaczek. Nie będę miał nieuka pod dachem. Oparłem się o swoją laskę i uśmiechnąłem się uroczo, słysząc pochwałę mojego gustu. Chciałem to usłyszeć i proszę. Czyżby chłopaczek czytał mi w myślach?
-Bardzo się cieszę, że Ci się podoba. Staram się, żeby wszystko tutaj było zachowane w jak najlepszym stanie. - Mam nadzieję, że i reszta mojego domu się mu spodoba. W końcu ile zwiedził? Zapewne korytarz, miejsce dla służby i swój pokój. -Jeżeli jesteś gotów, to możemy iść do jadalni. Porozmawiamy, zjemy razem obiad. Powiem Ci co i jak, przedstawię Ci zakres Twoich obowiązków. - Oczywiście, że nie zaleję go z góry masą rzeczy. Zapytam go też czym najwięcej się zajmował w przeszłości, czego się mogę po nim spodziewać, czego mogę od razu wymagać od niego na wyższym poziomie.
Jeżeli był gotów i czekać na niego nie musiałem, to wyszedłem z pokoju. Bogd'an poczekał, aż chłopak wyjdzie przed nim i jako ostatni za sobą drzwi zamknął. Znów droga przez korytarz, pięknie oświetlony. Schody w dół, dalej przez korytarz. Minęliśmy drzwi wejściowe. Jeszcze trochę, kawałeczek i weszliśmy do jadalni.
-Napijesz się kawy zbożowej, herbaty? - Przecież takiej kawy jak ja piję mu nie dam. Serducho mu stanie i koniec będzie z mojej hybrydki. Cokolwiek nie powiedział, ja sam kawy chciałem. Bogd'an wiedząc, że to polecenie dla niego, by ją przynieść, prędko zmył się z naszego pola widzenia.
Usiadłem na swoim miejscu przy długim stole, na jednym z jego końców. Pokazałem łagodnym ruchem ręki chłopcu siedzenie obok siebie. Niech tutaj sobie usiądzie. Nie zamierzam go odsuwać od siebie jak najdalej, skoro chcę z nim porozmawiać. Nie chcę, byśmy do siebie nagle zaczęli krzyczeć z dwóch różnych stron pomieszczenia.
-Powiedz mi Gide, czym u wcześniejszych właścicieli się zajmowałeś? - Zagaiłem temat, ciekaw szczerze jak sobie z pracą radzi. Za kilka minut, zapewne Bogd'an przyniesie nasze napoje i obiad. Ewentualnie jakaś służąca, to nie jest ważne. Będziemy mogli zjeść na spokojnie i przejdziemy dalej ze wszystkim. Mam nadzieję tylko, że nie wyjdzie zaraz, że go ciągle pospieszam i nakręcam, by trzymał się mojego tępa.
☂
"Love me, love me whole
Love all the frailties inside this uneventful soul"
Love all the frailties inside this uneventful soul"
Geo'Mantis- Stan postaci : Wybitny. Rana w miejscu gdzie powinien się mieścić środkowy palec w prawej ręce całkiem dobrze się zagoiła.
Ekwipunek : Laska-ostrze, mieszek z pieniędzmi, Skórka białego węża w kieszeni, stary, zniszczony "notatnik".
Ubiór : Czarna kamizelka, czarne spodnie, od czasu do czasu i czarny płaszczyk. Przede wszystkim ciemne okulary przeciwsłoneczne zasłaniające oczy.
Źródło avatara : @cha99oo twitter
Re: Rezydencja Gaushina
Zawstydzony nie byłem jakoś specjalnie, ale dalej czułem potrzebę wykazania się i zdobycie przychylności.
To, że czekał specjalnie na mnie mnie zaskoczyło, co delikatnie na buźce mojej się odbiło. Zjemy razem. Ta myśl mnie ucieszyła. To było miłe. Gdybym miał jasną skórę może i by można wtedy zauważyć rumieniec.
Przytaknąłem posłusznie głową. Dzisiaj nie będę musiał nic robić, ale od jutra obiecuję, że dam z siebie wszystko.
Komplement był również pewnego rodzaju zagrywką na podlizanie się właścicielowi. Będę mieszkał w tej rezydencji długo, mam nadzieję. Jej wystroju nie zmienię, więc nawet jeśli mi nie pasuje to muszę go zaakceptować i polubić.
-Jestem gotów, proszę Pana.-dygnąłem leciutko, dalej wgapiając się w mężczyznę zaintrygowanym spojrzeniem. Byłem ciekaw jak będzie mi się tu żyło. Będzie inaczej. Dużo inaczej. Nie widziałem tutaj żadnych hybryd, na razie. Może są tutaj, ale mamy oddzielne pokoje?
Właściciel wyszedł z pokoju. Zerknąłem na sługę, po czym truchtem podbiegłem do młodszego z mężczyzn. Szedłem z jego lewej strony, dwa kroki za nim. Pilnowałem się, żeby pod żadnym pozorem nie iść z nim na równi, i jeszcze bardziej, żeby go nie przegonić. Oglądałem go sobie od tyłu. Przyglądałem się jego włosom, plecom, pośladkom i nogom. Podobał mi się. Prawdopodobnie dlatego, że był inny niż mój pierwszy właściciel. Nie za wysoki, szczupły, zgrabny, młody. O dziwo, to wiek mi najmniej nie pasował tutaj. Zawsze myślałem, że hybrydy mogę być własnością tylko starszych ludzi, a tutaj się okazuje, że to wcale nie jest prawda.
-Poproszę herbatę, jeśli mogę, proszę Pana.-powiedziałem dość nieśmiało. Tak, jestem nieoswojony z tym otoczeniem i zachowaniami. Splotłem dłonie przed sobą. Pogładziłem palcami gładką skórę.
Zajęliśmy miejsca przy stole. Uśmiechnąłem się delikatnie zawstydzony, że znów mogę siedzieć blisko właściciela. Pan Teagan nie pozwalał na to specjalnie, chociaż i tak rzadko jadaliśmy razem. Poprawiłem siad, ułożyłem tunikę na nogach. Dalej miałem na sobie spodnie i pas do pończoch, no i pończochy. Nie przebrałem się, jednak nie chciałem zabierać właścicielowi za dużo czasu.
-U Pana Teagana nie miałem dużo zajęć, proszę Pana. Zazwyczaj mnie odprawiał do pokoju.-było mi niekomfortowo przyznawać się do tego, nie chciałem, żebym został wzięty za lenia.-Pan Elamir dawał nam dużo zadań. Nosiliśmy mu kawę, a nawet obiady jeśli chciał zjeść w swojej sypialni. Sprzątaliśmy jego rezydencję, pomagaliśmy czasem w pracach ogrodowych. Uwielbiał spacery, więc w czasie ich pomagaliśmy mu i zajmowaliśmy się nim. Często polecał nam śpiewanie mu, lubił bardzo kiedy śpiewaliśmy mu przed snem. Jeździliśmy z nim do jego przyjaciół na bankiety i tam mieliśmy obowiązek pomagać służbie oraz zabawiać obecnych talentami, proszę Pana.-zastanawiałem się czy nie odpowiadam zbyt ogólnie, ale mimo tego byłem dużo bardziej zadowolony z tej odpowiedzi. Bardzo lubiłem służyć Panu Elamirowi, był dla nas niesamowicie kochany, jego przyjaciele też. Bardzo delikatni zawsze byli, aż chciało się siadać im na kolanach, żeby dostawać głaski i całusy.
Patrzyłem na właściciela, gotów odpowiadać na kolejne pytania, jeśli nie miał żadnych, to nie odzywając się nieproszony, czekałem na obiad.
To, że czekał specjalnie na mnie mnie zaskoczyło, co delikatnie na buźce mojej się odbiło. Zjemy razem. Ta myśl mnie ucieszyła. To było miłe. Gdybym miał jasną skórę może i by można wtedy zauważyć rumieniec.
Przytaknąłem posłusznie głową. Dzisiaj nie będę musiał nic robić, ale od jutra obiecuję, że dam z siebie wszystko.
Komplement był również pewnego rodzaju zagrywką na podlizanie się właścicielowi. Będę mieszkał w tej rezydencji długo, mam nadzieję. Jej wystroju nie zmienię, więc nawet jeśli mi nie pasuje to muszę go zaakceptować i polubić.
-Jestem gotów, proszę Pana.-dygnąłem leciutko, dalej wgapiając się w mężczyznę zaintrygowanym spojrzeniem. Byłem ciekaw jak będzie mi się tu żyło. Będzie inaczej. Dużo inaczej. Nie widziałem tutaj żadnych hybryd, na razie. Może są tutaj, ale mamy oddzielne pokoje?
Właściciel wyszedł z pokoju. Zerknąłem na sługę, po czym truchtem podbiegłem do młodszego z mężczyzn. Szedłem z jego lewej strony, dwa kroki za nim. Pilnowałem się, żeby pod żadnym pozorem nie iść z nim na równi, i jeszcze bardziej, żeby go nie przegonić. Oglądałem go sobie od tyłu. Przyglądałem się jego włosom, plecom, pośladkom i nogom. Podobał mi się. Prawdopodobnie dlatego, że był inny niż mój pierwszy właściciel. Nie za wysoki, szczupły, zgrabny, młody. O dziwo, to wiek mi najmniej nie pasował tutaj. Zawsze myślałem, że hybrydy mogę być własnością tylko starszych ludzi, a tutaj się okazuje, że to wcale nie jest prawda.
-Poproszę herbatę, jeśli mogę, proszę Pana.-powiedziałem dość nieśmiało. Tak, jestem nieoswojony z tym otoczeniem i zachowaniami. Splotłem dłonie przed sobą. Pogładziłem palcami gładką skórę.
Zajęliśmy miejsca przy stole. Uśmiechnąłem się delikatnie zawstydzony, że znów mogę siedzieć blisko właściciela. Pan Teagan nie pozwalał na to specjalnie, chociaż i tak rzadko jadaliśmy razem. Poprawiłem siad, ułożyłem tunikę na nogach. Dalej miałem na sobie spodnie i pas do pończoch, no i pończochy. Nie przebrałem się, jednak nie chciałem zabierać właścicielowi za dużo czasu.
-U Pana Teagana nie miałem dużo zajęć, proszę Pana. Zazwyczaj mnie odprawiał do pokoju.-było mi niekomfortowo przyznawać się do tego, nie chciałem, żebym został wzięty za lenia.-Pan Elamir dawał nam dużo zadań. Nosiliśmy mu kawę, a nawet obiady jeśli chciał zjeść w swojej sypialni. Sprzątaliśmy jego rezydencję, pomagaliśmy czasem w pracach ogrodowych. Uwielbiał spacery, więc w czasie ich pomagaliśmy mu i zajmowaliśmy się nim. Często polecał nam śpiewanie mu, lubił bardzo kiedy śpiewaliśmy mu przed snem. Jeździliśmy z nim do jego przyjaciół na bankiety i tam mieliśmy obowiązek pomagać służbie oraz zabawiać obecnych talentami, proszę Pana.-zastanawiałem się czy nie odpowiadam zbyt ogólnie, ale mimo tego byłem dużo bardziej zadowolony z tej odpowiedzi. Bardzo lubiłem służyć Panu Elamirowi, był dla nas niesamowicie kochany, jego przyjaciele też. Bardzo delikatni zawsze byli, aż chciało się siadać im na kolanach, żeby dostawać głaski i całusy.
Patrzyłem na właściciela, gotów odpowiadać na kolejne pytania, jeśli nie miał żadnych, to nie odzywając się nieproszony, czekałem na obiad.
Rhami- Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-wykastrowany (wygląda i brzmi jak dziewczynka itp)
-tatuaż na wnętrzu prawego ramienia
-urokliwa diastema
Obrażenia tymczasowe:
-
-
Ekwipunek : Info w KP.
Ubiór : Patrz w KP.
Źródło avatara : Reddit
Re: Rezydencja Gaushina
Skoro młodzieniec miał ochotę na herbatę, to herbata zostanie mu dostarczona. Bogd'an nas chwilowo opuścił, a ja miałem na spokojnie, w cztery oczy z nim porozmawiać. Uśmiechałem się do niego cały czas ciepło. Wiem, że trochę może mu trochę zająć przywyknięcie do nowego miejsca, dlatego też, chcę, by wiedział, że jestem do niego bardzo przyjaźnie nastawiony.
Rozsiadłem się wygodnie i oparłem swoją laskę o podparcie o rękę. Zadałem mu pytanie co wcześniej robił i czekać nie musiałem długo. Cóż, właściwie od razu mi odpowiedział. Miło mi.
Wysłuchałem go do końca, nie odrywałem od niego oczu. Cieszę się, że okulary noszę i mam to szczęście, że żyję w takich czasach jakich żyję. Gdybym ich nie miał, to możliwe, że moje węże oczy by go... Sam nie wiem. Mogłyby spłoszyć? Może. Może uznałby też, że się patrzę na niego jak na potencjalną ofiarę.
-Tutaj też kawę czy herbatę nosić będziesz. - Zapowiedziałem mu z góry. Sam ciągle nie będę biegać do kuchni, przez całą rezydencję, tylko po to, by powiedzieć, by ktoś mi napój gorący przyniósł. -Lubisz śpiewać? Odpowiedz mi szczerze. I grasz może na jakimś instrumencie, czy może chciałbyś się nauczyć? - Chciałem ten temat pociągnąć dalej. Liczę, że znów się tak rozgada. Pokaże jakąś swoją fascynację konkretnym instrumentem. Och, tak, chciałbym bardzo to usłyszeć. Jeżeli chłopak ma chęci i pasję, to oczywiście, że zrobię wszystko co w mojej mocy, by pomóc mu rozwinąć skrzydła.
Po chwili na salę wszedł Bogd'an z naszymi napojami, a za nim dreptała niższa od niego o głowę blondyneczka z talerzami. Poruszała się ładnie, jak sarenka, z pełną gracją. Nie wyglądała, jakby była przytłoczona dwoma talerzami na raz, które niesie. Bogd'an rozstawił napoje i wrócił się do kuchni. W tym czasie służka ustawiła talerze przed nami i podała nam serwety. Rozłożyłem swoją na udach, w razie czego, gdyby miało mi coś spaść z widelca, choć wątpię, by coś takiego mogło mieć miejsce. Kwestia przyzwyczajenia i dobrego wychowania. Po niecałej minucie ponownie Bogd'an do nas wrócił i rozłożył przed nami sztućce. Wszystko pięknie przygotowane.
-Smacznego Gide. - Powiedziałem chłopcu i kiwnąłem służbie, że wszystko jest w porządku. Zanim zabrałem się za jedzenie, oni opuścili pomieszczenie, zostawiając nas samych.
Jedzenie było moim zdaniem znakomite. Ryba w sosie i warzywa przygotowane na parze. I one były przyozdobione sosem, tworząc na talerzu pewny rodzaj sztuki. Pięknie pachnącą sztukę. Mam nadzieję, że i jemu smakować będzie. Osobiście, sam bliższych kontaktów z hybrydami nie miałem. Bankiety, oczywiście, były, aczkolwiek nie miałem szansy, by spytać jak innym się żyje. Jak jedzą, jak śpią, jakie mają obowiązki. Może byłoby inaczej, gdybym był z innymi na osobności, cóż. Wychodzi na to, że jestem amatorem, niedoświadczonym właścicielem w opiece nad małą hybrydką. Mam cichą nadzieję, że będzie dobrze. Postaram się być najlepszym właścicielem na świecie.
Upiłem odrobinę swojej kawy i spojrzałem przelotnie na chłopca. Zjemy i pójdziemy dalej. Ale nie, najpierw odpoczniemy chwilkę. Będzie on potrzebował chwili, żeby jedzenie mu się w brzuszku ułożyło ładnie? Być może, nie wiem. Ja na pewno chwilki będę potrzebował.
Rozsiadłem się wygodnie i oparłem swoją laskę o podparcie o rękę. Zadałem mu pytanie co wcześniej robił i czekać nie musiałem długo. Cóż, właściwie od razu mi odpowiedział. Miło mi.
Wysłuchałem go do końca, nie odrywałem od niego oczu. Cieszę się, że okulary noszę i mam to szczęście, że żyję w takich czasach jakich żyję. Gdybym ich nie miał, to możliwe, że moje węże oczy by go... Sam nie wiem. Mogłyby spłoszyć? Może. Może uznałby też, że się patrzę na niego jak na potencjalną ofiarę.
-Tutaj też kawę czy herbatę nosić będziesz. - Zapowiedziałem mu z góry. Sam ciągle nie będę biegać do kuchni, przez całą rezydencję, tylko po to, by powiedzieć, by ktoś mi napój gorący przyniósł. -Lubisz śpiewać? Odpowiedz mi szczerze. I grasz może na jakimś instrumencie, czy może chciałbyś się nauczyć? - Chciałem ten temat pociągnąć dalej. Liczę, że znów się tak rozgada. Pokaże jakąś swoją fascynację konkretnym instrumentem. Och, tak, chciałbym bardzo to usłyszeć. Jeżeli chłopak ma chęci i pasję, to oczywiście, że zrobię wszystko co w mojej mocy, by pomóc mu rozwinąć skrzydła.
Po chwili na salę wszedł Bogd'an z naszymi napojami, a za nim dreptała niższa od niego o głowę blondyneczka z talerzami. Poruszała się ładnie, jak sarenka, z pełną gracją. Nie wyglądała, jakby była przytłoczona dwoma talerzami na raz, które niesie. Bogd'an rozstawił napoje i wrócił się do kuchni. W tym czasie służka ustawiła talerze przed nami i podała nam serwety. Rozłożyłem swoją na udach, w razie czego, gdyby miało mi coś spaść z widelca, choć wątpię, by coś takiego mogło mieć miejsce. Kwestia przyzwyczajenia i dobrego wychowania. Po niecałej minucie ponownie Bogd'an do nas wrócił i rozłożył przed nami sztućce. Wszystko pięknie przygotowane.
-Smacznego Gide. - Powiedziałem chłopcu i kiwnąłem służbie, że wszystko jest w porządku. Zanim zabrałem się za jedzenie, oni opuścili pomieszczenie, zostawiając nas samych.
Jedzenie było moim zdaniem znakomite. Ryba w sosie i warzywa przygotowane na parze. I one były przyozdobione sosem, tworząc na talerzu pewny rodzaj sztuki. Pięknie pachnącą sztukę. Mam nadzieję, że i jemu smakować będzie. Osobiście, sam bliższych kontaktów z hybrydami nie miałem. Bankiety, oczywiście, były, aczkolwiek nie miałem szansy, by spytać jak innym się żyje. Jak jedzą, jak śpią, jakie mają obowiązki. Może byłoby inaczej, gdybym był z innymi na osobności, cóż. Wychodzi na to, że jestem amatorem, niedoświadczonym właścicielem w opiece nad małą hybrydką. Mam cichą nadzieję, że będzie dobrze. Postaram się być najlepszym właścicielem na świecie.
Upiłem odrobinę swojej kawy i spojrzałem przelotnie na chłopca. Zjemy i pójdziemy dalej. Ale nie, najpierw odpoczniemy chwilkę. Będzie on potrzebował chwili, żeby jedzenie mu się w brzuszku ułożyło ładnie? Być może, nie wiem. Ja na pewno chwilki będę potrzebował.
☂
"Love me, love me whole
Love all the frailties inside this uneventful soul"
Love all the frailties inside this uneventful soul"
Geo'Mantis- Stan postaci : Wybitny. Rana w miejscu gdzie powinien się mieścić środkowy palec w prawej ręce całkiem dobrze się zagoiła.
Ekwipunek : Laska-ostrze, mieszek z pieniędzmi, Skórka białego węża w kieszeni, stary, zniszczony "notatnik".
Ubiór : Czarna kamizelka, czarne spodnie, od czasu do czasu i czarny płaszczyk. Przede wszystkim ciemne okulary przeciwsłoneczne zasłaniające oczy.
Źródło avatara : @cha99oo twitter
Re: Rezydencja Gaushina
Okulary może i ukrywały to, gdzie się właściciel patrzy i to też był pewnego rodzaju problem. Co z tego, że właściciel na mnie nie spogląda, skoro i tak tego nie mogę w żaden sposób zweryfikować. Może na mnie patrzeć nawet kiedy myślę, że nie patrzy.
Przytaknąłem głową kiedy zapowiedział mi noszenie kawy. Liczę, że będę mu dobrze służył, nie tak jak Panu Teaganowi. Troszkę się zawstydziłem na to pytanie, ale to głównie dlatego, że nie byłem pewien co powiedzieć, żeby się właścicielowi podobało.
-Tak, proszę Pana, uwielbiam śpiewać.-przytaknąłem aktywnie z błyszczącymi, kozimi oczkami. Nie chciałem się jakoś mocno rozgadywać, bo nie wiem czy tego sobie mężczyzna życzy teraz.- Potrafię grać na harmonijce i tylko na tym, proszę Pana. Nigdy nie myślałem o graniu na innych instrumentach. Każdy z nas miał przypisany jeden, na którym mieliśmy się uczyć grać i razem tworzyliśmy małą orkiestrę dla Pana Elamira, nie chciał żebyśmy sobie wchodzili w drogę w czasie gry.-oczywiście czasem zdarza się, że jakiś utwór wymaga by dwie osoby grały na skrzypcach czy pianinie, ale radziliśmy sobie z tym. Czasami Pan Elamir grał z nami kiedy była potrzeba. Bardzo to lubił.
Patrzyłem na służących przynoszących nam posiłek. Skinąłem głową kiedy dostałem herbatę i talerz z jedzeniem. Poszedłem w ślady za właścicielem i również rozłożyłem sobie chusteczkę na nogach. U Pana Elamira jedliśmy bez takich detali, wiedział, że się nie ubrudzimy. A nawet jeśli, to było to zwyczajnie urocze. Kciukiem zbierał nam sosik z bródki czy kącika ust i zlizywał z palca, po czym mogliśmy jeść dalej.
-Dziękuję, proszę Pana. Panu również smacznego życzę.-odpowiedziałem z szerokim uśmiechem, takim, że mi aż ząbki było widać i piękną szparę między jedynkami.
Zacząłem jeść kilka sekund po właścicielu, żeby nie było, że chcę się w tej kwestii rządzić. Jadłem szybko z dwóch powodów. Po pierwsze byłem głodny po podróży, w końcu zjadłem tylko drobne śniadanie. Po drugie, chciałem zjeść szybciej niż mężczyzna, żeby nie musiał na mnie czekać.
Porcja choć smaczna, to była dla mnie za duża. Nie chciałem jednak zostawiać nic na talerzu. Nikt tego po mnie raczej nie zje, a Pan Elamir nie lubił kiedy się jedzenie marnowało. Mimo dobrych chęci nie poradziłem sobie z odrobiną sosu i kawałkiem ryby. Przynajmniej warzywa wszystkie zjadłem i herbatę całą wypiłem.
Odłożyłem sztućce, patrząc badawczo na właściciela, czy będzie widać po nim niezadowolenie, że zostawiłem trochę na talerzu czy nie. Jeśli będzie kazał, to zjem to co jeszcze zostało, przecież nie mogę powiedzieć, że już nie chcę.
Zabrałem ściereczkę z ud, wytarłem nią subtelnie buźkę i odłożyłem ją na stolik obok talerza. Teraz muszę tylko poczekać aż Pan Gaushin zje, żebym mógł zebrać naczynia i odnieść je do kuchni. A gdzie kuchnia? Cóż...poszukam.
Przytaknąłem głową kiedy zapowiedział mi noszenie kawy. Liczę, że będę mu dobrze służył, nie tak jak Panu Teaganowi. Troszkę się zawstydziłem na to pytanie, ale to głównie dlatego, że nie byłem pewien co powiedzieć, żeby się właścicielowi podobało.
-Tak, proszę Pana, uwielbiam śpiewać.-przytaknąłem aktywnie z błyszczącymi, kozimi oczkami. Nie chciałem się jakoś mocno rozgadywać, bo nie wiem czy tego sobie mężczyzna życzy teraz.- Potrafię grać na harmonijce i tylko na tym, proszę Pana. Nigdy nie myślałem o graniu na innych instrumentach. Każdy z nas miał przypisany jeden, na którym mieliśmy się uczyć grać i razem tworzyliśmy małą orkiestrę dla Pana Elamira, nie chciał żebyśmy sobie wchodzili w drogę w czasie gry.-oczywiście czasem zdarza się, że jakiś utwór wymaga by dwie osoby grały na skrzypcach czy pianinie, ale radziliśmy sobie z tym. Czasami Pan Elamir grał z nami kiedy była potrzeba. Bardzo to lubił.
Patrzyłem na służących przynoszących nam posiłek. Skinąłem głową kiedy dostałem herbatę i talerz z jedzeniem. Poszedłem w ślady za właścicielem i również rozłożyłem sobie chusteczkę na nogach. U Pana Elamira jedliśmy bez takich detali, wiedział, że się nie ubrudzimy. A nawet jeśli, to było to zwyczajnie urocze. Kciukiem zbierał nam sosik z bródki czy kącika ust i zlizywał z palca, po czym mogliśmy jeść dalej.
-Dziękuję, proszę Pana. Panu również smacznego życzę.-odpowiedziałem z szerokim uśmiechem, takim, że mi aż ząbki było widać i piękną szparę między jedynkami.
Zacząłem jeść kilka sekund po właścicielu, żeby nie było, że chcę się w tej kwestii rządzić. Jadłem szybko z dwóch powodów. Po pierwsze byłem głodny po podróży, w końcu zjadłem tylko drobne śniadanie. Po drugie, chciałem zjeść szybciej niż mężczyzna, żeby nie musiał na mnie czekać.
Porcja choć smaczna, to była dla mnie za duża. Nie chciałem jednak zostawiać nic na talerzu. Nikt tego po mnie raczej nie zje, a Pan Elamir nie lubił kiedy się jedzenie marnowało. Mimo dobrych chęci nie poradziłem sobie z odrobiną sosu i kawałkiem ryby. Przynajmniej warzywa wszystkie zjadłem i herbatę całą wypiłem.
Odłożyłem sztućce, patrząc badawczo na właściciela, czy będzie widać po nim niezadowolenie, że zostawiłem trochę na talerzu czy nie. Jeśli będzie kazał, to zjem to co jeszcze zostało, przecież nie mogę powiedzieć, że już nie chcę.
Zabrałem ściereczkę z ud, wytarłem nią subtelnie buźkę i odłożyłem ją na stolik obok talerza. Teraz muszę tylko poczekać aż Pan Gaushin zje, żebym mógł zebrać naczynia i odnieść je do kuchni. A gdzie kuchnia? Cóż...poszukam.
Rhami- Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-wykastrowany (wygląda i brzmi jak dziewczynka itp)
-tatuaż na wnętrzu prawego ramienia
-urokliwa diastema
Obrażenia tymczasowe:
-
-
Ekwipunek : Info w KP.
Ubiór : Patrz w KP.
Źródło avatara : Reddit
Re: Rezydencja Gaushina
Nie szkodzi, że nie przeciągnął tematu jak chciałem. Nie będę go na siłę za język ciągnął. Z resztą, nie powiedziałem nic podobnego, co mogłoby o tym świadczyć, że chciałbym większego rozwinięcia. Przynajmniej coś więcej mi powiedział o instrumentach, to się liczy dla mnie bardziej. Wysłuchałem go, pokiwałem głową i zastanowiłem się. Chcę, by grał na instrumencie. W swojej rezydencji co prawda mam pianino, ale jeżeli zamarzy mu się kontrabas, czy skrzypce, to nie będzie problemem, by takowy instrument tutaj ściągnąć. Nie chcę mu narzucać tego na czym ma grać. Wolałbym, by sam powiedział, co go pociąga najbardziej.
Uśmiechnąłem się, gdy od niego smacznego usłyszałem. Milutki dzieciak. Wiedziałem, że on będzie idealny. A może to tylko początkowa gra na pokaz? Sam nie wiem. Raczej za taką cenę, jaką go kupiłem, wątpię. Choć, co prawda jego wcześniejszy właściciel chciał się go pozbyć jak najszybciej... Odrzuciłem te myśli jak najszybciej. Nie chcę snuć podobnych rzeczy na sam początek jego pobytu tutaj. Poczekam chwilę i później się okaże jak jest.
Ja się nie spieszyłem z jedzeniem. Jadłem spokojnie, delektowałem się każdym kęsem. Nie zerkałem na niego jak je, wolałem się całkowicie sobą zająć i swoim posiłkiem. I tym, by przypadkiem mi nigdzie nie spadło... Ale i tak nie spadło, wiedziałem, że nic mi nie spadnie. Nigdy nie spadało.
Wytarłem usta, odłożyłem serwetkę i złożyłem ładnie sztućce. Dopiłem kawy, oparłem się całkowicie o fotel i cicho westchnąłem. Chwilę odpoczynku poproszę. Zerknąłem na chłopca, co też skończył jeść. A przynajmniej tak myślałem, bo już tego co miał na talerzu nie ruszał. Krzyczeć nie będę na niego, po co? Mówi się trudno, wyrzuci się to co zostało i po problemie.
Uśmiechnąłem się do niego, kiedy zwrócił wzrok na mnie. Teraz się zastanawiam. Może i moje oczy byłyby dla niego przytłaczające, ale nie jest gorszy fakt, że nie wie, kiedy się na niego patrzę? Cóż, w tej kwestii raczej nic nie jestem w stanie zaradzić.
-Możemy iść dalej? - Jeżeli chciał chwilkę poczekać jeszcze, to poczekałem z nim. A, on nie musiał się o naczynia martwić. Służka, która nas wcześniej obsłużyła, wróciła, by pozbierać naczynia. Pokiwałem jej w podziękowaniu głową.
-Jutro Bogd'an Cię przeszkoli. Ten Pan, który po Ciebie dziś przyjechał. Pokaże Ci co i jak, oraz gdzie co będziesz mógł znaleźć. - Oznajmiłem mu. Powoli odsunąłem fotel do tyłu, zabrałem laskę i się podniosłem. Licząc, że pójdzie za mną, poszedłem do drzwi wyjściowych z jadalni.
Teraz co? A tak, chciałem się ogrodem pochwalić. Nie byłbym sobą, gdybym tam nowej osoby nie zabrał. Może i teraz jest czas pracy ogrodników, ale to nie szkodzi. Wydaje mi się, że i tak nie jeden raz chłopiec będzie ich widywał wykonujących swoje obowiązki.
Poszedłem do głównych drzwi. Poczekałem chwilkę, by Gide mógł swoje buty ubrać, czy też coś na siebie założyć, jeżeli tylko chciał. Ja w pełni gotowy byłem, by iść dalej.
Sam drzwi otworzyłem, by go wypuścić pierwszego. W innym przypadku drzwi by go przytrzasnęły i może krzywda by mu się stała. Nie chciałbym tego. Jeśli wyszedł, to poszedłem za nim. Zszedłem po schodach, stanąłem przed rezydencją i skierowałem się w prawą stronę. Prosto do ogrodu. Mam nadzieję, że podzieli moją fascynację ładnymi kwiatuszkami.
Uśmiechnąłem się, gdy od niego smacznego usłyszałem. Milutki dzieciak. Wiedziałem, że on będzie idealny. A może to tylko początkowa gra na pokaz? Sam nie wiem. Raczej za taką cenę, jaką go kupiłem, wątpię. Choć, co prawda jego wcześniejszy właściciel chciał się go pozbyć jak najszybciej... Odrzuciłem te myśli jak najszybciej. Nie chcę snuć podobnych rzeczy na sam początek jego pobytu tutaj. Poczekam chwilę i później się okaże jak jest.
Ja się nie spieszyłem z jedzeniem. Jadłem spokojnie, delektowałem się każdym kęsem. Nie zerkałem na niego jak je, wolałem się całkowicie sobą zająć i swoim posiłkiem. I tym, by przypadkiem mi nigdzie nie spadło... Ale i tak nie spadło, wiedziałem, że nic mi nie spadnie. Nigdy nie spadało.
Wytarłem usta, odłożyłem serwetkę i złożyłem ładnie sztućce. Dopiłem kawy, oparłem się całkowicie o fotel i cicho westchnąłem. Chwilę odpoczynku poproszę. Zerknąłem na chłopca, co też skończył jeść. A przynajmniej tak myślałem, bo już tego co miał na talerzu nie ruszał. Krzyczeć nie będę na niego, po co? Mówi się trudno, wyrzuci się to co zostało i po problemie.
Uśmiechnąłem się do niego, kiedy zwrócił wzrok na mnie. Teraz się zastanawiam. Może i moje oczy byłyby dla niego przytłaczające, ale nie jest gorszy fakt, że nie wie, kiedy się na niego patrzę? Cóż, w tej kwestii raczej nic nie jestem w stanie zaradzić.
-Możemy iść dalej? - Jeżeli chciał chwilkę poczekać jeszcze, to poczekałem z nim. A, on nie musiał się o naczynia martwić. Służka, która nas wcześniej obsłużyła, wróciła, by pozbierać naczynia. Pokiwałem jej w podziękowaniu głową.
-Jutro Bogd'an Cię przeszkoli. Ten Pan, który po Ciebie dziś przyjechał. Pokaże Ci co i jak, oraz gdzie co będziesz mógł znaleźć. - Oznajmiłem mu. Powoli odsunąłem fotel do tyłu, zabrałem laskę i się podniosłem. Licząc, że pójdzie za mną, poszedłem do drzwi wyjściowych z jadalni.
Teraz co? A tak, chciałem się ogrodem pochwalić. Nie byłbym sobą, gdybym tam nowej osoby nie zabrał. Może i teraz jest czas pracy ogrodników, ale to nie szkodzi. Wydaje mi się, że i tak nie jeden raz chłopiec będzie ich widywał wykonujących swoje obowiązki.
Poszedłem do głównych drzwi. Poczekałem chwilkę, by Gide mógł swoje buty ubrać, czy też coś na siebie założyć, jeżeli tylko chciał. Ja w pełni gotowy byłem, by iść dalej.
Sam drzwi otworzyłem, by go wypuścić pierwszego. W innym przypadku drzwi by go przytrzasnęły i może krzywda by mu się stała. Nie chciałbym tego. Jeśli wyszedł, to poszedłem za nim. Zszedłem po schodach, stanąłem przed rezydencją i skierowałem się w prawą stronę. Prosto do ogrodu. Mam nadzieję, że podzieli moją fascynację ładnymi kwiatuszkami.
☂
"Love me, love me whole
Love all the frailties inside this uneventful soul"
Love all the frailties inside this uneventful soul"
Geo'Mantis- Stan postaci : Wybitny. Rana w miejscu gdzie powinien się mieścić środkowy palec w prawej ręce całkiem dobrze się zagoiła.
Ekwipunek : Laska-ostrze, mieszek z pieniędzmi, Skórka białego węża w kieszeni, stary, zniszczony "notatnik".
Ubiór : Czarna kamizelka, czarne spodnie, od czasu do czasu i czarny płaszczyk. Przede wszystkim ciemne okulary przeciwsłoneczne zasłaniające oczy.
Źródło avatara : @cha99oo twitter
Re: Rezydencja Gaushina
Zjadłem szybciej od właściciela, żeby nie musiał na mnie czekać i żebym mógł odnieść nasze naczynia do kuchni. Jakież było moje zdziwienie kiedy do pomieszczenia weszła służka i talerze zabrała. Lekko buźkę rozdziawiłem takim zabraniem mi zajęcia. Nie rozumiałem trochę. Ja chciałem to zrobić, to moje zadanie! Czy teraz już nie jest moje? Czy to jednorazowe czy już nigdy nie będę musiał odnosić naczyń? Byłem poważnie zagubiony.
Jeszcze chwilę rozmyślałem nad tym co się stało. W między czasie układało się właścicielowi w brzuszku. Spojrzałem na niego ożywionym wzrokiem. Od razu na twarzyczkę wrócił mi uśmiech kiedy mnie zagadnął.
-Tak, proszę Pana.-moglibyśmy iść nawet jeśli ja nie byłbym gotowy. Ja się bez problemów dopasuję do właściciela i tego czego on sobie życzy. Przytaknąłem głową na dalszą wypowiedź. Ucieszyłem się, że będę miał chwilę na naukę. U Pana Teagana takich cudownych rzeczy nie było.-Rozumiem, proszę Pana.-kolejny uśmiech. Podobała mi się wizja szkolenia. Jeśli mogę być jeszcze lepszy w służeniu, to chcę być lepszy.
Wstałem od stołu. Cichutko przysunąłem krzesło do niego, trochę ciężkie było, ale dałem radę. Ruszyłem za właścicielem. Doszliśmy do holu, a ja nie wiedziałem gdzie się wybieramy. Postanowiłem się więc ubrać pół na pół. Buty założyłem jak do wyjazdu dalekiego, ale zakładanie płaszczyka sobie odpuściłem. Skinąłem głową właścicielowi w podzięce, że na mnie czekał, a później jeszcze mi drzwi przytrzymał. Wyglądały na dość ciężkie. Sam pewnie dam radę je otworzyć, choć mogę mieć przy tym lekkie trudności.
Ruszyliśmy w stronę ogrodów. Ja znów trzymałem się dwa kroki za mężczyzną. Już z daleka czułem piękny zapach, widziałem te intensywne kolory. Było tu wspaniale. Przypomniał mi się cudowny ogród Pana Elamira. Oczko wodne, wierzby, kwiaty i śliczne motyle latające wszędzie dookoła. Godzinami przesiadywaliśmy na ławkach czy trawie i śpiewaliśmy mu piosenki. Może Pan Gaushin też będzie chciał żebym mu coś zaśpiewał? Trochę na to liczę. Kocham śpiewać.
Nie odzywałem się nieproszony, a jeśli chciał pochwały ogrodu, wystarczyło, że spojrzał jak miętoszę sobie dół tuniki, podekscytowany rozglądaniem się dookoła, lśniącymi oczami.
Jeszcze chwilę rozmyślałem nad tym co się stało. W między czasie układało się właścicielowi w brzuszku. Spojrzałem na niego ożywionym wzrokiem. Od razu na twarzyczkę wrócił mi uśmiech kiedy mnie zagadnął.
-Tak, proszę Pana.-moglibyśmy iść nawet jeśli ja nie byłbym gotowy. Ja się bez problemów dopasuję do właściciela i tego czego on sobie życzy. Przytaknąłem głową na dalszą wypowiedź. Ucieszyłem się, że będę miał chwilę na naukę. U Pana Teagana takich cudownych rzeczy nie było.-Rozumiem, proszę Pana.-kolejny uśmiech. Podobała mi się wizja szkolenia. Jeśli mogę być jeszcze lepszy w służeniu, to chcę być lepszy.
Wstałem od stołu. Cichutko przysunąłem krzesło do niego, trochę ciężkie było, ale dałem radę. Ruszyłem za właścicielem. Doszliśmy do holu, a ja nie wiedziałem gdzie się wybieramy. Postanowiłem się więc ubrać pół na pół. Buty założyłem jak do wyjazdu dalekiego, ale zakładanie płaszczyka sobie odpuściłem. Skinąłem głową właścicielowi w podzięce, że na mnie czekał, a później jeszcze mi drzwi przytrzymał. Wyglądały na dość ciężkie. Sam pewnie dam radę je otworzyć, choć mogę mieć przy tym lekkie trudności.
Ruszyliśmy w stronę ogrodów. Ja znów trzymałem się dwa kroki za mężczyzną. Już z daleka czułem piękny zapach, widziałem te intensywne kolory. Było tu wspaniale. Przypomniał mi się cudowny ogród Pana Elamira. Oczko wodne, wierzby, kwiaty i śliczne motyle latające wszędzie dookoła. Godzinami przesiadywaliśmy na ławkach czy trawie i śpiewaliśmy mu piosenki. Może Pan Gaushin też będzie chciał żebym mu coś zaśpiewał? Trochę na to liczę. Kocham śpiewać.
Nie odzywałem się nieproszony, a jeśli chciał pochwały ogrodu, wystarczyło, że spojrzał jak miętoszę sobie dół tuniki, podekscytowany rozglądaniem się dookoła, lśniącymi oczami.
Rhami- Stan postaci : .
Obrażenia trwałe:
-wykastrowany (wygląda i brzmi jak dziewczynka itp)
-tatuaż na wnętrzu prawego ramienia
-urokliwa diastema
Obrażenia tymczasowe:
-
-
Ekwipunek : Info w KP.
Ubiór : Patrz w KP.
Źródło avatara : Reddit
Re: Rezydencja Gaushina
Następne naczynia będą jego. Następne... Jednak nie. Naczynia następnego dnia będą jego. Mogę mu to gwarantować nawet.
Skoro mogliśmy iść dalej, to poszliśmy. Zapowiedziałem mu także, że Bogd'an jutro powie mu co i jak, oraz mu pokaże jak wykonywać swoje obowiązki. Liczę, że chłopiec naprawdę szybko się odnajdzie, choć nie chcę z góry zakładać, że wszystko mu cudownie pójdzie. Nie w tym rzecz, że nie wierzę w niego i nie pokładam w nim nadziei. Dopiero jeden dzień tu jest. Może się zgubić, nie ogarnąć gdzie co znaleźć, ani kogo gdzie znaleźć. Z resztą, też nie chcę, by chłopiec sam sobie postawił ogromną poprzeczkę przeze mnie. Chyba to dlatego nic mu nie mówię i nie powtarzam, że chcę, by był najlepszy i tak dalej. Wszystkiego się nauczy na spokojnie, powoli. Mamy w końcu dużo czasu.
Wyszedłem na zewnątrz, potrzymałem mu drzwi i poczekałem, aż pierwszy wyjdzie. Później poszedłem ja, po schodach, przed rezydencję i do ogrodu. Już stojąc na ostatnim stopniu schodów poczułem zapach kwiatów. Taki węch mogę zawdzięczać jedynie mojej rasie. Ciekawi mnie, czy on też tak doskonale czuje wszelakie zapachy, czy kózki mają może trochę gorszy węch? Sam nie wiem. Nie jestem znawcą parzystokopytnych zwierzątek.
-Mam nadzieję, że spodoba Ci się mój ogród. Uważaj tylko na swoje ubranko, nie chciałbym, żebyś się gdzieś przypadkowo zahaczył i podarł to, co masz na sobie... - Odwróciłem głowę do niego i obdarowałem go troskliwym spojrzeniem, którego dostrzec niestety, nie miał jak. Może kiedyś nadejdzie taki dzień, że zobaczy moje oczy? I moje czułe spojrzenia w jego stronę.
Szedłem dalej po chodniku, wymijałem zielone krzewy z pąkami kwiatów i te krzewy, którym kwiaty zdążyły już pięknie rozkwitnąć. Nie szedłem jakoś szybko, tylko spokojnie. Dawałem sobie nawet kilka chwil, by przyjrzeć się roślinom, czy rosną tak jak powinny. Chłopiec też miał taką możliwość, by je obejrzeć. Proszę, proszę podziwiać.
Moim kolejnym celem naszej wycieczki była altanka, która od tyłu i po bokach jest całkowicie pokryta winoroślami. Cudne miejsce. Nie dość, że można sobie tam usiąść, wypić kawę, to jeszcze ma się dostęp do świeżych i słodkich winogron. One są takie smaczne. Idealne na gorące dni jak ten.
Zatrzymałem się przy krzewie białych róż. Podniosłem jedną, która na ziemię upadła i powąchałem ją. Dalej pięknie pachniała. Te drogie nawozy robią swoje.
-Proszę, to dla Ciebie. - Wręczyłem kózce różyczkę. -Jeżeli byś widział kwiaty, które się urwały i na ziemię spadły, to możesz je zabrać. Tych, co się trzymają pięknie nie ruszaj. - Poleciłem mu. Może sobie bukiety robić, ewentualnie pleść wianki dla siebie... Proszę bardzo. Ale niech reszta sobie rośnie dalej spokojnie.
-Będziesz mógł tutaj przychodzić, ewentualnie będziesz dostawał zadania, by pomóc ogrodnikom. Oni z kolei powiedzą Ci co i jak. Dodatkowa para rąk do pracy, to zawsze jakiś plus. Poza tym, możesz tutaj chodzić na spacerki, lub odpoczywać. Nikt Ci zabraniać tego nie będzie. - Oznajmiłem i poszedłem dalej chodnikiem. Już na widoku mieliśmy altankę, do której iść chciałem. Na tle kolorowych kwiatów wyglądała cudnie. A nocą, kiedy gwiazdy pięknie świecą? Och, i jeszcze kiedy są pochodnie porozstawiane. Wtedy jest tutaj bajecznie... Niesamowity romantyzm bije od tego miejsca.
Zabrałem głęboki wdech. Kocham świeże powietrze, kocham to miejsce.
Skoro mogliśmy iść dalej, to poszliśmy. Zapowiedziałem mu także, że Bogd'an jutro powie mu co i jak, oraz mu pokaże jak wykonywać swoje obowiązki. Liczę, że chłopiec naprawdę szybko się odnajdzie, choć nie chcę z góry zakładać, że wszystko mu cudownie pójdzie. Nie w tym rzecz, że nie wierzę w niego i nie pokładam w nim nadziei. Dopiero jeden dzień tu jest. Może się zgubić, nie ogarnąć gdzie co znaleźć, ani kogo gdzie znaleźć. Z resztą, też nie chcę, by chłopiec sam sobie postawił ogromną poprzeczkę przeze mnie. Chyba to dlatego nic mu nie mówię i nie powtarzam, że chcę, by był najlepszy i tak dalej. Wszystkiego się nauczy na spokojnie, powoli. Mamy w końcu dużo czasu.
Wyszedłem na zewnątrz, potrzymałem mu drzwi i poczekałem, aż pierwszy wyjdzie. Później poszedłem ja, po schodach, przed rezydencję i do ogrodu. Już stojąc na ostatnim stopniu schodów poczułem zapach kwiatów. Taki węch mogę zawdzięczać jedynie mojej rasie. Ciekawi mnie, czy on też tak doskonale czuje wszelakie zapachy, czy kózki mają może trochę gorszy węch? Sam nie wiem. Nie jestem znawcą parzystokopytnych zwierzątek.
-Mam nadzieję, że spodoba Ci się mój ogród. Uważaj tylko na swoje ubranko, nie chciałbym, żebyś się gdzieś przypadkowo zahaczył i podarł to, co masz na sobie... - Odwróciłem głowę do niego i obdarowałem go troskliwym spojrzeniem, którego dostrzec niestety, nie miał jak. Może kiedyś nadejdzie taki dzień, że zobaczy moje oczy? I moje czułe spojrzenia w jego stronę.
Szedłem dalej po chodniku, wymijałem zielone krzewy z pąkami kwiatów i te krzewy, którym kwiaty zdążyły już pięknie rozkwitnąć. Nie szedłem jakoś szybko, tylko spokojnie. Dawałem sobie nawet kilka chwil, by przyjrzeć się roślinom, czy rosną tak jak powinny. Chłopiec też miał taką możliwość, by je obejrzeć. Proszę, proszę podziwiać.
Moim kolejnym celem naszej wycieczki była altanka, która od tyłu i po bokach jest całkowicie pokryta winoroślami. Cudne miejsce. Nie dość, że można sobie tam usiąść, wypić kawę, to jeszcze ma się dostęp do świeżych i słodkich winogron. One są takie smaczne. Idealne na gorące dni jak ten.
Zatrzymałem się przy krzewie białych róż. Podniosłem jedną, która na ziemię upadła i powąchałem ją. Dalej pięknie pachniała. Te drogie nawozy robią swoje.
-Proszę, to dla Ciebie. - Wręczyłem kózce różyczkę. -Jeżeli byś widział kwiaty, które się urwały i na ziemię spadły, to możesz je zabrać. Tych, co się trzymają pięknie nie ruszaj. - Poleciłem mu. Może sobie bukiety robić, ewentualnie pleść wianki dla siebie... Proszę bardzo. Ale niech reszta sobie rośnie dalej spokojnie.
-Będziesz mógł tutaj przychodzić, ewentualnie będziesz dostawał zadania, by pomóc ogrodnikom. Oni z kolei powiedzą Ci co i jak. Dodatkowa para rąk do pracy, to zawsze jakiś plus. Poza tym, możesz tutaj chodzić na spacerki, lub odpoczywać. Nikt Ci zabraniać tego nie będzie. - Oznajmiłem i poszedłem dalej chodnikiem. Już na widoku mieliśmy altankę, do której iść chciałem. Na tle kolorowych kwiatów wyglądała cudnie. A nocą, kiedy gwiazdy pięknie świecą? Och, i jeszcze kiedy są pochodnie porozstawiane. Wtedy jest tutaj bajecznie... Niesamowity romantyzm bije od tego miejsca.
Zabrałem głęboki wdech. Kocham świeże powietrze, kocham to miejsce.
☂
"Love me, love me whole
Love all the frailties inside this uneventful soul"
Love all the frailties inside this uneventful soul"
Geo'Mantis- Stan postaci : Wybitny. Rana w miejscu gdzie powinien się mieścić środkowy palec w prawej ręce całkiem dobrze się zagoiła.
Ekwipunek : Laska-ostrze, mieszek z pieniędzmi, Skórka białego węża w kieszeni, stary, zniszczony "notatnik".
Ubiór : Czarna kamizelka, czarne spodnie, od czasu do czasu i czarny płaszczyk. Przede wszystkim ciemne okulary przeciwsłoneczne zasłaniające oczy.
Źródło avatara : @cha99oo twitter
Strona 3 z 10 • 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10
Mundus :: Medevar - rok 1869 :: Południowa Senema :: Adren
Strona 3 z 10
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|